— O rety, czy nadarzył się cud? — Udała zaskoczoną. — Wszechwiedzący Jastrząb czegoś nie wie? No nie żartuj, twoja matka to się w grobie musi przewracać, że jej idealny synek nie potrafi podołać jakiemuś zadaniu — rzuciła z kpiącym uśmiechem na pysku.
— Mamy tę samą matkę — zauważył ze znudzeniem, patrząc na nią kątem oka. — A ty, jeśli nie masz nic więcej ciekawego do powiedzenia, to idź zrób dla klanu przysługę i zajmij się czymś pożytecznym — warknął.
— Klanowi czy tobie? —spytała. — Widzę różnicę.
— Komukolwiek Skało — westchnął, wzdychając cicho, prawdopodobnie zmęczony zarówno problemami na ich terenach jak i upierdliwym gadaniem swej siostry. — Po prostu idź i daj mi spokój — dodał. Nie zabrzmiało to jak prośba, a rozkaz, na co czarna machnęła gniewnie ogonem i lekko się nastroszyła.
— Może i jesteś liderem, ale nie nadużywaj swojej władzy w ten sposób — rzuciła pierwsze, co jej ślina na język przyniosła. Rzadko kiedy myślała nad sensem wypowiadanych przez nią słów, a już na pewno nie przy bracie, który swoim spokojem denerwował ją do takiego stopnia, że ogarniała ją niekontrolowana złość.
— Dbanie o stan klanu nazywasz nadużywaniem władzy? — Jego beznamiętny ton głosu ponownie wywołał w niej drżenie, spowodowane irytacją, którą miała wręcz wymalowaną na pysku.
— W twoim wykonaniu wszystko może być złe — rzekła. — Żegnam — dodała oschlej i odmaszerowała.
Nie bardzo jej się podobało, że co rusz na czele klanu znajduje się ktoś z jej rodziny. Począwszy od wujka, później przeklęta matka a teraz brat o mysim móżdżku. Nie zamierzała dogłębniej oceniać sposobów ich władzy, ale sama myśl o tym ją dobijała. Ciągnąc łapę za łapą, niezdarnie wpadała co rusz na każdego, kto akurat ją mijał. Z jej pyska ani razu nie padło słowo „Przepraszam”.
— Mamy tę samą matkę — zauważył ze znudzeniem, patrząc na nią kątem oka. — A ty, jeśli nie masz nic więcej ciekawego do powiedzenia, to idź zrób dla klanu przysługę i zajmij się czymś pożytecznym — warknął.
— Klanowi czy tobie? —spytała. — Widzę różnicę.
— Komukolwiek Skało — westchnął, wzdychając cicho, prawdopodobnie zmęczony zarówno problemami na ich terenach jak i upierdliwym gadaniem swej siostry. — Po prostu idź i daj mi spokój — dodał. Nie zabrzmiało to jak prośba, a rozkaz, na co czarna machnęła gniewnie ogonem i lekko się nastroszyła.
— Może i jesteś liderem, ale nie nadużywaj swojej władzy w ten sposób — rzuciła pierwsze, co jej ślina na język przyniosła. Rzadko kiedy myślała nad sensem wypowiadanych przez nią słów, a już na pewno nie przy bracie, który swoim spokojem denerwował ją do takiego stopnia, że ogarniała ją niekontrolowana złość.
— Dbanie o stan klanu nazywasz nadużywaniem władzy? — Jego beznamiętny ton głosu ponownie wywołał w niej drżenie, spowodowane irytacją, którą miała wręcz wymalowaną na pysku.
— W twoim wykonaniu wszystko może być złe — rzekła. — Żegnam — dodała oschlej i odmaszerowała.
Nie bardzo jej się podobało, że co rusz na czele klanu znajduje się ktoś z jej rodziny. Począwszy od wujka, później przeklęta matka a teraz brat o mysim móżdżku. Nie zamierzała dogłębniej oceniać sposobów ich władzy, ale sama myśl o tym ją dobijała. Ciągnąc łapę za łapą, niezdarnie wpadała co rusz na każdego, kto akurat ją mijał. Z jej pyska ani razu nie padło słowo „Przepraszam”.
***
Sytuacja była nieciekawa, ale jako jedna z wojowniczek miała mało co do gadania. Wylądowali w jaskiniach, które niejednego kota wpędzały w klaustrofobiczne myśli. Ściśnięta wśród wojowników, niechętnie wspominała tych, którzy odeszli w wyniku ostatniego zamieszania. Znała się z każdym, ale śmierć jej pierwszej uczennicy nie była czymś przyjemnym do przeżywania i to właśnie za nią zaczynała tęsknić.
Świetlista Dusza imponowała jej od samego początku. Chciała się uczyć i starała się spełniać oczekiwania swej mentorki. Nie były one wysokie, bo Skała doceniała jej zapał i to, że nie doszło między nimi do żadnego konfliktu. Cały okres trwania treningu przeżyły pokojowo, bo biała kotka była zbyt pozytywna i za miła na denerwowanie się swoimi porażkami. Po każdym upadku po prostu się podnosiła i działała dalej.
— Skalny Szczycie! — Nastawiła ucho w stronę nawołującego jej głosu. Senny Pysk dreptała ku niej, z dosyć poważnym wyrazem pyska. — Jastrzębia Gwiazda ma do ciebie sprawę — oświadczyła, zatrzymując się zaledwie o parę kroków od niej.
Czarna podniosła na nią wzrok pełen zainteresowania. Wstała energicznie z ziemi i kiwnęła głową, nie mówiąc nic więcej. Nie miała ochoty na spotkanie, bo wiedziała, że bury samym istnieniem doprowadzi jej do białej gorączki i kotka wyprodukuje z siebie za dużo słów, których znaczenie i tak do niego nie dotrze.
Zawędrowała do nowego legowiska lidera. Ciemna sylwetka zlewała się z otoczeniem, gdyż w jaskiniach trudno było o światło. Do uszu kotki dochodziło tylko drapanie pazurem o podłoże.
— Chciałeś mnie widzieć — mruknęła. — Zatęskniłeś się już za mną? To urocze, ledwo co się widzieliśmy przy…
— Sprawa jest poważna, więc nie trać mojego czasu — przerwał jej i zaczął mówić dalej, bo kotka była gotowa okrzyczeć go za jego haniebny czyn, jakim było niepozwolenie jej dokończenia wypowiedzi. — Ci paskudni Dwunożni nadal nie odeszli z naszego lasu. Chabrowy Szept ledwo co uniknął śmierci z ich łap, podczas polowania! Skalny Szczycie... dziś udowodnisz, na co cię stać. Twoim celem jest namierzenie ich obozu. Muszą gdzieś spać. Wysłałbym z tobą kogoś, lecz im więcej kotów by poszło z tobą, tym byłaby większa szansa na wykrycie. Udowodnij mi, że moje nauki skradania nie poszły w las. To twoje zadanie — oświadczył, nawet nie podnosząc na nią wzroku.
— Długo ćwiczyłeś tę wypowiedź? — spytała rozbawiona, ale jego poważna mina mówiła sama za siebie. Nie miał nastroju do żartów. — Dobra dobra, załatwię to, co jak co, ale na swojej siostrze możesz polegać — miauknęła dumnie, a ten tylko westchnął.
— Idź, póki nie jest późno. Nie będę wysłał za tobą patroli na ratune…
— A no tak — przerwała mu w akcie zemsty za jego wcześniejsze wtrącenie. —Sam byś polazł mnie szukać. Przyznaj, że nie przeżyłbyś beze mnie jednego dnia — rzuciła. — Albo nie. Zamilcz. Nie musisz mi tego potwierdzać, wiem swoje — mruknęła i wycofała się z jego legowiska na tyle szybko, by nie mógł skomentować jej słów.
Od razu ruszyła w stronę lasu.
Nie rozmyślała nad niczym więcej, jak nad wypełnieniem tej misji. Mina mu zrzędnie, gdy z triumfem oświadczy o sukcesie swojego zadania, czym tylko udowodni, że jest lepsza od niego w każdej dziedzinie. Siedział na zadku w swoim tymczasowym leżu, podczas gdy ona w tym samym czasie biegała jak głupia po terenach.
Przyspieszyła kroku, natchniona wizją podziwu, jaki otrzyma. Ledwo co dochodziły do niej dźwięki z otoczenia i dopiero dziwny ryk w połączeniu z niespotykanym przez nią dotychczas zapachem, zwróciły jej uwagę. Przystanęła, podnosząc wzrok w kierunku źródła dźwięku.
Wyjrzała ponad pobliskie krzaki i momentalnie ją zamurowało. Poczuła zimny powiew na skórze, który przebił się przez barierę z jej długiego futra.
Dzik rył racicą w ziemi, pochylając łeb i wąchając podłoże w poszukiwaniu pożywienia. Przypomniał jej się żart Jastrzębia, kiedy na jednym z treningów nastraszył ją obecnością tych stworzeń w lesie.
Skrzywiła się i momentalnie napuszyła, czując, jak łapy ciągną ją do walki. Widok kłów ją z lekka odstraszył, a wiedząc, że i tak nikt nie dowie się o jej ucieczce, postanowiła stwora ominąć.
Jeden krok wystarczył, by wdepnąć w gałązkę, której trzask był na tyle głośny, by przykuć uwagę każdego, kto znajdował się w okolicy.
Odwróciła głowę i w ostatniej chwili odskoczyła na bok, bo szarżujący dzik kierował się wprost na nią. Zahamował przed drzewem i ponownie zawrócił w jej stronę. Nie zastanawiała się i popędziła przed siebie, niezgrabnie balansując między krzakami i kamieniami.
Biegła długo, aż zmęczenie całkowicie przejęło nad nią kontrolę. Przystanęła, skulona przy kupce liści, patrząc z niepokojem w miejsce, z którego przybiegła. Zwierza już nie było, co inie pozwalało jej nie odetchnąć z ulgą. Musiała mieć na uwadze, że takie niebezpieczeństwa czają się na nią w zasięgu zaledwie kilku króliczych skoków.
Poszła dalej. Trochę ostrożniej stawiała kroki, a uszy miała skierowane do tyłu, by nasłuchiwać dźwięków zza ogona. Oczami bacznie badała teren, aż niespodziewanie spostrzegła kupkę ziół.
Wyglądały na podejrzane, ale nie debatowała zbyt długo, tylko od razu zgarnęła je do pyska. Mogą się w końcu przydać, różnie bywa z dostępnością roślin medycznych na ich terenach, szczególnie w chłodniejszych porach.
Przez moment sama zapomniała, czego w ogóle szukała. Gdy ją olśniło, uruchomiał u siebie tryb pełnego skupienia, chociaż w tej chwili rozpraszał ją każdy szmer.
Wędrówka wydawała się trwać bez końca. Zaczęło robić się późno, a ona nic nie znalazła. Warknęła z bezradności, ale jeszcze szukała. Ufała swoim zmysłom. Głównie polegała na węchu, chcąc doszukać się smrodu dwunożnych, ale typowo leśne zapachy tłumiły ten odór. Skoro tylko słońca zniżyło się do linii koron, kryjąc się za nimi, poddała się, niechętnie zawracając do obozu. Nie wiedziała, jaką wymówkę zaserwuje bratu, ale będzie musiała wymyślić godną miana prawdziwej wojowniczki wersję, która nie ośmieszy jej tak, jak to, co zrobiła w rzeczywistości.
***
Starała się nie okazywać swojego zawodu. Była wyprostowana, ogon trzymała wysoko w górze, a wzrok skierowała ku niebu. Instynktownie wymijała innych klanowiczów, kiedy kierowała swe kroki w stronę legowisku lidera. Żałowała, że zapach dwunożnych nie był aż tak wyczuwalny, jak smród jej brata, sugerujący jej, że jest u siebie.
— Heeeeeej! — rzuciła przeciągle, wchodząc do środka.
— Znalazłaś ich obóz? — spytał bez zbędnego przedłużania, patrząc na nią ponuro.
— A gdzie "O siostro, cieszę się, że wróciłaś żywa" albo "Stęskniłem się"? — dopytywała, ale jego standardowo poważny wyraz pyska zniechęcił ją do dalszej dyskusji. - No jakby ci to powiedzieć...
— Mów — ponaglał.
— Tak trochę go nie znalazłam, ale za tooo — urwała, wycofując się z jego legowiska i wracając ze swoją zdobyczą. — Patrz! Mam zioła! Przydadzą nam się teraz! — rzekła z niebywałym optymizmem w głosie, byleby nie dać po sobie poznać, że sama jest zawiedziona wynikiem jej misji.
Jastrząb spojrzał wpierw na zioła, a potem podniósł wzrok na nią, sugerujący wprost, że ma ją za skończoną kretynkę. Wyglądał tak, jakby z zażenowania chciał walnąć siebie łapą w czoło, a potem pacnąć siostrę, ale z już większą siłą.
— Nie o to mi chodziło, mówiąc, byś odnalazła obóz Dwunożnych. No nic. Zioła też się przydadzą. Zanieś je medykom. Ja poszukam kogoś innego do tej roboty.
— Kogoś innego? — prychnęła. — Gdybyś był bardziej rozgarnięty, sam byś raczył ruszyć swój święty tyłek! — burknęła, widząc jego niezadowolenie. Zamiast docenić jej starania, tylko narzekał, co było oburzające.
<Jastrząb?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz