— Polowałeś? A może wykradałeś? Wiesz, kto zabił twojego mentora? — rzucił prosto z mostu czekoladowy, wpatrując się oskarżycielsko w rudego, który pod naporem jego słów raptownie się skulił. Ten dzień był zdecydowanie za spokojny i ktoś najwyraźniej obrał sobie za cel popsucie mu dobrego humoru.
— N-naprawdę p-polowałem — wykrztusił. Chciał brzmieć na pewnego siebie, ale z jego gardła wydobył się żałośnie brzmiący dźwięk, przynoszący na myśl bardziej kocięcy pisk, aniżeli głos dorosłego kocura. Przerażenie mieszało mu się ze złością, oczywiście na samego siebie, bo przecież był starszym wojownikiem, a dał się zastraszać pierwszemu lepszemu nadpobudliwemu młodzieńcowi.
— To gdzie twoje piszczki? — spytał podejrzliwiej, rozglądając się dookoła.
— Na stosie — odparł natychmiastowo, bo wydawało mu się to jedyną słuszną odpowiedzią. Widząc brak przekonania na pysku Pędzącego Wiatru, nerwowo wysunął pazury i przesunął się o krok do tyłu. Miał nadzieję, że żółtookiemu przeszła chęć odbycia walki. Rudzik nie popierał tego, bo choć może i miał małe szanse na zwycięstwo, tak zawsze istniała znacznie bardziej prawdopodobna możliwość porażki, a to naraziłoby go na niepotrzebne upokorzenie. — P-po co r-robisz m-mi to p-przesłuchanie? — westchnął, licząc na szybkie wyjaśnienia i pokojowe rozwiązanie sprawy.
— Bo się dziwnie zachowujesz — rzekł, wpatrując się w niego uporczywie. — Co kombinujesz?
— Nic! — pisnął, przestępując z łapy na łapę. Był gotowy zerwać się do ucieczki. Główny problem tej sytuacji był taki, że Rudzikowy Śpiew nie był w pełni niewinny. Widywał się regularnie z kocurem z innego klanu, co gdyby wyszło na jaw, mogłoby pociągnąć za sobą falę konsekwencji, których odczuć nie chciał. Teoretycznie nie robił nic złego. Nie zdradzał ich sekretów, nie oddawał zwierzyny, tylko normalnie rozmawiał tak, jakby miał przed sobą innego Nocniaka.
Im dłużej spoczywało na nim przenikliwe spojrzenie żółtych ślepi, tym większy chłód okrywał jego ciało, przeszywając go aż do kości. Pędzący Wiatr wydawał się nieugięty i zapewne nie zamierzał dać mu spokoju, dopóki choć trochę nie zadowoli swojej ciekawości. Albo Rudzik coś wymyśli, albo prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw.
— Brzmisz dokładnie tak, jak ktoś, kto ma coś do ukrycia! — zauważył czekoladowy, a widząc, że rudy się wycofuje, zastąpił mu niespodziewanie drogę. — O nie! Nie tym razem! — dodał zdeterminowany.
— P-posłuchaj — zaczął łagodnie, dochodząc do wniosku, że może da się to załatwić łagodniej. — N-nie mam czasu n-na t-takie r-rozmowy. P-pozowlisz, ż-że p-pójdę i najwyżej p-podyskutujemy j-jak w-wrócę? — zaoferował. Nie miał ochoty na żadne konfrontacje z czekoladowym.
Nie mógłby nawet pójść teraz na granicę z Klanem Burzy. Pędzący Wiatr wydawał się tak zaciekły, że pewnie ruszył by za nim. Rudzikowy Śpiew mógłby to wykorzystać i rzeczywiście pójść na polowanie, aczkolwiek pod wpływem stresu mógł nawet nie być w stanie złapać własnego ogona.
— Ja… - zaczął, chcąc przedstawić się w lepszym świetle. — J-ja naprawdę n-nie mam nic d-do ukrycia. Po prostu lubię cz-czasem p-przejść s-się n-na polowanie w s-samotności — oznajmił, a potem przyszła mu do głowy niegłupia myśl. — J-jeśli chcesz, t-to możesz w s-sumie pójść z-ze mną. Zobaczysz, że nie mam z-złych intencji, a przy okazji złapiemy coś dla klanu — zaproponował.
— N-naprawdę p-polowałem — wykrztusił. Chciał brzmieć na pewnego siebie, ale z jego gardła wydobył się żałośnie brzmiący dźwięk, przynoszący na myśl bardziej kocięcy pisk, aniżeli głos dorosłego kocura. Przerażenie mieszało mu się ze złością, oczywiście na samego siebie, bo przecież był starszym wojownikiem, a dał się zastraszać pierwszemu lepszemu nadpobudliwemu młodzieńcowi.
— To gdzie twoje piszczki? — spytał podejrzliwiej, rozglądając się dookoła.
— Na stosie — odparł natychmiastowo, bo wydawało mu się to jedyną słuszną odpowiedzią. Widząc brak przekonania na pysku Pędzącego Wiatru, nerwowo wysunął pazury i przesunął się o krok do tyłu. Miał nadzieję, że żółtookiemu przeszła chęć odbycia walki. Rudzik nie popierał tego, bo choć może i miał małe szanse na zwycięstwo, tak zawsze istniała znacznie bardziej prawdopodobna możliwość porażki, a to naraziłoby go na niepotrzebne upokorzenie. — P-po co r-robisz m-mi to p-przesłuchanie? — westchnął, licząc na szybkie wyjaśnienia i pokojowe rozwiązanie sprawy.
— Bo się dziwnie zachowujesz — rzekł, wpatrując się w niego uporczywie. — Co kombinujesz?
— Nic! — pisnął, przestępując z łapy na łapę. Był gotowy zerwać się do ucieczki. Główny problem tej sytuacji był taki, że Rudzikowy Śpiew nie był w pełni niewinny. Widywał się regularnie z kocurem z innego klanu, co gdyby wyszło na jaw, mogłoby pociągnąć za sobą falę konsekwencji, których odczuć nie chciał. Teoretycznie nie robił nic złego. Nie zdradzał ich sekretów, nie oddawał zwierzyny, tylko normalnie rozmawiał tak, jakby miał przed sobą innego Nocniaka.
Im dłużej spoczywało na nim przenikliwe spojrzenie żółtych ślepi, tym większy chłód okrywał jego ciało, przeszywając go aż do kości. Pędzący Wiatr wydawał się nieugięty i zapewne nie zamierzał dać mu spokoju, dopóki choć trochę nie zadowoli swojej ciekawości. Albo Rudzik coś wymyśli, albo prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw.
— Brzmisz dokładnie tak, jak ktoś, kto ma coś do ukrycia! — zauważył czekoladowy, a widząc, że rudy się wycofuje, zastąpił mu niespodziewanie drogę. — O nie! Nie tym razem! — dodał zdeterminowany.
— P-posłuchaj — zaczął łagodnie, dochodząc do wniosku, że może da się to załatwić łagodniej. — N-nie mam czasu n-na t-takie r-rozmowy. P-pozowlisz, ż-że p-pójdę i najwyżej p-podyskutujemy j-jak w-wrócę? — zaoferował. Nie miał ochoty na żadne konfrontacje z czekoladowym.
Nie mógłby nawet pójść teraz na granicę z Klanem Burzy. Pędzący Wiatr wydawał się tak zaciekły, że pewnie ruszył by za nim. Rudzikowy Śpiew mógłby to wykorzystać i rzeczywiście pójść na polowanie, aczkolwiek pod wpływem stresu mógł nawet nie być w stanie złapać własnego ogona.
— Ja… - zaczął, chcąc przedstawić się w lepszym świetle. — J-ja naprawdę n-nie mam nic d-do ukrycia. Po prostu lubię cz-czasem p-przejść s-się n-na polowanie w s-samotności — oznajmił, a potem przyszła mu do głowy niegłupia myśl. — J-jeśli chcesz, t-to możesz w s-sumie pójść z-ze mną. Zobaczysz, że nie mam z-złych intencji, a przy okazji złapiemy coś dla klanu — zaproponował.
<Pędzący Wietrze?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz