— Jeśli sytuacja miałaby wyglądać jak z dziećmi Wilczej Zamieci, może lepiej dla kociaków by było, gdybyś się ich pozbyła.
Dawna zastępczyni wpatrywała się pusto w wyjście z kociarni. Co Różana Łapa sugerowała?
— Myślisz, że nie próbowałam. — mruknęła czarna, nie odwracając nawet wzroku. — Medycy nie chcą zabijać kociąt.
Zamilkła na chwilę. Jej spojrzenie uniosło się trochę w górę. Ciężko było wywnioskować, dlaczego - może by ukryć słabe zaczerwienione od płaczu oczy? Może by liczyć na znak od rodziców, jeśli są gdzieś tam, na górze?
— Wiem, że byłam okropną ciotką. — rzuciła nagle, widząc spojrzenie Różanej Łapy. — Wiem, że byłabym równie okropną matką.
Uszy powędrowały na boki, a kotka stała przez chwilę w miejscu, nie wiedząc co powiedzieć, nie wykonując żadnego ruchu.
— Przynajmniej postaraj się nie zrobić tego samego błędu, co Wilcza zamieć. — miauknęła Różana Łapa.
Córka Króliczego Susu spuściła wzrok. Jak miała kochać kocięta z gwałtu? Jak miała nie zrobić tego samego, co Wilcza Zamieć?
— Nie możecie oczekiwać, że Wilcza Zamieć łatwo się do was przekona. — miauknęła czarna. — Nie znacie jej tak dobrze. Ale ja ją tak. Koty takie jak wy kiedyś ją skrzywdziły. I mnie też. Mojego brata. Moją matkę. Mojego ojca.
Mówiła o rudym kolorze futra.
Nie dało się przebaczyć komuś, kto poczynił im tak okrutne rzeczy. Nie dało się patrzeć na nich normalnie, tak jak na inne koty.
A już zwłaszcza, jeśli były to niechciane kocięta. Kocięta z plugawego czynu.
Oczy kotki powędrowały przez cały obszar legowiska. Nie potrafiłaby pokochać tych kociąt. Widziałaby w nich tylko skazę. Tylko dowód na jej słabość i na wykorzystanie.
— Wilcza Zamieć chciałaby was kochać. Ale to nie jest takie łatwe. — westchnęła Kamienna Agonia.
— Przekonać się? — Ogon kotki drgnął — Mamy ją teraz zrozumieć i jej współczuć?
Kamień zauważyła, że Różana Łapa obdarza ją sceptycznym spojrzeniem. I niezbyt aprobujacym.
Czarna owinęła ogon wokół swoich łap. Domyślała się, że dostanie taką odpowiedź. Była zmęczona. Zmęczona tym wszystkim.
— Nie musicie jej ani współczuć, ani wybaczać. — miauknęła słabo. — Chcę po prostu, żebyś wiedziała, że Wilcza Zamieć nigdy nie miała łatwo. Wiem, że bycie odrzuconym przez matkę zanim się w ogóle urodziło jest ciężkie. Wilcza... Gdy ja się urodziłam, ona sama nie miała w kociarni własnych rodziców. Jest jej ciężko. Byłabyś w stanie pokochać kocięta wyglądające jak twoi oprawcy? Byłabyś w stanie pokochać kocięta, których nigdy nie chciałaś? Wciąż próbuję. I nie umiem. Wilcza Zamieć też.
Kamienna Agonia nie chciała swoich kociąt. Nie chciała ich. Nigdy.
Nie chciała, by się urodziły. Rozumiała Wilczą Zamieć. Jej potomstwo urodziło się szylkretowe. Rude. Jak ci, którzy się nad nią znęcali. Którzy byli traktowani wyżej.
Futro zielonookiej stanęło dęba.
Nie chciała, by jej kocięta też urodziły się w tym kolorze.
Róża nie odpowiedziała, jednak dziwny błysk w jej oczach wpierw zamienił się w niepewność, a potem w ten zdeterminowany wyraz. Kotka zmarszczyła brwi.
— Czy nie wiesz może przypadkiem — zaczęła ostrożnie — Kto jest naszym tatą?
Kamienna Agonia zmrużyła na chwilę oczy.
"Lisia Gwiazda".
Kocięta Wilczej i tak go pewnie nie znały. Nie wiedziała, czy ktoś opowiadał im kocięce przestrogi o złym leśnym tyranie, który porwie ich, jeśli będą niegrzeczne.
Zresztą... Jej samej ciężko było uwierzyć.
— Jeśli chcesz wiedzieć, powinnaś zapytać swojej matki. — odpowiedziała. — Nie powinnam ci tego mówić bez jej wiedzy.
<Róża?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz