Nareszcie namierzyła śpiewaka wzrokiem brązowych ślepi. Mały, rudy, pulchniutki kociak o okrągłych oczkach. Najnowszy nabytek w żłobku. Jego mama zawsze dziwnie patrzyła na Czajkę i jej rodzeństwo, a jak pojawił się ten malec jeszcze bardziej nie podobało się szylkrecie spojrzenie rudej kotki. Mimo tego postanowiła podejść do kociaka i nauczyć porządnie naśladować wiatr.
– Źle to robisz. Musisz robić bardziej szuuuuu, szjuuuu, wszuuuu. Widzisz? – wskazała łapką na swój pysk, żeby pokazać mu, jak układać wargi. Rudzielec nieco zaskoczony cofnął się delikatnie, by zaraz przypatrzeć uważniej mordce kotki.
– I-szuuu, j-szuuuu… – no, lepiej. Kotka skinęła głowę i znów powtórzyła dźwięk wiatru.
– Szuuuu, wszuuuu…
– I-szjuuu-
– Irysku! Chodź tutaj, skarbie - głos Szybkiej Łani przerwał ich piosenkę. Kotka łapą zagrodziła kociakom pole widzenia, po czym ruchem głowy pospieszyła Iryska do ich mchowego legowiska. Szylkreta położyła po sobie uszy, niezadowolona z faktu, że ruda zabrała mu nowego, już wykształconego kolegę. Ale najwidoczniej musiała mieć dobry powód, nie? Pokiwała maluchowi łapką na pożegnanie, po czym wróciła do własnych zajęć. A raczej wróciłaby, jakby miała jakiekolwiek.
***
Kolejny trening z Rozżarzonym Płomieniem. Zimny biały puch dawał jej się coraz bardziej we znaki. Nie dość, że łapy jej odmarzały, to jeszcze widać ją było na śniegu jak czerwoną jagodę w krzakach! Jak niby miała coś złapać, jak widać ją było z długości drzewa?
Otrzepała z sierści płatki śniegu, po czym chwyciła pierwszą-lepszą zdobycz z stosu i zawędrowała z nią do żłobka. Jej dzisiejszym zadaniem było nakarmienie karmicielek i kociąt, czyli w zasadzie tylko Szybkiej Łani i Iryska. Ostatnio nie było nowych młodych w kociarni… właściwie to ciekawe dlaczego. Z tego co było jej wiadomo, to od tak się pojawiały w żłobku, więc czemu nie mogło się ich zrobić więcej? Może maluch będzie wiedział, skąd się tam wziął? I kim dla niego jest ten czarny kocur, co tu często przychodzi?
– Dobry wieczór – rzuciła, kładąc zwierzę przed kotką. Ruda zmarszczyła delikatnie nos i zmierzyła Czajkową Łapę nieprzyjaznym spojrzeniem.
– Dziękuję, bo wypada – burknęła, przysuwając do siebie zdobycz. – Nie było nic lepszego?
– Mamy Porę Nagich Liści…
– Tak, to na pewno powód niewielkiej ilości dobrej zwierzyny – wywróciła oczami, mrucząc coś jeszcze pod nosem. – Cóż, lepsze to niż nic, prawda? – ostatnie zdanie słodkim tonem skierowała do synka. Czajka wiedziała, że Szybka za nią nie przepada. Za żadnym z kociąt Wilczej Zamieci. Dla wszystkich innych była miła. Więc czemu akurat ją i jej rodzeństwo darowała chłodnym uczuciem? Czajka słyszała kiedyś, jak mówiła, że przynieśli nieszczęście. Że są klątwą. Dlaczego? Szylkreta sama chciałaby znać na to odpowiedź. Położyła po sobie uszy, po czym zajęła się wymianą legowisk w żłobku. Układając jedno z legowisk, nagle poczuła na swojej łapie delikatne pacnięcie. Szybko zwróciła brązowe ślepia na niewielkiego kocurka, który najwidoczniej zwiał spod czujnego oka matki.
– Szuuuu… wszuuu!
– Skąd się wziąłeś w żłobku? – bez zbędnych powitań czy pogaduszek zadała nurtujące ją już długo pytanie. Nie miała zbyt dużo czasu zanim Szybka Łania zobaczy nieobecność kocurka przy sobie, więc wolała dostać odpowiedź jak najszybciej.
< Irysku? Przepraszam, że tak długo >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz