Trochę późno, ale walka KK - Kw - part 1
- Kładź się - rozkazała i lekko pchnęła ucznia w kierunku posłania. Biało-rudy skrzywił się i usiadł na mchu, pozostawiwszy na ziemi kilka kropli krwi. Córka Odyseusza oceniła zapasy pajęczyny i z przerażeniem stwierdziła, że zostało im już tylko kilka zwojów. Wróciła do kocura i zlokalizowała ranę. Mieściła się ona w zgięciu barku i była dość spora, najpewniej od pazurów. Niebieskooka podeszła do kocura i sięgnęła w kierunku zadrapania, ten niemal intuicyjnie cofnął się. Czekoladowa westchnęła głośno.
- Jak się będziesz wiercił, to rana się nie zasklepi.
Łabędzia Łapa otworzył pyszczek, przełykając ślinę i wydobywając słowa z zaschniętego gardła.
- Boli...
- Wiem, przecież wiem - warknęła wnuczka Borsuczej Gwiazdy, z frustracją. Niezdecydowana oceniła sytuację na zewnątrz. Jej wzrok skupił się na klifowiczce, która oddalała się od Miedzianej Łapy, a teraz z furią atakowała Cętkowany Liść. Nic nie wskazywało na przychylność wyniku, dla którejś ze stron. Łabędź dyszał cicho. Turkawie Skrzydło podjęła decyzję. Terminator nie będzie walczył, przynajmniej przez kilkaset uderzeń serca.
- Połóż się - nakazała spokojnie i niezgrabnie podeszła do ziół. Kilkoma pewnymi ruchami wyjęła spomiędzy nich niewielkie zielone listki i pokuśtykała do biało-rudego. - Zjedz. To liście malin.
Terminator nie protestował. Wziął do pyszczka dwa liście i żuł przez chwilę. Po chwili jego oddech zdecydowanie się unormował. Turkawka ruszyła do oględzin rany. Przyłożyła doń trochę mokrego mchu, by usunąć zakrzepłą krew. Czekała aż substancje zawarte w medykamentach trafią do krwiobiegu. Odczekała kilkanaście uderzeń serca i odsunęła mech. Tym razem biało-rudy nie cofnął barku. Asystentka medyczki kilkoma wprawnymi ruchami przyłożyła pajęczynę. Powoli, wspomagając się zębami, wykonała prowizoryczny opatrunek i zostawiła syna Miodowego Nosa, który lekko otępiony, oddychał spokojnie. Do legowiska medyka wbiegła Nocny Kwiat. Upadła na ziemię, ale natychmiast wstała i uniosła głowę. Z jej nosa ciekła krew, ale oczy wojowniczki błyszczały w przytłumionym blasku legowiska medyków.
- Uciekają! - krzyknęła. Burzowe Futro podeszła do czarnej i lekko ją podtrzymała. Turkawka poczuła, że w jej oczach jarzy się nadzieja. Wymieniła spojrzenie z niebieską medyczką. Burza była jedną z niewielu kotów, przy których pozwalała sobie spuścić maskę obojętności. Pokuśtykała do wyjścia i zmrużyła oczy, oślepiona przez słońce. Przez środek obozu biegł liliowy uczeń, kurczowo zaciskając szczęki na delikatnym ciele rudego kocurka. Asystentka medyczki odprowadziła go wzrokiem, czując, że zbliżają się kłopoty. Ogon Lisiej Gwiazdy nikł w wyjściu z obozu. Turkawka patrzyła jak reszta klifowiczów ucieka za nim. Jedyną, która została była szylkretka, walcząca wcześniej z Miedzianą Łapą, Cętkowanym Liściem, Płonącym Grzbietem i Różanym Polem. Pointka zacisnęła zęby. Wojowniczka trzymała w szczękach zwłoki, które najprawdopodobniej były uczennicą Klanu Klifu. Szopka jaką tamta właśnie odgrywała przed Iglastym Krzewem, Płonącym Świtem i Wróblowym Śpiewem była naprawdę żenująca. Szylkretowa zaśmiała się złowieszczo i opuściła obóz. Turkawkę zajmowało jednak coś innego. NIGDZIE nie widziała Cętki ani Miedzi. Poczuła, że ogarnia ją ten rodzaj paniki, jaka ściskała w żołądku. Jej łapy zaczęły trząść się niekontrolowanie, powstrzymała jednak ten odruch i zerknęła do tyłu. Burzowe Futro uwijała się, pomagając Nocnemu Kwiatowi. Wymieniły szybki spojrzenia. Zielone oczy Burzy spotkały się z rozbieganym wzrokiem Turkawiego Skrzydła. Medyczka wykonała delikatny ruch w kierunku obozu, po czym wróciła do pacjentki. Czekoladowa wyleciała na dwór, powiewając ogonem. Niemal zapomniała o niesprawnej łapie, przynajmniej dopóki nie poczuła strasznego bólu. Uniosła ją w górę i dalej poruszała się na trzech. Co jeżeli Cętkowany Liść wybiegła poza obóz, chcąc pokazać klifiakom gdzie raki zimują? Młoda wojowniczka była porywcza, kto wie co przyszło jej do głowy? Turkawka ruszyła przez wyjście z obozu i dalej brnęła przez śnieg co dodatkowo utrudniało zadanie. Nie czuła woni burej, ale zdecydowała, że przejdzie prosto jeszcze kilka długości lisa. Przebiła się przez kilka kolczastych krzewów i wyszła na niewielka polankę. Ku swemu zdumieniu dostrzegła szylkretkę z Klanu Klifu, którą miała okazje podziwiać już dzisiaj podczas bitwy.
- To ty - powiedziała, nawet nie zdając sobie z tego spawy. Ruszyła do przodu, a w jej oczach płonął ogień.
Zielonooka warknęła arogancko i upuściła zwłoki poległej terminatorki na ziemię. Rzuciła się w kierunku zaskoczonej pointki i trzasnęła ja łapą w pysk, po czym odskoczyła na bezpieczną odległość. Turkawce zabrakło powietrza w płucach. Wstrzymał oddech i dotknęła łapą nosa. Na ziemię spadła kropa krwi.
- Jestem medyczką, idiotko! - Turkawie Skrzydło splunęła krwią i uniosła głowę. - Zaatakowałaś Różane Pole, Cętkowany Liść i Miedzianą Łapę!
Kocica wzruszyła ramionami, jakby jej to zupełnie nie obchodziło i stanęła przed ciałem, jakby chcąc go bronić.
- To jest wojna - burknęła i wbiła przeszywający wzrok w córkę Odyseusza.
W Turkawce się zagotowało. Poczuła, że wysuwa pazury, chociaż wcale tego nie chciała.
- Och, naprawdę? Nie zauważyłam - mruknęła. Zapadła krepująca cisza. Turkawie Skrzydło stała wyprostowana, z jedną łapą w górze. Nie rozumiała samej siebie. Po co tu przyszła?! Liczyła, że klifowiczka grzecznie przeprosi i potulnie uda się do obozu Klanu Wilka? Cóż... najwyraźniej się przeliczyła. Szylkretowa z bitewnym okrzykiem na pyszczku rzuciła się w kierunku córki Biegnącego Strumienia. Turkawka spanikowała. Jeszcze nigdy nie znalazła się w takiej sytuacji. Jej pozycja nie była zbyt stabilna. Pod naporem wojowniczki zwaliła się na ziemię, tak że zielonooka znalazła się nad nią. Klifowiczkę ogarnął jakiś szał. Uderzała w pyszczek medyczki, chcąc zabić. Turkawie Skrzydło zadrżała, czując jej pazury tuż nad swoim okiem. Z przeciętej skóry trysnęła krew i zalała jedną powiekę wojowniczki. Turkawka na oślep chciała się podnieść, nie wiedziała jednak jak tego dokonać skoro kocica atakowała z góry. W ataku szału wojowniczka nie dbała o szczegóły. Błąd. Czekoladowa zacisnęła zęby w bolesnym grymasie. Wysunęła pazury i rozorała gardło szylkretki. Tamta zachłysnęła się powietrzem. Jej źrenice zmniejszyły się, a potem zwiększyły gwałtownie. Upadła na śnieg, plując krwią. Pointka nie bardzo wiedziała co zrobić. Doskoczyła do rywalki i przyłożyła łapę do jej gardła. Krtań wojowniczki podskakiwała w urywanych oddechach. Turkawie Skrzydło czuła łzy bólu i strachu, napływające jej do oczu. Zielonooka wywinęła się pod dziwacznym kątem i z całej siły zacisnęła zęby na niesprawnej łapie Turkawiego Skrzydła. Wypatrzyła ten drobny szczegół, który powodował ból kocicy. Turkawka zawyła i zeszła z klifowiczki, odskakując na jeden króliczy skok. Kręciło jej się w głowie, nie wiedziała gdzie góra, a gdzie dół. Odsuwała się powoli, gdy doleciał do niej nowy zapach.
Klan Wilka pomyślała, ale zaraz zmarszczyła brwi. To nie był ciepły i bezpieczny zapach jej klanu. Nie, to była woń ziemi, morskiej bryzy i piasku. Klan Klifu. Potknęła się i upadła w śnieg, czując, że łzy płyną po jej pyszczku. Wstała natychmiast i ruszyła dalej, chwiejąc się przy każdym kroku. Nie chciała oglądać się i sprawdzać czy szylkretka żyje. Nie, po prostu nie. Poślizgnęła się i weszła pomiędzy krzewy, słysząc cichy charkot klifowiczki.
- Turkawko?
Odwróciła się gwałtownie, nerwowo przełykając ślinę. Znała ten głos, aż za dobrze.
- C-co się stało? - Cętkowany Liść machnęła ogonem i uniosła nieco brwi. Jej źrenice zmniejszyły się bardzo szybko. Przewróciła oczami, po czym przymknęła powieki. Zwaliła się na śnieg, tuż przed Turkawim Skrzydłem, w błogiej nieświadomości. Pointka jęknęła głucho i dopadła boku przyjaciółki.
- Cętko! Cętko, wstawaj! - krzyknęła rozpaczliwie, usiłując dźwignąć buraskę.
Wojowniczka oddychała spokojnie, ale się nie poruszyła.
Widziała to, czy nie?
Turkawka zadrżała i schwyciła bury ogon córki Burki. Z niemałym wysiłkiem ruszyła do przodu, ciągnąc ciało kocicy po ziemi. Łzy spływały po jej pyszczku, mocząc śnieg i futerko na jej piersi. Cały stres i niepokój musiały z niej zejść. Dotarła do obozu zbyt szybko, by na dobre się uspokoić. Zatrzymała się przed wejściem i miauknęła cicho. Natychmiast ukazała się Nocna Burza, która miała cały bark pokryty pajęczyną. Zerknęła na Cętkowany Liść, a jej oczy rozszerzyły się lekko.
- Zemdlała - wyjaśniła szybko asystentka medyczki i z niepokojem oblizała nos.
Szylkretka westchnęła z ulgą i podźwignęła córkę Burki, zarzucając ją na swój grzbiet. Ruszyła do legowiska medyków, z Turkawką, depczącą jej po piętach. Okazało się, że sporo kotów wciąż potrzebowało pomocy. Córka Biegnącego Strumienia postanowiła zrobić co w jej mocy. Wraz z Miedzianą Łapą ruszyła, by pomóc rannym, pełne niepokoju o młodą nieprzytomną wojowniczkę, którą zajęła się Burzowe Futro.
***
- Naprawdę, muszę to jeść?
Cętka skierowała wzrok na kupkę ziół przed sobą i przewróciła oczami. Od utraty przytomności minęła może godzina. Na wieść o tym, że buraska się obudziła Turkawie Skrzydło przerwała rozmowę z Miedzianą Łapą i udała się do legowiska.
- Zjadłam już chyba tonę ziół! - jęknęła wojowniczka i potrząsnęła głową, usiłując skupić wzrok na córce Odyseusza. Turkawka kiwnęła głową. Bura przewróciła oczami i zabrała się do pałaszowania. Pomiędzy nimi panowała napięta cisza. Cętka niespiesznie skończyła i nieco chwiejnie usiadła, oblizując wargi.
- Wiesz co mi się śniło? Uważaj, będziesz się śmiała!
Turkawka zacisnęła wargi i wbiła wzrok w ziemię. Spodziewała się najgorszego.
- Śniło mi się... - Cętka zawiesiła teatralnie głos, zanim dokończyła. - Że walczyłaś z kotką z Klanu Klifu! Śmieszne co nie? Bo ty byś nigdy... Ej, spójrz na mnie!
Turkawie Skrzydło uniosła głowę i zdała sobie sprawę, że właśnie popełniła duży błąd. Jej pyszczek znaczyła niedługa, niegłęboka i niegroźna dla życia, za to doskonale widoczna rana. Cętkowany Liść stuliła uszy i otworzyła pyszczek w zdumieniu.
- Więc, ty naprawdę... Po co?! Dlaczego?!
Turkawka czuła się strasznie. Łapy jej drżały, chciała stąd wybiec, ale nie mogła. Została, wręcz przyparta do muru. Głośno przełknęła ślinę. Cętka, wciąż czekała na wytłumaczenia.
- Ja... ja po prostu nie potrafiłam znaleźć ani ciebie, ani Miedzianej Łapy. Bałam się, że... no wiesz...
Zacisnęła wargi w wąskim grymasie i odetchnęła głęboko.
- To chyba się minęłyśmy - stwierdziła wojowniczka. - Wbiegłam do legowiska medyka, od razu po zakończeniu walki.
- Wybiegłam w tym samym momencie - stwierdziła córka Penelopy. - Słuchaj, ja naprawdę nie wiem dlaczego za nią pobiegłam, dobra? Myślałam, że może cię widziała, ale czego ja od niej wymagałam?! Przeprosin? - zaśmiała się histerycznie. Czuła jakby wstąpił w nią ktoś inny, ktoś kto nad wyraz chętnie dzielił się przeżyciami. Nie chciała tego, ale nie potrafiła zamknąć pyszczka. - To był straszne... Ja... Cętko, ja miałam jej krew na łapach! - poczuła, że łzy ściekają po jej podbródku, nie przestawała jednak mówić. - Nigdy jeszcze nie walczyłam, nie miałam potrzeby... Nie tym zajmują się uzdrowiciele! - Turkawka chciała krzyczeć. Wbiła pazury w glebę. - Jesteście dla mnie tak ważne! Ty, Miedziana Łapa, Różane Pole, Burzowe Futro. Ja nawet nie znam moich prawdziwych rodziców! Bo jestem znajdką... jak ty...
<Cęteł? Jestem ciekawa Twojego odpisu^^ Sorry za długość, trochę mnie poniosło, ale chciałam gdzieś opisać samą walkę, a to mi się akurat zgadzało... Co do fabuły, to po prostu stwierdziłam, że Lilia powinna sobie kogoś przeorać tak porządnie, a że mam postać w KW to... czemu nie? XD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz