- Ja sądzę, że powinnaś... Nie, ja wiem, że ty musisz o tym wiedzieć!
Turkawiemu Skrzydłu zadrgało jedno ucho, milczała jednak, nie rozumiejąc absurdalności sytuacji. Dopiero po chwili niebieskooka połączyła fakty. Czy to możliwe, żeby... No, ale Różane Pole miała już swoje księżyce, więc raczej nie... Ale co jeżeli tak? W końcu chciała porozmawiać na osobności i w ogóle... Czekoladowa wojowniczka otworzyła pyszczek, ale Turkawka nie pozwoliła jej zacząć.
- Ja naprawdę wszystko rozumiem!
Brwi córki Milczącej Gwiazdy powędrowały do góry.
- Och, naprawdę?
- No... domyślam się - odpowiedziała asystentka medyczki. - Będziesz miała kociaki, tak?
- Och, to bar... Chwila, co?!
Turkawka stuliła uszy i skuliła się przy ziemi..
- Ależ nie, skarbie! - zawołała Róża i zaśmiała się cicho. - Na Klan Gwiazdy, chyba zwariowałaś! Jestem już na to o wiele za stara. Poza tym ostatni miot, miałam wiele księżyców temu...
Zamilkła nagle i przygryzła wargi. Turkawie Skrzydło miała ochotę zdzielić się po łbie. Tęczową i Dymną Łapę nie miała okazji poznać, wiedziała tylko, że zginęli na wiele księżyców przed jej przybyciem do klanu. Leśny Strumień pamiętała natomiast całkiem nieźle, ale niezbyt miło. Niebieska uciekła z Klanu Wilka, uprzednio zabijając swojego dziadka Burzowy Kwiat. Turkawka była wtedy Turkawią Łapą i kuliła się za nogą Burzowego Futra, obserwując sytuację. Jakże zmieniła się do tego czasu!
- Przepraszam - mruknęła pointka i spuściła wzrok na swoje łapy.
- Nic się nie stało - odpowiedziała wojowniczka. - Wróćmy do tematu, dla którego cię tu zaprosiłam.
Zawiesiła głos, a asystentka medyczki skinęła głową.
- Na pewno zastanawiałaś się kto jest twoimi prawdziwymi rodzicami. Turkawko, jesteś bardzo mądrą kocicą, mimo, że ja i Błotko usiłowaliśmy ci dać tyle miłości, to na pewno ci to ich nie zastąpiło.
Dawna uczennica Burzowego Futra nabrała powietrza w płuca. O to chodziło, od początku! Łapy zaczęły jej dygotać.
- Znałaś ich?
- Tylko twoją mamę - odpowiedziała kocica. - O ojcu słyszałam.
- Och - przestała oddychać, chłonąc jak gąbka kolejne słowa Róży.
- Jestem już stara, nie jestem nawet pewności czy przeżyję kolejną walkę. Dlatego wolę powiedzieć ci już teraz.
- Nie mów tak - w oczach Turkawiego Skrzydła stanęły łzy. Różane Pole była jedna z niewielu kotów, z którymi rozmawiała całkowicie szczerze. Co prawda wojowniczka czasami ją irytowała, ale pomimo wszystko była Róża, kotką którą asystentka medyczki znała od kociaka.
- Ale to prawda - czekoladowa wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się delikatnie. - To może... zacznę od początku?
Pointka wyprostowała się, wysunęła i schowała pazury i zastrzygła uszami. Jej ogon wywijał dzikie zawijasy. W oczach Różanego Pola dostrzegła... wahanie? Może niepokój. Jej rozmyślania przerwał spokojny głos córki Milczącej Gwiazdy.
- Urodziłam się w Klanie Wilka,wraz z dwiema siostrami. Miałam jeszcze kilkoro starszego rodzeństwa, pewnie wiesz, że jestem córką Borsuczej Gwiazdy.
Turkawie Skrzydło pokiwała z wolna głową. Słyszała, że lider miał kilka miotów, nie rozumiał jednak dokładnie kto jest z kogo... zresztą, nie interesowało jej to.
- Jedna z moich sióstr chyba nie czuła się najlepiej w klanie - kocica stuliła uszu, marszcząc brwi. - Odeszła i od tego czasu jej nie wiedziałam.
- Och, bardzo mi przykro - mruknęła szybko Turkawka. Wyciągnęła szyję i liznęła się w pierś, by ukryć zażenowanie. Było jej przykro z powodu siostry Róży, ale niewiele ją ona obchodziła. W końcu... Co je łączyło?!
Nie wyciągasz wniosków.
- Jeszcze nie skończyłam - parsknęła wojowniczka. - Nie widziałam jej aż do pewnej mroźnej Pory Nagich Drzew. Wciąż nie rozumiesz?!
Nie, nie rozumiała. Turkawka pokręciła szybko głową, czuła, że zbiera się jej na płacz. Co robiła nie tak?
- Wróciła na tereny Klanu Wilka zdyszana, ze strachem w oczach i z kociątkiem w pysku. Tym kociakiem byłaś ty, Turkawko! - Pointka poczuła, że robi się jej gorąco, ale Różane Pole kontynuowała bezlitośnie, zaciskając powieki. - Mówiła, że są jeszcze dwa kocury, że ukryła je w norze. Obie tam poszłyśmy, ale nie nikogo nie znalazłyśmy. Uwierz mi, Turkawie Skrzydło. Ona bardzo chciała was wychować, ale załamała się. Powiedziała, że jej ukochany Odyseusz walczy z lisem. Musiała wracać i go ochronić. Odrzuciła moją propozycję powrotu do Klanu Wilka, tata na pewno by ją przyjął, ale powiedziała, że chce abyś ty tam trafiła.
Pretensja w oczach czekoladowej była zbyt wielka, by córka przywódcy mogła kontynuować. Asystentka medyczki wstała i strzepnęła kilka liści z tylnych łap.
- Gdyby mnie kochała nie oddałaby mnie swojej siostrze. Bez urazy, Różane Pole. Porzuciła nas. Zostawiła na pastwę losu. Myślisz, że oni... - przełknęła szybko ślinę i szerzej otworzyła oczy. - Że... moi bracia żyją?!
Teraz wstała i Różane Pole, mierząc wzrokiem byłą mentorkę Cętkowanego Liścia.
- Kochała was - powiedziała z mocą.
- Bzdura - parsknęła Turkawka. - Może zdradzisz mi chociaż jak się nazywała?
Róża zamilkła i oblizała nerwowo pyszczek. Jej oczy zaszły na moment mgłą, gdy wymawiała imię.
- Dawniej nazywała się Biegnący Strumień. A teraz... Penelopa. Jest pieszczochem i ma swoich Dwunożnych, o ile się nie mylę za siedliskiem owiec.
Pomiędzy nimi zapadło niewygodne milczenie. Cisza aż wibrowała w uszach. Turkawie Skrzydło odetchnęła kilka razy. Stuliła uszy i niepewnie przygryzła wargi. Jej serce biło tak głośno, że była niemal pewna, że Różane Pole je słyszy. Wojowniczka przeskakiwała z łapy na łapę. Pointka wykonała krok w kierunku krzewów okalających polanę i burknęła cicho.
- Ja... muszę się z tym przejść.
- Och... jasne! - odpowiedziała entuzjastycznie brązowa. - To ja wracam do obozu.
Turkawka obserwowała jak córka Milczącej Gwiazdy odbiega. Dopiero gdy tamta zniknęła za zakrętem, medyczka odetchnęła głośno. Nie wiedziała co czuć, ba nawet co myśleć. Jakże zazdrościła Róży! Wojowniczka od kociaka wiedziała skąd jest, jakie ma przeznaczenie i kto jest je rodzicami. Podczas, gdy Turkawie Skrzydło nie pamiętała swoich, o ile można tak powiedzieć to nie widziała ich nawet na oczy. Uniosła w górę głowę i przez moment obserwowała nieboskłon. Potem odwróciła się i zerknęła w kierunku siedziska Dwunożnych.
- Czyli naprawdę tam gdzieś jesteś... mamo?
Las milczał, kryjąc odpowiedź pod warstwą liści i gałęzi.
***
Położyła przed Różanym Polem kilka liści i odsunęła się na bezpieczną odległość.- Kilka medykamentów na wzmocnienie. Lisia Gwiazda może "przybyć" w każdej chwili - oznajmiła asystentka medyczki, podciągając pod siebie łapy.
Róża schyliła głowę i przeżuła zioła. Turkawie Skrzydło z niepokojem oblizała nos. Powiedzieć, czy nie powiedzieć? Przełamała się i otworzyła pyszczek.
- Dziękuję, że mi powiedziałaś o moim rodzeństwie i... o nich - powiedziała cicho, przymykając ślepia. Pyszczek brązowej rozjaśnił się w uśmiechu.
- Proszę, myślałam, że będziesz zła!
- Nie, dlaczego? Przecież to nie twoja wina - odburknęła pointka, siląc się na wesołość.
***
Niepokój w obozie wzrósł. Wrócił patrol, dosłownie kilka uderzeń serca przed atakiem, ostrzegając ich, że zbliża się Lisia Gwiazda. I to nie sam. A potem koty niemal wlały się do obozu Klanu Wilka. To nie była walka jak za pierwszym razem, to była rzeź. Turkawka zostawiła Burzowe Futro w bezpiecznym legowisku medyka, gdzie posyłała koty z większymi obrażeniami. Sama pointka uwijała się po polu walki, z pajęczyną i ziołami w zębach. Jej boku dopadł Dzika Zamieć. Krwawił w okolicach szyi, jego ścieżkę znaczyły szkarłatne ślady. Turkawie Skrzydło odciągnęła go na bok i nakazała, by się położył. Nie zważając na szalejący dookoła zgiełk, owinęła ranę pajęczyną. Przyklepała, by nici nie spadły i pozwoliła wojownikowi wrócić do walki. Dzisiaj widziała już gorsze rany, ale uparcie uspokajała wszystkich, że będzie dobrze. Nie było i nie będzie - pomyślała i wcisnęła do pyszczka Północnej Łapy kilka ziół, który uśmierzyły ból.To graniczy z szaleństwem, i tak przegramy.
Pierwsze uderzenie sprawiło, że poleciała w tył i grzmotnęła o ziemię. Kocur stanął w pewnej odległości, uderzając ogonem w pięty i szykując się do skoku, ale niemal w ostatniej chwili w jego barku zatopił zęby Borsuczy Kieł, tym samym odciągając go od medyczki. Turkawka leżała przez kilka uderzeń serca, nie mogąc złapać tchu, w końcu jednak dźwignęła się na łapy. Przez kurz i pył nie zauważyła nigdzie Różanego Pola. Podeszła do najbliższego ciała i zdała sobie sprawę, że to Nocny Kwiat. Delikatnie ułożyła łapę na piersi wojowniczki i zdała sobie sprawę, że jest zimna. Serce czarnej nie biło i za pewne dusza jest w Klanie Gwiazd. Turkawka ruszyła w kierunku żłobka, gdzie po raz ostatni widziała swoją opiekunkę. Kuśtykając dotarła do wejścia i intuicyjnie syknęła na jakąś terminatorkę z Klanu Nocy. Koteczka chyba nie zauważyła niesprawnej łapy kocicy, bo uskoczyła w bok i wbiła w nią przerażone spojrzenie. Asystentka medyczki podeszła do wejścia i poczuła znany sobie zapach. Śmierć. Schyliła się i wpełzła głębiej do kociarni, by sprawdzić co ze Złotą Rzeką i Wiewiórką. Płowa siedziała, oddychając płytko i z całych sił przyciskając do siebie rudą córkę. Nie to jednak zwróciło uwagę pointki. Zauważyła ona bowiem ciało. Zwłoki Różanego Pola. Chciała nabrać powietrza, jej płuca jednak, zmniejszyły się gwałtownie.
- Nie, nie, Różo, ty nie możesz mnie zostawić! Nie ty! - załkała i zbliżyła się do wojowniczki. Jej kark znaczyła rana. Idealne, perfekcyjnie ugryzienie, dokładnie w odpowiednim miejscu. - Nie, nie - potarzała córka Odyseusza.
Pragnęła tylko jednego. Chciała się położyć, zasnąć i nigdy więcej się nie obudzić. Chciała żeby ten koszmar się skończył. Nie mogła jednak, tam, na zewnątrz wiele kotów czekało na jej pomoc. Zacisnęła powieki i złapała swoją ciotkę za ogon.
- Dopilnuję, żeby... ktoś inny pilnował żłobka. Jak widać Róża jest teraz... nieco niedostępna - warknęła, uruchamiając opcję "sarkazm"i odcinając od siebie uczucia. Szok i niedowierzanie na pyszczku królowej zmusiły ją do odwrócenia wzroku. Wyszła przed żłobek i rozejrzała się dookoła. Ciągnięcie ciała było niesamowicie uciążliwe. Ze względu na niesprawną łapę nie miała tyle siły co wojownik.
- Nagietkowy Pyle! Za tobą! - wrzasnęła ostro.
Niebieski, pogrążony w rozpaczy po stracie Pokrzywowej Łodygi niemal został powalony przez jakiegoś nocowicza.
- Pilnuj kociarni - wydała rozkaz Turkawka i udała się do legowiska uzdrowicieli, by ulokować zwłoki w bezpiecznym miejscu.
***
Kolejne uderzenia serca mijały zastraszająco szybko. Klan Wilka nie miał sił, by walczyć z tak licznym wrogiem jak cztery pozostałe klany. Koty zostały zagonione w jeden zaułek obozu.
Pokonani we własnym obozie. Żałosne.
- PRZEGRALIŚCIE! - wrzasnął, Lisia Gwiazda - Klan klifu bierze ten oto obóz i tereny klanu wilka pod swoje władanie. Część jednak oddaję moim wiernym sprzymierzeńcom; Klanowi Burzy, Lisa oraz Nocy - mówiąc to, skłonił łbem w podzięce za pomoc liderów. Zaś co do was, wy nędzni mordercy... Kotki mogą otwarcie korzystać z pożywienia jakie daje im stos, wychodzić jednak mogą tylko i wyłącznie z asystą przynajmniej jednego wojownika klanu klifu. Co do kocurów... przysługuje im jedna mysz dziennie. Polować macie tak często, aż nie każę wam przestać. Każde przewinienie to kara. A jaka... tego się dowiecie.
Z tłumu wybiegł Płonący Grzbiet. Wrzasnął kilka obieg i zwinął się na trawie, z bólu. Turkawka ze zgrozą obserwowała poczynania młodego lidera. Czuła ból, gdzieś w sercu. Ruchem głowy nakazał Cętkowanemu Liściowi, by ta się zbliżyła.
- Co my teraz zrobimy?! - zapytała ze zgrozą wojowniczka.
Córka Biegnącego Strumienia zerknęła w kierunku klifowiczów, świętujących zwycięstwo. Zniżyła głos.
- Nie wiem Cętko, ale z Klanem Wilka się nie zadziera. A już na pewno nie z tą medyczką!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz