Jakiś czas temu, w żłobku
Ton jej głosu był stanowczy. Koteczka zamrugała i przeniosła spojrzenie z matki na medyczkę.
— Prawda — miauknęła krótko. Ogon starszej musnął jej grzbiet z aprobatą. — Już nic mi nie jest!
Nos niebieskiej zmarszczył się nieco. Nie minęło nawet uderzenie serca, zanim jej głową schyliła się do poziomu legowiska, a ucho znalazło się tuż obok klatki piersiowej Pomroku. Zalotka szarpnęła się z miejsca, a jej łapa odciągnęła dymną do tyłu, owijając się wokół jej brzucha.
— Spokojnie — syknęła Cisowe Tchnienie, mrużąc oczy. — Chcę tylko sprawdzić, czy jej płuca się oczyściły.
Uścisk Zalotki poluźnił się lekko, jednak jej spojrzenie pozostało czujne, aż do momentu, w którym medyczka nie skończyła i cofnęła się do tyłu.
— Wszystko jest w normie — mruknęła, zbierając z powrotem swoje zioła. Posłała kocicy poirytowane, zmęczone spojrzenie, zanim wycofała się na zewnątrz. Pomrok obserwowała, jak jej ogon znika między liśćmi, po czym przeniosła wzrok na matkę.
Szylkretowa prychnęła cicho, jej pysk nadal skierowany w stronę wyjścia, a wargi wygięte w lekkim grymasie. Po chwili Pomrok uniosła lekko podbródek i pokazała ząbki, naśladując Zalotkę – kąciki jej pyszczka uniosły się nieco, a z gardła wyrwał się cichy, rozbawiony pomruk.
Kapłanka spojrzała na swoją przybraną córkę, która wyginała pyszczek w najróżniejszych minach. Trochę ją to rozbawiło, dlatego schyliła się, by delikatnie trącić szylkretkę noskiem, a potem zaczęła układać swoje zmierzwione futro. Nie była zadowolona z tego, że Pomrok okazała się taka chorowita. Nie, żeby była córką zawiedziona, ale irytowały ją te ciągłe wizyty medyków. Cisowe Tchnienie była jeszcze do przełknięcia, ale Roztargniony Koperek i Jarzębinowy Żar nie powinni zbliżać się do jej dzieci na odległość mniejszą niż pięć ogonów.
Zalotka nawet nie pamiętała, kiedy zaczęła tak bardzo nienawidzić większości klanu. Może wtedy, gdy Kosaciec wyznał jej, że miał wizję od Klanu Gwiazdy? A może wtedy, gdy zmarł jej partner? Nie. Jej zaufanie do pobratymców zostało zszargane w chwili, gdy odsunęło się od niej nie jedno dziecko, lecz dwa. Oboje, jak przeczuwała, zrobili to z tego samego powodu. Klan Gwiazdy namieszał im w głowach, odwracając ich od najbliższych. A mogłoby być tak pięknie, gdyby tylko słuchali matki… Gdyby jej zaufali i nie pakowali się w umowy z tymi parszywymi szczurami.
Zalotna Krasopani ziewnęła, po czym położyła się, kładąc głowę na łapach. Pomrok siedziała obok, przestając się już krzywić. Teraz wpatrywała się w wyjście ze żłobka, co jakiś czas zerkając na swoją przybraną mamę. Szylkretka chciałaby odpocząć, lecz obawiała się, że Cisowe Tchnienie jeszcze tu wróci. A jeśli nie ona, to może ktoś znacznie gorszy – by podczas jej snu wpajać kociętom same głupstwa. Do tego nie mogła dopuścić. Zawiodłaby kolejne potomstwo. Znowu musiałaby patrzeć, jak kocięta, nad których wychowaniem spędziła tyle księżyców, odsuwają się od niej przez jedną, głupią obietnicę. Obietnicę, że Klan Gwiazdy jest lepszy, że przyniesie im dumę i szczęście. To była nieprawda! Tylko Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd dawało prawdziwą wolność, bez kodeksu i ograniczeń.
***
Teraźniejszość
Z klanu uciekła Zaćmiony Horyzont. To było do przewidzenia; głupia córka Brukselkowej Zadry. W Klanie Wilka nigdy nie było dla niej miejsca. To nawet nie sam fakt, że była znajdką, obrzydzał Zalotkę. Horyzont po prostu też dała się wciągnąć w gwiezdną propagandę. A skąd to wiedziała? Bo jej matką była Wrotyczowa Szrama! Ta sama, o której Kosaciec powiedział, że miała sen od Klanu Gwiazdy. Było więc jasne, że te dwie kocice i ich dzieci mają jakiś związek z gwiezdnymi. Szylkretka nie miała jednak jeszcze wystarczających dowodów, by powiedzieć o tym Nikłej Gwieździe. Nigdy go zresztą nie lubiła i wątpiła, by uwierzył jej bez twardych poszlak.
Zalotna Krasopani siedziała poza obozem, niedaleko wyjścia. Pozwalała, by wiatr szarpał jej futrem, a pojedyncze białe śnieżynki topniały na jej ciele. Było zimno, ale przynajmniej mogła pobyć chwilę sama, gdy nienawiść do Klanu Gwiazdy za bardzo ją przytłaczała. Czasem miała ochotę rzucić się na tych zdrajców i ich rozszarpać, ale wiedziała, że musi się wstrzymać, a przynajmniej na razie. Gdy tylko warunki będą lepsze, nie zawaha się, by ustawić tych zdrajców do pionu.
W pewnym momencie z obozu wyszedł patrol – Jaskółcze Ziele, Blade Lico i Pomroczna Łapa. Brązowooka nawiązała kontakt wzrokowy ze swoją córką, a zanim ta zniknęła za krzewami, Zalotka wstała i ją dogoniła. Blade Lico zdziwił się nagłym pojawieniem wojowniczki; najwyraźniej wcześniej jej nie zauważył. Nie protestował jednak, tylko skinął głową. Zalotka i Pomrok zostały na tyłach, podczas gdy pozostała dwójka szła kilka długości lisa przed nimi.
Szylkretka czuła, że z innymi dziećmi, poza Słotną Łapą, nie rozmawia tak często, jakby chciała. Oczywiście, gdy miała okazję, próbowała zagadać, ale Pomroczna Łapa i Cienista Łapa większość czasu spędzali na treningach, poza obozem, nie mając kiedy pogadać z mamą. Co najgorsze, właśnie tak zaczęło się wszystko z Jarzębinowym Żarem. Ona też najpierw mówiła, że jest zmęczona i przytłoczona obowiązkami, a potem… przestała się odzywać zupełnie. Puść dziecko wolno, a zapomni o tobie i jeszcze za twoimi plecami cię zdradzi. Nic więc dziwnego, że wobec swoich kolejnych kociąt Zalotka była nadopiekuńcza. Starała się w pewnym sensie kontrolować ich znajomości i to kiedy wychodzą i wracają do obozu. Nie uważała, że robi to przesadnie – przecież odkąd kocięta opuściły żłobek, miały trochę wolności – ale mimo to podświadomie wciąż chciała mieć nad nimi kontrolę. Czasem myślała, że powinna być jeszcze bardziej czujna, że traci nad nimi władzę i że wkrótce staną się tacy, jak ich starsze rodzeństwo… ale nie bardzo wiedziała, co mogłaby z tym zrobić.
W końcu westchnęła ciężko, tak, że dźwięk poniósł się po lesie.
— Co u ciebie, Pomrok? — zapytała, gdy cienka warstwa śniegu chrzęściła pod jej łapami, a mróz szczypał w nos. Młodsza kotka podniosła wzrok na matkę.
— Dobrze.
Co za… wylewność. Pomrok była zdecydowanie mniej zapatrzona w Zalotkę niż Słota. Szylkretka to wiedziała, ale wiedziała też, że Pomrok była łasa na pochwały. Widziała, jak cała jej postawa zmieniała się, gdy tylko usłyszała jedno dobre słowo skierowane w jej stronę.
— Może się pochwalisz, jak ci idą treningi z Bladym Licem? — zagadnęła. — Gdy ja z nim trenowałam, nie był zbyt rozmowny, ale w końcu w miarę się przełamał — mruknęła, po czym zniżyła głos do szeptu. — Nie przepadałam za nim jako uczniem, ale mimo wszystko jestem mu wdzięczna. Dużo mnie nauczył, przez co teraz jestem świetną wojowniczką. Ty pewnie też, co? — dodała lekko, a jej ogon drgnął w powietrzu.
<Pomroczna Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz