BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Owocowym Lesie!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 16 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

03 listopada 2025

Od Miłostki CD. Jaśminowiec

Poczuła nadciągające licho szybciej, niż je faktycznie ujrzała. Zjeżyła się na sam dźwięk głosu dawnej przyjaciółki. Jak najszybciej chciała zmyć z się z bardziej widocznej części obozu zaraz po ceremonii mianowania, ale najwidoczniej ta szkarada jest równie szybka, co jej rozprzestrzeniający się swąd.
— I co, nie pogratulujesz mi mianowania? — zaczęła srebrna — Twój najlepszy przyjaciel mi pogratulował, myślałam, że też się ruszysz. Chociaż, hm, ostatnio rzeczywiście coś mało was razem widzę. Ciekawe dlaczego… — mruczała tak obrzydliwie przesłodko, że aż piszczka podeszła jej pod sam język. Nie odpowiedziała. Udawała, że zajmuję się czymś innym. Grzebała łapą w piachu niezwykle przejęta wymyślonym, samodzielnie przydzielonym sobie obowiązkiem. Pod nosem mruczała jakąś zaimprowizowaną melodyjkę tylko po to, aby zagłuszyć oddech młodszej kotki. W końcu jej cierpliwość się wyczerpała i nowo mianowana wojowniczka odchrząknęła znacząco. Pointka odwróciła się powoli, nakładając zdziwioną maskę na pyszczek.
— Oh! Do mnie mówiłaś? — Rozszerzyła swoje zielone ślepia i popukała się palcem w bok głowy. — Wybacz, ale najwidoczniej musiałam aż stracić słuch ze starości, czekając, aż w końcu wygrzebiesz ten brudny zad z legowiska uczniów i zaczniesz się na coś przydawać. Haha, ale ze mnie gapa. — Przymknęła oczy i uśmiechnęła się sztucznie.
— Lepiej chyba poszkolić się dłużej niż zajmować się kopaniem w ziemi — skomentowała srebrna. Zrobiła jeszcze jeden krok do przodu, nie chcąc, aby zwiadowczyni odwróciła się do niej ponownie grzbietem. — Myślałam, że zabawa w obozie to raczej obowiązek stróżów. Zmieniłaś profesje? Było zbyt ciężko?
— Dużo wiesz o byciu stróżem, co? — Wykrzywiła się wrednie. — Braciszek ci opowiadał?
— Mam też oczy, no i faktycznie słuchałam podczas treningów.
— Może i je masz, ale najwidoczniej szwankują, skoro umiesz bez odruchów wymiotnych patrzeć na tą dżdżowni-
— Jaki jest twój problem do mojej rodziny?! — warknęła młodsza, a ruda uśmiechnęła się pełna triumfu. — Jedyne co robisz, to obrażasz Cienia i moją matkę. Mam już w nosie, że obrażasz mnie!
— Koty tak nie wyglądają. Koty mają futra. Koty powinny być w stanie wytrzymać bez oblepiania się brudnymi, podgniłymi liśćmi. Ty może i pyszczek masz, och jakże urokliwy, ale w środku jesteś pozbawiona tego, czego oni na zewnątrz. Więc może idź już sobie i podziękuj Wszechmatce, żeś nie urodziła się taką wywłoką i nie musisz kryć się w legowisku stróżów lub za warstwą zlepionych liści. — Posłała jej tylko jeszcze wyzywające spojrzenie. Zamiast czekać na odpowiedź, odeszła, zostawiając wściekłą wojowniczkę samą. Nie miała na to ochoty. Nie miała ochoty na kłótnie z Jaśminowiec; wiedziała, że nawet jeśli udało jej się uniknąć jednego tematu o Lnie, tak pomarańczowooka zrobi wszystko, aby znów go przywołać. Wiedziała, że to najłatwiejszy sposób, aby rozjuszyć Miłostke. Musiała się uspokoić. Musiała wyjść z obozu. W nim było za mało miejsca; kotka od razu by ją odszukała i zmusiła do rozmowy, wymusiła kłótnie. Polowanie jej nie zaszkodzi. Zwłaszcza że wiedziała, że nikt nie zwróci uwagi na jej dłuższą nieobecność. Ojciec przesiadywał z matką coraz częściej; oboje posiwieli, oboje mieli coraz mniej sił i chęci do patrolowania czy łowów. Starzeli się. Ta myśl wprawiała Miłostke w zakłopotanie i stan dziwnego... smutku. Myśl, że rodzice nie zawsze będą na tym świecie był... abstrakcyjny i niemożliwy do wyobrażenia. Oczywiście, mogli mieć przed sobą jeszcze wiele, wiele spokojnych i przepełnionych miłością księżyców, ale widok ich pobielonych mordek, ich coraz powolniejszych ruchów... To nie dawało córce spokoju. Przynajmniej o Sekrecika nie musiała się martwić. Kocur dał sobie najwidoczniej spokój z byciem jej opiekunem, od kiedy przestała aż tyle czasu spędzać z Lnem. Ta realizacja nieźle ją na początku wkurzyła; kim on niby myślał, że jest, skoro tak się wtrącał w jej życie prywatne?! Kto dał mu prawo decydować, kiedy potrzebuje więcej nadzoru, a kiedy mniej?!
Miłostka warknęła do samej siebie i wyszła. Nie wróciła na noc, ale nikt nie wydawał się zwrócić na to większej uwagi.

* * *

Była zmęczona. Coraz częściej zdarzało jej się spędzać noce poza obozem. Nie mogła znieść myśli, że kilka kocich długości od jej posłania, leżą Jaśminowiec i Len, dotykając się ogonami... dokładnie tak, jak robił to z nią. Wracała nad ranem, starając się wyrobić przed wojownikami, którzy zbierali się na wczesne treningi. Marniała w oczach, ale nie przestawała. Robiła, co musiała, ale bez większego zapału, do którego zwyczajnie nie mogła się zmusić. Tym razem była na wieczornym patrolu, a kiedy skończyli, obóz był już ciemny i cichy. Przy wejściu spotkali tylko czuwającego Sajgona, który jednak nie zadał żadnego zbędnego i głupiego pytania, widząc jej morowy wyraz mordki. Skinął za to łbem do starszych uczestników grupy. Sama Miłostka wdrapała się na drzewo i zajęła zimne miejsce obok wciąż śpiącego brata. Na samą myśl o treningu z Guziczkiem miała ochotę wyrwać sobie futro z uszu. Tak strasznie nie chciała. Tak strasznie nie miała na to siły. Tak strasznie nie chciała mieć ucznia. Cichy, zdławiony płacz wyrwał się z jej pyska. Czuła, że wszystko jej się wali, że wszyscy mają w życiu lepiej od niej, nawet jeśli nic faktycznie złego na nią nie czuwało. Oczywiście... straciła siostrę, ale nie do końca wiedziała, co ma z tym zrobić. Czuła się źle, że jej głównym zmartwieniem i źródłem smutku jest jej kłopot z Lnem i Jaśminowieć, ale nie mogła się zmusić do faktycznej tęsknoty i żałoby, w której tkwili teraz ojciec z matką. Nałożyła łapy na uszy, żeby nie słyszeć swoich żałosnych dźwięków. Ona mogła chcieć je zagłuszyć, ale nie wiedziała, że ktoś inny nasłuchuje, a co gorsza, przygląda się i knuję.
Zapadła na krótki, płytki sen, z którego wyrwał ją typowy, poranny zamęt w legowisku. Koty zbierały się na patrole, na polowanie, na treningi. Niektórzy budzili śpiochów, inni planowali z przyjaciółmi wspólne szkolenia swoich terminatorów. Ją szturchnął brat. Patrzył na nią z góry.
— Masz zamiar kiedyś wstać czy może zrzucić cię razem z mchem? — zapytał, podnosząc jedną brew.
— Tak. Zabij i mnie, rodzice na pewno dobrze to zniosą — odfuknęła, a płowy skrzywił się.
— Przestań. Nie mów takich rzeczy — rzucił i odszedł, nie chcąc więcej kontynuować takiej rozmowy. Miłostka podniosła się na obolałych łapach. W głowie jej dudniło, a oczy piekły niemiłosiernie. W dodatku zimny, mocny wiatr dął między wysokimi ścianami obozu. Dreszcz przebiegł jej po grzbiecie. Wciąż nie do końca obudzona zeskoczyła na dół, gdzie czekał już Guziczek. Musiała zacisnąć zęby, żeby nie powiedzieć niczego niemiłego.
"Czemu on taki jest, czemu nie może dać mi spokoju?" — warczała w głowie, wbijając pazury w stwardniałą ziemię. Przełknęła ślinę i wzięła kilka głębokich oddechów. Musiała zareagować, zanim on sam rozpocznie tą swoją irytującą rozmowę.
— Dzisiaj będziemy polować z drzew — rzuciła i bez żadnego innego słowa skierowała się ku wyjściu. Bury pobiegł za nią, widocznie delikatnie wybity z rytmu zachowaniem mentorki.

* * *

— Musisz być ciszej! — warknęła na terminatora, po tym, jak już trzeci raz dźwięk gałęzi spłoszył wiewiórkę.
— Nie wytłumaczyłaś mi, jak mam to robić... Mam się sam domyślić, czy co... — Kocur bardzo się starał; pointka to wiedziała, znała go już przecież jakiś czas, ale nie umiała trzymać emocji, które kotłowały się w niej już od tak dawna.
— Powinieneś to wiedzieć, przecież to oczywiste! Ile ty masz księżyców, że miauczysz jak nienakarmione kocie, co?
— Jesteś moją mentorką! Może dla ciebie to oczywiste, bo tobie ktoś to wytłumaczył.
— Nie wiesz, że jak zrobisz dźwięk, to zwierzyna ucieknie? Nie dobijaj mnie, Guziczku!
— Nie o to chodzi... Wiem to. Ale może byś mi powiedziała, jak mam tego uniknąć? Ja naprawdę nie chce się kłócić.
— Myślisz, że ja chce?
— Na to wygląda...
— Złaź...
— C-co? Ale nic nie złapaliśmy. — Terminator wlepił ślepia w zwiadowczynie, która cała najeżona.
— Ty! Ty nic nie złapałeś! — warczała, nie przejmując się, że ktoś mógł akurat przechodzić pod drzewami. Nie byli daleko od obozu; nie miała siły się oddalać. — A teraz złaź! Wracamy do obozu.
— Ledwo słońce góruje...
— W takim razie będziesz mieć dużo czasu, aby pomyśleć o wszystkich swoich dzisiejszych błędach. — Przeskoczyła na gałąź wyżej, aby wyminąć burego, który z szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w nią. Wiedział, że coś jest nie tak. Jego nauczycielka zawsze była z tych... bardziej emocjonalnych i podatnych na działanie pochopnie i bez pomyślunku, ale to... to było coś bardzo dziwnego.
— O co ci chodzi? Co się z tobą dzieje..? — zapytał w końcu, świdrując dziurę w tyle głowy mentorki. Nie odwróciła się, ale agresywne uderzenie ogonem zdradziło buzującą w niej złość. — Wiem, że może być ci ciężko, słyszałem o Kruszynce i bardzo mi przykro, że straciłaś siostrę, ale... Mogłaś zwyczajnie powiedzieć, że potrzebujesz czasu. Pieczarka na pewno by to zrozumiała... — zawahał się. Nie wiedział, czy mówić dalej, czy lepiej milczeć. Cisza jednak nie była w jego naturze. — Wiesz, że lubię, że jesteś moją mentorką. Ale to nie znaczy, że możesz mówić mi cokolwiek, co ci się spodoba. Mnie też może zrobić się przykro, zwłaszcza kiedy mnie ta traktujesz. Pomy-
— Skończysz kiedyś mielić tym jęzorem i posłuchasz, co ci powiedziałam?! — krzyknęła, odwracając się nagle. Wskoczyła z powrotem na gałąź, na której wcześniej oboje stali. — Czy chociaż raz, na Wszechmatkę, tylko raz możesz zamknąć ten swój brudny pysk! Czy tak ciężko jest ci zabrać tyłek z drzewa, kiedy ci każe! — Zwiadowczyni złapała terminatora za futro na karku i pociągnęła w swoją stronę, aby zmusić go do zejścia. Ruch był chaotyczny i nieprzemyślany, a równowaga kotki całkowicie nie w tym miejscu, w którym powinna. O ile Guziczek stał mocno zaczepiony pazurami o chropowatą powierzchnię, tak Miłostka niemal momentalnie ześlizgnęła się pod wpływem szarpnięcia. Początkowo złapała się przednimi łapami o gałąź, ale prędko puściła, lądując w namokniętych, śmierdzących liściach. Nic się jej nie stało, ale zimno i wilgoć, które oblepiły ją wraz z poczuciem wstydu, szybko rozjaśniła jej rozum. Nie chciała patrzeć w górę, skąd kocur wołał, aby dowiedzieć się, czy coś sobie zrobiła.
"Właśnie próbowałam zrzucić swojego ucznia z drzewa... Mojego ucznia..." — myślała przerażona, kiedy powoli, dalej w szoku, próbowała się wygramolić. Lepkie liście przylepiały się do jej futra; miała wrażenie, że każde waży tyle, co dorosła wiewiórka. Łapy jej się uginały, ale mimo wszystko, bez słowa, ruszyła do obozu. Słyszała, jak Guziczek zeskakuję bezpiecznie z drzewa i idzie za nią; nie chciała słyszeć. On na szczęście wiedział o tym; nie był głupi, Miłostka wiedziała, że nie był... Wiedziała, że dzisiejszy fatalny przebieg treningu był tylko i wyłącznie jej winą. A to denerwowało ją jeszcze mocniej. Nie byłoby niczym dziwnym, że uczeń z czymś sobie nie poradzi, że potrzebuje więcej wskazówkę, wyraźniejszych porad czy instrukcji, ale ona powinna umieć się opanować, umieć wykonać najpotrzebniejsze ze swoich obowiązków... cierpliwie tłumaczyć i nauczać. Zacisnęła zęby mocniej, aby powstrzymać się od płaczu.
"Mam dość, mam dość" — krzyczała w niej każda, nawet najmniejsza kosteczka, każdy pojedynczy włos. Nie wiedziała, o co jej chodzi, nie wiedziała, co tak naprawdę jest nie tak. Nie mogło chodzić o siostrę; o ile faktycznie było jej przykro, tak sam żal brał się bardziej z tego, że jej rodzina opłakiwała jej śmierć... nie o sam fakt, że Kruszynka odeszła z tego świata. Nad ciałem nie płakała. Dopiero kiedy na pogrzebie ujrzała trzęsącą się matkę, ojca, który z całych sił próbował wtulić pysk w kark ukochanej, Sekrecika, który całym sobą próbował zatrzymywać łzy... dopiero ten widok ją ukruszył.
Ale teraz nikt nie płakał, nikt nie drżał, nie wył żałośnie. Dlaczego teraz miała ochotę beczeć niby głupie kocie, a nie nad ciałem swojej rodzonej siostry? Była taka wściekła na samą siebie. Tak bardzo było jej wstyd. Zacisnęła oczy, próbując powstrzymać kropelki. Trzymała tak długo, że gdyby nie charakterystyczny zapach Owocniaków, weszłaby prosto w krzewy otaczające obóz. Otrzepała się i wślizgnęła się do środka. Nie czekała na Guziczka. Chciała jedynie zabrać coś drobnego ze stosu zwierzyny i zaszyć się w cieniu, może odwiedzić mame, jeśli nie będzie z nią ojca... z nim nie miała dzisiaj już siły rozmawiać. Los jednak kontynuował swoją misję w rzucaniu jej kłód pod nogi. Zamyślona, oderwana od świata podeszła do piszczek, ale zamiast sięgnąć po małą ryjówkę, poczuła uderzenie. Położyła uszy, a jej futro momentalnie stanęło nastroszone, kiedy do nosa dotarł TEN zapach. Gorycz zalała ją jednak, kiedy usłyszała TEN głos.
— Oho, uważaj Miłostko, bo jeszcze nabijesz sobie guza na czółku, a co wtedy... Rozpłaczesz się znowu? Wiesz... To nic złego czasami się rozkleić, ale może następnym razem oszczędź innym kotom słuchania twojego wycia w nocy. Niektórzy faktycznie wykonują swoje obowiązki. — Sztucznie miły i zatroskany głos Jaśminowiec rozniósł się po obozie. Głośno. Nienaturalnie głośno jak na zwyczajną rozmowę.
Tylko że to nie będzie rozmowa. Srebrna chciała ją zmusić do kłótni. Zwiadowczyni dobrze wiedziała; robiła przecież dokładnie to samo. Szkoda, że Miłostka nie była w humorze do dogryzania sobie, nie miała siły na przerzucanie się z młodszą paskudnymi zaczepkami, nie miała nawet ochoty, aby po obrażać rodzinę wojowniczki. Długo pozostała w tej samej przygarbionej pozycji, nieruchoma, pochłonięta rosnącym w niej gniewem, którego w końcu nie umiała powstrzymać. Jaśminowiec już otworzyła pysk, aby coś dodać, zmusić do szybszej reakcji, ale ubiegł ją głęboki, gardłowy i nasilający się nienawistny warkot, który nagle zaczął wydobywać się z pyska rudej. O ile niemiłe słowa były codziennością w ich interakcjach tak otwarta wrogość... już mniej. Przez mordkę srebrnej przemknął cień niespodziewanej obawy. Zdążyła jedynie zrobić pół kroku do tyłu, jedynie lekko nastroszyć futro na karku i położyć uszy, zanim druga kotka, pełna furii, rzuciła się na nią. Pod naporem Miłostki Jaśminowiec wywróciła się do tyłu. Obie wylądowały na wilgotnej, zimnej ziemi. Młodsza próbowała wyślizgnąć się spod atakującej, ale pazury zwiadowczyni zdążyły wczepić się mocno w grube futro i skórę ofiary. Krzyki zdziwienia rozszalały się po obozie w tempie natychmiastowym. Ruda jednak nie robiła sobie z tego nic; liczyło się tylko to, że pod jej łapami spoczywa ta, która zniszczyła jej życie. Wojowniczka była jednak stosunkowo silniejsza, więc udało jej się podnieść, ale szybko poczuła na swoim tyle ciężar. Zielonooka wbiła pazury głęboko w wyższą partię ud srebrnej i przeorała je z całą bezlitosną siłą. Najpewniej zrobiłaby więcej, gdyby nie mocne szarpnięcie za skórę na karku. Nie wiedział,a kto oderwał ją od Jaśminowiec; nie interesowało ją to. Wiedziała tylko, że zostaję rzucona na ziemie kilka kroków dalej. Słyszała, jak koty podbiegają do zaatakowanej, zranionej, biednej i trzęsącej się z szoku ofiary. Nie widziała jednak nic; wolała nie otwierać oczu. Nie do momentu, kiedy poczuła na sobie obleśną, łysą łapę, która docisnęła ją do ziemi; zerwała się natychmiastowo, kłapiąc zębami na Cierń.
— Nie dotykaj mnie! Bierz to paskudne odnóże! — wrzasnęła, ale szybko do dwójki doskoczył jeszcze Czerwiec, pomagając starszej wojowniczce z szarpiącą się zwiadowczynią. Kocur posłał bezwłosej znaczące spojrzenie i kiwnął na jej poranioną córkę. Kotka odeszła, zostawiając go z leżącą pointką. Czekoladowy powoli podniósł łapę, pozostawiając w pełni czujnym i przygotowanym na kolejny atak, ale... nic się nie stało. Miłostka nie ruszyła się. Nie drgnęła.
— O-owocowy Lesie! — rozbrzmiał drżący głos Pieczarki. Przywódczyni rozglądała się po zszokowanych wciąż kotach. Skakała to na sporą grupę otaczającą Jaśminowiec, to na swoją dawną uczennicę i Czerwca. Przełknęła ślinę, ale kontynuowała: — Cień, zaprowadź swoją siostrę do uzdrowicieli, a-a... — Wlepiła wzrok we wciąż nieruchomą pointke. — Czerwcu, Figo... Weźcie Miłostke przed obóz. Niech ochłonie...
Po tych słowach szepty nie ustały, nawet jeśli każda udawał, że wrócił do swoich obowiązków. Pieczarka ruszyła za poturbowaną. Dwójka zwiadowców szła po obu stronach szylkretki, która niemal machinalnie powłóczyła łapami. Nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Czy była z siebie dumna? Czy może żałowała swojego napadu? Nie umiała stwierdzić. Chciała po prostu mieć już to wszystko za sobą. Cokolwiek ją czekało.
— Ty jesteś jakaś pomylona! — rozbrzmiał nagle głos Lna. Miłostka stanęła, a starsza kotka niemal nie wyskoczyła z własnej skóry, gotowa na kolejny atak. — Co ty masz we łbie?! Cokolwiek masz?! Na Wszechmatke... Że ja się z tobą zadawałem... Mogłaś mnie przecież zabić!
— Przestań... — rzuciła Czerwiec, próbując odsunąć kremowego.
— Co? Że co mam zrobić? — zaśmiał się niezręcznie — Ona jest szurnięta. Jak tak dalej pójdzie, to wymorduję cały Owocowy Las.
— Wymorduję to zaraz ciebie! — wycharczała nagle Miłostka. Figa złapała ją za skórę na karku i szarpnęła mocno w kierunku wyjścia.
— Widzisz?! — Wskazał na nią pazurem. — Wywalcie ją lepiej do rzeki, niech nie wraca!
— Idź lepiej do swojej przyjaciółki. Może przyda jej się wsparcie. — Srebrna rzuciła przez bark, a wojownik faktycznie poszedł. Po drodze dobiegł do niego Sajgon, który szybko zagaił kolegę rozmową, a patrząc na to, że co chwile odwracali się, aby zerknąć na wychodzącą trójkę, jej tematem była właśnie pointka. Jej to jednak nie obchodziło. Len jej nie obchodził. Jaśminowiec jej nie obchodziła. Cały Owocowy Las może o niej mówić... nic jej do tego.

<Jaśminowiec? Tatuaż na dupie>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz