— I co, nie pogratulujesz mi mianowania? — zaczęła srebrna — Twój najlepszy przyjaciel mi pogratulował, myślałam, że też się ruszysz. Chociaż, hm, ostatnio rzeczywiście coś mało was razem widzę. Ciekawe dlaczego… — mruczała tak obrzydliwie przesłodko, że aż piszczka podeszła jej pod sam język. Nie odpowiedziała. Udawała, że zajmuję się czymś innym. Grzebała łapą w piachu niezwykle przejęta wymyślonym, samodzielnie przydzielonym sobie obowiązkiem. Pod nosem mruczała jakąś zaimprowizowaną melodyjkę tylko po to, aby zagłuszyć oddech młodszej kotki. W końcu jej cierpliwość się wyczerpała i nowo mianowana wojowniczka odchrząknęła znacząco. Pointka odwróciła się powoli, nakładając zdziwioną maskę na pyszczek.
— Oh! Do mnie mówiłaś? — Rozszerzyła swoje zielone ślepia i popukała się palcem w bok głowy. — Wybacz, ale najwidoczniej musiałam aż stracić słuch ze starości, czekając, aż w końcu wygrzebiesz ten brudny zad z legowiska uczniów i zaczniesz się na coś przydawać. Haha, ale ze mnie gapa. — Przymknęła oczy i uśmiechnęła się sztucznie.
— Lepiej chyba poszkolić się dłużej niż zajmować się kopaniem w ziemi — skomentowała srebrna. Zrobiła jeszcze jeden krok do przodu, nie chcąc, aby zwiadowczyni odwróciła się do niej ponownie grzbietem. — Myślałam, że zabawa w obozie to raczej obowiązek stróżów. Zmieniłaś profesje? Było zbyt ciężko?
— Dużo wiesz o byciu stróżem, co? — Wykrzywiła się wrednie. — Braciszek ci opowiadał?
— Mam też oczy, no i faktycznie słuchałam podczas treningów.
— Może i je masz, ale najwidoczniej szwankują, skoro umiesz bez odruchów wymiotnych patrzeć na tą dżdżowni-
— Jaki jest twój problem do mojej rodziny?! — warknęła młodsza, a ruda uśmiechnęła się pełna triumfu. — Jedyne co robisz, to obrażasz Cienia i moją matkę. Mam już w nosie, że obrażasz mnie!
— Koty tak nie wyglądają. Koty mają futra. Koty powinny być w stanie wytrzymać bez oblepiania się brudnymi, podgniłymi liśćmi. Ty może i pyszczek masz, och jakże urokliwy, ale w środku jesteś pozbawiona tego, czego oni na zewnątrz. Więc może idź już sobie i podziękuj Wszechmatce, żeś nie urodziła się taką wywłoką i nie musisz kryć się w legowisku stróżów lub za warstwą zlepionych liści. — Posłała jej tylko jeszcze wyzywające spojrzenie. Zamiast czekać na odpowiedź, odeszła, zostawiając wściekłą wojowniczkę samą. Nie miała na to ochoty. Nie miała ochoty na kłótnie z Jaśminowiec; wiedziała, że nawet jeśli udało jej się uniknąć jednego tematu o Lnie, tak pomarańczowooka zrobi wszystko, aby znów go przywołać. Wiedziała, że to najłatwiejszy sposób, aby rozjuszyć Miłostke. Musiała się uspokoić. Musiała wyjść z obozu. W nim było za mało miejsca; kotka od razu by ją odszukała i zmusiła do rozmowy, wymusiła kłótnie. Polowanie jej nie zaszkodzi. Zwłaszcza że wiedziała, że nikt nie zwróci uwagi na jej dłuższą nieobecność. Ojciec przesiadywał z matką coraz częściej; oboje posiwieli, oboje mieli coraz mniej sił i chęci do patrolowania czy łowów. Starzeli się. Ta myśl wprawiała Miłostke w zakłopotanie i stan dziwnego... smutku. Myśl, że rodzice nie zawsze będą na tym świecie był... abstrakcyjny i niemożliwy do wyobrażenia. Oczywiście, mogli mieć przed sobą jeszcze wiele, wiele spokojnych i przepełnionych miłością księżyców, ale widok ich pobielonych mordek, ich coraz powolniejszych ruchów... To nie dawało córce spokoju. Przynajmniej o Sekrecika nie musiała się martwić. Kocur dał sobie najwidoczniej spokój z byciem jej opiekunem, od kiedy przestała aż tyle czasu spędzać z Lnem. Ta realizacja nieźle ją na początku wkurzyła; kim on niby myślał, że jest, skoro tak się wtrącał w jej życie prywatne?! Kto dał mu prawo decydować, kiedy potrzebuje więcej nadzoru, a kiedy mniej?!
Miłostka warknęła do samej siebie i wyszła. Nie wróciła na noc, ale nikt nie wydawał się zwrócić na to większej uwagi.
* * *
Zapadła na krótki, płytki sen, z którego wyrwał ją typowy, poranny zamęt w legowisku. Koty zbierały się na patrole, na polowanie, na treningi. Niektórzy budzili śpiochów, inni planowali z przyjaciółmi wspólne szkolenia swoich terminatorów. Ją szturchnął brat. Patrzył na nią z góry.
— Masz zamiar kiedyś wstać czy może zrzucić cię razem z mchem? — zapytał, podnosząc jedną brew.
— Tak. Zabij i mnie, rodzice na pewno dobrze to zniosą — odfuknęła, a płowy skrzywił się.
— Przestań. Nie mów takich rzeczy — rzucił i odszedł, nie chcąc więcej kontynuować takiej rozmowy. Miłostka podniosła się na obolałych łapach. W głowie jej dudniło, a oczy piekły niemiłosiernie. W dodatku zimny, mocny wiatr dął między wysokimi ścianami obozu. Dreszcz przebiegł jej po grzbiecie. Wciąż nie do końca obudzona zeskoczyła na dół, gdzie czekał już Guziczek. Musiała zacisnąć zęby, żeby nie powiedzieć niczego niemiłego.
"Czemu on taki jest, czemu nie może dać mi spokoju?" — warczała w głowie, wbijając pazury w stwardniałą ziemię. Przełknęła ślinę i wzięła kilka głębokich oddechów. Musiała zareagować, zanim on sam rozpocznie tą swoją irytującą rozmowę.
— Dzisiaj będziemy polować z drzew — rzuciła i bez żadnego innego słowa skierowała się ku wyjściu. Bury pobiegł za nią, widocznie delikatnie wybity z rytmu zachowaniem mentorki.
* * *
— Nie wytłumaczyłaś mi, jak mam to robić... Mam się sam domyślić, czy co... — Kocur bardzo się starał; pointka to wiedziała, znała go już przecież jakiś czas, ale nie umiała trzymać emocji, które kotłowały się w niej już od tak dawna.
— Powinieneś to wiedzieć, przecież to oczywiste! Ile ty masz księżyców, że miauczysz jak nienakarmione kocie, co?
— Jesteś moją mentorką! Może dla ciebie to oczywiste, bo tobie ktoś to wytłumaczył.
— Nie wiesz, że jak zrobisz dźwięk, to zwierzyna ucieknie? Nie dobijaj mnie, Guziczku!
— Nie o to chodzi... Wiem to. Ale może byś mi powiedziała, jak mam tego uniknąć? Ja naprawdę nie chce się kłócić.
— Myślisz, że ja chce?
— Na to wygląda...
— Złaź...
— C-co? Ale nic nie złapaliśmy. — Terminator wlepił ślepia w zwiadowczynie, która cała najeżona.
— Ty! Ty nic nie złapałeś! — warczała, nie przejmując się, że ktoś mógł akurat przechodzić pod drzewami. Nie byli daleko od obozu; nie miała siły się oddalać. — A teraz złaź! Wracamy do obozu.
— Ledwo słońce góruje...
— W takim razie będziesz mieć dużo czasu, aby pomyśleć o wszystkich swoich dzisiejszych błędach. — Przeskoczyła na gałąź wyżej, aby wyminąć burego, który z szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w nią. Wiedział, że coś jest nie tak. Jego nauczycielka zawsze była z tych... bardziej emocjonalnych i podatnych na działanie pochopnie i bez pomyślunku, ale to... to było coś bardzo dziwnego.
— O co ci chodzi? Co się z tobą dzieje..? — zapytał w końcu, świdrując dziurę w tyle głowy mentorki. Nie odwróciła się, ale agresywne uderzenie ogonem zdradziło buzującą w niej złość. — Wiem, że może być ci ciężko, słyszałem o Kruszynce i bardzo mi przykro, że straciłaś siostrę, ale... Mogłaś zwyczajnie powiedzieć, że potrzebujesz czasu. Pieczarka na pewno by to zrozumiała... — zawahał się. Nie wiedział, czy mówić dalej, czy lepiej milczeć. Cisza jednak nie była w jego naturze. — Wiesz, że lubię, że jesteś moją mentorką. Ale to nie znaczy, że możesz mówić mi cokolwiek, co ci się spodoba. Mnie też może zrobić się przykro, zwłaszcza kiedy mnie ta traktujesz. Pomy-
— Skończysz kiedyś mielić tym jęzorem i posłuchasz, co ci powiedziałam?! — krzyknęła, odwracając się nagle. Wskoczyła z powrotem na gałąź, na której wcześniej oboje stali. — Czy chociaż raz, na Wszechmatkę, tylko raz możesz zamknąć ten swój brudny pysk! Czy tak ciężko jest ci zabrać tyłek z drzewa, kiedy ci każe! — Zwiadowczyni złapała terminatora za futro na karku i pociągnęła w swoją stronę, aby zmusić go do zejścia. Ruch był chaotyczny i nieprzemyślany, a równowaga kotki całkowicie nie w tym miejscu, w którym powinna. O ile Guziczek stał mocno zaczepiony pazurami o chropowatą powierzchnię, tak Miłostka niemal momentalnie ześlizgnęła się pod wpływem szarpnięcia. Początkowo złapała się przednimi łapami o gałąź, ale prędko puściła, lądując w namokniętych, śmierdzących liściach. Nic się jej nie stało, ale zimno i wilgoć, które oblepiły ją wraz z poczuciem wstydu, szybko rozjaśniła jej rozum. Nie chciała patrzeć w górę, skąd kocur wołał, aby dowiedzieć się, czy coś sobie zrobiła.
"Właśnie próbowałam zrzucić swojego ucznia z drzewa... Mojego ucznia..." — myślała przerażona, kiedy powoli, dalej w szoku, próbowała się wygramolić. Lepkie liście przylepiały się do jej futra; miała wrażenie, że każde waży tyle, co dorosła wiewiórka. Łapy jej się uginały, ale mimo wszystko, bez słowa, ruszyła do obozu. Słyszała, jak Guziczek zeskakuję bezpiecznie z drzewa i idzie za nią; nie chciała słyszeć. On na szczęście wiedział o tym; nie był głupi, Miłostka wiedziała, że nie był... Wiedziała, że dzisiejszy fatalny przebieg treningu był tylko i wyłącznie jej winą. A to denerwowało ją jeszcze mocniej. Nie byłoby niczym dziwnym, że uczeń z czymś sobie nie poradzi, że potrzebuje więcej wskazówkę, wyraźniejszych porad czy instrukcji, ale ona powinna umieć się opanować, umieć wykonać najpotrzebniejsze ze swoich obowiązków... cierpliwie tłumaczyć i nauczać. Zacisnęła zęby mocniej, aby powstrzymać się od płaczu.
"Mam dość, mam dość" — krzyczała w niej każda, nawet najmniejsza kosteczka, każdy pojedynczy włos. Nie wiedziała, o co jej chodzi, nie wiedziała, co tak naprawdę jest nie tak. Nie mogło chodzić o siostrę; o ile faktycznie było jej przykro, tak sam żal brał się bardziej z tego, że jej rodzina opłakiwała jej śmierć... nie o sam fakt, że Kruszynka odeszła z tego świata. Nad ciałem nie płakała. Dopiero kiedy na pogrzebie ujrzała trzęsącą się matkę, ojca, który z całych sił próbował wtulić pysk w kark ukochanej, Sekrecika, który całym sobą próbował zatrzymywać łzy... dopiero ten widok ją ukruszył.
Ale teraz nikt nie płakał, nikt nie drżał, nie wył żałośnie. Dlaczego teraz miała ochotę beczeć niby głupie kocie, a nie nad ciałem swojej rodzonej siostry? Była taka wściekła na samą siebie. Tak bardzo było jej wstyd. Zacisnęła oczy, próbując powstrzymać kropelki. Trzymała tak długo, że gdyby nie charakterystyczny zapach Owocniaków, weszłaby prosto w krzewy otaczające obóz. Otrzepała się i wślizgnęła się do środka. Nie czekała na Guziczka. Chciała jedynie zabrać coś drobnego ze stosu zwierzyny i zaszyć się w cieniu, może odwiedzić mame, jeśli nie będzie z nią ojca... z nim nie miała dzisiaj już siły rozmawiać. Los jednak kontynuował swoją misję w rzucaniu jej kłód pod nogi. Zamyślona, oderwana od świata podeszła do piszczek, ale zamiast sięgnąć po małą ryjówkę, poczuła uderzenie. Położyła uszy, a jej futro momentalnie stanęło nastroszone, kiedy do nosa dotarł TEN zapach. Gorycz zalała ją jednak, kiedy usłyszała TEN głos.
— Oho, uważaj Miłostko, bo jeszcze nabijesz sobie guza na czółku, a co wtedy... Rozpłaczesz się znowu? Wiesz... To nic złego czasami się rozkleić, ale może następnym razem oszczędź innym kotom słuchania twojego wycia w nocy. Niektórzy faktycznie wykonują swoje obowiązki. — Sztucznie miły i zatroskany głos Jaśminowiec rozniósł się po obozie. Głośno. Nienaturalnie głośno jak na zwyczajną rozmowę.
Tylko że to nie będzie rozmowa. Srebrna chciała ją zmusić do kłótni. Zwiadowczyni dobrze wiedziała; robiła przecież dokładnie to samo. Szkoda, że Miłostka nie była w humorze do dogryzania sobie, nie miała siły na przerzucanie się z młodszą paskudnymi zaczepkami, nie miała nawet ochoty, aby po obrażać rodzinę wojowniczki. Długo pozostała w tej samej przygarbionej pozycji, nieruchoma, pochłonięta rosnącym w niej gniewem, którego w końcu nie umiała powstrzymać. Jaśminowiec już otworzyła pysk, aby coś dodać, zmusić do szybszej reakcji, ale ubiegł ją głęboki, gardłowy i nasilający się nienawistny warkot, który nagle zaczął wydobywać się z pyska rudej. O ile niemiłe słowa były codziennością w ich interakcjach tak otwarta wrogość... już mniej. Przez mordkę srebrnej przemknął cień niespodziewanej obawy. Zdążyła jedynie zrobić pół kroku do tyłu, jedynie lekko nastroszyć futro na karku i położyć uszy, zanim druga kotka, pełna furii, rzuciła się na nią. Pod naporem Miłostki Jaśminowiec wywróciła się do tyłu. Obie wylądowały na wilgotnej, zimnej ziemi. Młodsza próbowała wyślizgnąć się spod atakującej, ale pazury zwiadowczyni zdążyły wczepić się mocno w grube futro i skórę ofiary. Krzyki zdziwienia rozszalały się po obozie w tempie natychmiastowym. Ruda jednak nie robiła sobie z tego nic; liczyło się tylko to, że pod jej łapami spoczywa ta, która zniszczyła jej życie. Wojowniczka była jednak stosunkowo silniejsza, więc udało jej się podnieść, ale szybko poczuła na swoim tyle ciężar. Zielonooka wbiła pazury głęboko w wyższą partię ud srebrnej i przeorała je z całą bezlitosną siłą. Najpewniej zrobiłaby więcej, gdyby nie mocne szarpnięcie za skórę na karku. Nie wiedział,a kto oderwał ją od Jaśminowiec; nie interesowało ją to. Wiedziała tylko, że zostaję rzucona na ziemie kilka kroków dalej. Słyszała, jak koty podbiegają do zaatakowanej, zranionej, biednej i trzęsącej się z szoku ofiary. Nie widziała jednak nic; wolała nie otwierać oczu. Nie do momentu, kiedy poczuła na sobie obleśną, łysą łapę, która docisnęła ją do ziemi; zerwała się natychmiastowo, kłapiąc zębami na Cierń.
— Nie dotykaj mnie! Bierz to paskudne odnóże! — wrzasnęła, ale szybko do dwójki doskoczył jeszcze Czerwiec, pomagając starszej wojowniczce z szarpiącą się zwiadowczynią. Kocur posłał bezwłosej znaczące spojrzenie i kiwnął na jej poranioną córkę. Kotka odeszła, zostawiając go z leżącą pointką. Czekoladowy powoli podniósł łapę, pozostawiając w pełni czujnym i przygotowanym na kolejny atak, ale... nic się nie stało. Miłostka nie ruszyła się. Nie drgnęła.
— O-owocowy Lesie! — rozbrzmiał drżący głos Pieczarki. Przywódczyni rozglądała się po zszokowanych wciąż kotach. Skakała to na sporą grupę otaczającą Jaśminowiec, to na swoją dawną uczennicę i Czerwca. Przełknęła ślinę, ale kontynuowała: — Cień, zaprowadź swoją siostrę do uzdrowicieli, a-a... — Wlepiła wzrok we wciąż nieruchomą pointke. — Czerwcu, Figo... Weźcie Miłostke przed obóz. Niech ochłonie...
Po tych słowach szepty nie ustały, nawet jeśli każda udawał, że wrócił do swoich obowiązków. Pieczarka ruszyła za poturbowaną. Dwójka zwiadowców szła po obu stronach szylkretki, która niemal machinalnie powłóczyła łapami. Nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Czy była z siebie dumna? Czy może żałowała swojego napadu? Nie umiała stwierdzić. Chciała po prostu mieć już to wszystko za sobą. Cokolwiek ją czekało.
— Ty jesteś jakaś pomylona! — rozbrzmiał nagle głos Lna. Miłostka stanęła, a starsza kotka niemal nie wyskoczyła z własnej skóry, gotowa na kolejny atak. — Co ty masz we łbie?! Cokolwiek masz?! Na Wszechmatke... Że ja się z tobą zadawałem... Mogłaś mnie przecież zabić!
— Przestań... — rzuciła Czerwiec, próbując odsunąć kremowego.
— Co? Że co mam zrobić? — zaśmiał się niezręcznie — Ona jest szurnięta. Jak tak dalej pójdzie, to wymorduję cały Owocowy Las.
— Wymorduję to zaraz ciebie! — wycharczała nagle Miłostka. Figa złapała ją za skórę na karku i szarpnęła mocno w kierunku wyjścia.
— Widzisz?! — Wskazał na nią pazurem. — Wywalcie ją lepiej do rzeki, niech nie wraca!
— Idź lepiej do swojej przyjaciółki. Może przyda jej się wsparcie. — Srebrna rzuciła przez bark, a wojownik faktycznie poszedł. Po drodze dobiegł do niego Sajgon, który szybko zagaił kolegę rozmową, a patrząc na to, że co chwile odwracali się, aby zerknąć na wychodzącą trójkę, jej tematem była właśnie pointka. Jej to jednak nie obchodziło. Len jej nie obchodził. Jaśminowiec jej nie obchodziła. Cały Owocowy Las może o niej mówić... nic jej do tego.
<Jaśminowiec? Tatuaż na dupie>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz