*przeszłość*
Powietrze w tunelach zdawało się stać w miejscu. Zatęchłe. Każdy krok wzbijał do góry piasek czy inne paprochy, a zapach wilgotnej ziemi był wszechobecny.
Jednak zdawało jej się to podobać. Idąc w bezpiecznej odległości za Bladym Licem, ściany ocierające się o jej boki wcale jej nie przeszkadzały. Dotyk ten był stały, przewidywalny – inny od niespodziewanych przytulasów Słoty. Ciemność otulała wszystkie zakamarki, a nawet śnieżnobiałego futro wojownika tonęło w jej objęciu. Wydawało jej się to równie straszne, jak i ciekawe; raz po raz przymykała ślepia, dając się prowadzić jedynie swojemu węchowi i słuchowi, jak gdyby robiło to jakąkolwiek różnicę.
— Jesteś w stanie poprowadzić? — głos mentora rozniósł się po tunelu, odbijając echem od jego ścian.
Musieli być blisko. Energicznie pokiwała głową, zapominając, że kocur tego nie zobaczy; prędko się poprawiła.
— Oczywiście.
Zwiększyła tempo, doganiając końcówkę jego ogona. Przecisnęła się obok niego (co nie było łatwe, zważając na jej okrągłe boczki i wąskość przejścia) i wyszła na prowadzenie. Jej nos prowadził ją do przodu, ku subtelnemu powiewowi świeżego powietrza, aż nie stanęła na rozwidleniu ścieżek.
— W którą stronę teraz?
Zamyśliła się na moment. Słyszała powątpiewanie w głosie mentora, słyszała wyzwanie.
— W prawo — odparła po paru uderzeniach serca. Nie usłyszała sprzeciwu. Była to więc dobra droga.
Zapach lasu stał się bardziej wyraźny, a wraz z nim również zapach wody. Konkretniej deszczu. Już po chwili usłyszała także jego krople, uderzające o ściółkę z taką siłą, której jeszcze nie widziała.
— Szybko i sprawnie — usłyszała jeszcze od wojownika, zanim wystawiła głowę na ulewę. — Zajdź do medyków. Chcę, abyś jutro nie była przeziębiona i stała na nogach.
W ten właśnie sposób znalazła się w lecznicy. Głośno ogłosiła swoją obecność, nie chcąc, aby Jarzębinowy Żar pomyślała, że po ich ostatnim spotkaniu się jej boi – nie zastała jednak w legowisku nikogo. Pustka. Pustka poza nią, mokrą kałużą, którą przyniosła, i… I dwójką kociąt, skrywających się w kącie.
Zamrugała. Spodziewała się wszystkiego, tylko nie tego.
— Gdzie są medycy..? — wymamrotała niepewnie, nieco speszona ich obecnością.
Właśnie zmarnowała swoje pierwsze wrażenie! Poirytowana schyliła głowę i przylizała sierść na piersi, starając się zrobić cokolwiek, aby wyglądać bardziej przyzwoicie.
— Nie wiem — cicho miauknęło jedno z kociąt. — Gdzieś poszli.
Zwróciła spojrzenie na koteczkę. Żółte, smutne ślipka spoglądały na nią spod czarnej czupryny. Postąpiła krok do przodu, starając się nie rozpryskiwać przy tym wody, która wciąż ściekała z jej futra.
— Zostawili was tu? Wiedziałam, że Jarzębinowy Żar jest niekompetentna — parsknęła pod nosem, uśmiechając się krzywo do młodszej. — Dotrzymam wam towarzystwa do czasu, aż wróci. Nie może tak lekceważyć swoich obowiązków, skoro uważa, że jest w nich taka świetna — szepnęła, czując nagły przypływ pewności siebie. Słota na pewno by ją teraz pochwaliła.
Koteczka siedziała cicho, przyglądając się jej jedynie. Swoje łaciate, trójkolorowe łapki opierała o boczek śpiącego brata, a rudawe uszka odchylały się nieco do tyłu. Ignorując jej nerwowość, Pomrok przysunęła swój własny pyszczek bliżej, lustrując ją wzrokiem.
— Wyglądamy identycznie — uznała po paru uderzeniach serca. — No, prawie. Mogłabyś być jakąś moja zaginioną siostrą, czy coś w tym stylu — zmarszczyła brwi. Nie, nie było takiej opcji. Przyjrzała się koteczce jeszcze raz; łatki na zadku, łapkach czy nawet jednym z policzków zdawały się jednak identyczne. — Jak… Jak się nazywasz?
Kocię zamrugało, otwierając z wahaniem różowy pyszczek.
— Łezka…
— Śliczne imię! Ja jestem Pomroczna Łapa — miauknęła. Jednak myśl o siostrzyczce zasadziła w niej ziarenko ciekawości… Przymrużyła oczka. — Nie przypominam sobie, żebyśmy się kiedyś spotkały. Ale… Ale to wręcz niemożliwe, żebyś nie była ze mną spokrewniona.
Łezka nie wyglądała na przekonaną, jedynie może przebodźcowaną. Uczennica przełknęła ślinę.
— Może… Może znasz kogoś o imieniu Jasnota?
Cisza. Czekała, jej oczy błyszczące z nadzieją; wiedziała, że to głupie, ale nie mogła się powstrzymać. Z każdym uderzeniem serca jednak jej entuzjazm malał, aż w końcu nie opadł, gdy kocię pokręciło głową.
Cóż. Niepotrzebnie robię sobie nadzieję, pomyślała, wysuwając i chowając pazury, sfrustrowana.
***
Pokrewieństwa nigdy nie udało się jej udowodnić. Drzemała, gdy Łezka opuściła obóz, wybierając się w podróż do Klanu Nocy.
Oparła podbródek na skraju swojego posłania. Nie zdążyła nawet się z młodą zaprzyjaźnić, nim ta wyrwana została z klanu przez pazury jakiejś tam Gąbczastej Łapy. Końcówka jej ogona zadrżała z poirytowaniem.
Spoglądała na Stroczka z niedowierzaniem. Jej pyszczek uchylony, ząbki ukazane w nieświadomym grymasie.
— Jak to nie wróci? — słowa te opuściły jej wargi z niedowierzaniem. Kociak skulił się nieco, chowając mordkę pod łaciatą łapką. — Nawet nie- Nawet nie zdążyłam… Ugh!
Przerwały jej kroki, nadchodzące od tyłu. Obejrzała się przez ramię, napotykając wzrok jakiegoś wojownika; Szczawiowe Serca posłał jej ostre spojrzenie, niepasujące do jego zazwyczaj zmartwionej mimiki.
— Zostaw go w spokoju.
Tak bardzo chciała się dowiedzieć czy coś je łączy. Jeśli nie więzy rodzinne, to może jakaś nitka porozumienia.
Biorąc udział w patrolu granicznym, jeszcze tego samego wieczoru, dyskretnie spoglądała w kierunku, w którym miał znajdować się ten cały Klan Nocy. Przekonywała się, że może jeszcze kiedyś Łezkę zobaczy. Dla własnego spokoju.
<Łezko? Do zobaczenia kiedyś>
[800 słów + poruszanie się w tunelach]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz