końcówką pory opadających liści
Nie samymi rybami kotek żyje – prawda? Nieraz trzeba było wybrać się na patrol łowiecki, który nie obejmował łowienia w rzece czy jeziorze. Kazarka nie narzekała, choć to smak ryb i innych wodnych stworzeń był dla niej najwspanialszy. Ona nie gardziła żadnym jedzeniem. Motywowało ją, że gdy wróci do obozu, będzie mogła się delektować upolowaną zwierzyną. Och, już jej burczało w brzuchu...
— Trzeba się dobrze zaopatrzyć, zanim przyjdzie pora nagich drzew — wymamrotał Kolcolistne Kwiecie. — Powinniśmy wykorzystać ostatnie ciepłe promyki słońca, zanim to przestanie już grzać na dobre.
— Czekajcie... Czuję coś! — miauknęła czekoladowa, węsząc w powietrzu. Do jej nosa dotarł zapach zwierzyny, i to całkiem smacznej. — Idźcie dalej, ja zaraz do was dojdę — dodała i zniknęła w zaroślach, na co reszta patrolu jedynie wzruszyła ramionami.
Przecież coś tu było! — przysięgała w myślach Kazarkowa Śpiewka, przemierzając las. Nie była wprawdzie pewna, za czym dokładnie goniła, lecz wyczuty przez nią zapach mięsa był przedtem bardzo wyraźny. Czyżby zawodziły ją już zmysły? Czyżby to była starość..? A, nie, to tylko wiatr, który w tej chwili akurat zmienił tor, nanosząc do jej nozdrzy na powrót tę pyszną woń. Uśmiechnęła się do siebie, myśląc o tym, jakim była mysim móżdżkiem. Podchodząc bliżej, w końcu zdała sobie sprawę, że zwierzyna musiała siedzieć blisko brzegu rzeki. Kotka zniżyła się i zaczęła skradać, tak cicho, jak tylko umiała.
Wiedziała, że coś było nie tak z tym zapachem od początku... Rozglądała się bacznie, siedząc w bezpiecznym krzewie. Nie widziała tutaj swojej zdobyczy, lecz za to rozwieszoną przy drzewie, napiętą na czymś niewidocznym skórę. Miała nietypowe, jaskrawe elementy, których w życiu nie widziała na żadnym zwierzęciu. A dodatkowo śmierdziały. Kotka potrzebowała chwili, by to zrozumieć, ale w końcu zdała sobie sprawę... Na ich terenach osiedlili się dwunodzy!
Zamrugała, chowając się głębiej w krzak, gdy zauważała wyłaniającą się dwunożną. Kazarka od dawna nie widziała tych kreatur i nie chciała za bardzo wyjść im na spotkanie. Słyszała o nich ostatnio od wilczaków – przecież to oni zmusili ich do ucieczki z terenów. Ponoć byli bezduszni, krwiożerczy i do tego mordowali koty przy użyciu długich, czarnych kijów, które z hukiem pozbawiały życia... choć ona żadnego takiego przyrządu tutaj nie widziała. Przyglądała się jednak przezornie samicy odzianej w dziwne futro, która podeszła do trawiastego brzegu, siadając tyłem do wojowniczki. Po chwili to samo zrobił samiec, dołączając do dwunożnej. Kazarka wywnioskowała, że byli partnerami i wydawało jej się, że jej nie zauważali. Jej uwagę po chwili przykuło coś innego – okrągły, srebrny kamień z wydrążonym środkiem. To właśnie z jego środka unosiła się ta apetyczna woń! Upewniając się, że dwunodzy są bardziej pochłonięci sobą niż nią, kotka po cichu wyszła ze swojej kryjówki, by podejść do naczynia.
W środku były resztki jakichś brązowych granulek i mazi. Zawsze jej opowiadano, że karma jest obrzydliwa, ale czy gdyby miała być ohydna, czy pachniałaby tak wspaniale? Nie wydawało jej się! A akurat złapał ją głód... Natychmiast przysiadła, by wylizać miskę do czysta ze smakiem. Nawet się nie zastanawiała, skąd ta się tu wzięła, ale odpowiedzi nawet nie musiała długo szukać.
— Cześć? — rozległ się zdziwiony, obcy głos. Kazarkowa Śpiewka aż odskoczyła od jedzenia, bojąc się, że przemówili do niej dwunożni z pretensjami o kradzież obiadu. Przed nią stał jednak nie za duży, kremowy kocur. Natychmiast spostrzegła jego dziwaczne odzienie – był owinięty dwoma zielonymi linkami, które wychodziły z szerszego paska na grzbiecie.
— Och, na Klan Gwiazdy, już się przestraszyłam! — miauknęła z ulgą wojowniczka. Podeszła do kocura bliżej, dokładnie go obwąchując, choć zdawało się, że nie czuł się z tym do końca komfortowo. Pachniał dwunogami. — Ty jesteś ich pieszczoszkiem? — zapytała, wskazując puchatą końcówką ogona na tulącą się parkę.
— Pieszczoszkiem? Eee... To moi właściciele, to na pewno — odparł nieco zmieszany. — A ty? Skąd tu jesteś? I... dlaczego wyjadasz mi karmę?
— Oj, soreczki. Byłam trochę głodna — miauknęła szylkretka. — Jestem Kazarkowa Śpiewka, wojowniczka Klanu Nocy — dodała po chwili.
Kocur spojrzał na nią tak, jakby wyrosła jej druga głowa.
— Nie za bardzo wiem, o czym mówisz... I masz trochę dziwne imię.
— Ta? A jakie niby ty masz? — odfuknęła, nieco oburzona.
— Oj przepraszam! — poprawił się natychmiast pieszczoch. — Nie chciałem cię urazić. Ja się z takimi imionami nigdy nie spotkałem, ale jest naprawdę ładne — zapewnił, wywołując u kotki lekki uśmiech. — Jestem Bajgiel.
— Bajgiel? — zadrżały Kazarce z rozbawienia wąsy. — Śmieszne. Twoi dwunodzy ci takie dali?
— Tja — odpowiedział, owijając wokół łap swój długi ogon. Nie wyglądał na równie rozbawionego. — Chwila, czy jesteś jednym z tych... dzikich kotów? — zapytał zaintrygowany, jakby właśnie zdał sobie z czegoś sprawę.
— No... chyba. Żyję tu z moim klanem, tam — znów wskazała ogonem kierunek — jest nasze obozowisko. Jest takich więcej w okolicy, ale, wiadomo, mój jest najlepszy — miauknęła radośnie.
— Czasem słychać o takich jak wy legendy... — zaczął mówić, co zaintrygowało Kazarkę. Pieszczochy opowiadały o nich bajki? To urocze! — O przerażających bandach dzikich kotów, które toczą ze sobą krwawe wojny, pazury ostrzą na króliczych kościach, a obce kocięta zjadają na posiłek... Znałem nawet paru, którzy, ponoć, zetknęli się z wami oko w oko, i nie wyszli z tego najlepiej — opowiadał z lekkim strachem. — Od zawsze przestrzegali mnie przed dzikusami z tych klanów, takich jak ty. Ale... nie wyglądasz groźnie.
— Nigdy bym nie zjadła kociaka! Nie wyglądają apetycznie — zaprzeczyła gorliwie. — To jakieś bzdury! Nie jesteśmy jakimiś szaleńcami, przynajmniej nie ja i moi współklanowcy! Jakbyś się tylko przeszedł do Klanu Nocy, to zobaczyłbyś, jacy jesteśmy super. Właśnie byłam z nimi na polowaniu... Ups! — Nagle przypomniała sobie o patrolu, który zostawiła „na moment". — Chyba powinnam wracać do moich towarzyszy! Jeszcze się będą o mnie martwić.
— Są gdzieś w pobliżu? — zapytał Bajgiel, odchylając do tyłu uszy. Nie wyglądał na najbardziej przekonanego jej historią.
— Gdzieś tak, ale gdzie to nie wiem. Spoko, nie zrobią ci krzywdy. Jak już to mi, że z tobą gadam, zamiast pracować — zaśmiała się, a coraz pewniejsze i głośniejsze odgłosy ich rozmowy w końcu przykuły uwagę siedzących dwunogów, którzy odwrócili swoje łby w jej stronę i utkwili na niej wzrok. Och! Naprawdę powinna wracać!
— Serwus, Bajgiel! — rzuciła jeszcze do kocura, uciekając. — Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy! — miauknęła głośno, znikając pośród krzewów i liściastych drzew. Uff, o mały włos! — pomyślała.
Dziwnie czuła się wracając do patrolu z niczym. Wymyślała już sobie w głowie historyjkę o tym, jak goniła za wiewiórką pół terenów, aż ta zniknęła wśród drzew... Nie, zbyt banalne. Aż tej nie porwał sokół... O tak! Jak bajerować, to kreatywnie!
W końcu odnalazła swoich współklanowców. Każdy z nich trzymał w pyszczku zwierzynę, od małych myszy po tłustą kokoszkę, którą z dumą nosiła Kruczy Szpon. Kiedy tylko kocica ją zauważyła, jej uszy położyły się po sobie, a ona sama odstawiła na chwilę swoją zdobycz na ziemię.
— No, no, no! Kogo my tu mamy? — mruknęła z widoczną niechęcią do przybyłej.
— Mnie. Hejka! — odpowiedziała Kazarkowa Śpiewka, nie zauważając w jej głosie sarkazmu. — Nie uwierzycie, co się stało... — chciała opowiedzieć swoją niesamowitą historyjkę, ale przerwała jej czarna z warkotem:
— Czyli jak zwykle. Może byś się przydała na coś Klanowi Nocy, zamiast ganiać bez sensu po lesie. Już się zastanawialiśmy, czy cię coś nie zjadło po drodze — mówiła do czekoladowej, wymachując ogonem. — I do tego jeszcze śmierdzisz... I to jakimś pieszczochem. A fe!
Kazarka speszyła się. Uh oh! Zapomniała zamaskować swojego zapachu!
— Pieszczochem? No co ty — mruczała, udając rozbawienie. — Gdzie ja bym tu pieszczocha znalazła! Ja tylko za rudą wiewiórką goniłam i...
— Dobra, dobra. Chodź, a nie gadaj — mruknęła w jej stronę szorstko, zabierając zdobycz. Eh! Znowu byli dla niej niemili. Chociaż Kazarkowa Śpiewka nic jej nie odpowiedziała, można było zauważyć, że poczuła się zraniona jej komentarzami.
— Nie martw się, każdemu się zdarza — podeszła do niej Karasiowa Ławica, by ją pocieszyć. — Ona tak zawsze, nie przejmuj się — zapewniła ją, przez co poczuła się nieco pewniej.
— Dziękuję — miauknęła ciepło. — Ale fajny karczownik! Wygląda przepysznie! — zmieniła natychmiast temat, zapominając o uprzednich zmartwieniach.
Bajgiel zostanie Wypiekowym Pazurem czy może Kazarkowa Śpiewka zostanie Pączusiem? tego dowiemy się niedługo
OdpowiedzUsuń:hehe_cma:
Usuń