BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot u Samotników!
(brak wolnych miejsc!)

Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

02 grudnia 2023

Od Rusałki (Rusałkowej Łapy) CD. Morza (Niesfornej Łapy)

 — A tyn? — Wydobyło się z zaciśniętego na gałęzi pyska Piórolotka w towarzystwie kilku kropelek śliny. Koniec krzywego patyka zakręcił się w powietrzu, po czym bez krzty ostrzeżenia przewędrował z prawa na lewo tuż przed jej oczyma.
— Idealny! Fenomenalny wręcz! — ogłosiła z przesadzonym zachwytem, uchylając się jednocześnie przed kolejnym nieumyślnym zamachem, kiedy podekscytowany słowami pochwały kocurek niemal zatańczył w miejscu na mokrej ziemi. — Ale czy mogłabym cię prosić, Piórku... Mam sierść już ułożoną na ceremonię, rozumiesz...
Zastygł na moment i zamrugał, wpatrzony w nią, jakby stan jej futerka musiał potwierdzić osobiście.
— Ła! — wydał z siebie wreszcie. Nie umiała stwierdzić, czy taka była zamierzona treść komunikatu, czy to wciąż trzymany w zębach patyk zniekształcił jego słowa; chyba jemu samemu problem również rzucił się w oczy, bo po chwili bardzo ostrożnym, delikatnym ruchem odłożył zdobycz na ziemię i odezwał się już wyraźniej, głosem speszonym i pełnym skruchy. — Bardzo mi przykro.
— Jak poważnie! Liderką jeszcze nie jestem, wiesz. Ale już dziś wieczorem! — Jego nieco żałośnie wyglądająca postać pobudzała ją do harcowania. Błysnęła oczami i wyskoczyła do przodu, po czym zaczęła przechadzać się dookoła kocurka w teatralnych ruchach, zarzucając przy tym ogonem. — Zgadza się, Piórkolotku... W rzeczy samej. Awansuję na uczniaka i przenoszę się do uczniowskiego legowiska. Uczniowiska, można nawet rzec! Poznam tajniki świętego Kodeksu. Będę łowić olbrzymie szczupaki i odpierać ataki wrogich hord. Albo dzików. W każdym razie zupełnie niesłychane rzeczy. Ach, czy serce nie kraja ci się na myśl, że mnie tu nie będzie? Czy nie będziesz tęsknić za Rusałkową Łapą, wystawioną codziennie na tyle szkaradnych niebezpieczeństw? Musisz tęsknić, prawda?
Z głową odrzuconą do tyłu w dramatycznym geście zerknęła na niego, by spod przymrużonych powiek zobaczyć, jak przytakuje. Nie przeliczyła się; w połowie ruchu łepek kocurka zatrzymał się jednak i Piórolotek zastygł, zapatrzony gdzieś przed siebie.
— Cóż tam? — Nieusatysfakcjonowana, odwróciła się w tę samą stronę. Członkowie klanu jak zwykle zajęci byli rozmowami w niewielkich grupkach. Bez trudu dostrzegła Krzyczącą Makrelę perorującego właśnie w takim kameralnym towarzystwie, a trochę dalej i Przyczajonego Drozdonia, rzucającą mu krzywe spojrzenie spod opadającej łodygi pałki, pod którą miała w zwyczaju przechodzić, wracając do obozu po skończonym dniu pracy. Słowem, nic szczególnego, co mogłoby zaprzątnąć uwagę kociaka. Nieco zaniepokojona, porzuciła swoją grę i zbliżyła się do niego truchtem. — Piórolotku?
— No bo... — zawahał się. Łapami miął młodą trawę, która zazieleniła się w obozie po odejściu śniegów, a jego wzrok plątał się to po jej giętkich źdźbłach, to po plamkach na sierści Rusałki. — To nie tak, że nie będę! Będę tęsknić! Chyba! Wolę, żebyś nie była gdzieś daleko, w lesie albo w tym... uczniowisku. Nie chcę, żebyś odchodziła. Ale... — Zamilkł na chwilę, zanim odezwał się znowu. — Makowe Pole...
Przechyliła głowę, mrużąc oczy w skupieniu.
— ...Nie będzie już przychodzić do żłobka — dokończyła powoli, śledząc wyraz jego pyska. — Zostaniecie pod opieką cioci Kawki. Mama Pszczółka przechodzi do legowiska wojowników, więc Mak nie będzie miała po co się tam pokazywać. Zupełnie.
Piórolotek wypuścił z płuc powietrze, a jego puszysty ogonek poruszył się niespokojnie tam i z powrotem.
— Przepraszam, Rusia! — zawołał wreszcie bezradnie. — Ale naprawdę wcale nie jest mi smutno! Ani trochę! Kiedy pomyślę, że jej nie będzie... to...
— Piórolotku... — Z przejęcia reszta słów na chwilę uwięzła jej w gardle. W nieco nieporadny sposób przypadła do kociaka i pacnęła go puszystym ogonem w nos. — Nie mów takich rzeczy! Nigdy nie chciałam, żebyś był smutny! Nigdy przenigdy! Jeśli odejście Makowego Pola cię cieszy, to ciesz się z całego serca!
— A-ale... — Chociaż wyraźnie zadowolony z niespodziewanego przytulenia, Piórolotek wydawał się jednocześnie dosyć zagubiony. — To przecież twoja mama...
Rusałka westchnęła cicho, po czym lekko skoczyła na łapy i jedną z nich zaczęła mierzwić sierść na głowie kociaka.
— Prawda — stwierdziła, z psotnym uśmieszkiem przyglądając się, jak łaskotany kocurek kręci się i parska, rozbawiony pieszczotą — ale to też moja ceremonia. Zostaję uczennicą, na wszystkie rybie ogony! To nie byle co! I bardzo się z tego cieszę, dlatego chcę, żeby inni też cieszyli się razem, rozumiesz? Bo to naprawdę wyjątkowy dzień. I nowy początek — unikając jego zabłoconych łapek, polizała jego futerko w miejscu, które przed chwilą tak bezczelnie zaatakowała — dla nas wszystkich.
— Pokonany jestem! Pobito mnie! — wołał roześmiany Piórolotek, tarzając się po ziemi, na którą zdążyły posłać go łaskotki. Najwyraźniej ta rola weszła mu już w krew. 
— No to wstawaj, ciamajdo! Dziś nie jest czas na przegrywanie. Mamy całe Rybie Gniazdo do zbudowania!
— Niech wszystkie koty zdolne do samodzielnego polowania...
Okrzyk poniósł się gromko po obozie Klanu Nocy i sprawił, że na ledwie zauważalny moment dwójka zastygła w bezruchu.
— No, no.. Wygląda na to, że też awansowałeś! — oznajmiła z nieco niepewną wesołością, jednocześnie badając pobieżnie, czy nic nie przylepiło jej się do futra. — Właśnie zostałeś głównym budowniczym. Gratulacje! A teraz ja...
— Powodzenia, Rusia! — Okrzyk Piórolotka skutecznie ukrócił jej słowną plątaninę. Skinęła mu głową, z dziwnym bólem serca rzucając ostatnie spojrzenie na umorusanego kocurka, po czym odwróciła się i odbiegła w kierunku sumaka, na którym Mglista Gwiazda już na nią czekała.
Czy to nie była prawda? Rzeczywiście nie mogła się przecież doczekać swojego mianowania już od wielu długich księżyców, a dzielenie podobnej radości z bliskimi czyniło ją dla kota nieodmiennie droższą i wspanialszą. Piórolotek cieszył się jednak nie z jej nowego statusu, w każdym razie nie głównie z niego, a przede wszystkim z rychłego zniknięcia Makowego Pola. Mimo to pozwoliła mu na to, zachęcała wręcz — czemu? Czyżby tak zależało jej na ogólnej atmosferze świętowania i szczęścia, że gotowa była przymknąć oczy na to, skąd się brała? Czyżby sama radość bliskiego jej kocurka była dla niej ważniejsza od jej źródła, choćby stało ono w sprzeczności z tym, czemu sama hołdowała? Z pewnością takie wrażenie sprawiła — chciała sprawić — swoim zachowaniem. 
A jednak dobrze wiedziała, że prawdziwym powodem dla jej poparcia Piórolotka było to, że skrycie sama z odejścia Makowego Pola cieszyła się nie mniej od niego.
To bolało — zyskać świadomość, że więcej ciepła i spokoju niż towarzystwo ukochanej niegdyś matki przynosi jej brak; jej własne uczucia budziły w Rusałce wstyd i niechęć, ale i jakiś rodzaj perwersyjnej satysfakcji, która nie pozwalała jej ich stłamsić. Z drugiej strony nie mogła również wyrazić ich głośno, co kazało jej tkwić w doprawdy nieznośnym stanie psychicznym zdrajcy, o którego postępkach nie wiedział nikt poza nim samym. Radość Piórolotka — jej radość, otwarcie wypowiedziana, była dla niej wybawieniem.
Potrząsnęła głową, odpędzając niepotrzebne myśli. Koty zaczynały już wylegać na krąg wydeptanej ziemi, który księżyce użytkowania utworzyły wokół największego drzewa, jednak wciąż pozostawało między nimi dość przestrzeni, by Rusałka bez trudu utorowała sobie drogę do miejsca w pierwszym rzędzie. Biedronka już tam siedziała, elegancka jak zawsze, z głową podniesioną hardo; tylko końcówka jej ogona, przewracająca się z boku na bok, zdradzała jej zdenerwowanie. Tłum za nimi zagęszczał się i stres udzielał się także Rusałce. Pośpiesznie dołączyła do siostry i usiadła obok, starając się nie zerkać niepotrzebnie na górującą nad nimi sylwetkę srebrnej przywódczyni. Świadomość, że znajduje się w tym samym miejscu, z którego zwykle musieli występować skazańcy podczas egzekucji, wystarczająco szargała jej nerwy; żeby odwrócić od tego własną uwagę, zajęła się wylizywaniem sierści. Musiała myśleć o czymś innym. Czemu właściwie Mglista Gwiazda zwoływała tylko koty, które umiały już same polować, skoro ona sama i Biedronka wcale do nich nie należały?
— Przynajmniej tyle. — Syk Biedronki przerwał jej rozważania. Przerwała pielęgnację i rzuciła jej niezbyt przychylne, pytające spojrzenie; siostra patrzyła na nią twardo, z niekrytym wyrzutem. — Nie przeszkadzaj sobie. Przyda ci się nawet ta amatorszczyzna, skoro miałaś coś tak ważnego do zrobienia, kiedy mama wołała nas na układanie sierści.
— Nie mam dwóch księżyców, żeby musiała mnie lizać matka. Odpuść sobie — warknęła i odwróciła głowę, wracając do wylizywania łapy, na której zagubiło się kilka ziarenek ziemi. Nie zamierzała dawać się wciągać w głupie kłótnie tuż przed ceremonią.
— A jesteś jeszcze jej córką? W końcu masz całe sześć! — Na dźwięk tych słów poczuła, jak spinają jej się wszystkie mięśnie na karku. Jeszcze nigdy tak bardzo nie chciała zatopić pazurów w Biedronce, jak w tamtej chwili, ale wielkim wysiłkiem woli powstrzymywała się od odpowiedzi. — Nie musisz się aż tak starać z lizaniem. Tego błota nigdy nie zmyjesz.
— Fajnie się powtarza po Kruczej Łapie, co? — wyrzuciła wreszcie, zorientowawszy się co do sensu słów siostry. — Ciekawe, co jeszcze mogłabyś powiedzieć, gdyby tylko...
— Rusałko, Biedronko, wystąpcie proszę.
Przez jej ciało przebiegła fala chłodu. W pierwszej chwili była całkowicie pewna, że przywódczyni wzywa je, aby publicznie potępić ich sprzeczkę. Chociaż obydwie mówiły półgłosem, dla Rusałki nie było wątpliwości, że obdarzona przenikliwym spojrzeniem kocica może mieć także doskonały słuch, który każde ich słowo wyłapał bez większej trudności. Jej własne zachowanie wydało jej się nagle niezwykle dziecinne i głupie; pożałowała wszystkich swoich odzywek, do których tak bezmyślnie uciekła się, zamiast spróbować spokojnie wyjaśnić sytuację. Czy Mglista Gwiazda miała skazać ją za karę na wieczne kocięctwo? Chciała przepraszać, błagać, przyrzekać, cokolwiek, byle tylko zmienić jej zdanie. Serce biło jej szybko, ściśnięte strachem, a te kilka kroków, których od niej oczekiwano, wykonała z trudem.
— Biedronko, Rusałko — pauza ta przeciągała się dla niej niemiłosiernie — skończyłyście sześć księżyców i nadszedł czas, abyście zostały uczennicami. Od tego dnia, aż do otrzymania imienia wojownika, będziecie zwać się Biedronkowa Łapa i Rusałkowa Łapa. 
Powoli odetchnęła i przymknęła oczy. Gdyby ktoś w tej chwili przerwał ceremonię i ogłosił, że dalsza część odbędzie się dopiero następnego dnia, nawet by się nie pogniewała — nie pamiętała, kiedy ostatnio czuła taką ulgę.
— Biedronkowa Łapo, twoim mentorem zostanie Tuptająca Gęś — kontynuowała Mglista Gwiazda gdzieś ponad jej głową. — Tuptająca Gęsi, jesteś gotowa do szkolenia własnego ucznia. Otrzymałaś od Makowego Pola doskonałe szkolenie i wierzę, że przekażesz Biedronkowej Łapie wszystko to, co sama wiesz.
Uspokojona już nieco Rusałkowa Łapa, do której tylko z wolna docierało to, że przed chwilą zmieniono jej imię wobec samego Klanu Gwiazdy, niezupełnie była w stanie rozważać ten wybór mentora; kiedy jednak słowa liderki uświadomiły jej, że chodziło o byłą uczennicę Makowego Pola, poczuła w sercu ukłucie niepokoju. Nie znała dobrze wojowniczki, jednak jej bliskie powiązanie z jej matką nie wróżyło nic dobrego, jeśli chodziło o wpływ, jaki mogła wywrzeć na Biedronce.
Jej siostra zetknęła się nosami z czarno-białą kotką. Wyglądała przy tym nienagannie, a na swoje miejsce wróciła z lekkością. Chociaż, przejęta własnym losem, od momentu rozpoczęcia ceremonii nie poświęciła jej wiele uwagi, podejrzewała, że ona również najadła się strachu, wywołana znienacka na środek zgromadzenia, a więc utrzymanie takiego spokoju musiało kosztować ją wiele wysiłku — szczególnie przy jej charakterze. To mimo woli wzbudziło w Rusałkowej Łapie pewien podziw i postanowiła sobie, że ona sama nie będzie pod tym względem gorsza.
— Rusałkowa Łapo — wreszcie i do niej zwróciła się przywódczyni, a zdeterminowana kotka zmusiła się, by podnieść głowę w odpowiedzi. W jednej chwili stanęła w pełni swej małości wobec Mglistej Gwiazdy, jednego z kotów tego klanu, które przerażały ją najbardziej; stanęła z pozycji równej tej, z której Śnieżne Wspomnienie przyjmował swój wyrok, z której jeszcze przed jej narodzeniem słyszeć go musiał ojciec Kolcolistnej Łapy, podczas gdy srebrna przywódczyni nieodmiennie górowała nad nimi wszystkimi z wysokości gałęzi sumaka. Makabryczne wizje mignęły jej przed oczami, w zdenerwowaniu każąc jej nabrać do płuc powietrza, jednak była zdecydowana wytrzymać. Tę jedną krótką chwilę, w zamian za długie księżyce przygody i chwały. 
Wstrzymując oddech, wielkim wysiłkiem woli utrzymując spojrzenie wbite w złowróżbną postać przywódczyni, oczekiwała ogłoszenia, które miało położyć temu spotkaniu wytęskniony kres.
— Twoim mentorem zostanę ja, Mglista Gwiazda.
Z początku nie do końca dotarł do niej sens tych słów. Później słyszała już tylko szum krwi we własnych uszach i odrzucającą kakofonię, w którą zlały się wszystkie dobiegające z tyłu okrzyki.
Uderzenie łap o miękką ziemię posłało wzdłuż jej kręgosłupa dreszcz. Wciąż niedowierzająca temu, co się działo, spojrzała przed siebie — prosto w przeszywające oczy srebrnej kocicy, zimne jak odbicie nieba w dwóch lodowych kałużach, te, które pamiętała jeszcze z niefortunnej wycieczki sprzed wielu księżyców, i których spojrzenie doprowadziło ją wtedy do łez. Te same oczy patrzyły na nią teraz wyczekująco, domagając się dopełnienia dawnego zwyczaju.
Ciesz się życiem, póki możesz.
Zetknęła się z nią nosami. Jej pysk był zaskakująco ciepły, na przekór wrażeniu, jakie sprawiała, i nie padły z niego żadne słowa groźby, które w jej głowie nabrały niemal wyrazistości halucynacji. A jednak Rusałkowa Łapa cała drżała.
Nie doszła do siebie nawet, kiedy po zakończonej ceremonii spędziła dłuższą chwilę, kryjąc się w cieniu okalających obóz szuwarów.
Obrzuciła obóz niespokojnym spojrzeniem. Koty zdążyły już rozejść się do swoich spraw; nawet te, które pewnie chciałyby zamienić z nią kilka słów po ceremonii, zniknęły już z jej pola widzenia. Tylko przed wejściem do żłobka w ostatnich płomieniach zachodzącego słońca malowała się znajoma sylwetka.
Posłała Morzu rozpaczliwe spojrzenie, błagając w myślach Klan Gwiazdy, żeby dotarł do niej ten znak; na więcej nie było jej w tamtej chwili stać. Ku swojej niewypowiedzianej uldze po chwili spotkała się z nią wzrokiem i kilka uderzeń serca później brązowa koteczka pędziła już w jej stronę z furkotem długiej sierści.
— Morzuś... — szepnęła, osłaniając głowę łapami, kiedy tylko dołączyła do niej w szuwarach. — Przecież ona mnie zabije.
— Że co! — Poczuła dotyk miękkiej sierści kociaka, którego musiała zadziwić ta nieporadnie wykonana, wątpliwej przydatności postawa obronna. Zaaferowana Morze najwyraźniej zaczęła pukać w nią swoimi łapami, próbując jakoś przebić się do Rusałkowej Łapy. — Jak to! Nie pozwolę na to...! Niech tylko spróbuje, to popamięta moje wojownicze kły!
— Nie wytrzymam... Morze! — Poderwała się nagłym ruchem i wtuliła łeb w sierść na jej szyi, tak mocno, że mniejszego kociaka być może zupełnie zbiłoby to z nóg. — Kocham cię! Jesteś niesamowita, wiesz? Wiesz...? — Łzy cisnęły jej się do oczu; klatka piersiowa ściskała się w bólu. — Ale Mglista Gwiazda...
— Jest niepokojąca... Ale nie możesz się bać, Rusałkowa Łapo! — Morze nie mogła się za bardzo poruszyć, jeżeli nie chciała pozbywać się przytulonej do jej boku kotki, co chyba wprawiało ją w pewną niezręczność. Dla podkreślenia wagi swych słów pacnęła ją tylko ogonem. — Jak potem będziesz walczyć z wszystkimi łotrami zza granicy?
— Boję się właśnie tego, że w ogóle z nimi nie zawalczę! — wyrzuciła, uwalniając przyjaciółkę. — Aaa... Ona o wszystkim wie! Wszystko sobie ułożyła, rozumiesz? Przecież będę z nią w lesie zupełnie sama, żadnych świadków... W obozie powie, że zdarzył się wypadek, i wszyscy jej uwierzą... A nawet jeśli nie, to będą musieli! Bo jest liderką, chociaż morderczynią! Niech pies liże ten świat!
Nie mogła już dłużej powstrzymywać łez. Z chęcią wtuliłaby się na powrót w futro Morza, ale nie chciała plamić go swoją słabością. Przycupnęła więc tylko nisko, przykulona, ze wzrokiem i pazurami po równo wbitymi w ziemię. Co jakiś czas jej ciałem wstrząsały nieudolnie tłamszone spazmy płaczu.
— Jaki pies? — padło pytanie Morza, ale nie miała siły odpowiadać. Po chwili poczuła trącający ją nosek. — Rusia... Nie płacz! 
— Przepraszam — smarknęła, opierając się znowu o zaoferowany jej bok. — Ale ja po prostu... nie chcę umierać...
— Nie umrzesz! Ja pokażę tej całej Mglistej Gwieździe! Użyję swoich najlepszych ruchów i się nie pozbiera! — trajkotała Morze dalej, okraszając swoje zapewnienia uspokajającymi liźnięciami. Chociaż nie mogły one rozpędzić przygnębienia, które ogarnęło Rusałkową Łapę, przyjmowała je z wdzięcznością. — A tak w ogóle, to... Emmm... Jesteś pewna, tak zupełnie pewna, że ona ma taki okropnie niecny plan?
— Jeśli nie, to czemu wzięła mnie na uczennicę? — powiedziała cicho, kręcąc łbem. Znowu musiała pociągnąć nosem. — Nic nie rozumiem.
— Hm... Ciężka sprawa... — wymruczane zostało nad jej uchem. Nagle, bez ostrzeżenia, Morze zerwała się na nogi, pozostawiając ją z nieprzyjemnym poczuciem pustki i chłodu. — Ale wiem! W takim razie musisz zrozumieć!
Spojrzała na podekscytowaną Morze, jakkolwiek bardzo jej drogą, wzrokiem zmarnowanego kota.
— To jedyna taka okazja! — Mała brzmiała niezwykle pewnie. Łapami co i rusz uderzała o ziemię, dając upust podnieceniu. — No wiesz, ona zrobiła tę całą egzekucję, ale w sumie to nikt nie wie czemu! Jak do tego doszło? Co z nią nie tak!? Koty Klanu Nocy nie znają odpowiedzi na te pytania... Ale ty masz wyjątkową szansę, Rusia... Rusałkowa Łapo! Możesz zbliżyć się do niej jak nikt inny i poznać wszystkie jej sekrety! To będzie twoja tajna misja, nie możesz tego zaprzepaścić!
— Wiadomo, czemu ją zrobiła — zaoponowała Rusałka niemrawo. Pomimo łez, słysząc tę nieco niedorzeczną paplaninę, nie mogła powstrzymać uśmiechu. — Podobno mówiła, że kazał jej Klan Gwiazdy. Chociaż ja jej wcale nie wierzę. 
— No właśnie! Kłamie! Czyli jak nic coś ukrywa, to jasne jak słońce. A ty to odkryjesz! — Morze wyskoczyła i niemal ją zbarankowała, jakby poczuła, że tak negocjacje z tak opornym rozmówcą wymagają użycia jak najbardziej bezpośrednich środków. Rzeczywiście, Rusałkowej Łapie wyjątkowo trudno było szukać argumentów, z pomocą których mogłaby udowodnić niewykonalność takiego planu, kiedy niebieskawe oczy tej małej wariatki miała tuż przed swoimi, a swoim oddechem chuchała jej ona prosto w pysk. — Powiemy wszystkim w klanie i zostaniemy bohaterkami, i skończą się rządy tej okrutnicy! Rozciąga się przed nami świetlana przyszłość! Musisz spróbować! No. Próbujesz?
— Chyba... mogę? — Nie była do końca pewna, na co się zgadza, ale miała wrażenie, że Morze i tak zdecydowała już za nią. Strach, choć jeszcze nie przepędzony zupełnie, topniał w zetknięciu z jej fantazjami, a wizje świetności i chwały, które przed nią zakreśliła, zaczynały powoli rysować się w jej głowie. Przynajmniej na tę chwilę gotowa była uwierzyć, że może rzeczywiście nie zginie. — Dzięki, Morzak. 
— Kolejne zwycięstwo morskiego wojownika! — zawołała kotka radośnie, po czym psotnie zdzieliła ją łapą w bark. Rusałkowa Łapa nie pozostała jej dłużna. — Na pewno zostaniesz świetną uczennicą i wszyscy będą cię chwalić, zobaczysz... Pamiętaj, żeby mówić mi wszyściutko, czego się dowiesz! I zaklepać mi dobre miejsce w legowisku!
— Pokażę ci wszystkie bojowe chwyty i będzie z ciebie najlepsza wojowniczka w lesie! — przytaknęła ochoczo, bo pewien entuzjazm udzielił się już i jej, a Morze zamruczała z satysfakcją. Na wspomnienie legowiska uczniów Rusałkową Łapę przeszedł jednak pewien niepokój. Zdążył już zapaść zmrok; cienie wyległy z trzcinowych zakamarków, by objąć całą przestrzeń obozu. Nadchodziła pora snu, i gdy to sobie uświadomiła, doszło do niej także, jak bardzo jest zmęczona. Gdy jednak pomyślała o tym, że miałaby w tej chwili pertraktować z Biedronkową Łapą, której układy z jej czarną koleżanką na pewno obejmowały także rozmieszczenie posłań, jakakolwiek ochota, żeby udać się do nowego legowiska, jakby z niej wyparowała. 
— Mogłabym dzisiaj jeszcze spać z wami?
Chwilę później dwie nieduże kotki wchodziły już do wnętrza kociarni. Nawet w słabym księżycowym świetle Rusałkowa Łapa dostrzegła, jak czuwająca Kawcze Serce rzuca jej zaskoczone spojrzenie; odpowiedział jej błagalny wzrok, z którym trudno byłoby się jej dalej spierać, skoro Piórolotek spał już smacznie u jej boku. Przez nikogo niepowstrzymana, łaciata kotka umościła się zatem na wolnym posłaniu obok, mrucząc cicho, kiedy poczuła przy sobie ciepło Morza. To było dziwne uczucie — układać się do snu w żłobku, w którym nie było już ani jej matki, ani Biedronki, których obecność zwykle umilała jej te wieczorne chwile. Ale nie przeszkadzało jej to. W końcu miała przy sobie swojego arcyłotra.
Cokolwiek miało przynieść jutro, teraz panował spokój.
— Weź się suń trochę — szepnęła jej Morze, trącając tylną nogą. Rusałkowa Łapa cichutko parsknęła.
— Miłego spania — odszeptała, przesuwając się posłusznie, po czym bez ostrzeżenia wtuliła się w jej miękką sierść.
— Zasadzka...!
Dzień ten był pełen emocji, szczególnie dla świeżo upieczonej uczennicy, dlatego nie trzeba było długo czekać, aż obydwie kotki zapadły w sen.
***
— Rusałkowa Łapo? Rusałkowa Łapo, słońce już wstaje! Spóźnisz się na pierwszy trening.
Otworzyła zaspane oczy. Pierwszym, co zobaczyła, była brązowa sierść Morza, która to wciąż pochrapywała smacznie u jej łap, i widok ten napełnił ją poczuciem błogości. Dopiero potem doszło do niego nieprzyjemne wrażenie bycia szturchanym, i kiedy niezadowolona Rusałkowa Łapa obróciła głowę, pole widzenia przesłoniła jej postać stojącej nad nią Kawczego Serca.
— Hhh... — mruknęła coś niewyraźnego, po czym wreszcie doszło do niej, co kotka stara się jej przekazać. — Ach! Jeju, przepraszam, ciociu Kawko!
— To nie mnie będziesz przepraszać, tylko Mglistą Gwiazdę — wymruczała rozbawiona Kawcze Serce, podczas gdy Rusałkowa Łapa w pośpiechu, choć z żalem, zbierała się na nogi i zabierała do porannej toalety. Na dźwiek imienia przywódczyni kotka momentalnie zamarła z jedną nogą w górze. — Na twoim miejscu już bym tam biegła... Szczerze mówiąc, to nie za bardzo masz czas na takie rzeczy.
— Aj, ajajaj — bezwiednie wyszło z pyska Rusałkowej Łapy, która już czuła, jak w jej wnętrzu rośnie gula niepokoju — zgorszenie koniecznością pokazania się na pierwszym treningu z sierścią roztrzepaną na wszystkie strony połączone z przeczuciem rychłej śmierci. Postawiona zupełnie nagle w tak stresującej sytuacji, pewnie jeszcze dłuższą chwilę tkwiłaby w miejscu, nie mając pojęcia, co ze sobą zrobić, gdyby nie przeciągłe ziewnięcie przebudzonej właśnie Morze.
— Co się dzieje...? Atakują nas? — chciała wiedzieć, zanim jeszcze udało jej się porządnie wygramolić na łapy.
— To tylko Rusałka idzie na trening... Chociaż nie wiem, czemu stąd? — Rusałkowa Łapa, która właśnie miała powiedzieć, że właściwie to raczej nie pójdzie, zamknęła ze zmieszania pyszczek na nieco rozbawione spojrzenie ciotki. — No dobrze, nic złego się nie stało. Ale w legowisku uczniów naprawdę nie ma się czego bać.
— Wiem, ciociu — wymamrotała. — Po prostu...
— Szybko, Rusia! Nie możesz się spóźnić! Leć, leć, dzielny uczniaku! — Morze przypadła do niej, zanim zdążyła dokończyć. — Pamiętaj o swojej misji! Mam nadzieję, że ani myślisz się wycofać!?
— Oczywiście, że nie! — żachnęła się, chociaż miała przecież zamiar zrobić właśnie to. — Postaram się...
— Tak trzymać! No to biegnij! Będę czekać z wytęsknieniem! — Łapki Morza popchnęły ją w stronę wyjścia, tak, że aż się zatoczyła. W odwecie trzepnęła ją po głowie ogonem.
— Pa pa, Rusałkowa Łapo! Dasz radę! — zawołał również przebudzony Piórolotek. Zrozumiała, że nie pozostało jej nic, tylko udać się na trening.
— No już, sio! — miauknęła Kawcze Serce ze śmiechem, a Rusałkowa Łapa, oglądając się jeszcze za siebie ze słowami pożegnania, wybiegła ze żłobka w kierunku wyjścia z obozu, modląc się przy tym do Gwiezdnych, by pozwolili jej dożyć zachodu słońca.
***
— Morze! Morze! — zawołała, dopędzając brązowej kotki, która zdawała się właśnie knuć coś niesfornego w kępie bylicy. — Przeżyłam!
— Bu! Poddaj się! — Mała wyskoczyła na nią niespodziewanie, jakby nawet dostrzeżona nie mogła odpuścić sobie psikusa. Dla porządku Rusałkowa Łapa cofnęła się, przybierając przy tym wyraz wielkiego przerażenia, chociaż przepełniające ją emocje sprawiły, że nie wyszło jej to szczególnie przekonująco. Na szczęście Morze, uradowana widokiem kotki, nie wydawała się tym szczególnie urażona. — Noo, ja zawsze mówiłam, że ci się uda! To jaki raport, uczniaku?
— Eee...
Słońce rozpoczynało już wędrówkę w dół nieboskłonu, a niemal cały czas, odkąd pojawiło się na niebie, Rusałkowa Łapa spędziła na nogach. Nigdy wcześniej nikt nie wymagał od niej takiego wysiłku i samej kotce wędrówka z powrotem do obozu, podczas której dawały się jej poczuć wszystkie mięśnie łap, dłużyła się niemiłosiernie. Jednak jakimś dziwnym sposobem, kiedy tylko przekroczyła jego obronne umocnienia, zmęczenie momentalnie ustąpiło, zastąpione przez ekscytację. Oto wróciła, cała i zdrowa, z wycieczki do krainy pełnej niebezpieczeństw i rozmaitości! Dlatego teraz, kiedy mogła opowiedzieć o swoich przygodach, zamiast padać z jękiem na ziemię, prawie dreptała w miejscu niczym rozentuzjazmowany kociak. 
Nie straciwszy jeszcze zupełnie jasności umysłu, która na wzmiankę o ich tajnym planie kazała jej odczuć pewne napięcie, rozejrzała się ukradkiem, żeby upewnić się, że nikt niepowołany nie przysłuchuje się ich rozmowie.
— Właściwie to o Mglistej Gwieździe za dużo się nie dowiedziałam, ale słuchaj! Jakie my mamy olbrzymie tereny...!
— No wiadomo! W końcu jesteśmy w wielkim i potężnym Klanie Nocy! — Morze wydawała się nieukontentowana brakiem pożądanych wieści, ale najwyraźniej dosyć szybko to przełknęła. — I co? Spotkaliście jakiegoś wroga?
— Tego też nie... Ale nie rozumiesz! One się naprawdę ciągną i ciągną! I jest tam tyle pięknych miejsc, nie mogę uwierzyć, że to wszystko jest nasze! A to i tak dopiero początek. — Ogon Rusałkowej Łapy z ekscytacji uderzał co chwila o ziemię. — Szliśmy pół dnia, a nie dotarliśmy nawet do połowy granicy z Klanem Klifu. Byliśmy na plaży! Wiesz, ile tam jest rzeczy? Wygląda, jakby w nieskończoność ciągnął się piach, ale wszędzie leży tyle ładnych kamieni, muszelek, niektóre są puste, a w niektórych siedzą małże. Do tego jakieś przedmioty Dwunożnych, dużo miękkich, śmierdzących patyków, czegoś jakby suche, rozciągliwe glony, i jakieś takie podłużne, strasznie głośne, kiedy się na nie nadepnie... I widziałam kraba! I całe stado takich olbrzymich mew, Mglista Gwiazda powiedziała, że mogą być niebezpieczne! Było widać caaały horyzont, a w oddali pływały morskie Potwory i jeden z nich warczał tak głośno, i zostały za nim wielkie fale, które zaczęły te wielkie mewy kołysać na wodzie... — Tutaj sama zabujała się na nogach niczym poruszany prądem rzeki wodorost, by w ten sposób dobitniej przekazać Morzu komizm tej sceny. — Morski Potwór! Pasowałoby do ciebie... Robił mniej więcej tyle hałasu, co ty.
— Halo?! — obruszyła się koteczka, po czym zakręciła się jakoś bezładnie, jakby nie umiała zdecydować, czy to imię poczytać sobie za obrazę, czy komplement. Wreszcie doszła najwyraźniej do jakiegoś wniosku, bo znienacka wyskoczyła, powalając na ziemię nieprzygotowaną Rusałkową Łapę. — Grrry! Wrrry! Łagodne kołysanie? To nie ze mną, pierzaku! Mewowa Łapa idzie prosto na dno!
— Nie dam się falom! Nie! Czuj smak moich skrzydeł, Morskie Warczydło! — Przetoczyły się kawałek, a łaciatej wreszcie udało się uwolnić spod kocięcych łap. Szybko zmieniła pozycję i tym razem to Morze wylądowała przyszpilona do ziemi, gdzie teraz miotała się zaciekle, wyrzucając z siebie różnorakie epitety, które Rusałkowa Łapa zignorowała. — Właśnie! Słuchaj... Wyszłyśmy dzisiaj z Kaczą Łapą i Borsuczym Językiem, widziałaś? Bo akurat zbierały się o tej samej porze, i Borsuczy Język stwierdziła, że Kaczej przyda się powtórka z terenów, Klanowi Gwiazdy dzięki... Bo nie zostałam sama, i Mglista Gwiazda nie mogła mnie... no wiesz. — Ściszyła rozemocjonowany głos, ponownie rzucając nieufne spojrzenie za siebie. Nie wyglądało jednak na to, żeby ktokolwiek szczególnie się nimi interesował, więc zwróciła się z powrotem do Morza, która zdążyła podnieść się na łapy, już bardziej rozluźniona. — No ale wyszło tak, że ją cały czas odpytywały, a ja mogłam sobie po prostu iść obok i słuchać... I nie wiem, czy to dlatego, ale była dla mnie strasznie wredna! Cały czas mnie zaczepiała o jakieś głupoty i próbowała wyzywać, a kiedy na tej plaży podeszłam do wody, żeby spróbować, czy rzeczywiście jest taka słona, to wepchnęła mi do niej całą głowę...
— Że co! — Morze niemal zachłysnęła się powietrzem. — I potem stoczyłaś z nią zaciekłą walkę, żeby odzyskać honor, prawda? Prawda!?
— No... Nie do końca. — Widząc jej zdegustowaną minę, Rusałkowa Łapa rzuciła się do gorączkowych wyjaśnień. — Pod samym nosem Mglistej Gwiazdy... Ona mnie już kiedyś za to zganiła, wiesz! Jak ciebie jeszcze nie było na świecie! Nawet nie wiesz, w co bym się wpakowała...
Przerwało jej potępiające mlaskanie Morza.
— Pierwsza wymówka tych, którym brak ducha walki... No trudno! Skoro ty nie potrafisz, to ja zawalczę za ciebie! Gdzie jest ta cała Kacza Łapa, hę? — Kotka w kilku skokach znalazła się za Rusałkową Łapą, skąd omiotła cały obóz wyzywającym spojrzeniem. Uczennica czym prędzej ją dogoniła.
— Ejże! Nie możesz się bić za mnie. To mnie obrażono, więc to ja muszę zmazać tę hańbę — wyjaśniła, kiwając głową z wielką powagą, kiedy już zagrodziła jej drogę. — To ważne prawo tego świata. Tylko kot, który stracił honor, może go odzyskać! Jak by to wyglądało, gdybym wysłała do walki takiego Morzaka, zamiast bić się sama?
— Aha, czyli Morzak jest słabszy? Morzak nie zadowala? — W odpowiedzi na to podstępne zawodzenie Rusałkowa Łapa wywróciła tylko oczami z uśmieszkiem. — Uważaj, łotrze, bo zaraz będziesz mieć dwa honorowe pojedynki do rozegrania! Ale dobra, dla twojego honoru... Zaufam ci, Mewowa Łapo, i lepiej tego nie zepsuj! — przestrzegła Morze i uśmiechnęła się złowieszczo. — Inaczej Kaczuszka wyląduje na saaamym dnie!  
— Oczywiście — odparła, myśląc jednocześnie o nieobliczalności losu, który najwyraźniej kazał jej bić się z Kaczą Łapą choćby po to, żeby ratować ją przed niechybną śmiercią.
— Już miałam iść przeszukać uczniowisko... Przytrzeć nosa parszywcom... A teraz nic z tego — gderała pod nosem mała, trącając łapą grudki ziemi. Nagle podniosła łepek, a jej pyszczek rozpromienił się w chytrym uśmiechu. — Aha! I tak tam pójdę! Wczoraj uczynnie przenocowałam cię w moim żłobku, więc teraz kolej na ciebie. Rozumiem, że jestem oficjalnie zaproszona...
— Tak jakbyś tego potrzebowała! — prychnęła Rusałkowa Łapa, na co Morze poruszyła psotnie wąsikami.
— Gwiezdna racja! — Nie tracąc dłużej czasu, z buńczucznym chichotem i co sił w łapach pognała w kierunku wejścia do legowiska. 
Łaciata kotka czym prędzej popędziła za nią. Jej łapy wciąż bolały, ale nie przejmowała się tym wcale; z przyjemnością wyciągała nogi, skupiona jedynie na tym, by dogonić wirujący przed nią ciemnobrązowy ogon.
Wpadły do legowiska jak burza; tuż przed wejściem starsza dopięła w końcu swego i ostatnią króliczą długość Morze pokonała, posłana z dużą prędkością prosto na trawiastą wyściółkę przez nieprzyjacielski atak. Rusałkowa Łapa wylądowała obok, wyhamowując z trudem, i mimowolnie parsknęła śmiechem na widok wypiętego zadka, który wystawał z warstwy roślinek i pierza; zaraz jednak, tknięta niepokojącym przeczuciem, przeniosła wzrok na wnętrze legowiska.
Ze wszystkich stron odpowiedziały jej wrogie spojrzenia.
— Morze? — rzuciła zmartwiałym szeptem do koteczki, która właśnie z głośnym prychaniem wypluwała ostatnie ździebełka. Coś ścisnęło jej wnętrzności niby kleszcze. — Wiesz co... Po tym treningu jestem okropnie głodna, może byśmy coś zjadły, tak... w tej chwili...
— Że co...! — odpowiedziała oburzona Morze o wiele za głośno. — Łotrze! Jak możesz...
— Błagam cię, Morzak, bo inaczej umrę na miejscu.
Była już w połowie na zewnątrz. Mała kotka, jakkolwiek niezadowolona, nie miała wyboru — podążyła za nią, chociaż nie omieszkała obdarzyć przedtem mieszkańców legowiska pęczkiem barwnych wyrazów. Zanim Rusałkowa Łapa się obejrzała, tym razem to ona leżała rozpłaszczona na ziemi.
— To było nieczyste zagranie, Mewowa Łapo! Ośmieszyłaś mnie przed całym uczniowiskiem! Teraz będę musiała walczyć z każdym uczniem po kolei! — Pomimo całej dramaturgii swojego lamentu, Morze nie wydawała się tą perspektywą szczególnie zmartwiona. Więcej uwagi poświęcała udawanemu morderstwie, jakiego dokonywała właśnie na Rusałkowej Łapie. — Ale pierwsza będziesz ty! Nie będzie cię bolał brzuszek, kiedy Morski Potwór wyszarpie ci go własnymi pazurami! Grrrach!!!
— Jasne, Morski Potworze... Czy mogłybyśmy tylko... przesunąć się trochę... — wydyszała zabijana pomiędzy uderzeniami, które jej spięte łapy parowały z najwyższym trudem. Zanim jednak Potwór mógł dać jakąś odpowiedź, ich uszu dobiegło wołanie:
— Morze! Chodź tu na obiad!
— Trele morele! — sapnęła mała, wyprowadzając kolejny udany cios, po czym nagle jakby zawahała się i zmieniła zdanie. Zatrzymała walkę, odskakując w bok. — A może jednak dam ci tę przerwę na jedzenie, bo walczysz jak sparciały świstak... Momencik! Ukradnę nam żłobkową rybę i wracam. Nawet nie myśl sobie uciekać, flądro!
Wciąż dysząca na ziemi, Rusałkowa Łapa ledwie zdążyła ucieszyć z tego niespodziewanego ratunku, kiedy na ziemi tuż obok jej pyska odmalował się złowrogi cień. 
Przez chwilę miała ochotę wcale nie wstawać i po prostu pozostać na wilgotnej glebie tak długo, aż nie wchłonęłaby jej ciała niczym kupki zgniłych liści.
— Jak ładnie się bawicie! Na pewno będą z was wspaniałe wojowniczki — zamruczał znajomy głos z miodową słodyczą, a Rusałkowa Łapa, która właśnie stawała na nogi, poczuła, jak włos jeży jej się na karku. — Nie musisz tłumaczyć, gdzie spędziłaś ostatnią noc, Rusałko. Może trudno to będzie pojąć komuś takiemu jak ty, ale to widać.
— Nie zamierzałam — odpowiedziała sucho, rzucając Kruczej Łapie niechętne spojrzenie. Nic więcej nie przychodziło jej do głowy. Spróbowała się wyprostować, żeby przydać sobie pewności siebie, ale kiedy tylko przypomniała sobie, jak żałosne wrażenie musiała sprawiać ze swoim brudnym, poturbowanym łapami Morza futrem, większość śmiałości z niej wyparowała.
— Grzeczna mała. Wchodzić głębiej też nie zamierzałaś, mam nadzieję? — Nadal mówiła słodko, ale wysunięte pazury wskazywały jasno, że kryjąca się za tymi słowami groźba była jak najbardziej realna. Nieźle już zdenerwowana Rusałkowa Łapa jeszcze szukała dobrej odpowiedzi, kiedy w ciemnym wejściu do legowiska zamajaczył kolejny kształt.
— Pozwolisz, że ja się nią zajmę — powiedziała Biedronkowa Łapa głosem, w którym pobrzmiewało coś tak mrocznego, że jej siostra wstrzymała oddech. Podeszła do nich i stanęła koło czarnej; wyraz jej pyska był nieodgadniony.
— Ty! Nic innego nie robiłaś przez ostatni księżyc — zbyła ją Krucza Łapa, na co ogon jej koleżanki zawachlował wściekle w powietrzu. Nie przejęła się tym wcale; zamiast tego skróciła dystans pomiędzy sobą a Rusałkową Łapą w dwóch szybkich krokach i spojrzała na nią z góry, co przy jej posturze nie było szczególnie trudne. — Zajmować się... Jakby było czym. Zjeżdżaj stąd, głupie ścierwo, nikt cię tutaj nie chce. Chyba, że ty masz coś do powiedzenia? — odwróciła się w stronę Biedronkowej Łapy, która nie odpowiedziała. Milcząc, wpatrywała się tylko w obie kotki w wielkim napięciu.
— Mam prawo tu być jak każdy inny uczeń — wyrzuciła Rusałkowa Łapa, porzucając nadzieję na jakąkolwiek pomoc ze strony szylkretki. Całą siłą woli zmuszała się do pozostawania w miejscu, tak, żeby nie cofnąć się przed czarną ani na krok. Serce biło jej szybko; zaczęła przygotowywać się do ewentualnej konieczności obrony.
— Bo pęknę ze śmiechu. Kto ci je dał? Może Mglista Gwiazda? Dalej, idź do niej płakać, że jakaś straszna kotka nie pozwala ci wejść do legowiska. — Na samą myśl o wizycie dziupli przywódczyni szylkretka drgnęła; nie uszło to uwadze Kruczej Łapy, która zmieszyła ją kpiącym spojrzeniem. — Tak myślałam. No cóż, w krzakach też można ryczeć.
— Wystarczy — odezwała się wreszcie Biedronkowa Łapa, podchodząc do nich bliżej.
— Cisza! — wrzasnęła czarna; jej oczy błyszczały dziko. — Aż nie będę pewna, że się rozumiemy! Dalej, Rusałeczko, dziecko słodkie, jeśli mówić nie dasz rady, możesz kiwnąć głową... Odwrócisz się teraz i grzecznie wrócisz do kociarni, tam, gdzie twoje miejsce. Zostaniesz tam i już nigdy nie wetkniesz nosa do legowiska uczniów... — Uśmiechnęła się z sadystyczną satysfakcją. — Aha, jeszcze jedno. Pilnuj tej swojej wrzeszczącej kuli gnojowej, bo jak jeszcze raz ją tu zobaczę, to pożegna się ze światem.
Przez wszystkie mięśnie Rusałkowej Łapy przebiegł elektryzujący impuls.
— A w mordę chcesz?
Zapadła cisza. Szylkretka stała, delikatnie drżąca, z podniesioną głową i spojrzeniem wycelowanym prosto w oczy Kruczej Łapy, która zastygła przed nią w bezruchu. Przez chwilę, która wydawała się trwać wieki, kotki mierzyły się wzrokiem bez słowa.
— No powtórz to — wycedziła czarna, zbliżając się tak, że powietrzem dmuchnęła prosto w jej pysk.
— Nie pozwolę ci mówić w ten sposób o mojej siostrze. Dlatego pytam. Przestajesz czy chcesz w mordę? — Z emocji ledwie mogła wyraźnie wypowiadać słowa, ale nie ustępowała. Cofnęła się o krok, ale tylko po to, by dać sobie przestrzeń do manewru; spięła mięśnie, by w reakcji na najmniejszy ruch Kruczej Łapy przystąpić do ataku. Jednak kotka ani drgnęła.
Nagły, piekący ból w okolicy policzka sprawił, że syknęła; coś uderzyło w jej bok i musiała rozstawić łapy, żeby nie upaść. Zdezorientowana, potrząsnęła głową i czym prędzej wróciła wzrokiem do Kruczej Łapy. Kotka nie ruszyła się jednak z miejsca. Na jej pysku malowało się zdziwienie nie mniejsze, niż poszkodowanej; z wolna jego kąciki uniosły się jednak szyderczo.
Tuż obok niej z wyciągniętymi pazurami stała zaś Biedronkowa Łapa, z utkwionym w siostrze spojrzeniem czystej wściekłości.
Zanim Rusałkowa Łapa zdążyła odezwać się choć słowem, obróciła się i rzuciła biegiem w stronę wyjścia z obozu.
— Mówiłam — doszedł jej słodki głos Kruczej Łapy, ale już jej nie słuchała. Nie oglądając się na czarną, ruszyła pędem za znikającym w gęstwinie obozowych umocnień rudym ogonem siostry.
Nikt ich nie zatrzymywał. Z drugiego krańca wyspy dobiegały głosy; Rusałkowa Łapa rozpoznała w nich przeciągłe skargi rozsierdzonej Kaczej Łapy i cięty język jej mentorki, która swoją wychowankę postanowiła zatrzymać na dodatkowej lekcji technik pływania. Oddalający się prędko w przeciwnym kierunku szelest wskazywał jednak, że to nie tam kierowała się jej siostra. Czym prędzej podążyła jej śladem i kiedy dotarła do brzegu, głowa Biedronkowej Łapy wystawała ponad powierzchnię już w połowie szerokości rzeki.
Woda była zimna. Jej chciwe fale natychmiast zamknęły się ponad jej grzbietem, kiedy tylko do niej wskoczyła, a nieubłagany nurt zaczął spychać ją w stronę morza. Nie poddawała się jednak, uparcie młócąc wodę łapami, aż ten wysiłek nie pozwolił jej wreszcie chwycić zębami za wystający z drugiego brzegu konar. Odnalazłszy twardy grunt, podciągnęła się i stanęła w porastającej te tereny gęstej trawie.
Wilgoć przez chwilę mąciła jej w nosie; potrzebowała czasu, żeby wrócić na trop siostry, która znów zdążyła zniknąć jej z oczu, tym razem w nieznanym gąszczu. Węszyła coraz bardziej niecierpliwie, w końcu trafiła jednak na jej zapach i ruszyła dalej. Wysiłek zaczynał powoli dawać się jej we znaki. Oddychała coraz łapczywiej, mokra sierść ciążyła jej w biegu, ale zmuszała się do przyspieszania, przynajmniej do czasu, aż znowu nie odnajdzie Biedronkowej Łapy.
Wreszcie ją znalazła. Zatrzymała się tam, gdzie z rzadka pojawiające się na łące krzewy przechodziły w drzewa, a pod łapami, zamiast trawy, słała się warstwa zeschłych liści. Las. Rusałkowa Łapa jeszcze nigdy tam nie była; trasa, którą poprowadziła ją liderka na dzisiejszym treningu, omijała te tereny. Widząc, że siostra się nie rusza, sama zawahała się i zwolniła kroku.
Biedronkowa Łapa, jakby wyczuła jej obecność, kiedy tylko zbliżyła się nieco, natychmiast ruszyła na powrót biegiem prosto w leśną gęstwinę.
Nie mogła dać za wygraną. Nawet, jeśli jej nie widziała, siostra nie miała szans uciec bardzo daleko. Zawzięcie przedzierała się przez gałęzie, ignorując kaleczące jej łapy kolce, aż srebrne przejaśnienia sierści Biedronkowej Łapy nie zamajaczyły jej na brunatnym tle pni. Pokonała ostatnie kłęby jeżyny niezbyt zgrabnie oddanym skokiem i rzuciła się w jej stronę. Jeszcze tylko kilka króliczych skoków, jeszcze jedna długość lisa...
— No co! — wrzasnęła kotka, odwracając się jak oparzona; Rusałkowa Łapa ledwie wyhamowała tuż przed końcówką jej ogona. Jej pysk wykrzywiała ta sama złość, co jeszcze w obozie. — Do wieczora będziesz tak biec? Na pewno masz tyle świetnych rzeczy do roboty!
— Żartujesz sobie? — Po biegu nadal dyszała, ale na słowa siostry w jej wnętrzu aż się zagotowało. — Uderzyłaś mnie! A teraz będziesz mi mówić, że to moja wina?
— Wióry z drzewa zamiast mózgu — fuknęła tylko Biedronkowa Łapa i chciała odwrócić się, żeby odejść dalej w leśny gąszcz.
— Stój! Nigdzie nie idziesz, rozumiesz? Masz mi powiedzieć, o co ci chodzi, albo...
— O co mi chodzi! — podchwyciła nagle, wracając na miejsce. W jej głosie było coś strasznego, co kazało Rusałkowej Łapie cofnąć się o krok. — Oczywiście, że ty nie widzisz, o co mi chodzi!  
Kto mógłby się spodziewać, że zobaczysz cokolwiek poza czubkiem własnego nosa?
— Co ja ci niby zrobiłam? — krzyknęła wreszcie, tracąc cierpliwość do tej gadaniny.
— Nic! — syknęła jej siostra wściekle. — Zupełnie nic! Od kilku księżyców wciąż gadasz tylko o tych pchlarzach! Bawisz się z nimi! Siedzisz tylko z nimi, przez cały czas! A ze mną? A z mamą? Czy ty w ogóle jeszcze pamiętasz, co to znaczy "rodzina"?
— Piorun cię trzasnął? Ile razy ja cię zapraszałam, prosiłam, biegałam za tobą, żebyś tylko zgodziła się z nami wyjść... Nie chciałaś! To ty nie chciałaś! Więc czemu się dziwisz, że w końcu przestałam?
— Myślisz, że to było takie świetne uczucie, być zawsze tym drugim wyborem? Dodatkiem do dobrej zabawy jakichś śmierdzących sierotek? Bo tak to właśnie wyglądało! Wmawiaj sobie, że nie! — Uszy miała ściągnięte do granic możliwości; wyrzucane zdania wstrząsały jej całym ciałem. — Kazać mi niańczyć te lisie odchody i nazywać to zaproszeniem...! Dobre sobie!
— Znowu mówisz w ten obrzydliwy sposób! — Rusałkowej Łapie ledwie starczało powietrza, żeby krzyczeć. — Miałam spędzać z tobą czas, kiedy robiłaś wszystko, żeby uprzykrzyć go innym? Nie znoszę tego, wiesz! Zawsze to samo! Mam po dziurki w nosie tego gadania, twojego i matki!
— Ty naprawdę nie wiesz, gdzie jest twoje miejsce — wymamrotała Biedronkowa Łapa. Trwała tak chwilę, niczym porażona, po czym na jej pysk powoli wstąpił przerażający grymas. W jej oczach płonęła wściekłość zmieszana z boleścią. — Ale koniec tego. Najwyraźniej podjęłaś już decyzję. Na co tutaj stoisz! Idź spędzać czas ze swoją nową "siostrą", skoro tak ci z nią dobrze, i zostaw nas wreszcie w spokoju!
Głos załamał jej się na ostatnich słowach.
— W spokoju! Zaprzeczasz sobie sama — wyrzuciła Rusałkowa Łapa ze złością, po czym nagle zastygła; wzrok skupiła w jakimś nieokreślonym, odległym miejscu. — A jednak nie. Teraz rozumiem.
Biedronkowa Łapa milczała; słychać było tylko jej przyspieszony oddech i śpiew ptaków ponad ich głowami.
— Wiesz co — zaczęła powoli wobec tej ciszy, zwiększając tempo w miarę, jak znajdowała kolejne słowa — może rzeczywiście wolę mieć siostrę, która nie szykanuje swojego brata za to, że urodził się nie tej płci, która jej się podoba. Która nie umawia się za moimi plecami z sadystyczną tyranką. Która widzi jakiś świat poza swoimi uprzedzeniami, która umie się zdobyć na trochę dobroci i ciepła zamiast kolejnej wiązanki wrednych komentarzy, która nie chodzi krok w krok za naszą dysfunkcyjną matką! Może i tak! Może jest właśnie tak!
— Ty... — wycedziła Biedronkowa Łapa, w tak skrajnym napięciu, jakby w następnej chwili miała się na nią rzucić. Wtem jej pysk stężał. — Nie znam cię.
Rusałkowa Łapa nie odpowiedziała. Pozostała na miejscu, kiedy kotka przechodziła obok, wpatrzona w jakiś punkt na leśnej ściółce; nie odwracała się jeszcze długo, aż szmer kroków Biedronkowej Łapy zupełnie nie ucichł w świerkowym zagajniku. Wreszcie spojrzała za siebie — sylwetka czarno pręgowanej kotki właśnie na powrót znikała w trawie. Zacisnęła zęby.
Najwyraźniej już nigdy więcej jej nie dogoni.
Wszystko odczuwała tępo, gdzieś w środku otwierała się pustka, która w łagodnej atmosferze pogodnego lasku nie dawała się niczym zaspokoić. Rusałkowa Łapa siedziała w tym samym miejscu jeszcze dłuższą chwilę, po czym powoli udała się z powrotem do obozu.
***
— Tu jesteś! Parszywcze! — Oskarżycielski głos Morza kazał jej podnieść głowę. — Dzisiaj to naprawdę wąsy z tobą opadają! Brak słów na ciebie, brak słów! Prowokujesz honorowy pojedynek, a potem cichutko zmywasz się z miejsca zdarzenia, podczas gdy ja walczę na śmierć i życie, żeby zdobyć dla ciebie... Rusia...?
— To nic. Przepraszam, Morzaku. — Szybko otarła łapą wilgotny pysk. — Przepraszam. Pobijemy się jeszcze, na pewno...
— Proszę o raport — rozkazała koteczka nieco niepewnie. Rusałka milczała przez chwilę.
— Wydaje mi się, że mamy nowego wroga — odparła w końcu, odbiegając zmęczonym wzrokiem gdzieś między rzędy szuwarów. Ich kołysane wiatrem łodygi rzucały na kotki głęboki cień.
<Morze?>

[6736 słów]
[Przyznano 135%]

1 komentarz:

  1. Jestem przejęta emocjonalnie. Kocie dramaty rodzinne wprawiają mnie w stan przejęcia, ale też ogromnego zainteresowania. Biję ci pokłony, Mroczny Rycerzu, a także ślę wyrazy uznania. Postaram się jak najprędzej odpisać opowiadaniem równie długim, ciekawym i jakościowym. Pozdrawiam i życzę spokojnej soboty...

    OdpowiedzUsuń