Cóż, tej skrytki nikt nie okradł, a to była ostatnia. Tak też Jeżyk wyjęła ze skrytki kilka potrzebnych ziół, bowiem Błotniste Ziele ostatnio wbiła sobie szkło w łapę, a Bazalt nie przyszedł do niej, ani nikogo innego, z odwodnieniem, przez co przeszło ono w omdlenia. Może nawet nie zauważył objawów obserwując uważnie czy ktoś nie łamie zasad Sekty, albo słuchając wykładów Cynamonki. Tak czy inaczej, mogła teraz wyleczyć jego i liliową kocicę, ponieważ postanowiła ich zabrać ze sobą. Bazalta aby poznał kolejne umiejscowienie skrytki, a Błotniste Ziele ponieważ w sumie skoro brała już jednego chorego, to czemu nie dwóch? Będzie mogła pójść dzięki temu potem od razu na spacer, zamiast najpierw iść do skrytki, potem do jednego i drugiego do różnych baz, a potem dopiero na spacer. Nie chciało jej się, mówiąc krótko, tak dużo chodzić, szczególnie, że miała dzisiaj jeszcze trening z Diamentem.
— Co to za zioła? — spytała czekoladowego, pozwalając sobie na zostanie przez chwilę jego nauczycielką.
— Krwiściąg i Rumianek. Na omdlenia — stwierdził widocznie zmęczony kocur.
— Po drodze zahaczcie o dom Cynamonki aby napić się wody — poleciła, po czym podeszła bliżej Błotnistego Ziela, by teraz zająć się starszą kocicą. W sumie to najstarszą obecnie w całej Kamiennej Sekcie. Miała już w końcu dziewięćdziesiąt pięć księżyców, to bynajmniej nie było mało. Może i Bylica w tym wieku jeszcze hasała, ale Jeżyk wiedziała, że większość kotów nie miała takiego zdrowia jak jej babcia.
Po ostrzeżeniu strachliwej kotki, że trochę zaboli, wyjęła ostrożnie szkło z jej łapy. Następnie chwyciła skrzyp, dobrze sobie znany, przeżuła go na papkę i nałożyła na ranę. Na koniec owinęła wszystko pajęczyną i odesłała dwójkę w drogę powrotną, polecając jeszcze liliowej, by wracając do swojej bazy wzięła kogoś ze sobą, tak na wszelki wypadek.
Gdy ci już zniknęli jej z oczu, przeciągnęła się, po czym ruszyła na krótki spacer po terenach. W sumie można było to też uznać za swego rodzaju patrol – jeśli jakieś niepożądane koty znalazłyby się na ich terenie akurat teraz, ona by je wypatrzyła dzięki swojej małej przebieżce. Szła tak po chodniku, gdy nagle tuż przed jej nosem przeleciał ptak. Kocica nastroszyła futro, ale już po chwili się uspokoiła. Zwierzyny naprawdę było w bród. Gdyby się wcześniej zorientowała, może nawet byłaby w stanie tego ptaka złapać w locie. Cóż, mówi się trudno. Mieli naprawdę zatrzęsienie jedzenia, szczególnie jak na miasto było go sporo. Z tego, co zaobserwowała podczas zbierania ziół na dzikich terenach, tam także było piszczek co nie miara…
— Przepraszam? Pani Jeżyk? — usłyszała za sobą głos. Natychmiast odwróciła się, a jej oczom ukazała się niebieska dymna kotka z obróżką koloru nieba na szyi i srebrną plakietką. Poznała ją dopiero po chwili. Ach. Znajoma Cynamonki, ta… Bri? Camembert? Nie… Roquefort? Tak, chyba nazywała się Roquefort.
— Tak?
— Mój kociak, Camembert uciekł z domu! Zamarzyło mu się złapanie myszy, ola wielkie sery, to chyba pech jest jakiś na nas, że najpierw zaginął syn Cynamonki, a teraz mój! Szukam go już od rana… pomogłabyś mi?
Kolejny zaginiony kociak? Eh... A, noi teraz wiedziała, czemu nie mogła znaleźć imienia kocicy w głowie i przez chwilę myślała o Camembertcie. Jak wszystkie jej dzieci miały takie imiona to hoho będą jej się w głowie myliły…
Szylkretowa skinęła głową na zgodę zmartwionej matce. Współczuła jej w sumie. Jakby jej własne kocię zaginęło, to też by wychodziła z siebie. Już w sumie raz wyszła, kiedy Pliszka zniknęła na pół dnia i wróciła targając jakiś grat dwunogów i cała w kurzu… eh to dziecko ją kiedyś do zawału doprowadzi…
— Wiesz może, gdzie mógł pójść?
— Nie mam pojęcia — niebieskooka położyła po sobie uszy — on nigdy nie był spokojny, mógł nawet… wyjść poza obręb terenu, który uważacie za swój…
No to mieli problem. Bo jak tutaj prawdziwych gangsterów nie było, tak poza terenem…
— W takim razie nie ma czasu do stracenia — stwierdziła czekoladowa, po czym ruszyła na poszukiwania kociaka.
Roquefort idąca za nią tymczasem, wzdrygała się na każdy głośniejszy dźwięk. Córka Krokus czuła zapach strachu unoszący się znad futra pieszczoszki. Tylko przyciągały niepotrzebną uwagę, ale nie miała zamiaru o tym powiedzieć młodszej, bo ta by pewnie jeszcze bardziej się zestresowała.
Nadstawiła uszu, słysząc dźwięk turlającej się po chodniku puszki. Akurat w stronę, w którą szły. Tak też ruszyła powoli, cichutko w tamtą stronę. Niebieska przełknęła głośno ślinę, ale ruszyła za samotniczką.
Po chwili ich oczom ukazał się kremowo-biały kocurek, grzebiący w porozrzucanych śmieciach.
— Och Camembert! — Roquefort wydała z siebie jęknięcie, widząc co jej syn wyrabiał — chodź tu natychmiast! Ja przez ciebie od zmysłów odchodzę!
— Ale mamoooo! Tutaj jest mysz, mówię ci! — miauknął kocurek, na chwilę przenosząc spojrzenie brązowych oczu na rodzicielkę, po czym znów wrócił do grzebania w odpadkach.
— Camembert! — szara podeszła do młodzika, po czym bezceremonialnie chwyciła go za kark i mimo protestów uniosła w górę, krzywiąc się na zapach własnego kociaka.
Po chwili spomiędzy odpadków wybiegła mała, szaro-brązowa myszka, a następnie zniknęła w dziurze pobliskiego płotu.
— Hm, twój syn wydaje się mieć dobre zadatki na łowcę — stwierdziła Jeżyk, a młody wyszczerzył się do niej — jeśli chce, mogę go czegoś nauczyć, ale ma obiecać, że nie będzie wychodził z terenów w pojedynkę. Co ty na to? — spytała zarówno młodego jak i matkę, która chyba zrozumiała, do czego Jeżyk dążyła. Jak zawrą tę umowę, to będzie mniejsza szansa, że młodzik ruszy znowu w pogoni za przygodą.
— Tak! Obiecuję! Naucz mnie, naucz! — wypiszczał młodzik, wiercąc się w pysku Roquefort.
— Dobrze. Ale teraz musimy wrócić do domu — stwierdziła długofutra, po czym skierowali się w drogę powrotną.
— Odpoczywaj póki możesz, zaraz wyruszymy — stwierdziła Jeżyk. Jej uwagę przykuł w pewnym momencie zapach, który nadchodził z strony zbuntowanego krzewu. Podeszła bliżej. I jeszcze bliżej. Aż nagle…
Z rośliny niespodziewanie wyskoczyła biało-czarno-ruda kulka. Jej zmęczone, ale i pełne nadziei, niebieskie ślipia wbiły się w starszą kotkę, która zaskoczona przyglądała się wychudzonemu dziecku.
— Mama? — miauknęło małe, po czym spróbowało podejść jeszcze bliżej - nie udało mu się jednak, bo już po jednym kroku niespodziewanie upadło na chodnik.
— Huh — wydała z siebie zdziwiony pomruk, po czym podeszła bliżej młodego. Usłyszała za sobą kroki pieszczoszki i jej syna, ale zignorowała je. Zaczęła trącać małe nosem. Dość szybko spostrzegła, iż młodym raczej nikt się nie opiekował przez ostatnie dni. Wyglądało na to, że przez brak jedzenia i picia kocię zemdlało.
Poczuła na sobie spojrzenie Roquefort.
— Co… co jej jest? I co z nią zrobimy? — spytała pieszczoszka, podchodząc bliżej — chyba nie zostawimy jej tak tu samej, prawda?
Jeżyk nie odpowiedziała jej, tylko bez słowa podeszła do krzewu i włożyła w niego swój łeb. Na szczęście dzięki długiemu futru gałązki nie były aż tak dokuczliwe, z naciskiem na „aż tak”.
Dostrzegła w krzewie miejsce widocznie wysiedziane przez kogoś wiele razy. Dorosłego kota. Do jej nozdrzy dotarł świeży zapach kocięcia, które przed chwilą padło u jej łap, i jeszcze dwa. Zapach dorosłego kota był najsłabszy. Jeżyk wyciągnęła łeb z krzaka.
— Jej matki nie było tu od ładnych kilku dni — stwierdziła — był tu jeszcze jeden kociak, ale nie ma go tu teraz. Wygląda na to, że zostały porzucone, albo coś przytrafiło się ich matce. Sądzę, że najpewniej nie wróci po nią. W końcu gdyby miała, to zrobiła by to już wcześniej. To dziecko potrzebuje opieki, ma może jeden księżyc, samo nie przetrwa wiele dłużej. Weźmiemy ją ze sobą — stwierdziła. Ostrożnie wzięła młode do pyska — Rufamy — wysepleniła z pyskiem pełnym futra, po czym skierowała się w stronę terenów Kamiennej Sekty.
— Złym — od razu oznajmiła Jeżyk — młode, ma jeden księżyc, jego matka zniknęła dobre kilka dni temu.
Skowronek wymieniła spojrzenia z Błotnistym Zielem, a potem jeszcze ze śmieciem, którzy siedzieli na poduszkach tuż obok niej.
— Cóż, w takim razie nie pozostaje nam nic innego, jak przyjąć to kocię do siebie. Bylica nie zostawiała młodych w potrzebie, a włączała je do Sekty. Nie zaszkodzi spróbować. Skoro ma jeden księżyc, powinno szybko się przyzwyczaić i przywiązać. Jest tutaj duża szansa, że będzie nam wierne, znacznie większa niż u starszego kociaka. Sądzę, iż jako iż ty ją znalazłaś, to ty powinnaś się nią zaopiekować. Pozostaje jednak kwestia tego, iż musimy przenieść jedno z twych dzieci do innej bazy. W końcu nie chcemy, by hycel się nami zainteresował.
— Przenieść? Nie wiem, czy są już gotowe… — martwiła się. Nie wiedziała, co jej dzieci będą wyrabiały, jak jej nie będzie. A poza tym dobrze wiedziała, że tylko w jednej bazie nie było przepełnienia. W tej należącej do Krokus. Tak też nie była za tym, oj nie. Ale z drugiej strony, czy chciała oddać tego kociaka do swej matki? Przecież to małe nawet się nie obroni. A do tego Szczekuszka…
— Porozmawiamy z nimi we dwie. Może któreś będzie skore przenieść się pod restaurację — stwierdziła Skowronek, podnosząc się na łapy. — Chodźmy do nich.
Jeżyk skinęła głową, po czym wyszły z piwnicy. Czuła się źle. Z tym, że odeśle jedno swoje dziecko do Krokus. Ale czy pozostało jej coś innego? Musiała to przemyśleć.
Gula podeszła do gardła Jeżyk, gdy tylko to usłyszała. Jednak nie zaprotestowała, gdy Skowronek się na to rozwiązanie zgodziła. Nie potrafiła odesłać tam tego mniejszego kociaka, mimo, iż to nie było jej dziecko. Nie potrafiła mu zgotować takiego dzieciństwa. Takiego, jakie miała ona sama. Nawet jeśli ciotka na pewno nie dałaby małej pod opiekę konkretnie Krokus, Jeżyk wiedziała, że pozycja burej musiała być tam wysoka. Szczekuszka była wierna matce, Błoto cicha, a Skaza…
Nie było innego rozwiązania.
Tak też nim liliowa odeszła, zrobiła jej ogromny wykład na temat tego, że jeśli tylko coś się stanie, ma od razu odejść z terenu restauracji i pójść do Skowronek. Że jeżeli babcia będzie jej się naprzykrzać, ma iść do cioci. Widziała pewne zdziwienie w oczach liliowej. Nie odpowiedziała jednak na jej pytania, tylko odesłała ją.
Niedługo później przyszła do niej Cynamonka, mówiąc, że kocię zaczęło się powoli wybudzać. Spało ponad dobę, najwyższy czas.
Jeżyk ruszyła wraz z Cynamonową do szopy, gdzie ulokowali małą. Akurat reszta dzieci szylkretowej poszła już na trening. Dobrze. Nie będą wprowadzać zamieszania.
Weszła do środka, a jej oczom ukazało się małe kocię zawinięte w kocyk na posłaniu z siana z samych Złotych Traw.
Usiadła obok malucha, który widocznie wiercił się. Był już nieomal obudzony, więc Jeżyk pozwoliła sobie dobudzić kociaka.
— Wstajemy — miauknęła łagodnie do malucha, który po chwili otworzył swe błękitne oczęta.
Wyleczeni: Bazalt, Błotniste Ziele
— W takim razie nie ma czasu do stracenia — stwierdziła czekoladowa, po czym ruszyła na poszukiwania kociaka.
***
Tak jak się obawiały, trop łapek młodego kociaka, który najwyraźniej wpadł w farbę zostawioną przez dwunogów malujących płot gdzieś niedaleko, prowadziły poza teren Sekty. Przynajmniej łatwo było za nim podążać… Roquefort idąca za nią tymczasem, wzdrygała się na każdy głośniejszy dźwięk. Córka Krokus czuła zapach strachu unoszący się znad futra pieszczoszki. Tylko przyciągały niepotrzebną uwagę, ale nie miała zamiaru o tym powiedzieć młodszej, bo ta by pewnie jeszcze bardziej się zestresowała.
Nadstawiła uszu, słysząc dźwięk turlającej się po chodniku puszki. Akurat w stronę, w którą szły. Tak też ruszyła powoli, cichutko w tamtą stronę. Niebieska przełknęła głośno ślinę, ale ruszyła za samotniczką.
Po chwili ich oczom ukazał się kremowo-biały kocurek, grzebiący w porozrzucanych śmieciach.
— Och Camembert! — Roquefort wydała z siebie jęknięcie, widząc co jej syn wyrabiał — chodź tu natychmiast! Ja przez ciebie od zmysłów odchodzę!
— Ale mamoooo! Tutaj jest mysz, mówię ci! — miauknął kocurek, na chwilę przenosząc spojrzenie brązowych oczu na rodzicielkę, po czym znów wrócił do grzebania w odpadkach.
— Camembert! — szara podeszła do młodzika, po czym bezceremonialnie chwyciła go za kark i mimo protestów uniosła w górę, krzywiąc się na zapach własnego kociaka.
Po chwili spomiędzy odpadków wybiegła mała, szaro-brązowa myszka, a następnie zniknęła w dziurze pobliskiego płotu.
— Hm, twój syn wydaje się mieć dobre zadatki na łowcę — stwierdziła Jeżyk, a młody wyszczerzył się do niej — jeśli chce, mogę go czegoś nauczyć, ale ma obiecać, że nie będzie wychodził z terenów w pojedynkę. Co ty na to? — spytała zarówno młodego jak i matkę, która chyba zrozumiała, do czego Jeżyk dążyła. Jak zawrą tę umowę, to będzie mniejsza szansa, że młodzik ruszy znowu w pogoni za przygodą.
— Tak! Obiecuję! Naucz mnie, naucz! — wypiszczał młodzik, wiercąc się w pysku Roquefort.
— Dobrze. Ale teraz musimy wrócić do domu — stwierdziła długofutra, po czym skierowali się w drogę powrotną.
***
Szli tak sobie, oczywiście z czujną Jeż na czele, gdy Roquefort poprosiła o chwilę przerwy. Cóż, zdawała się bardzo zmęczona, nic dziwnego, wyglądała na ten typ pieszczocha, który nie chodził jakoś dużo. Choć szylkretka była sceptyczna, w końcu stanęły gdzieś w połowie drogi, niedaleko rosnącego sobie wbrew woli dwunożnych krzaka.— Odpoczywaj póki możesz, zaraz wyruszymy — stwierdziła Jeżyk. Jej uwagę przykuł w pewnym momencie zapach, który nadchodził z strony zbuntowanego krzewu. Podeszła bliżej. I jeszcze bliżej. Aż nagle…
Z rośliny niespodziewanie wyskoczyła biało-czarno-ruda kulka. Jej zmęczone, ale i pełne nadziei, niebieskie ślipia wbiły się w starszą kotkę, która zaskoczona przyglądała się wychudzonemu dziecku.
— Mama? — miauknęło małe, po czym spróbowało podejść jeszcze bliżej - nie udało mu się jednak, bo już po jednym kroku niespodziewanie upadło na chodnik.
— Huh — wydała z siebie zdziwiony pomruk, po czym podeszła bliżej młodego. Usłyszała za sobą kroki pieszczoszki i jej syna, ale zignorowała je. Zaczęła trącać małe nosem. Dość szybko spostrzegła, iż młodym raczej nikt się nie opiekował przez ostatnie dni. Wyglądało na to, że przez brak jedzenia i picia kocię zemdlało.
Poczuła na sobie spojrzenie Roquefort.
— Co… co jej jest? I co z nią zrobimy? — spytała pieszczoszka, podchodząc bliżej — chyba nie zostawimy jej tak tu samej, prawda?
Jeżyk nie odpowiedziała jej, tylko bez słowa podeszła do krzewu i włożyła w niego swój łeb. Na szczęście dzięki długiemu futru gałązki nie były aż tak dokuczliwe, z naciskiem na „aż tak”.
Dostrzegła w krzewie miejsce widocznie wysiedziane przez kogoś wiele razy. Dorosłego kota. Do jej nozdrzy dotarł świeży zapach kocięcia, które przed chwilą padło u jej łap, i jeszcze dwa. Zapach dorosłego kota był najsłabszy. Jeżyk wyciągnęła łeb z krzaka.
— Jej matki nie było tu od ładnych kilku dni — stwierdziła — był tu jeszcze jeden kociak, ale nie ma go tu teraz. Wygląda na to, że zostały porzucone, albo coś przytrafiło się ich matce. Sądzę, że najpewniej nie wróci po nią. W końcu gdyby miała, to zrobiła by to już wcześniej. To dziecko potrzebuje opieki, ma może jeden księżyc, samo nie przetrwa wiele dłużej. Weźmiemy ją ze sobą — stwierdziła. Ostrożnie wzięła młode do pyska — Rufamy — wysepleniła z pyskiem pełnym futra, po czym skierowała się w stronę terenów Kamiennej Sekty.
***
— W jakim jest stanie? — spytała Skowronek.— Złym — od razu oznajmiła Jeżyk — młode, ma jeden księżyc, jego matka zniknęła dobre kilka dni temu.
Skowronek wymieniła spojrzenia z Błotnistym Zielem, a potem jeszcze ze śmieciem, którzy siedzieli na poduszkach tuż obok niej.
— Cóż, w takim razie nie pozostaje nam nic innego, jak przyjąć to kocię do siebie. Bylica nie zostawiała młodych w potrzebie, a włączała je do Sekty. Nie zaszkodzi spróbować. Skoro ma jeden księżyc, powinno szybko się przyzwyczaić i przywiązać. Jest tutaj duża szansa, że będzie nam wierne, znacznie większa niż u starszego kociaka. Sądzę, iż jako iż ty ją znalazłaś, to ty powinnaś się nią zaopiekować. Pozostaje jednak kwestia tego, iż musimy przenieść jedno z twych dzieci do innej bazy. W końcu nie chcemy, by hycel się nami zainteresował.
— Przenieść? Nie wiem, czy są już gotowe… — martwiła się. Nie wiedziała, co jej dzieci będą wyrabiały, jak jej nie będzie. A poza tym dobrze wiedziała, że tylko w jednej bazie nie było przepełnienia. W tej należącej do Krokus. Tak też nie była za tym, oj nie. Ale z drugiej strony, czy chciała oddać tego kociaka do swej matki? Przecież to małe nawet się nie obroni. A do tego Szczekuszka…
— Porozmawiamy z nimi we dwie. Może któreś będzie skore przenieść się pod restaurację — stwierdziła Skowronek, podnosząc się na łapy. — Chodźmy do nich.
Jeżyk skinęła głową, po czym wyszły z piwnicy. Czuła się źle. Z tym, że odeśle jedno swoje dziecko do Krokus. Ale czy pozostało jej coś innego? Musiała to przemyśleć.
***
Pliszka. Pliszka była chętna. Chciała zamieszkać pod restauracją i przenieść się w dalszy zakątek terenów Sekty. Chciała zamieszkać z mentorem. Gula podeszła do gardła Jeżyk, gdy tylko to usłyszała. Jednak nie zaprotestowała, gdy Skowronek się na to rozwiązanie zgodziła. Nie potrafiła odesłać tam tego mniejszego kociaka, mimo, iż to nie było jej dziecko. Nie potrafiła mu zgotować takiego dzieciństwa. Takiego, jakie miała ona sama. Nawet jeśli ciotka na pewno nie dałaby małej pod opiekę konkretnie Krokus, Jeżyk wiedziała, że pozycja burej musiała być tam wysoka. Szczekuszka była wierna matce, Błoto cicha, a Skaza…
Nie było innego rozwiązania.
Tak też nim liliowa odeszła, zrobiła jej ogromny wykład na temat tego, że jeśli tylko coś się stanie, ma od razu odejść z terenu restauracji i pójść do Skowronek. Że jeżeli babcia będzie jej się naprzykrzać, ma iść do cioci. Widziała pewne zdziwienie w oczach liliowej. Nie odpowiedziała jednak na jej pytania, tylko odesłała ją.
Niedługo później przyszła do niej Cynamonka, mówiąc, że kocię zaczęło się powoli wybudzać. Spało ponad dobę, najwyższy czas.
Jeżyk ruszyła wraz z Cynamonową do szopy, gdzie ulokowali małą. Akurat reszta dzieci szylkretowej poszła już na trening. Dobrze. Nie będą wprowadzać zamieszania.
Weszła do środka, a jej oczom ukazało się małe kocię zawinięte w kocyk na posłaniu z siana z samych Złotych Traw.
Usiadła obok malucha, który widocznie wiercił się. Był już nieomal obudzony, więc Jeżyk pozwoliła sobie dobudzić kociaka.
— Wstajemy — miauknęła łagodnie do malucha, który po chwili otworzył swe błękitne oczęta.
<Piernik? A raczej… Wróżbo?>
Wyleczeni: Bazalt, Błotniste Ziele
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz