Nie wierzył w to, co się stało. Nie wierzył. To musiał być sen, koszmar. To musiało minąć To nigdy się nie zdarzyło. Takie rzeczy nie miały prawa się dziać w rzeczywistości, nie mogły mieć miejsca w realnym świecie. Nie mieściły się w jego postrzeganiu. Nie. To wszystko nie była prawda.
Wtulił się mocniej w szylkretowe futro. W odpowiedzi Iskierka przywarła mocniej do jego boku. Siedzieli w legowisku starszyzny, oboje. Było puste. Tańcząca Pieśń dokądś poszła, ale nawet nie miał siły myśleć o wdzięczności. Jego umysł wypełniała tylko jedna myśl. Jedno przerażenie.
Słodka Łapa nie żyła.
Po jego policzkach, szlakiem zaschniętego futra, spłynęły łzy. Nie rozumiał. Nie docierało to do niego. Nie ona. Nie Słodka Łapa. Uśmiechnięta, niewinna Słodka. Pomocna Słodka, będąca gdzieś zawsze obok. Słodka o roześmianych żółtych oczach. Dumna z pierwszej upolowanej piszczki. Pełna życia i energii. Słodka, która jeszcze niedawno była tylko maleńką, ruchliwą kuleczką przy boku Iskierki. Słodka, jego mała córeczka.
Martwa.
Krew. Poraniony bury strzęp mięsa i futra.
Zatrząsł się od tłumionego szlochu. Nie chciał tego oglądać. Nie chciał widzieć jej zmasakrowanego ciała. Ciała, które przykryła ziemia. Nie! To wszystko, to wszystko nie mogła być prawda…
Miała żyć długo i szczęśliwie, zostać silną wojowniczką kochającą inne koty, podporą dla klanu i starzejących się rodziców. Miała takie dobre serce, była niewinna i wesoła, zawsze można było na nią liczyć.
To wszystko jego wina. Nie potrafił jej ochronić. Nie potrafił…
Rysi Puch. Na samą myśl jego pazury się wysunęły. Czy to naprawdę była ona? Nie, nie wierzył, to nie możliwe. Członek własnego klanu, osoba, którą codziennie spotykał, do kogo się uśmiechał, jedna z nich! Nie, nie wierzył w to, nie mógł wierzyć, nie potrafił. A jednak! Trząsł się z wściekłości na samą myśl o niej, o jej zdradzie. Nie chciał tego i nienawidził, tłumaczył sobie, że to niemożliwe i obiecywał, że zabije ją jeśli tylko ją zobaczy. Dlaczego? Dlaczego to zrobiła? Dlaczego Słodka? Dlaczego jego dzieci?
Fiolet. Przesiedział przy niej cały dzień u medyka, siedział tam aż Bluszczowe Pnącze dyskretnie go nie wyprosił, aż nie wyprowadził go z legowiska każąc odpocząć. Dlaczego? Nie rozumiał. Nie miał pojęcia. Nie przyjmował tego, nie wierzył.
Jego wina. Nie dopuści do tego, żeby to się powtórzyło. Rysi Puch… Ktokolwiek z Klanu… Nie pozwoli im wychodzić poza obóz samotnie, będzie ich pilnował, nie pozwoli…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz