Z księżyca na księżyc wyglądała coraz lepiej, chociaż niektóre blizny miały zostać z nią już na zawsze. Zaczęła samodzielnie się poruszać, a także wróciła do regularnego polowania i treningów. Była w swojej dawnej formie, chociaż w środku przeszła ogromną zmianę. Teraz, maszerując wśród wojowników Klanu Lisa, czuła pewną dumę, ale i lęk. Nie łatwo było jej przekonać Czereśnie, aby puściła ją na wojnę. W końcu, Nów jeszcze niedawno omal nie wyzionęła ducha u progu obozu. Upór, który dostałam w genetycznym prezencie od Ciernistej Gwiazdy okazał się jednak być nazbyt użyteczny. Szylkretka nie mogła po prostu siedzieć i pachnieć w obozie Klanu Lisa, gdy inni będą walczyć! Czuła, że to miejsce, nie wiedząc jak, nie wiedząc czemu, stało się jej domem, który musiała wspierać i o który jej obowiązkiem było walczyć. Wiedziała jednak, że walka z Klanem Wilka u boku pozostałych klanów była równoznaczna ze spotkaniem swojej dawnej rodziny. Miała nadzieję, że obędzie się bez dramatów. Fiołkowa Bryza zaginęła, więc jej nie będzie, ale... Ciernista Gwiazda, Brzoskwiniowa Gałązka, Orli Trzepot - zostawiła ich. Nie była godna, aby nazywać się członkiem ich rodziny, ani tym bardziej, częścią Klanu Burzy. Ku jej zdziwieniu, sylwetka matki nawet jej nie mignęła w czasie walki, mimo że ta najpewniej pchałałaby się tam pierwsza, chociażby, aby pokazać, że nadal świetnie się trzyma. W ogóle, cały ten wojenny tłok sprawił, że nikogo nie widziała i szczere trochę ją to ucieszyło. Nie rozumiała tylko, dlaczego cztery, aż cztery inne Klany miały rzucić się na Klan Wilka? Przecież to nie dawało im nawet cienia szans. Czy to była sprawiedliwość? I dlaczego jej matka zgodziła się, aby jej klan brał w tym udział?
Wracali już do obozu, niosąc straconych na plecach, kiedy młodsza siostra Nowiu dopadła ją i zaczęła wyrzucać potok słów w kierunku zdumionej szylkretki. Ze wszystkich kotów na ziemi, to jej nie spodziewała się tutaj spotkać. Była pewna, że nie żyje. Czuła, jak wojownicy Klanu Lisa wlepiają w nią zdziwione spojrzenia, słysząc ten monolog, podczas gdy sama Nów nie była w stanie się ruszyć. Na jakiś czas świat stanął, a ona utknęła w otchłani nicości. A gdy w końcu przemówiła, zamiast do siostry, zwróciła się do swojego klanu.
— Proszę, idźcie do domu. Dołączę do was.
Sama zdziwiła się, jak spokojnie zabrzmiał jej głos. Nie odwróciła się, aby zobaczyć, jak Owca krzywi się z pogardą, cała reszta jednak po prostu odeszła. Nów wiedziała jednak, że będzie się musiała tłumaczyć w obozie. Szczególnie przed tym smarkaczem. Spojrzała w oczy siostry, po czym westchnęła ciężko.
— W-wiem, Fiołkowa Bryzo. Jestem okropna i... Właśnie dlatego was zostawiłam, wiesz? B-byłam tylko ciężarem dla n-naszego klanu. Osłabiałam go — wyznała to, co kłębiło się w jej sercu od dawna. Mordowała członków własnego klanu! Powinna zostać spalona żywcem dziewięciokroć za to, co zrobiła! Fiołek jednak zatrzęsła się gwałtownie, a z jej oczu popłynęły kaskady łez.
— Chrzanisz! Chrzanisz cholerna idiotko! W jaki niby sposób byłaś ciężarem, co?! Byłaś odpowiedzialną, inteligentną wojowniczką, na osty i ciernie! D-d-dlaczego...
Starsza z córek Ciernistej Gwiazdy poczuła, że do jej oczu napływają łzy, próbowała jednak zatrzymać je tak długo, jak mogła. Nie chciała... Nie mogła płakać. Nie ona. Wystarczy już, że sprawiała, że inni płaczą. Ona nie zasłużyła na płacz. Ani na nic innego. Była zła. Nasiąknięta naukami Czystej.
W dodatku jej siostra wyglądała trochę... Inaczej. Jej futro było przypalone, co nie umknęło uwadze Księżyca. Adrenalina od razu podskoczyła jej w górę, a jej myślami zwojowałą jedna myśl.
Zabić. Żmiję.
Zabić. Żmiję.
— Czekaj, co ci się stało? To znowu ta cholerna starucha? Przysięgam, że jak ją dorwę... — Wzdrygnęła się przez obrzydzenie, jakie czuła do bengalki.
— N-nie, to był... Nie zmieniaj tematu! Masz mi się tłumaczyć, tutaj, teraz, niewdzięczna kupo kudłów — wlepiła w nią ostre spojrzenie, a Nów spuściła wzrok.
— Dobrze... — powiedziała cicho — powiem ci wszystko, ale.... Ty także będziesz musiała wszystko opowiedzieć mi — zaznaczyła. Fiołkowa Bryza, wciąż roztrzęsiona, zignorowała tą uwagę.
— No już, gadaj, póki nie próbuję cię przerobić na kupę kości — burknęła. Nów pokiwała głową.
— Kiedy Skowronkowa Łapa została medykiem... Miałam bardzo dziwny sen. Jakaś kocica mówiła, że może mi pomóc. Że może sprawić, że spełnię swoje marzenie. Nie ufałam jej. Właściwie, to ją spławiłam, ale ona wciąż przychodziła. Aż w końcu, przy którymś treningu z tym przebrzydłym dziadygą, pękłam. Powiedziałam, że zrobi, co mi rozkaże, więc ona przydzieliła mi mentora, który... Uczył mnie trucizn. Właściwie, to oprócz tego zapewniał mi też inne rozrywki, jak na gówniarę, to całkiem nieźle się z nim zabawiałam, mimo że był półgówkiem — pokręciła głową z zażenowaniem. — Ale jej nie wystarczyła sama nauka. Miałam osłabić klan. Musisz wiedzieć, że wówczas stała się kimś w rodzaju mojego odpowiednika Klanu Gwiazd. Szalałam za nią, Fiołkowa Bryzo, naprawdę. I dlatego... Zamordowałam Kwiecisty Wiatr.
Nastała chwila ciszy, a Fiołek zaczęła nerwowo kręcić głową.
— Nie... Nie mogłabyś... — powiedziała cichutko. Nów westchnęła.
— Mało o mnie wiecie. Byłam zdesperowana i zagubiona. A to był tylko początek. Myślisz, że skąd wiedziałam, jak zemścić się na Żmijowej Łusce? Mój mentor mnie nauczył. Śmierć Nocnej Gwiazdy to też moja zasługa. Chciałam przypodobać się tamtej kocicy, ale ona... Wzgardziła moim czynem. Ukarała mnie i kazała mi zrobić coś pożytecznego. Miałam zabić Skowronkową Łapę i owszem, zrobiłam to, ale po drodze zaszłam w ciąże. Nie z moim mentorem, z kocurem z Klanu Klifu, tym, który przygarnął Liska. Po zabiciu Skowronkowej Łapy byłam pewna, że nie ma już dla mnie miejsca w naszym klanie, więc uciekłam, a ona... Przestała się do mnie odzywać. Byłam okropnie zagubiona i nie wiedziałam, co zrobić, a kiedy się z nią w końcu skontaktowałam... Wyrzuciła mnie, jak śmiecia. Pamiętam, że owładnęła mnie okropna rozpacz, bo mój złudny sens życia się rozpadł. Byłam taka żałosna... Rzuciła jej się do łap i zaczęłam błagać, aby pozwoliła mi zostać — prychnęła ze złością, na samo wspomnienie mojej rozpaczy. — Ale ona wykorzystała mnie na tyle, na ile mogła i porzuciła. Próbowałam popełnić samobójstwo, ale przeszkodziła mi liderka Klanu Lisa i... trafiłam tam. Urodziłam dwójkę kociąt, ale nie mieszkają one ze mną, ba, nawet mnie nie znają. Przez cały ten czas czułam się jak śmieć, aż w końcu... Zemściłam się. Zniszczyłam tą cholerną manipulatorkę, tak, jak ona zniszczyła moje życie i właśnie dlatego wyglądam teraz tak, jak wyglądam. Przeklęta suka była silna. J-ja... Byłam głupia, że w ogóle jej posłuchałam. Przez to oddaliłam się od was i od dawnej siebie i... Nie zasługuję na waszą miłość. Na niczyją. Dlatego nie powinnaś ze mną rozmawiać. Jestem zepsuta, od opuszków łap, aż po czubek uszu. P-proszę, powiedz mi, co ci się stało, a ja stąd odejdę i nie będę więcej zatruwać ci życia... Po prostu muszę... muszę wiedzieć, kto ci to zrobił — zakończyła. Nawet nie wiedziała, kiedy zaczęła płakać, lecz teraz łzy uciekały z jej oczu strumieniami, a ona cała trzęsła się jak opętana, czując, że zaraz wybuchnie, że popadnie w rozpacz i już z niej nie wyjdzie. Wiedziała, była pewna, że Fiołkowa Bryza jej nienawidzi.
I słusznie.
Ona także siebie nienawidziła.
<Fiołkowa Bryzo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz