Często odwiedzani byli przez inne koty z klanu. Figa zdążyła już kilkoro poznać, chociaż żaden z nich nie przypadł jej szczególnie do gustu.
- Ja najbrsziej jubie Majinka! - oznajmiła któregoś dnia po wizycie wojowników. Przynieśli im pyszny (chociaż zimny) obiad.
Rodzic zaśmiał się serdecznie. Szylkret polizał malutką w czubek głowy.
- A Malinek najbardziej lubi Figę!
Kotce zabłyszczały się oczy. Czyli to znaczy, że jest naukochańsza z całego swojego rodzeństwa! Nie mogła być bardziej zadowolona.
Przez resztę dnia chodziła z kitą w górze i nosiła się przed bratem i siostrą. Była lepsza, doskonale o tym wiedziała. A oni nie mogli jej się równać.
Któregoś dnia siedziała spokojnie na swoim mchu, poprawiając go. Podeszła do niej Dereńka, jej siostra.
- Co robisz? - zapytała wyraźnie jakby mową wyprzedzając swój wiek.
- Ukliadam! Nje widjac? - odparowała Figa.
- Źle to mówisz siostro - miauknęła szylkretka.
- No i cio?
- Caco - burknęła Dereńka.
- Jesjesz okrjopna!!!! - Wysepleniła Figa, chociaż w duchu była zazdrosna, że to nie ona mogła odpyskować. Lubiła sprzeczki z rodzeństwem, były zabawne i zawsze pokazywały, że jest od nich lepsza.
Odwróciła się tyłkiem do siostry i poszła sobie. Nie będzie jej gówniak pouczał.
Usiadła nieopodal wyjścia ze żłobka. Mogła poczuć delikatne chłodne powiewy wiatru. Łapki zaczynały jej nieco marznąć, mimo, że ledwo co wlatywalo do środka. Uśmiechnęła się pod nosem dumnie. Kiedy dorośnie, jej ulubioną porą roku będzie Pora Nagich Drzew!
Po chwili usłyszała kroki. Szelest stawiania łap, pewnie było to gniecenie śniegu podczas chodzenia, chociaż sama nigdy nie próbowała, to Malinek opowiadał im o tym dźwięku.
Nagle w wejściu pokazał się wysoki czarny kocur. Miał na lapach resztki śniegu. Zmierzył ją wzrokiem pomarańczowych oczu. Miał w pysku świeży mech, który widać było, że nieco zmarzł na dworze.
- Z drogi - mruknął.
- Bo cioo mi zjobisz? - fuknęła.
- Przekonamy się. - odparł, po czym trącił ją łapą na bok.
Figa była w ciężkim szoku. Jak on śmiał!? Pobiegła za nim czym prędzej. Złapała kocura na wymienianiu mchu ze starego na świeży. Kiedy chciał zabrać jej kawałek, dopadła go.
- Nje luszaj! - miauknęła. - To moje!
- Dam Ci świeży - odparł, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
- Aje ten jusz ujoziłam - odparła.
- Co?
- No dja mnie - dodała.
- Ona Ci mówi, że go sobie ułożyła - wytłumaczyła jej Dereńka, która zjawiła się znikąd dosłownie. - Jak masz na imię?
- Bryza, a Ty? - odparł wojownik z uśmiechem. Zupełnie zignorował Figę na rzecz jej siostry.
- Ja Dereńka. - odparła grzecznie szylkretka.
- Piękne imię! Chcesz się pobawić? - zapytał wesoło wojownik.
- Zależy w co. Może w zgadywanki? - zaproponowała.
- To nuuudne - odparł czarny niezadowolony.
- Tio scigiaj sję ze mnią! - wtrąciła Figa.
- Ooo to już lepszy pomysł Ty mała wredoto! - oznajmił Bryza.
Figa machnęła ogonem z irytacji słysząc “małą wredotę”, jednak była zbyt podekscytowana wyścigiem. W żłobku nie było nic do roboty, a żaden wojownik nie chciał jak dotąd się z nią pobawić. Każdy miał ważniejsze sprawy, niż kocięta.
Bryza zrobił prowizoryczną linię startu, po czym pokazał Fidze, żeby się na niej ustawiła. Nie wiedziała po co. Zawsze wyścigi były robione spontanicznie, a jeśli jesteś gapą to przegrywałeś! A on dodatkowo zaczal odliczać. Od trzech do jednego, a gdy krzyknął “Start!” ruszył przed siebie. Figa natychmiast załapała. Zaczęła biec, chociaż Bryza się wcale nie starał, i tak miała trudności. Czarny kocur przyspieszył, wypadając ze żłobka na zewnątrz.
-Ups, rozpędziłem się nieco! - Zaśmiał się do siebie.
Nagle obok niego wyturlała się ze środka czekoladowa kulka futra. Bryza z szoku aż podskoczył.
-Co ty tu robisz?! Nie wolno ci wychodzić, wracaj, bo się przeziębisz! - krzyknął. - Weź bo dostane po ogonie…
- Aje zimnio brrrrr! - oznajmiła Figa, zszokowana pierwszym dotykiem śniegu.
Był miękki i zimny. Naprawdę kleił się do futra, Malinek miał rację!
Za chwilę poczuła jak Bryza łapie ją za kark i wnosi z powrotem do ciepłego żłobka.
- NJEEEE CHCIEEEE NJEE - darła się jakby jej ogon wyrywano.
Bryza postawił ją na ziemi I delikatnie otrzepał ze śniegu.
- Nie możesz wychodzić na dwór. Za wcześnie na to - oznajmił. Figa była niepocieszona!
- Aje ja chcie! - oburzyła się.
- DOBRZE NA WSZECHMATKĘ - Bryza chyba stracił resztki cierpliwości. - Umówmy się tak. Kiedy podrośniesz, to wezmę Cię na zimowy spacer, w porządku?
Figa otworzyła pyszczek ze zdziwienia. Słyszała, że kociaki nie mogą wychodzić aż do ukończenia sześciu księżyców…czyli to by znaczyło, że wyjdzie wcześniej, mało tego, będzie lepsza od rodzeństwa bo ominie zasady! Genialny układ, nie ma co! Zwiedzi świat, podotyka śniegu, pobawi się w nim! Była ciekawa co można z nim robić…czy działa tak jak piasek czy bardziej jak mech.
- Zgioda! - miauknęła zadowolona.
Bryza opuścił żłobek po zawarciu umowy z małą wredotą. Figa przez resztę dnia snuła swoje ambitne plany dotyczące tego spaceru. Tyle, że…ile właściwie miała podrosnąć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz