Nie przepadała być określana przez pryzmat jej pokrewieństwa ze Srokoszową Gwiazdą, ale zdawała sobie również sprawę, że Niedźwiedź nie miał nic złego na myśli. Sam zresztą nie oszczędził siebie, korzystając z jednego z dosyć brzydszych przezwisk.
— O, nie słyszałam, by tak do ciebie mówił, choć jak na niego brzmi to i tak dosyć... lekko — stwierdziła, bo słowo "kulturalnie" bądź "grzecznie" byłoby w zestawieniu z Judaszowcem abstrakcyjnym połączeniem. — Ale nie martw się, jeśli masz za dużo piachu w futrze, to możemy przejść się nad morze i zadbać o to, by nikt nie miał już podstaw do stosowania takich obelg... — zaoferowała, zaciskając zęby, by żaden śmiech nie uciekł z jej pyska, chociaż ten zdołał przekręcić się w grymas rozbawienia.
Brązowy kocur z rezygnacją spuścił głowę i pokręcił nią na boki.
— Skąd w tobie ta agresja? — mruknął. — Hm, nie odniosłaś się do mojej propozycji, czyżby ktoś tutaj tchórzył? — wysnuł, na co parsknęła, strzygąc uchem.
— Myślałam, że moja aprobata dla twego pomysłu jest oczywista — odparła. — Od naszego plotkowania klan głodu nie zwalczy, a więc — urwała, biorąc ze świstem wdech, a następnie pacnęła łapą w bok kocura — kto ostatni przy Kaczym Bajorku ten zdechły borsuk! — wyrzuciła, może ciut za głośno, zważywszy na reakcje siedzących blisko kotów, po czym odwróciła się gwałtownie i rzuciła biegiem w stronę wyjścia. Szum wodospadu przy uchu dodał jej otuchy i z zawziętością przebierała łapami.
Znajdując się na otwartej przestrzeni, obejrzała się z uśmiechem za siebie, a mina natychmiastowo jej zrzędła. Powodem tego były te przeklęte długie kończyny Niedźwiedzia, które pozwoliły mu nabrać odpowiedniej prędkości, by dotrzymać jej kroku.
Poprzysięgła sobie nawet wypluć płuca, byleby jako pierwsza dotrzeć do ustalonej mety. W porę zorientowała się, że udało jej się zwiększyć odległość między nimi, jednak jej oddech nie pozwalał jej utrzymać stałego przyspieszenia. Musiała zwalniać, co równało się z tym, że brązowe futro migotało jej coraz to bliżej przed oczami, ilekroć obracała łeb.
Żałowała wybrania tak bardzo oddalonego od obozu miejsca. Uwielbiała pędzić, dopóki cel jej biegu był w zasięgu wzroku. Dotychczas uznawała się za wytrzymalszą, jednak gdy tafla bajorka pojawiła się na widoku, dopadł ją ogromny kaszel. W końcu wyhamowała i starała się złapać oddech, z niepokojem obserwując czekoladowe futro.
— To żeś wybrała sobie miejsce na polowanie! Weź potem przywlecz stąd cokolwiek do obozu — wymamrotał, ku jej zdziwieniu nie brzmiąc zbytnio na zmęczonego. — To czym ja tam jestem? Zgniłym borsukiem? Dziwne...
Wyprostowała się, patrząc na niego nieufnie. Co on, jakieś pakty z Mroczną Puszczą podpisał za nieskończone pokłady sił? A miała go za porządnego i uczciwego kota...
— Zdechłym — poprawiła go. — Oj nie marudź, teraz druga część naszej zdrowej rywalizacji. — Zadarła pyszczek w górę i podniosła łapę. — O, widzisz? Słoneczko jest tu, więc dopóki nie zajdzie za drzewa, mamy czas na polowanie. Kto przyniesie tu więcej zwierzyny, ten jest... — zawahała się, rozważając cokolwiek, co zabrzmiałoby motywująco — oficjalnie godnym miana "Pogromcy Wszystkich Gryzoni Tego Lasu i Ptaków Szybujących Po Niebie" — wyrzuciła na jednym tchu, dumna ze swej pomysłowości.
Nie była pewna, czy Niedźwiedziowi podobała się ta nazwa, ale pokiwał z uśmiechem głową.
— No dobrze, niech zwycięży lepszy — oświadczył, obracając się i niespiesznie udając przed siebie.
Ona natomiast, choć brakowało jej już oddechu, popędziła pod las, gotowa pozbyć się wszelkich sił.
— O, nie słyszałam, by tak do ciebie mówił, choć jak na niego brzmi to i tak dosyć... lekko — stwierdziła, bo słowo "kulturalnie" bądź "grzecznie" byłoby w zestawieniu z Judaszowcem abstrakcyjnym połączeniem. — Ale nie martw się, jeśli masz za dużo piachu w futrze, to możemy przejść się nad morze i zadbać o to, by nikt nie miał już podstaw do stosowania takich obelg... — zaoferowała, zaciskając zęby, by żaden śmiech nie uciekł z jej pyska, chociaż ten zdołał przekręcić się w grymas rozbawienia.
Brązowy kocur z rezygnacją spuścił głowę i pokręcił nią na boki.
— Skąd w tobie ta agresja? — mruknął. — Hm, nie odniosłaś się do mojej propozycji, czyżby ktoś tutaj tchórzył? — wysnuł, na co parsknęła, strzygąc uchem.
— Myślałam, że moja aprobata dla twego pomysłu jest oczywista — odparła. — Od naszego plotkowania klan głodu nie zwalczy, a więc — urwała, biorąc ze świstem wdech, a następnie pacnęła łapą w bok kocura — kto ostatni przy Kaczym Bajorku ten zdechły borsuk! — wyrzuciła, może ciut za głośno, zważywszy na reakcje siedzących blisko kotów, po czym odwróciła się gwałtownie i rzuciła biegiem w stronę wyjścia. Szum wodospadu przy uchu dodał jej otuchy i z zawziętością przebierała łapami.
Znajdując się na otwartej przestrzeni, obejrzała się z uśmiechem za siebie, a mina natychmiastowo jej zrzędła. Powodem tego były te przeklęte długie kończyny Niedźwiedzia, które pozwoliły mu nabrać odpowiedniej prędkości, by dotrzymać jej kroku.
Poprzysięgła sobie nawet wypluć płuca, byleby jako pierwsza dotrzeć do ustalonej mety. W porę zorientowała się, że udało jej się zwiększyć odległość między nimi, jednak jej oddech nie pozwalał jej utrzymać stałego przyspieszenia. Musiała zwalniać, co równało się z tym, że brązowe futro migotało jej coraz to bliżej przed oczami, ilekroć obracała łeb.
Żałowała wybrania tak bardzo oddalonego od obozu miejsca. Uwielbiała pędzić, dopóki cel jej biegu był w zasięgu wzroku. Dotychczas uznawała się za wytrzymalszą, jednak gdy tafla bajorka pojawiła się na widoku, dopadł ją ogromny kaszel. W końcu wyhamowała i starała się złapać oddech, z niepokojem obserwując czekoladowe futro.
— To żeś wybrała sobie miejsce na polowanie! Weź potem przywlecz stąd cokolwiek do obozu — wymamrotał, ku jej zdziwieniu nie brzmiąc zbytnio na zmęczonego. — To czym ja tam jestem? Zgniłym borsukiem? Dziwne...
Wyprostowała się, patrząc na niego nieufnie. Co on, jakieś pakty z Mroczną Puszczą podpisał za nieskończone pokłady sił? A miała go za porządnego i uczciwego kota...
— Zdechłym — poprawiła go. — Oj nie marudź, teraz druga część naszej zdrowej rywalizacji. — Zadarła pyszczek w górę i podniosła łapę. — O, widzisz? Słoneczko jest tu, więc dopóki nie zajdzie za drzewa, mamy czas na polowanie. Kto przyniesie tu więcej zwierzyny, ten jest... — zawahała się, rozważając cokolwiek, co zabrzmiałoby motywująco — oficjalnie godnym miana "Pogromcy Wszystkich Gryzoni Tego Lasu i Ptaków Szybujących Po Niebie" — wyrzuciła na jednym tchu, dumna ze swej pomysłowości.
Nie była pewna, czy Niedźwiedziowi podobała się ta nazwa, ale pokiwał z uśmiechem głową.
— No dobrze, niech zwycięży lepszy — oświadczył, obracając się i niespiesznie udając przed siebie.
Ona natomiast, choć brakowało jej już oddechu, popędziła pod las, gotowa pozbyć się wszelkich sił.
***
Ich drobne zawody zakończyły się remisem, chociaż Bijąca Północ próbowała kłócić się o to, że jej upolowana pulchna nornica jest dużo więcej warta niż jego dwa drobne wróbelki, więc ostatecznie powinno wyjść na jej korzyść.
Po dłuższych naradach zgodzili się podzielić tytułem, przez co ona mogła być specjalistą od gryzoni, a kocur od ptaków. Do obozu doczłapali się wyjątkowo późno, a na wstępie pod łapy napatoczyła im się Delikatna Bryza, sprawiająca wrażenie zaskoczonej, że Niedźwiedzi Miód wyjść gdziekolwiek poza standardowym patrolem.
Dymna nie była w pełni zadowolona z wyniku ich drobnego pojedynku, ale uznała, że innym razem przyjdzie osiągnąć jej zwycięstwo. Po odstawieniu zdobyczy na stos skryła się w legowisku i kuląc się w posłaniu, dosyć szybko przyszło jej zasnąć.
***
Powróciły ciepłe dni, a ona na nowo mogła cieszyć się otaczającą zielenią, która zawsze pobudzała ją do życia i zachęcała do coraz to częstszych wypadów poza obóz.
Czasami zdarzało jej się myśleć. Było to rzadkie wydarzenie, jednak jeśli już następowało, wracała wspomnieniami do ostatniego zgromadzenia i jego konsekwencji. Gdyby koty tylko potrafiły, to siadłaby na tylnych łapach i drapiąc się przednią kończyną po podbródku, głowiłaby się, co poszło nie tak.
Jej spontaniczny plan był genialny. Może nie sam proces jego realizacji, ale wizja pozytywnych efektów, jakie miały z niego wyniknąć, przyćmieniła jej możliwość wystąpienia jakichkolwiek innych skutków. Ostatecznie skończyła z niczym, no chyba, że nowe imię Niedźwiedzia miało być traktowane jako nagroda. W teorii Srokosz mógł nazwać go dużo gorzej. Na myśl przychodziły jej określenia pokroju "Zapchlone Serce" bądź cokolwiek negatywnie brzmiącego. Nocny Kochanek odwoływał się jedynie do zamiłowania czekoladowego do liderki innego klanu.
Północ nie widziała w tym nic złego. Miłość to miłość i nie wyklucza wierności do grupy, w której się żyło. Poniekąd czuła się winna, bo to ona zachęcała kocura do wyznań w czasie zgromadzenia. Sumienie uspokajał jej fakt, że miała szczytny cel.
W końcu zebrała się w sobie i poszła odnaleźć kocura, by spróbować porozmawiać z nim odnośnie całego zajścia. Znalazła go w legowisku starszyzny, gdzie ociągając się, wypełniał swoją karę, wymieniając w posłaniach mech.
— Długo ci to jeszcze zajmie? — zagadnęła, na co niespiesznie odwrócił w jej kierunku głowę.
— Dopiero zacząłem...
— Dobra, to ja ci pomogę i będzie szybciej — odparła ochoczo. — Słuchaj... Głupio wyszło na ostatnim zgromadzeniu, to prawda. Ale nie możesz się poddawać! — rzuciła nagle, patrząc na niego intensywnie. — To, że nie wyszło wtedy, nie oznacza, że następnym razem się nie uda! Srocza Gwiazda na pewno przemyśli swoje karygodne zachowanie i jak tylko cię ujrzy przy następnej pełni księżyca, to sama wbiegnie ci pod nos i będzie prosić o twoją miłość! Czuję to w kościach — zapewniła.
<Zespole muzyczny?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz