Wpatrywał się w martwe ciało dawnego pieszczoszka. To było jasne, że tak skończy. Odkąd trafił na poligon strasznie się rządził. Ciągle wykradał mu jedzenie i zgrywał silniejszego niż było w rzeczywistości. Ale mimo wszystko... nie cieszył się z tego co się stało. Owszem, Kos był istnym utrapieniem i go nie znosił, ale nie zasłużył na taki koniec. Nikt na to nie zasługiwał.
Uniósł wzrok na mistrza, który wpatrywał się w niego nieodgadnionym wzrokiem. Czy był dumny, że oto udowodnił swoją wartość? A może był zawiedziony, że to nie on leżał teraz w strugach krwi? Prawda... wymknięcie się poza teren poligonu bez jego wiedzy było głupim i pochopnym zachowaniem, ale taką miał już naturę. Przeżył najgorsze piekło i teraz nic mu nie było straszne. Śmierć przestała mieć znaczenie, gdy towarzyszyła ona na każdym kroku.
— Pochowaj go gdzieś, a potem wracaj do reszty — tylko tyle usłyszał z pyska Ostrokrzewa.
Samotnik oddalił się i zniknął, chociaż czuł, że wcale tak nie było. Na pewno go obserwował, analizował co zrobi i czy w ogóle się tego podejmie.
Ostatni raz spojrzał na martwego, a potem wziął się do pracy.
***
Zakatarzony nos to najgorsze co mogło go spotkać. Wszyscy drwili i śmiali się, że rozpaczał po śmierci Kosa, stąd to ciągłe pociąganie. Przecież słyszeli jak kichał! Czy to im wyglądało na płacz? Ugh... Nie znosił ich wszystkich. Zdawał sobie sprawę, że miał ograniczone możliwości w celu wyleczenia się. Musiał więc pomyśleć w jaki sposób zdobyć coś co uratuje go od przyszłych komplikacji. Nie chciał, aby zdrowie mu siadło z dnia na dzień. Potrzebował zdobyć lek... Tylko... skąd?
Nagle dojrzał znajomą sylwetkę. Może mistrz miał jakieś zapasy ziół? Raczej też chorował, nie był niezwyciężony. Ale zakradnięcie się i wykradnięcie jego medykamentów mogło skończyć się gorzej niż to co spotkało biednego Kosa.
Ale... czy miał inne wyjście?
Dlatego też starając się nie rzucać w oczy, skierował kroki w kierunku jego legowiska, które znajdowało się w dość dużej metalowej rurze. Nie wiedział na co takie rzeczy były potrzebne Wyprostowanym i czemu je tu porzucali, ale w okolicy było ich sporo.
Kiedy upewnił się, że nikt go nie widzi, wskoczył do środka i zaczął swoje poszukiwania.
***
Skończyło się źle. Uderzył boleśnie o ziemię, krzywiąc się. Na nic mu były zapewnienia, że zabłądził. Ostrokrzew i tak w to nie uwierzył. Dał mu spory wycisk, mierząc go niezadowolonym spojrzeniem.
— Jesteś okropnym złodziejem — stwierdził na odchodnym, jak gdyby takie sytuacje zdarzały mu się zdecydowanie za często. Akurat. Wątpił, aby ktoś o zdrowych zmysłach szperał w jego rzeczach. Czy mógł uznać się już za desperata?
Leżał na ziemi, oddychając ciężko, aż sylwetka mistrza nie zawisła nad nim z powrotem. Czyli było mu mało? Jednak go dobije? Otóż... nie. Coś spadło mu na łeb, a gdy się lepiej przyjrzał ujrzał to czego tak usilnie szukał. Zioła.
— Nie ciesz się z tego aktu dobroci z mojej strony. Jesteś już gotowy na swoją pierwszą misję. Szkoda zmarnować twój potencjał zapaleniem płuc. Jeżeli uda ci się spełnić moje oczekiwania, awansujesz i będziesz mógł sam szukać pomocy u uzdrowicieli. Jeśli jednak zawiedziesz, miejsce u boku pieszczocha, za którym rozpaczasz będzie już czekać.
— Nie rozpaczam za nim! — pisnął zły, że mistrz uwierzył w te głupie plotki. Wziął jednak zioła i szybko je przełknął, bo widział jak jego łapa już zmierza w ich kierunku, aby je zabrać. Ha! Nie ma! Był za wolny.
Samotnik posłał mu tylko krzywy uśmiech, jak gdyby powątpiewając w jego słowa, a potem naprawdę już się oddalił.
Co za utrapienie z nimi wszystkimi! Kos nie był jego przyjacielem! Bardziej uznawał go za swojego rywala. Tylko on zaraz po Ostrokrzewie potrafił mu zepsuć humor. Teraz jednak go nie było, więc musiał o nim zapomnieć. Nie potrafił jednak tego... bo wciąż ktoś mu o nim przypominał.
Wyleczony: Myszołów
[617 słów]
[Przyznano 12%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz