BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Do klanu szczęśliwie (chociaż zależy kogo się o to zapyta) powróciła zaginiona medyczka, Liściaste Futro. Niestety nawet jej obecność nie mogła powstrzymać ani katastrofy, jaką była szalejąca podczas Pory Nagich Liści epidemia zielonego kaszlu, ani utraty jednego z żyć przez Srokoszową Gwiazdę na zgromadzeniu. Aktualnie osłabieni klifiacy próbują podnieść się na łapy i zapomnieć o katastrofie.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Po długim oczekiwaniu nowym zastępcą Owocowego Lasu została ogłoszona Sówka. Niestety jest to jedyne pozytywne wydarzenie jakie spotkało społeczność w ostatnim czasie. Jakiś czas po mianowaniu zwiadowczyni stała się rzecz potworna! Cały Owocowy Las obudził się bez śladu głównej medyczki, jej ucznia oraz dwójki rodzeństwa kocura. Zdruzgotana Świergot zgodziła się przejąć rolę medyka, a wybrani stróże – Orzeszek i Puma – są zobowiązani do pomocy jej na tym stanowisku.
Daglezjowa Igła w razie spotkania uciekinkerów wydała rozkaz przegonienia ich z terytorium Owocowego Lasu. Nie wie jednak, że szamanka za jej plecami dyskretnie prosi zaufanych wojowników i zwiadowców, aby każdy ewentualny taki przypadek natychmiastowo zgłaszać do niej. Tylko do niej.
Obóz Owocniaków huczy natomiast od coraz bardziej wstrząsających teorii, co takiego mogło stać się z czwórką zaginionych kotów. Niektórzy już wróżą własnej społeczności upadek.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Wilka!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Burzy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 3 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

14 lutego 2024

Od Rusałkowej Łapy CD. Morskiej Łapy

  Długo po poprzednich wydarzeniach. 

— Słyszałaś to? 
Niechętnie podniosła głowę. Wiatr szumiał w źdźbłach trawy porastającej tę część terytoriów Klanu Nocy, gdzieś na morzu jak zwykle powarkiwała bestia, a z lasu, który zostawiły za sobą, dobiegały pojedyncze trele porannych ptaków; poza tym jej ucho nie było w stanie wyłapać żadnego dźwięku na tle jej własnego chrapliwego oddechu. Posłała Morskiej Łapie pytające spojrzenie, z nadzieją, że gdyby nawet nierozproszony jeszcze wschodem słońca mrok pochłonął całkiem ten nieznaczny sygnał, samo milczenie przekaże jej intencje wystarczająco wymownie.
— Rusałka! Płetwo jedna! — usłyszała jednak w odpowiedzi, a naglący ton sprawił, że aż się skrzywiła. — Nawet nabrać się ciebie nie da! Śpisz tam na nogach, czy co?
— Śpię...! — rzuciła pod nosem, w nagłym rozdrażenieniu rozpędzając się, by bez większych ceremonii wyprzedzić siostrę w wysokiej trawie. — Chciałabym, wiesz? Gdyby tylko ktoś nie obudził mnie przed świtem, żeby zmyślać sobie niebezpieczeństwo...
— Ej! — żachnęła się Morska Łapa, w trymiga ją doganiając. Rusałkowej Łapie przemknęło przez myśl, że jeśli siostra zdecyduje się ją choćby lekko, żartobliwie trzepnąć, nie skończy się to dobrze dla nikogo; szczęśliwie żaden podobny atak nie nadszedł. Mogłaby nieco rozluźnić spięte mięśnie grzbietu, gdyby nie to, że poczuła na barku dotyk jej drżących wąsów, dobitnie świadczący o zirytowaniu właścicielki. — Przecież sama chciałaś! Cały czas... Czy to w obozie, czy na ćwiczeniach, mówisz, że wolałabyś być gdziekolwiek indziej, a od rana mamy przecież treningi, więc co innego miałam niby zrobić?
— Nic — odpowiedziała Rusałkowa Łapa po chwili ciszy. Zanim mogła mówić dalej, musiała krótko odkaszlnąć. — Masz rację. Przepraszam.
Jej siostra sapnęła z frustracją, ale nic nie odpowiedziała. Brnęły dalej przez rozkołysane wiatrem błonia. Było ciemno i szaro, główki polnych kwiatów wciąż spały ze stulonymi ciasno płatkami; może to właśnie było tym, na co zasługiwała, ta nicość i ten brak koloru — pomyślała Rusałkowa Łapa posępnie, stawiając kolejne kroki wśród mokrych źdźbeł, których dotyk, choć nie pozwalał usnąć ciału, był bezradny wobec ociężałości ducha. Jedynie nęcące zapachy zadawały kłam temu przygnębiającemu obrazowi, któremu pozwalała opanowywać swoją wyobraźnię. Zaciągnęła się głęboko, powietrze przesunęło się przez jej tchawicę ze znajomym szmerem. Nornice, gdzieś niedaleko. Gdyby chwilę poszukać, może nawet trafiłaby na bażanta. Tylko czy miała teraz siłę polować? I czy w ogóle chciała łowić zwierzynę dla tego klanu — bo sama nie była głodna wcale?
Dla Morzaka. Upoluje coś dla niej, coś ciepłego, pachnącego życiem, co da jej siostrze energię i siłę. Odkupi tym samym swoje winy, swoje niczym nieuzasadnione złości, którymi tak karygodnie ją zadrasnęła. Gdyby tylko jej łapy chciały ugiąć się odpowiednio...
— Tam coś jest! — Nagły okrzyk Morskiej Łapy sprawił, że aż się wzdrygnęła. Podniodła na nią oczy; doświadczenie podpowiadało, by nie robić sobie wielkich nadziei, jednak podniecenie na pysku siostry również nie dawało się ignorować i koniec końców Rusałkowa Łapa podążyła za jej wzrokiem na rozciągającą się przed nimi plażę, nie myśląc i nie spodziewając się absolutnie niczego.
Na jasnoszarym piasku wylegiwało sie olbrzymie, ciemne cielsko. Jgo płaskie powierzchnie, wraz z groźnymi wypustkami strzegące mrocznych wnętrzności, odbijały nikłe światło odległego brzasku, nie przypominając niczego, co Rusałkowa Łapa znała — chyba że z opowieści.
— Potwór — szepnęła, wpatrując się bez ruchu w odpoczywające stworzenie. — Skąd się wziął na plaży?
— Co nie! — Zanim się obejrzała, Morska Łapa ruszała już w dół łagodnego zbocza, u stóp którego rozpoczynał się piach. — Zaraz się dowiemy!
— Ciszej! — zganiła ją chrapliwym szeptem, zrównując się z nią pośpiesznie. Spojrzenie raz po raz uciekało jej w stronę nieruchomej bestii. — Na plaży nie ma gdzie się schować! Jeśli mamy podchodzić, to bardzo ostrożnie.
— "Jeśli mamy"... To według ciebie jest opcja, że nie?
Rusałkowa Łapa prychnęła, po czym uniosła kąciki pyska w nieznacznym uśmiechu.
— Oczywiście, że nie ma, tak jak nie ma mozliwości, że pozwolę, żeby to coś cię zeżarło. Może być tylko jeden Morski Potwór na terenach Klanu Nocy i to bynajmniej nie ten, który tam leży.
Morska Łapa zachichotała, jednocześnie patrząc na nią w tak ujmujący sposób, że w Rusałkowej Łapie pomimo słabego światła coś jakby się skruszyło. Jej oddech przyspieszył z lekka; żeby przywrócić go do normy, zaciągnęła się morskim powietrzem.
— Myślisz, że umie biegać po lądzie? — spytała siostra cicho, na szczęście stosując się do wcześniejszego ostrzeżenia.
— Te z Drogi Grzmotu podobno wyglądają inaczej, więc... może nie? — odszepnęła jej, zaprzęgając wszystkie zmysły, by z bezpiecznego schronienia kępy trawy jak najdokładniej wybadać intruza. Możliwość skupienia się na nowym zadaniu bardzo jej odpowiadała, nieoczywiste wyzwanie przynosiło ze sobą odświeżenie. — Ale wiesz, że Potwory to pupile Dwunożnych, a oni znają różne dziwne sztuczki. Próbuję ustalić, czy jakiegoś tutaj nie ma, ale... Sama spróbuj.
— Czysto — zawyrokowała Morska Łapa po chwili marszczenia nosa. — Naprzód, marsz, dzielny wojowniku.
Rusałkowa Łapa pokręciła głową, ale kiedy opuszczała trawę w ślad za swoją siostrą, na jej pyszczku malował się uśmiech. Zatrzymując się co kilka, kilkanaście kroków, żeby posmakować powietrza, dwie kotki ruszyły chyłkiem w stronę śpiącej bestii, na skórze której odbijały się już pierwsze oznaki świtu. 
— Może nie żyje? — odezwała się wreszcie Morska Łapa tajniackim szeptem, kiedy znalazły się ledwie dwie długości lisa od masywnego cielska. Z tej odległości Rusałkowa Łapa mogła w pełni podziwiać zdobiące jego powierzchnię znaczenia; w oczy rzucały się także dziwne, kolorowe narośle, które to wydymały się z zakrzywionych, podziurawionych boków niczym olbrzymie jagody, to zwisały podobnie do giętkich gałęzi. Niektórych z nich kotka nie mogła porównać z niczym, a zdawała sobie sprawę, że perspektywa, z której patrzy, kryje jeszcze wiele z nich przed jej wzrokiem.
— Nie wiem — odparła, po raz kolejny smakując powietrze w nadziei, że odnajdzie w nim jakąś wskazówkę; poza ciągłym przybieraniem na sile zapach pozostawał jednak niezmienny. Zmrużyła oczy, lustrując Potwora w skupieniu, po czym powoli zwróciła się do siotry. — Sprawdzamy...?
— Nihihihihi — odpowiedziało jej tylko, zanim Morska Łapa zbliżyła się do bestii na ugiętych łapach i, wyciągając szyję, dotknęła jej nosem.
Obie kotki zamarły w oczekiwaniu; upływały kolejne uderzenia serca, ale Potwór nie poruszał się, a jedynym dobiegającym ich dźwiękiem był szum wzmagającego się wiatru. 
— Jest zupełnie zimny — oświadczyła Morska Łapa, obwąchując miejsce dookoła tego, w którym odważyła się na kontakt z Potworem, po czym bez ostrzeżenia uderzyła w jego skórę łapą. Rozległ się cichy brzdęk, co zaskoczyło je obydwie; ponieważ jednak nic więcej się nie wydarzyło, kotka szybko się rozluźniła. — I twardy. Chyba naprawdę zdechł.
Rusałkowa Łapa również podeszła bliżej, by dotknąć ciała bestii, i wkrótce potwierdziła te spostrzeżenia. Podczas gdy Morska Łapa badała kolejny odcinek potworzego ciała, przyozdobiony dziwnymi łatami, jej siostra rzuciła okiem na drugi bok kreatury — a gdy i tam nie znalazła żadnych powodów do niepokoju, wróciła na swoje poprzednie miejsce i przypadła do ziemi.
Zaskoczony okrzyk Morskiej Łapy rozległ się równocześnie z głuchym uderzeniem łap o obcą, chropowatą powierzchnię. Rusałkowa Łapa natychmiast przykuliła się, szeroko otwartymi oczami wypatrując najmniejszych oznak zagrożenia. Kiedy przez dłuższą chwilę żadnych nie znalazła, powoli podniosła się, by stanąć pewniej na nogach, i zaśmiała się do wiatru.
— Łotrze! Draniu! — wykrzykiwała już siostra nad jej uchem po własnym udanym lądowaniu. Piekliła się tak żartobliwie, aż chichot Rusałkowej Łapy nie przeszedł w atak kaszlu. — Zdradziecka flądro, ty zawsze tak, tak z cicha pęk... Ej, bo płuca wyplujesz, Rusia... Rusia? 
— ...Nic mi nie jest — wymamrotała wreszcie, uspokoiwszy jakoś ten nagły napad. Gdzieś głęboko w drogach oddechowych wciąż czuła znajome, nieprzyjemne drapanie, ale podniosła głowę i otrząsnęła się. — Przynajmniej wiemy na pewno, że nie żyje, skoro nie obudził się nawet po takiej serii... Daj spokój — mruknęła z niezadowoleniem, odwracając głowę, kiedy Morska Łapa otarła się o nią opiekuńczo.
Grzbiet Potwora przedstawiał sobą zaskakujący widok. Wybrzuszenie, na którym znalazły się z siostrą, przechodziło w okazały garb, zaopatrzony na szczycie w multum podłużnych wypustek. Z obydwu stron obiegały go swego rodzaju wąskie półki, które, jak się okazało, biegły dalej ku tyłowi bestii, aby tam połączyć się i utworzyć ściany wielkiego wklęśnięcia z wyrastającymi tu i ówdzie kolejnymi bryłami wykrzywionych narośli. Przyglądającej się temu w oczarowaniu Rusałkowej Łapie, która właśnie wzdłuż ich biegu skierowała swoje pierwsze kroki, układ ten bardziej, niż czyjeś ciało, przypominał zabałaganione wnętrze legowiska uczniów. Może nie było to zresztą aż tak nieuzasadnione porównanie, biorąc pod uwagę, że w podobnych miejscach często panoszyli się Dwunożni.
Zeskoczyła do szerokiej niecki i z wolna ruszyła w stronę zadu bestii, wzrokiem pilnie śledząc kontury pozostawionych wokoło przedmiotów, podobnie niezrozumiałe, co "kolekcje" niektórych z jej kolegów. Czyżby Dwunożni naprawdę ozdabiali w ten sposób miejsca swojego zamieszkania? Serce załomotało jej szybciej na myśl, że te tajemnicze stwory miałyby być tak podobne do kotów. Chaos tej aranżacji wydał jej się bardzo bliski — jedynie w większej skali od tego, który znała, a kolory jej elementów, wywoływane dopiero z nocnych ciemności przez pierwsze promienie poranka, i niejednemu wojownikowi przypadłyby do gustu. Im dokładniej jednak się przyglądała, tym obok tego dziwnego wrażenia solidarności coraz silniej narastał dysonans. Detale ubarwienia tych specyficznych okazów były wprost niespotykane; kolory leżały obok siebie równo i gdy tworzyły linie, nie miały one w sobie nic z falujących delikatnie, rozmytych pręg na kociej sierści. Jedyne, z czym mogłaby je porównać, to wzory na piórach niektórych ptaków, ale analogia ta nie znajdowała wyjaśnienia dla nieskończonej powtarzalności, dla powtórzeń za powtórzeniami tych samych drobnych motywów, które z wolna zaczynała dostrzegać wszędzie dookoła siebie. Nawet pod jej łapami — gdy przyjrzała mu się bliżej, spostrzegła, że dno zagłębienia, identyczne z krawędzią, z której zaczęły zwiedzanie, jeśli nie liczyć kilku dodających otuchy błotnistych plam, nie było bynajmniej szorstkie samo w sobie, a pokryte niezliczonymi wypustkami, wszystkimi wzniesionymi jednakowo i perfekcyjnie równo oddzielonymi. Z niejasnym uściskiem w żołądku spróbowała ogarnąć wzrokiem to morze identycznych drobin, rozpływających się w cieniu, otaczające ją teraz ze wszystkich stron. Ziarenka piasku na plaży z zupełnie innego świata.
— Prędzej ja cię ugryzę, niż to coś! — Nawet wśród wzmagającego się wiatru dźwięczny głos Morskiej Łapy brzmiał jasno i wyraźnie. Rusałkowa Łapa szybko odsunęła łeb od ciemnoniebieskiej spirali równiutkich członów, którą jeszcze przed chwilą ostrożnie wąchała (choć strukturą przypominała roślinne włókno, zapach był zupełnie obcy, a nawet lekko gryzący), i odwróciła się, by ujrzeć siostrę górującą nad całym potworzym cielskiem ze szczytu jego uzbrojonego garbu. Kotka wyszczerzyła się i zabębniła łapami o jedną z połyskujących narośli bestii. — Do mnie, wojowniku! Mam coś lepszego niż zdechłe węże.
— Nie jest zdechły — przestrzegła Rusałkowa Łapa machinalnie, z pewnym zawodem opuszczając najnowszy obiekt swojego zainteresowania, żeby po bocznym obramowaniu w szybkich krokach udać się w stronę szczytu Potwora. Odkaszlnęła krótko. — Nie pachnie śmiercią. Nie pachnie wcale jak coś, w czym kiedykolwiek istniało życie.
— Nic tu nie pachnie w ten sposób! Poza jednym, niespodziewanym składnikiem, który może całkowicie odmienić... — Morskiej Łapie nie było dane dokończyć tego tryskającego siłą perswazji wywodu, bo ktoś inny wszedł jej w słowo, strzepując niecierpliwie ogonem.
— I nie wydaje ci się to dziwne? — naciskała Rusałkowa Łapa, obrzucając otoczenie gorączkowym spojrzeniem, żeby wreszcie przenieść je, zdeterminowane i zagubione jednocześnie, z powrotem na pysk siostry. — Że nie ma tu nic żywego, chociaż prawie codziennie widzimy, jak Potwory biegają po wodzie, słyszymy, jak warczą... A mimo to...? 
— No cóż, pewnie byłoby to dziwne, gdyby nie moje wspaniałe znalezisko... Ale żyj w niezrozumieniu, Rusałkowa Łapo, skoro brak w tobie szacunku dla wielkich darów przygody! — Odwracając się od niej ku czemuś na skórze Potwora, Morska Łapa ostentacyjnie prychnęła i przeszła kilka kroków z iście komiczną niezadowoloną miną. Rusałkowa Łapa zastygła na moment, drgnęła dziwnie, wreszcie odetchnęła krótko i czym prędzej doskoczyła do siostry, ocierając się przy tym o nią całym ciałem.
— ...Co tam znalazłaś?
Grymas na pysku Morskiej Łapy rozciągnął się w szelmowski uśmiech.
— Paszczę — odparła enigmatycznie, lecz z wyraźną dumą, zataczając łapą łuk wokół wyrastającej przed nimi struktury. 
Rusałkowa Łapa przyjrzała się w skupieniu temu odkryciu. Główną część wypukłości stanowiła sporych rozmiarów ciemnawa bariera w kształcie prostokąta, przepuszczająca zarys jakiegoś dziwacznego krajobrazu poniżej i otoczona na krawędziach warstwą miękkiej substancji, która zdawała się następnie wnikać w skórę Potwora dookoła. Powierzchnia bariery nie unosiła się płasko, lecz wystawała z bestii pod niewielkim kątem, a tam, gdzie wznosiła się wyraźniej ponad garb, pomiędzy nią a grzbietem pojawiała się szczelina. Kiedy uczennica ostrożnie wetknęła w nią nos, odruchowo cofnęła się — ale po tym, jak ponowiła próbę, spojrzała na siostrę szeroko otwartymi z zaskoczenia oczami.
— Zapach Dwunożnych — powiedziała powoli, prostując się — ale żadnego bezpośrednio nie czuć. A gdzieś w tym wszystkim… mięso…?
— Prawda? — Morska Łapa napuszyła się tryumfalnie. — Powiedz jeszcze raz, że nie ma życia w Potworze!
— Nie... nie wiemy jeszcze na pewno — wymamrotała chrapliwie Rusałkowa Łapa, jednak zainteresowanie, z jakim przystąpiła do badania krawędzi szczeliny, mówiło zupełnie coś innego o zaprzątających jej myśli zmartwieniach. — Ach... Spróbuj wsadzić tu głowę, jak doliczę do trzech.
— Halo?! — padła odpowiedź z tyłu, ale nie trzeba było długo czekać, aż ciemnobrązowy łebek z podekscytowanym pufnięciem znalazł się tuż przy otworze. — Widzę, że się rozkręcasz, niesforny uczniaku.
Rusałkowa Łapa odburknęła coś niewyraźnego w odpowiedzi i sama również wetknęła nos do szczeliny, po czym rozpoczęła odliczanie. Gumowate krawędzi bariery sprawiały, że jej głos brzmiał, jakby odzywał się gdzieś z daleka.
— ...Trzy!
Obie kotki zgodnie zbarankowały krawędź bariery. Poskutkowało to czymś iście niezwykłym — pod naporem ich łbów bariera-szczęka ustąpiła i uniosła się, przepuszczając je obie przez nowo poszerzoną szczelinę do wnętrza potwora. Zapowiedziane wcześniej zapachy otoczyły Rusałkową Łapę, uderzając ze zdwojoną siłą. Mogła teraz wyraźnie zobaczyć, co znajdowało się pod nimi — szerokie połacie gladkiej zieleni, z mniejszymi wybrzuszeniami zdobnymi w fantazyjne wzory i porozkładanymi tu i ówdzie kolorowymi przedmiotami nieznanego pochodzenia i użytku; wszystko to zamknięte w pełnych zagłębień brązowych ścianach, zbiegających się, by utworzyć w głębi coś w rodzaju przewężenia. Co było za nim, tego kotka nie mogła już ze swego stanowiska dojrzeć.
— Wybornie. — Morskiej Łapie nie trzeba było żadnych dalszych instrukcji; zaraz za głową wkrótce przecisnęła przez szczelinę także barki, a wtedy nic już jej nie mogło przeszkodzić w przejściu przez nią w całości. Nim jej siostra się obejrzała, leciała już w dół, żeby wylądować miękko na zielonej powierzchni.
Rusałkowej Łapie przemknęło przez myśl ostrzeżenie: "paszcza" Potwora wciąż nie była szeroko rozwarta, a tuż za nią nie było żadnej półki, na której można by się wesprzeć, przeciskając się przez nią z powrotem; w wąską szparę trudno będzie wcelować. Chociaż śpieszyło jej się podobnie jak siostrze, żeby zwiedzić wnętrze, wysiliła najpierw mięśnie grzbietu, by wypchnąć szczękę bestii wyżej, i dopiero kiedy upewniła się, że na jedynie lekko ugiętych łapach można będzie przez nią przejść bez problemu, przymierzyła się do skoku w dół. Pozostawała zawsze kwestia tego, czy paszcza nie zamknie się przypadkiem sama, ale to, zniecierpliwiona z ekscytacji, postanowiła pozostawić Gwiezdnym.
Zielona masa okazała się dużo bardziej sprężysta, niż się spodziewała; zaskoczona jej odpowiedzią na uderzenie łap, odruchowo przywarła do ziemi. Z boku dobiegł jej chichot Morskiej Łapy; kiedy się odwróciła, ujrzała ją w jednym z zagłębień ściany, zajętą czymś smakowicie pachnącym, chociaż o niezwykle dziwacznym wyglądzie.
— Co ty najlepszego wyprawiasz!? — krzyknęła z rozpaczą, widząc, jak podłużne mięsne beleczki znikają kawałek po kawałku w pysku siostrzyczki. Chrypa załamała lekko jej głos. — Przecież to jedzenie Dwunogów! Tam może być wszystko, niestrawność, trucizna!...
— Hejże! Sio! Co kto znalazł, to jego! — Morska Łapa obroniła swoje frykasy przed zdenerwowanym atakiem. — Łotrze... Nie ma żadnej trucizny, przetestowałam osobiście i jako ekspert zatwierdzam. Am-mniam-mniam-am-mniam. Sama się tak ekscytowałaś mięsem, a teraz co...? Wszystko sama zjeść chciałaś, tak...?
— Niczego nie chciałam jeść! Chciałam się tylko dowiedzieć... przeanalizować... — Po tym, jak jej próby odebrania siostrze przysmaku zakończyły się fiaskiem, Rusałkowa Łapa zaczęła z frustracji krążyć po zielonym wyścielisku jamy. — Morze, ty gamoniu, jak ty umrzesz od tego, to...
Potężny wstrząs nie pozwolił jej dokończyć zdania. Przypadła do ziemi, szeroko otwartymi z przerażenia oczami lustrując otoczenie, w którym jednak zupełnie nic się nie zmieniło. Kiedy miała na nowo otworzyć pysk, by krzyknąć do Morskiej Łapy, wstrząs powtórzył się i zamiast tego z bezsłownym miauknięciem wczepiła się tylko pazurami w szorstkawą zieloną powierzchnię.
— Rusia? — usłyszała przestraszony głos siostry z zagłębienia, w którym ją zostawiła. Wyglądała z cienia oczami wielkimi jak spodki; jakiś szpargał Dwunożnych przewrócił się i leżał teraz oparty o jej bok. — Obudziła się...?
Rusałkowa Łapa poderwała się czym prędzej, żeby do niej podbiec; kolejny wstrząs sprawił jednak, że niemal przewróciła się na wejściu do dziupli.
— Wychodzimy, już — ponagliła ją drżącym głosem, z trudem powstrzymując się od uspokajających gestów na widok strachu na jej pysku. Morska Łapa szybko skinęła jej głową. Udało się jej wyskoczyć z zagłębienia tuż przed tym, jak potwór zatrząsł się po raz kolejny, po czym, inaczej niż wcześniej, zamiast na nowo skamienieć, zaczął lekko kołysać się z boku na bok, jakby unoszony na wodzie.
Rusałkowa Łapa przeklęła pod nosem i rzuciła się w stronę środka potworzej jamy, tam, skąd najdogodniej można było oddać skok do wyjścia.
— Ty pierwsza — rozkazała szybko, odsuwając się na bok, kiedy siostra do niej dołączyła.
— No weź — prychnęła Morska Łapa, jednak ona była nieugięta, a czas na sprzeczki skończył im się dawno temu. Kotka spięła mięśnie do skoku bez dalszych ceregieli.
W tym samym momencie z grzbietu Potwora dobiegło ich głuche uderzenie, a przejrzystą z tej strony barierę paszczy przesłonił głęboki cień.
Zastygłe w bezruchu, siostry obserwowały, jak cień szybko zmienia kształt, by w końcu przeistoczyć się w widziane z tak bliska, jak jeszcze nigdy dotąd, ciało Dwunożnego.
— Pryć! — Jeszcze zanim z pyska Rusałkowej Łapy padła ta szeptana komenda, kotki rozpierzchły się w przeciwne strony, umykając z pola widzenia przeciwnika. Wskoczyła czym prędzej do zagłebienia w ścianie jamy i z przerażenia niemal zemdlała, kiedy swoim impetem przypadkiem rozrzuciła zgromadzone tam błyskotki, które poprzewracały się z głośnym gruchotem. Zamarła w miejscu i spędziła tak dłuższą chwilę, oczekując rychłego przybycia Dwunoga, który, zwabiony dźwiękiem i niezadowolony z powstałego zniszczenia, z pewnością zabierze się do nich — do niej i do Morskiej Łapy, och, gdyby tylko nie była tak głupia, gdyby tylko uciekły wcześniej, gdyby tylko, gdyby tylko...
Zmuszając się do głębszych, wolniejszych oddechów, spojrzała w równie przerażone oczy siostry, spoglądające na nią z przeciwnego końca jamy.
Potwór tymczasem rozpoczął swój złowieszczy warkot.
 
[2900 słów]
[przyznano 58%]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz