*obecne czasy *gasp**
Minął już jakiś czas od zgromadzenia, a ona dalej często sprawdzała granicę z Klanem Burzy w poszukiwaniu znaku. Jak na razie bezowocnie, ale za każdym razem, gdy tam szła, mimo braku efektów, czuła jakąś taką… ekscytację? Szczęście na samą myśl, iż może znajdzie pozostawiony przez Szepczącą Pustkę bursztyn?
Tak się jednak jak dotąd nie stało.
Każde sprawdzenie, które kończyło się brakiem bursztynu przynosiło jej smutek. Ale mimo to często zostawała jeszcze chwile. Z jakiegoś powodu samo siedzenie niedaleko terytoriów, na których mieszkał jej… przyjaciel, bo tak właśnie zaczęła go nazywać w myślach odkąd Malwowy Rozkwit jej to podsunął, koiło jej nerwy, jej biedną, skrzywdzoną duszę.
Dlaczego czuła coś takiego do kogoś, kogo spotkała tylko kilka razy? Kogoś, kto był z innego klanu? Ba, z klanu wrogiego! Do kogoś, komu nie powinna ufać, kto był synem samej Różanej Przełęczy, kiedy ona była córką zmarłej już Szakalej Gwiazdy, potomkinią samej Irgowego Nektaru? Dlaczego to właśnie burzaki były w stanie ją pocieszyć, a nawet rozbić skorupę, która powstała wokół niej od zdrady Białej Śmierci?
Odpowiedź była tak prosta, ale dojście do niej zajęło jej dużo czasu, a dalej i tak nie była w stanie do końca tego zaakceptować.
Klan Wilka był niczym prawdziwe wilki. Nieomal każdy był tam drapieżnikiem. Silniejsi wygrywali, słabsi legli z kretesem, a najmniej użyteczne jednostki były wygnawane – ba, mogły nawet zostać zabite! Nie mogła tam ufać nikomu. Byli silni, ale tylko to się dla nich liczyło.
Za to burzaki?
Burzaki okazały jej współczucie, wsparcie. Były dla niej milsze niż większość Klanu Wilka, zapewniały więcej komfortu niż jej własna rodzina. Nie czuła od nich tej presji, tego ciągłego oceniania każdego skrawka jej ciała jak i osobowości. Nie patrzyli na nią jak na narzędzie, przedmiot, który się wyrzuca, gdy ten nie spełnia oczekiwań. Patrzyli na nią jak na kota. Jak na równą im osobę, która zasługiwała na zwyczajną empatię.
Za to właśnie lubiła burzaki.
Patrzyła na rozległe równiny na granicy z Klanem Burzy. Co jakiś czas nawet jej oczom ukazywały się zające lub króliki, mimo zimnej pory.
Zatrzymała się, by następnie przysiąść sobie na chwilę i po prostu… patrzeć.
I zastanawiać się.
Jak żyło się w Klanie Burzy? Co skrywali za swą ponurą przywódczynią, co naprawdę działo się pośród tych wrzosowisk, jak wyglądało ich codzienne życie? Nie mieli przecież obowiązkowych grupowych treningów walki każdego dnia. Nie musieli jej wiecznie szlifować, by wypaść jak najlepiej przed władzą. Uczniowie nie musieli się martwić, czy uda im się pokonać wyznaczonego im przeciwnika, od czego zależała ich dalsza przyszłość, to, czy zostaną wojownikami, czy może lider ich wygna. Nie patrzyli sobie nawzajem wiecznie pod łapy, co musiało naprawdę odejmować stresu w ich życiach.
Wtem dostrzegła ruch kilka, może kilkanaście długości lisa od siebie. Od razu nastawiła uszu i wyostrzyła spojrzenie. To nie brzmiało jak królik. Królik by skoczył, a to brzmiało bardziej jak przekradanie.
Wtem spośród krzaków wyskoczyła kremowa postać, a już po chwili w górę uniósł się łeb kota, który trzymał w pysku całkiem pulchną mysz.
Gdy ich spojrzenia się spotkały i lepiej mogła przyjrzeć się pyskowi osobnika, poznała go. Uśmiechnęła się lekko do Malwowego Rozkwitu. No, może i szukała oznaki bytności kogoś innego, ale zawsze coś.
<Malwowy Rozkwicie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz