*pierwsze zgro już jako wojowniczka*
Czekała pośród tłumu wybranych na zgromadzenie kotów na wymarsz. Miała nadzieję, że Bursztynowa Łapa nie nabroi nic podczas jej nieobecności. Brakowałoby jej jeszcze tego, żeby jej uczennica zrobiła coś co by zniszczyło jej plan ponownego udowodnienia innym że jest warta więcej, niż sądzą.Z drugiej strony, mimo tego zmartwienia i podejrzliwości wobec własnej uczennicy, w jej umyśle była także iskra radości, spychana przez poważną kotkę uporczywie na bok, przynajmniej na razie. Możliwość spotkania z Szepczącą Pustką cieszyła ją. Pragnęła znowu zobaczyć się z kocurem. Powiedzieć mu, że jej się udało i że miała nowe imię. Porozmawiać, pośmiać się.
Po chwili Szakala Gwiazda dała znak do wymarszu. Nim jednak Zaranna Zjawa ruszyła za resztą grupy, wbiła spojrzenie pistacjowych oczu w Bursztynową Łapę, a gdy ta tylko osadziła na niej swój wzrok, widząc najwyraźniej, że mentorka na nią patrzy, posłała jej chłodne spojrzenie pod tytułem "Obyś nic nie przeskrobała podczas mojej nieobecności". Po tym krótkim, bezgłośnym komunikacie, bura odwróciła głowę w kierunku wyjścia z obozu i ruszyła w drogę na Bursztynową Wyspę. O ironio.
Dotarli. Mogła teraz przestać myśleć o Bursztynie, odegnać ją na drugi plan. Nie było jeszcze Klanu Burzy. No cóż. W takim razie trochę poczeka a potem wyruszy na poszukiwania Szepczącej Pustki, a może także innych znajomych jej kotów. Otaksowała tłum składający się z członków dwóch klanów chłodnym spojrzeniem przymróżonych oczu. Pierwsze rozmowy wypełniły powietrze, czy to między kotami z tego samego, czy dwóch klanów.
W pewnym momencie zatrzymała swe spojrzenie na nich. Na Porannym Zewie i Nocnym Kwiecie. Nie była do końca pewna, co je łączyło, ale było to coś mocnego, nierozerwalnego. Chciałaby mieć dobrą relację z siostrą... ale nie wiedziała, czy to, co zrobiła podczas swojej walki o tytuł wojownika... tego nie przekreśliło na dobre. Nie była w stanie oderwać od nich wzroku, rozmyślając o tym, jak bardzo chciałaby po prostu... mieć kogoś. Kogoś naprawdę, naprawdę bliskiego. Czy to była oznaka słabości? Może nie powinna takich rzeczy odczuwać?
Ale odczuwała.
I nie potrafiła się ich wyzbyć.
Może nawet nie chciała się ich wyzbyć, przez nikłą nadzieję, która coraz bardziej gasła, obecnie ledwo się tląc.
Patrzyła, jak czarna kotka śmieje się z czegoś u boku jej krewniaczki. Jak niebieska uśmiecha się radośnie patrząc na swą ukochaną. Dwie kotki odsunęły się nieco od Makowej Łapy, na której obecność Zaranna Zjawa praktycznie nie zwracała uwagi.
Wtedy właśnie Poranny Zew wyłapała jej spojrzenie.
Gdy tylko siostra na nią spojrzała... coś zacisnęło się w Zarannej. Jakby... strach? Niepokój? Już miała odwrócić wzrok, gdy ta się... uśmiechnęła. Lekko, bo lekko, ale jednak widocznie i wyraźnie do burej.
Trudno jej było w to uwierzyć. Po tym wszystkim...
Czas się jakby zatrzymał.
Czy mogła... jeszcze to jakoś naprawić?
Zaskoczenie gościło na jej pysku przez chwilę, póki nie otrząsnęła się i nie postarała się posłać niebieskiej lekki, niepewny uśmiech. Czuła, jakby jednocześnie chciała zapaść się pod ziemię i nigdy z niej już nie wyjść, a z drugiej, jakby chciała tu zostać i podejść do Poranek, zagadać. Nie wiedziała jednak, czy powinna, czy im nie przeszkodzi. Łapy jakby wsiąkły jej do tego w ziemię.
Nawet z wolą, nie była w stanie się ruszyć ani o milimetr.
Siostra posłała jej ostatnie spojrzenie, nim nie odwróciła głowy w stronę Nocnego Kwiatu. A gdy tylko to się stało... cała nadzieja jaką miała w sobie Zaranna wyparowała, a niepewność, smutek i chęć zniknięcia podwoiły się. Co najmniej podwoiły.
— Jak myślisz, dzisiejsze zgromadzenie będzie spokojne, czy znowu wydarzy się coś... spektakularnego? — zagadnęła znowu do Nocki, chcąc zagłuszyć skomplikowane przemyślenia. — Nie wiem, czy ktokolwiek ci o tym wspominał, ale na poprzednim zgromadzeniu jakiś uczeń z innego klanu wdrapał się na skałę i wytarł gluta prosto w futerko mojej matki.
Po chwili jednak spróbowała się otrząsnąć, zignorować te uczucia, stłamsić je. Miała nie dać się zranić. Nigdy więcej. Nie mogła pozwalać sobie na słabość. Niezależnie od tego, jak ciężkie to nie było i ile bólu jej nie sprawiało.
Wróciła do swej powagi, otaksowując ponownie tłum. Klan Burzy już przyszedł, tak więc postanowiła się udać w stronę, gdzie było największe skupisko królikojadów. Postanowiła jednak, że najpierw nieco oddali się od tłumu zgromadzonych kotów. Dzięki temu zwróci mniejszą uwagę wilczaków, którzy nie pałali dobrymi, lub choćby neutralnymi uczuciami do burzaków.
Tak więc ruszyła okrężną drogą licząc na to, że dostrzeże gdzieś w tłumie znajome, liliowo-białe futro. Po niedługim czasie gwar rozmów został przerwany przez głos jednego z liderów.
— Jeśli państwo pozwolą~ - zaczęła podstarzała przywódczyni Klanu Burzy, Różana Przełęcz. Gdy tylko liderka burzaków zaczęła przemawiać, wbiła w nią swe spojrzenie. Czarno-rudo-biała w sumie to nawet na zatwierdzenie nie zaczekała, postanawiając kontynuować bez niego. — Klan Burzy żyje swoim standardowym tempem. Pora Zielonych Liści pozwoliła nam ucztować, dodatkowo zostaliśmy zasileni o kilka młodych kotów. — przerwała na moment — Prócz tego, z naszych szeregów odeszła Północ. Niebieska pręgowana kotka o żółtych oczach w wieku uczniowskim, jeśli gdzieś wasze oczy by jej nie dostrzegły, pragnę uprzedzić, że jest to persona problematyczna. — szylkretowa zakończyła lekko, drgnęła ogonem, po czym powróciła zgrabnie na swoje miejsce.
Kita i kark Zarannej Zjawy mimowolnie nastroszyły się na wieść o Bursztynowej Łapie. Czyli jej obserwacje były słuszne. Szybko jednak powróciła do wcześniejszego stanu. Miała nadzieję, że nikt tego nie zauważył. Nie chciała narobić problemów klanowi. Skarciła siebie samą w myślach za jakiekolwiek okazywanie emocji, po czym ruszyła dalej, starając się nie myśleć o niebieskiej kotce pozostałej w obozie Klanu Wilka. Błagała Mroczną Puszczę w myślach, by terminatorka nic nie odwaliła...
Nie było burej jednak dane długo pochodzić bez tła w postaci przemowy któregoś z liderów, bo kolejny z kotów siedzących na skale, tym razem jej matka, Szakala Gwiazda, wystąpiła do przodu, by pysk pełen zębów przemówił do ludności. Córka liderki postanowiła, że tym razem nie zatrzyma się, tylko będzie jednocześnie słuchać i przemykać niczym cień między zaabsorbowanymi czy to rozmową, czy to przemową kotami. Tym mniejsza szansa, że ktoś się do niej przyczepi.
— Klan Wilka wciąż się rozwija, a teraźniejsza pora przyniosła wiele zwierzyny. Ostatnio do szeregów uczniów dostąpili Łabędziowa Lapa, Makowa Łapa, Naparstnicowa Łapa i Hortensjowa Łapa. Kociarnia również nie narzeka na braki. Z kolei Północ — złota zwróciła oczy ku Różanej Przełęczy — nie wiem kto to jest, ale to chyba oczywiste, że po ostatnich zdarzeniach nie przyjęłabym Burzaka. Niech jej lub jemu ziemia będzie lekka, bo raczej wymieniony kot gryzie kwiatki od spodu.
Szakal o dziwo odniosła się do wypowiedzi liderki Klanu Burzy na temat Północy. Zaranna sądziła, że to nie było najlepsze posunięcie. Zwracała uwagę. Mogła nie odpowiedzieć. Ale kim ona była, by oceniać jej poczynania?
Skupiła się na poszukiwaniach, ale jak na złość nigdzie nie widziała choćby ogona Szepczącej Pustki. Tak też w końcu po jeszcze chwili bezowocnych poszukiwań kocura postanowiła... zagadać. Ugh. Musiała się dowiedzieć, czy szuka trawy na pustyni. W końcu jeśli nie został wybrany, to będzie tak krążyć i krążyć tracąc czas bezpowrotnie. Jakby miała coś lepszego do roboty.
W końcu podeszła do jednego z burzaków, który leżał dziwnie na podłożu. Przez chwilę zastanawiała się, czy wszystko z nim w porządku, ale chyba było, więc krótkim chrząknięciem zwróciła na siebie uwagę kremowego wojownika, po czym z kamiennym wyrazem pyska zwróciła się do niego.
— Przepraszam. Mógłbyś mi powiedzieć, czy na to zgromadzenie został wybrany kot z waszego klanu, niejaki Szepcząca Pustka? — spytała bura.
Obcy podniósł wzrok znad ziemi.
— Oh, nie, niestety nie — odpowiedział, a jego pysk od razu przybrał ciepły wyraz. — Czy to twój przyjaciel? — zagadał.
Zajęczo pręgowana najmniej zdziwiła się wewnętrznie na to pytanie. Nie wiedziała, czy powinna na to odpowiedzieć... szczególnie, jeśli dowiedziałby się o tym ktoś z Klanu Wilka, lub usłyszał, lub...
Z kamiennym pyskiem i chłodnym spojrzeniem w końcu odparła wymijająco:
— Zależy, jak to zdefiniujesz.
Kremowy przekrzywił głowę.
— To znaczy? — spytał, uśmiechając się niepewnie — Gdyby nie był twoim przyjacielem raczej byś o nim nie myślała. Ani tym bardziej nie pytała o niego innych. — uzasadnił.
O... okej... to było bardzo... ciekawe myślenie... szczególnie biorąc pod uwagę, że była wilczaczką, a on burzakiem. Uchyliła lekko pysk, ale zaraz go zamknęła.
— Hm... a jeśli powiem że to mój przyjaciel... — mówiła przyciszonym głosem — to ty powiesz mi, co u niego?
— Więc jesteście przyjaciółmi! — pisnął jej rozmówca, podrywając się do góry uradowany. — Cóż, nie rozmawiam z nim za dużo, jednak... Po ostatnim zgromadzeniu otrzymał kocięce imię i trafił do uczniów. Teraz nazywa się Szept.
Na tę informację bura zamrugała kilkakrotnie, nie mogąc uwierzyć w to co słyszy, ignorując strach i zirytowanie które nadeszło, gdy kocur pisnął jej zdaniem zbyt głośno.
— C-co... — wydukała — ale... ale jak to... dlaczego? — spytała. Od razu dopadło ją zmartwienie o Szepczącą Pustkę. Jej... przyjaciel. Jej przyjaciel miał kłopoty.
— Nie było mnie na poprzednim zgromadzeniu, więc nie wiem co konkretnie zaszło, znam jedynie wersję, która opowiedział mi brat... Ale nie martw się! Jestem pewny, że Różana Przełęcz szybko mu ją zdejmie. W końcu to jego mama, nie może się gniewać wiecznie! — miauknął entuzjastycznie.
— Ma... liderka jest jego matką?! — głos Zarannej Zjawy stał się skrzekliwy i wysoki. Kocica przyłożyła sobie łapę do oka — czyli... czyli oboje jesteśmy dziećmi liderów... ale żeśmy się dobrali... — parsknęła, ale po chwili opamiętała się, że nie powinno jej się to wymsknąć. Ponownie spojrzała na kocura tym swoim wzrokiem, ale już nieco... łagodniejszym. Zdawał się... miły... i naiwny... już drugi taki kot spotkany na zgromadzeniach... może by tak...? Ale czy... czy to był dobry pomysł? Strach ścisnął jej pierś, ale pragnienie kontaktu, kogoś, z kim mogłaby chociaż czuć więź...
— Jak się nazywasz? — postanowiła spytać, nim podejmie decyzję. Kremowy zmrużył przyjaźnie oczy.
— OH! — wymknęło mu się, kiedy pojął słowa kotki — Jesteś córką Szakalej Gwiazdy? Bo jesteś z Klanu Wilka, racja? Tak przynajmniej pachniesz... To rzeczywiście miły zbieg okoliczności! Ah, właśnie, nazywam się Malwowy Rozkwit — rzucił obawiając się, że zaraz zgubi wątek — A ty?
— Zaranna Zjawa, ale dawniej miałam inny pierwszy człon — stwierdziła. Dobra. Teraz albo nigdy — powiedz mi, Malwowy Rozkwicie, czy umiesz dochować tajemnicy? — spytała — pod żadnym pozorem nie powiedzieć sekretu?
Kocur aż zaciągnął się głośno powietrzem. Przybliżył do niej łeb, energicznie kiwając głową.
— Tęsknię za nim. Przekażesz mu coś? — spytała. — ale nie możesz nikomu poza nim powiedzieć, bo inaczej będę bardzo, bardzo smutna... i on pewnie też — stwierdziła, mówiąc ciut przesłodzone słowa.
— Oczywiście! — odpowiedział od razu, gotów wysłuchać wiadomości, jaka miał przekazać Szeptowi.
— Powiedz mu, że... — musiała przez chwilę pomyśleć. Ale była dość cwana, więc już po chwili wymyśliła coś, co taka artystyczna i wygadana dusza jak Szept powinna zrozumieć. Wyszeptała przekaz cicho w stronę kocura — Bursztyny lubią gnieździć się otoczone innymi kamieniami, tam, gdzie dwa zapachy się stykają. Gdy duchy są gotowe, ich szepty najlepiej rozbrzmiewają nim jutrzenka zabarwi niebo, pośród nocnej ciszy, w gąszczu drzew, niedaleko martwych — postarała się ułożyć coś na szybko. Przez chwilę szukała czegoś niedaleko nich wzrokiem. Po chwili dostrzegła to czego szukała. Na chwilę oddaliła się od kremowego, po czym po chwili prób wyciągnęła z małej szczeliny lśniący złotem żywiczny kamień — proszę. To też mu daj. A, i teraz jeszcze powtórz mi cicho, co ci powiedziałam, bo chce być pewna, że wszystko dobrze zapamiętałeś. To bardzooo ważne. Tylko cicho, by nikt nie usłyszał... — trochę nie dowierzała że jest tak zdesperowana, tak naiwna że coś takiego robi. Ale musiała iść za ciosem, a nagroda za bardzo ją kusiła, by teraz zrezygnować.
Burzak zamrugał parę razy, próbując zrozumieć sens przekazanych mu słów, które po chwili milczenia okazały się być jednak zbyt skomplikowane jak na jego główkę. Jego skupienie padło na wyciągnięty przez kotkę bursztyn.
— Bursztyny lubią gnieździć się między innymi kamieniami, gdzie stykają się dwa zapachy... Gdy duchy są gotowe ich... ich szepty? roznoszą się nim jutrzenka zabarwi niebo, w nocy, w gąszczu... niedaleko martwych? — ton kocura z każdą chwilą marniał, nie będąc pewien, czy dobrze mówi.
— Tak, bardzo dobrze! Powtórz tak jeszcze z kilka razy i na pewno zapamiętasz! — pogratulowała mu — jak chcesz możemy znaleźć taki bursztyn też dla ciebie, byś też miał — postanowiła jakoś wynagrodzić kocurowi to, że tak mu zapychała pamięć.
— CHCĘ! — krzyknął, podrywając się z miejsca.
Bura uśmiechnęła się, o dziwo szczerze. Cieszyła się, że może uda jej się przekazać szeptowi wiadomość... i w sumie... ten kremowy kocur nie był taki zły.
Tak więc radośnie ruszyli, aby szukać bursztynów. Podążający za nią Malwa po chwili podjął próbę dalszej rozmowy.
— Długo się znacie? — zadał pytanie, przeskakując wystającą skałkę — I czy twojej rodzinie to nie przeszkadza? Zdawało mi się, że większość Klanu Wilka nas nie lubi.
— Od mojego pierwszego zgromadzenia. I... oni chyba nawet o tym nie wiedzą... nigdy... nie przejmowali się mną tak bardzo jak sobą nawzajem — stwierdziła, a w jej sercu pojawiło się ukłucie żalu. Kremowy opuścił ze smutkiem brwi, przypatrując się, jak kotka kurczy się w oczach.
— Rozumiem... Wybacz, że zapytałem. Ale jestem pewien, że na swój sposób się przejmują! Nigdy nie znałem swojego ojca, a mama zginęła jeszcze jak bylem dzieckiem. Mój brat uważa, że nigdy się nami nie przejmowała, ale ja wierzę, że ona po prostu odmiennie okazywała miłość i w głębi serca nas kochała! Przecież każda matka kocha swoje kocięta, racja?
— Moje mamy... mnie kochają... ale... nie widzą, jak wiele przeszłam, nie rozumieją, były ślepe na mój ból, na to, że rodzeństwo się nade mną znęcało... do teraz nie wiedzą. Nigdy tego nie zauważyły. Zawsze byłam dla nich wszystkich tylko... skazą. Plamą. Hańbą rodziny. Mniej lub bardziej świadomie tak o mnie wszyscy uważają... tylko babcia zdaje się nie przejmować. Ale ona to w ogóle żyje w swoim świecie i ciągle mówi, że wszyscy zginiemy. Ale chociaż... chociaż spędza ze mną czas, odkąd wyszłam ze żłobka — zamglone oczy ukazujące dawną, a raczej jednocześnie obecną ją, spojrzały w ziemię. Bo choć jak bardzo by się tego nie wypierała... dalej była Jutrzenką. Odmienioną... ale dalej Jutrzenką. Która pragnęła miłości i zrozumienia, tego, aby ktoś po prostu się nią zajął, by jej pomógł, ochronił ją, chociaż trochę ją wspierał.
— Nie próbowałaś im powiedzieć? I jaką znowu plamą! Dopiero cię poznałem, a już widzę, że jesteś bystrą i mądrą kotką, o wiele mądrzejszą ode mnie! I mówisz takie skomplikowane rzeczy...! Skoro cię kochają to zrozumieją.
— Może... może kiedyś... — miauknęła, ale po chwili potrząsnęła głową, by wrócić do rzeczywistości. Dziwiła się, że burzaki tak na nią działały. Niby wrogowie jej klanu, a… a byli tacy mili. I zdawali się kompletnie nie mieć ukrytych złych zamiarów wobec niej. Może nie powinna być tak naiwna. Ale trudno było żyć w taki sposób, samej, nie rozmawiając z nikim dłużej niż tyle, co na patrolu kilka zdań na temat tego, co robią lub robić mają — no, my tu sobie gadu gadu, a bursztyny czekają aż je znajdziemy — miauknęła, lekko uśmiechając się do Malwowego Rozkwitu.
— Rzeczywiście! — kremowy przypomniał sobie, przyspieszając kroku. — Pomożesz mi z nimi? Nie umiem ich wyciągać... O wiele lepiej idzie mi z kwiatami, a widziałem, że ty sobie świetnie radzisz.
— Jasne. W takim razie wypatrujmy bursztynów — zaczęła otaksowywać swymi bystrymi oczyma podłoże w poszukiwaniu małych skarbów.
Spędziła z Malwowym Rozkwitem resztę zgromadzenia. Znaleźli całkiem dużo żywicznych kamieni. Niestety oczywiście nie wszystkie mogli wziąć, tak też resztę postarali się ukryć w części wyspy, która nie powinna zostać zalana wodą podczas przypływu. Gdy liderzy zaczęli zwoływać klany, Zaranna Zjawa ostatni raz poprosiła Malwowy Rozkwit, by powtórzył jej wiadomość, którą miał przekazać Szeptowi. Zapamiętał ją bezbłędnie, na szczęście. Potem przypomniała mu jeszcze, by dał jeden bursztyn liliowemu w jej imieniu. To było ważne. Bez niego cętkowany mógł nie zrozumieć co znaczył przekaz, ani nie mógłby wtedy zostawić znaku.
Potem pożegnali się i ruszyli w swoje strony, oboje z bursztynami w pyskach. Bura starała się iść z tyłu pochodu, by uniknąć ciekawskich spojrzeń, choć i tak kilka na nią padło. I mimo że przez nie stroszyło jej się nieomal futro na karku, to i tak zachowywała maskę lodowatego chłodu, odstraszając gapiów. A niech się zajmą swoimi sprawami. Miała dobry dzień i miała zamiar postarać się nie popsuć sobie humoru głupotami.
Na szczęście nic się nie stało podczas jej nieobecności w obozie, Mrocznej Puszczy dzięki. Tak więc mogła spokojnie położyć się do snu, z bursztynami schowanymi pod posłaniem.
A przynajmniej myślała, że nic się nie stało, bo właśnie od tamtego dnia Bursztynowa Łapa zaczęła spotykać się potajemnie z samotnikiem imieniem Wydma, co przypieczętowało jej przyszły los.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz