Minęło parę dni od zgromadzenia. Wilcza Tajga rzucała mu co rusz spojrzenia, ale nie zwracał na to uwagi. Dojrzał swój cel. Tą piękną istotę, która również zwiędła niczym usychający kwiat. Czerwona Róża oddaliła się od niego, gdy jego szaleństwo coraz bardziej wyszło na jaw. Irytowało go to, bowiem pamiętał jak niegdyś byli blisko siebie. To była dziwna sytuacja. Z jednej strony nie chciał jej widzieć, aby uchronić ją przed tragicznym losem, z drugiej strony pragnął jej wyjawić, że ich wróg wciąż miał się dobrze. Czy postępował dobrze? Najpewniej nie.
Wpatrywał się w nią przez dłuższy czas, bowiem nie wiedział czy jest realna. Wszak widział jej śmierć na wiele sposobów w koszmarach. Na dodatek... powoli tracił poczytalność. Czuł jak coś mu się wymyka. Jakaś racjonalna część jego istnienia. Widział obrazy, w których był kimś. Kimś kto urabiał kotki na prawo i lewo, wykorzystując je ku swej rozrywce. Chciał to powtórzyć. Zaznać tej satysfakcji. Posiadać władzę nad czyimś życiem. Chęć rosła z każdą chwilą, gdy wspominał to jak niegdyś on i Czerwona Róża byli blisko. Chciał znów do tego wrócić...
"Znam twoje myśli, Upadły Kruku. Bardzo chcesz tego, by zasmakować tego rodzaju władzy nad kimś, jaką ja dzierżyłem w swoich łapach przez większość swego życia. Czerwona Róża pewnie tobą pogardza... W końcu tak się zmieniłeś, stałeś się jedynie obłąkańcem. Czemu miałoby jej na tobie zależeć? Pokaż jej, gdzie jest jej miejsce. Pokaż jej, że należało być przy tobie, by żałowała tego, że kiedykolwiek się od ciebie odwróciła" melodyjny głos zmarłego przywódcy roznosił się jak odległe echo w jego uszach.
Tak. Pan miał rację. Pragnął tego coraz bardziej, z każdym słowem, które padało w jego głowie. Na dodatek złość na kotkę wzrosła. W końcu porzuciła go, zostawiła. Dała złudną nadzieje, że ich los mógł się spleść, a teraz? Teraz była niczym obcy, ledwo żywy cień, który błąkał się po obozie bez celu.
Podniósł się ciężko na łapy, chwiejąc się, bowiem słabość go ogarnęła na kilka chwil.
— Prowadź mnie, panie. Razem odpłacimy jej za tą ujmę. Musi wiedzieć gdzie jej miejsce. Tak... — zaśmiał się, widząc wizje siebie nie jako dogorywającego powoli trupa, a potężnego kota, który miał władzę.
Ruszył za nią w idealnym momencie, bowiem wyszła z obozu. Nikt go nie zatrzymał, licząc zapewne na to, że skona pod jakimś drzewem i już nie wróci. Głupcy. Szakala Gwiazda nie była tak mądra jak upiór z jego snów. Ten nigdy nie dał mu zaznać takiej swobody. Teraz, gdy Sosnowa Igła odeszła, nie miał nikogo na ogonie. Byli sami.
— Myślisz... że mnie pokocha, gdy pokaże jej, że zbłądziła? Zrobi dla mnie wszystko? — mamrotał pod nosem, wolnym krokiem sunąc za nią niczym cień.
"Tak, Kruku. Będzie twoja, jeśli odpowiednio to rozegrasz. Pamiętaj... Przemoc łączy się z miłością. Pokaż jej, że wiesz najlepiej, co dla niej dobre; że zsyła na siebie cierpienie w chwili, gdy cię odrzuca. Pokaż jej, że tylko z tobą będzie naprawdę szczęśliwa" mroczny głos instruował Kruka z nutą wyraźnego zadowolenia. "Koty głupieją, gdy karmisz je siłą i miłością. Bo nie przywykły do tego, że można kogoś kochać i jednocześnie go krzywdzić. Zachowaj odpowiednią odległość, Kruku. Nie może cię jeszcze zobaczyć"
Skinął łbem, a następnie otarł się o drzewo z zadowolonym pomrukiem. Szczęście wtedy go ogarniało, bowiem wolał tą stronę ducha, która nie krzywdzi, a wydaje się aprobować jego kroki. Chciał słyszeć z jego pyska pochwały. Łaknął tego niczym spragniony. A gdy coraz bardziej tego pragnął, tym bardziej stawał się zdeterminowany, by postarać się go nie zawieść.
Przybrał pozycję łowiecką, by skryć się w gąszczu krzewów. Czerwona Róża właśnie ze znudzoną miną rozglądała się po otoczeniu, szukając najwyraźniej pożywienia.
Rady jego przewodnika przelatywały mu przez umysł. Jakaś cząstka jego świadomości, zdołała je jeszcze w jakiś sposób przeanalizować.
Chyba wiedział o co chodziło. A nawet jeśli nie, to pan go poprowadzi.
"Jest tak samo cwana, jak ją zapamiętałem" ton głosu przywódcy zmienił się; słychać w nim było wyraźną urazę. "Ciekawe, czy zmądrzała przez te księżyce od mojej śmierci... To czas, by się przekonać. Teraz rób, co mówię, Upadły Kruku. Chcesz, by się ciebie przestraszyła, ale by wciąż widziała w tobie tego samego kota. Przywitaj się z nią, a potem wyjdź z zarośli. Powiedz jej, jak bardzo za nią tęsknisz, Kruku, daj jej znać, że nie pozwolisz jej od ciebie odejść. Zaznacz granice, ale bądź przy tym delikatny."
Gdy ostatnie słowa padły, jego pysk od razu otworzył się, tak jakby rozkaz uaktywnił w nim kaskadę zdarzeń.
— Witaj, Czerwona Różo. — Wynurzył się z zarośli, spotykając jej pełne zdumienia spojrzenie. Dojrzał w jej oczach przez chwilę tęsknotę za utraconymi marzeniami, lecz szybko to skryła. Mądrze. — Nie wiesz jak za tobą tęskniłem. Unikasz mnie... Dlaczego? — Nie przestawał na nią napierać, nawet wtedy, gdy zmuszona jego bliskością zaczęła się cofać. O tak, on nią sterował. Kierował jej ciałem tak jak pragnął. Wyznaczał rytm jej kroków i kierunek, w którym zmierzała. To on miał pełnie władzy. On...
— Co tu robisz? — padły słowa, a jej ciało zatrzymało się na drzewie. — Nie powinno cię tu być. Ześwirowałeś... Wszyscy o tym gadają w klanie, więc nie mów mi tu o tęsknocie. Nic między nami nie było.
Kłamstwa! To były kłamstwa! Wmawiała to sobie, widział to po sposobie w jakim uciekała od niego wzrokiem.
"Tęskni za tobą, Upadły Kruku. Tęskni za tym, jak byliście blisko. Widzisz to po jej oczach... Widzisz to, jak okłamuje samą siebie. Musisz pamiętać, kto wydaje rozkazy, a kto je wykonuje w tej relacji, Kruku. Musisz pamiętać, że to ona ma dostosować się pod twoje wymagania. Spytaj się jej, dlaczego cię porzuciła, spytaj się jej, dlaczego nie wierzy w to, że jesteś tą samą osobą. Powiedz jej, że zależy ci na niej bardziej niż kiedykolwiek i zrobisz wszystko, by utrzymać ją przy sobie. Że to nie jest kwestia jej wyboru"
O tak. Widział to. Pragnęła od zawsze jego uwagi. Tymi swoimi docinkami i wpadaniem mu pod łapy, gdy był jeszcze zdrowy na umyśle.
— Dlatego mnie porzuciłaś? Bo tak gadają? Boisz się głupich plotek? Czemu nie wierzysz, że jestem tą samą osobą, którą znałaś? Ja... tak długo nad tym myślałem. Byłem głupi, że wcześniej ci o tym nie powiedziałem. Że nie zrobiłem pierwszego kroku. Czerwona Różo... zależy mi na tobie.
— Kłamiesz — wydusiła z siebie.
Pokręcił łbem.
— Zależy bardziej niż kiedykolwiek. Zrobię wszystko byś to zrozumiała. Naprawie swoje winy.
— Nie... Ja... na to za późno. Nie wiem czy... — nie dokończyła, bowiem jej przerwał.
— To nie jest kwestia twego wyboru! — warknął, czując jak irytacja powoli przenika przez jego pysk. Zaraz jednak wziął oddech, łagodniejąc. — Pamiętam te chwile, gdy byliśmy razem...
— To było bardzo dawno temu... Łasico... Czy dobrze się czujesz?
Odsunął się od niej nagle, jakby kocica uderzyła go w pysk. Jak śmiała... Jak śmiała wypowiadać to imię! To była jego hańba. Grzech, który przywracał okrutne wspomnienia, gdy był zaślepiony ideą matki. Nie... Nie był w stanie tego znieść.
Poczuł nagle przemożną chęć, by ukarać ją za te słowa. Chciał zasmakować jej krwi, usłyszeć krzyk oraz zobaczyć jej łzy.
"To taki wstyd... Wracać do swojego poprzedniego imienia, do imienia, które nadała ci matka; które miałeś nosić jako żywy następca jej przyjaciela. Jakbyś był oddany tylko jej woli... Bez własnej osobowości, bez własnego zdania. A ona potwornie ci to wypomniała. Pewnie sama chciałaby posiadać nad tobą taką kontrolę, jaką matka miała nad tobą, nie sądzisz, Kruku? A może... Łasico?" W głosie lidera słychać było kpinę. "No właśnie. To ty zdecyduj, czy chcesz, by cię tak nazywano. Pokaż jej, czy ma prawo zwracać się do ciebie tym imieniem."
— Nie nazywaj mnie tak! — zasyczał, czując jak pazury wbijają mu się w ziemię. Głos zmarłego podjudził go tylko bardziej. On? Łasicą? Nigdy! Pluł sobie w twarz, że kiedyś był tak głupi, że był dumny z tego miana. Teraz jednak przejrzał ten fałsz, którym karmiła go matka. Nie zamierzał być po raz kolejny poniżany! — Nigdy. Więcej! — wycedził, podchodząc do niej w jednej chwili. Czuł jej oddech na pysku, widział zaskoczone spojrzenie oraz skrzywienie nosa. Jak nic nie podobała jej się ta bliskość.
— Jesteś szalony... — szepnęła, ale nie zareagowała, gdy szarpnął nią boleśnie tak, że upadła na ziemie. Nie wydała z siebie krzyku. Ujrzał jak sama zaczyna się wściekać na to, że popsuł jej urodę.
— Ty wronia strawo! — Wykrzywiła się wrogo. — Co ty sobie myślisz?!
No właśnie... Co w niego wstąpiło? Czemu nagle uraza tak wielka zawładnęła jego sercem? Nie podobała mu się jej postawa. Gdzieś w tle umysłu brzmiało mu słowo "zdrada". Czy to prawda? Nigdy jej nie zależało na Kruku? Wolała Łasice? Tego nic niewartego gnojka?
— A ty?! Jak śmiesz się tak do mnie zwracać?! Nie masz prawa... Nie masz... — zawarczał gardłowo, postępując krok naprzód.
— Szakala Gwiazda powinna dawno cię wygnać! Powiem jej o wszystkim! Zamknie cię w jakiejś norze świrusie!
"No widzisz, Kruku... Najpierw ciągle opierała się moim skromnym propozycjom, ale jeśli trzeba, wyda swojego przyjaciela - a któż wie, gdyby nie ta utarczka - może i kogoś więcej, wprost w łapy jednego z moich. Taka jest Róża... Obłudna i dwulicowa. Ale boi się ciebie, Kruku. Jest wściekła i przestraszona. To dobrze."
— Nie mogę pozwolić jej uciec... To ja musze ją uwięzić... — powiedział do ducha, a kotka słysząc te słowa nastroszyła sierść.
— Świr! Spróbuj tylko mnie tknąć, a pożałujesz! — Wystawiła pazury, gotowa do ewentualnej walki.
— Powiedz panie co robić. Co robić? — kolejny raz zaufał w tej kwestii swojemu oprawcy. Był niczym gotujący się do skoku pies, którego powstrzymywała wola pana przed rzuceniem się w kierunku swojej ofiary. Bowiem wciąż gdzieś w jego świadomości była ta racjonalna iskierka, która buntowała się przed dokonaniem tego co pragnęła cała reszta jego ciała. Ale krew... tak kusiła. Ten zapach i smak rozpływający się po pysku... Błogość jaka wtedy ogarniała jego umysł...
"Co zrobić?" głos lidera zaśmiał się cicho, przeszywając głowę Kruka. "Zależy, czy chcesz ją zabić, czy unieszkodliwić. W obu przypadkach powinieneś użyć siły. Zrań ją na tyle, by nie mogła uciec ani się bronić."
I wtedy stracił kontrole. Jego łapy same zadecydowały. Rzucił się na nią, splatając w morderczym uścisku. Walczyła zaciekle, ale oboje mieli wyrównane szansę. Wszak tu już przestało chodzić o własne pobudki. Teraz kiedy ból rozchodził się po jego ciele spowodowany zadrapaniami, liczyło się tylko i wyłącznie zmuszenie jej do tego, aby przestała. Aby przestała go krzywdzić.
***
*tw krew*
Dyszał spoglądając na martwe ciało kotki. Nie pamiętał chwili, kiedy wyzionęła ducha i jak dokładnie to się stało. Jedyne co widział to krew. Czuł ją wszędzie. Nawet na języku. To była jego sprawka? Nie... Teraz świadomość czynu do niego dotarła. Zabił ją.
— Nie... — wyrwało się z jego pyska. — Nie! Czemu... Dlaczego?! — Potrząsnął nią z nadzieją, że ożyje. Poczuł jak łzy zaczynają spływać mu po pysku. — Co ja zrobiłem... — zaczął łkać, przejeżdżając sobie łapami po głowie, mierzwiąc futerko. Oszalał. Miała rację. Oszalał. Nie panował już nad tym kim był. Duch odebrał mu wszystko co tak cenił. A teraz sen okazał się być prawdą. Stał się potworem. Dokładnie takim samym jak Mroczna Gwiazda.
"Zamierzasz płakać z powodu jej śmierci?" głos w jego głowie prychnął z wyraźną pogardą. "Myślisz, że ona by nad tobą płakała, gdybyś umarł? Nie okazuj jej swojej słabości nawet po śmierci. Zasłużyła na to. Było mi obojętne, co zamierzasz z nią zrobić, ale śmierć zdaje się lepsza niż podarowanie jej łaski, którą wykorzystałaby przeciw tobie."
On nic nie rozumiał! Nic! Dla niego to była tylko zabawa, gra. Nie widział tego co on widział w niej. Dlaczego dał się wytrącić z równowagi? Co takiego się stało, że wpadł w zwierzęcy szał? Czy to oznaczało, że był już stracony?
Szakala Gwiazda go zabije. Zrobi publiczną egzekucję. Uwolni go od ziemskich trosk. A wtedy... Jego oddech przyśpieszył. Musiał uciekać. Nie mógł tu pozostać. Nie chciał skończyć jak Nocna Tafla i inni, rozszarpani na oczach wielu. Chciał wybrać swój własny koniec.
"Uciekaj, Kruku, tylko to ci pozostało. Jeśli nie Szakala Gwiazda, to ja skończę twój żywot. Nieważne, co wybierzesz, skończysz w marności, a twoje ciało zjedzą wrony i kruki. Nikt nie będzie cię opłakiwał. Nikt nie będzie cię pamiętał. A po śmierci znów się spotkamy."
I zrobił to czego sam od siebie oczekiwał. Pognał w tę pędy jak najdalej od martwego truchła. Przedzierał się przez krzewy, pozostawiając za sobą skapujące z pyska krople krwi. Nie miał do czego już wracać. Był... wolny. Nareszcie po tylu księżycach zdecydował się wybrać drogę, w której nie było Klanu Wilka. Nie był już zmuszony przebywać tam z woli matki oraz ducha. Ten pozwolił mu odejść.
Może Mroczna Gwiazda wiedział, a może on sam przeczuwał, że jego czas dobiega powoli końca. Wybrał po raz pierwszy świadomie jak chciał zakończyć swoje życie. Nie jako zdrajca, stracony na oczach wielu. Umrze w zapomnieniu, gdzieś na terenach niczyich, gdzie rozdziobię go dzikie ptactwo. Tak... Tak odchodzili ci, którzy próbowali zmienić świat na lepsze, lecz zamiast tego popadli w obłęd.
Chociaż łapy powoli odmawiały mu posłuszeństwa, a płuca paliły od biegu, pozwolił sobie odsapnąć dopiero wtedy, gdy granica z Klanem Wilka była już daleko.
I teraz... nie wiedział co zrobić. Świat stał przed nim otworem, jak też różne niebezpieczeństwa. Zapach krwi drażnił go po nosie, ale nie miał sił, by coś z nim zrobić. Wdrapał się na najbliższe drzewo i ukrył w jego koronach. Może dożyje jutra, a może spadnie podczas koszmaru i rozbiję głowę? Dlatego też nie zmrużył oka. Nie, gdy nie poczuł, że był już sam. Tylko był pewien problem... On nigdy nie był sam. Zawsze gdzieś w głowie szumiał mu głos upiora, który oczekiwał go w Mrocznej Puszczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz