Wreszcie się doczekała, wreszcie zostanie uczniem! Takie wieści dotarły do niej tego słonecznego, ciepłego poranka. Leżała rozwalona na środku żłobka; czuła się dziwnie, wciąż przebywając tutaj. Przypominała już bardziej dorosłego kota, nie małą, puchatą kulkę, którą była dwa lub trzy księżyce temu. Tak samo jej brat, który spoczywał kilka kroków dalej, bardziej w kącie. Srebrna Szadź nie musiała już aż tak trzymać nad nimi pieczy; Taniec mogła raz na jakiś czas wyjść sama, pozwiedzać obóz, o ile oczywiście będzie wciąż trzymała się w polu widzenia matki, zdarzało się, że towarzyszył jej liliowy, wtedy też udawali (a bardziej ona), że są wojownikami wybierającymi się na polowanie lub patrol. Rwała się na zewnątrz, chciała zobaczyć z bliska to wszystko, o czym opowiadał jej Koperkowe Wzgórze, chciała towarzyszyć ojcu w jego przechadzkach, być częścią nie tylko Klanu Klifu, ale i świata natury. Więc kiedy otworzyła oczy i zobaczyła, że mimo wczesnej pory, nie ma w środku matki, przeszedł ją dreszczyk; miała świetną intuicję, która właśnie teraz postanowiła dać o sobie znać. Skoczyła na równe łapy, przeciągnęła się i ziewnęła, ukazując perliste kły. Lekkim krokiem przeszła przez żłobek, by wyjrzeć na obóz. Dostrzegła białą kite rodzicielki w oddali; siedząc, omiatała nią skalistą posadzkę, rozmawiała z Przyczajoną Kanią i Srokoszową Gwiazdą, on jednak nie wydawał się być jakkolwiek zainteresowany ową dyskusją. Futerko na jej grzbiecie wręcz stanęło dęba z ekscytacji; na pewno rozmawiają o ich mianowaniu! Na pewno! Musiała obudzić Pokrzywka, by ten zaczął się przygotowywać; psychicznie i fizycznie. Sama musiałaby usiąść i wyczyścić sobie futerko, wydłubać kamyczki z puchu na ogonie, naostrzyć pazurki… Tyle do zrobienia! Nie ma co zwlekać! Szybkim susem doskoczyła do śpiącego wciąż brata. Bez ogródek, po prostu wskoczyła mu na niego, przewieszając swoje kościste ciało przez jego masywniejszy grzbiet. Kocur wydał z siebie senny pomruk, to zdziwienia, to dyskomfortu.
— Ta-Taniec… Co ty wyprawiasz? — powiedział, wciąż będąc jedną łapą w krainie nocnych mar. Otworzył jedno oko, napotykając od razu rozentuzjazmowany wzrok siostry, a do jego uszu po chwili doszło jej głośne mruczenie.
— Mianowanie braciszku! Nasze! Nasze mianowanie, zostaniemy uczniami, nareszcie wyjdziemy z tego koszmarnego miejsca! — wykrzyczała wręcz szczęśliwa kotka. Wyciągnęła wyprostowane przednie nogi i zaczęła ubijać nimi stosik suchej trawy, nie mogąc pozostać bezczynną; rozpierała ją energia.
— Skąd wiesz? — zapytał, próbując podnieść się na przednie łapy, ale ciężar szylkretki znacznie mu to utrudniał — Złaź ze mnie chudzino, wbijasz mi się w plecy.
— Szadź siedzi przy legowisku lidera i rozmawia z Przyczajoną Kania, na pewno to o tym, nie ma innej opcji! — Taniec ześlizgnęła się powolutku, zatrzymując się na puchatym ogonie Pokrzywka, na co ten lekko się skrzywił i siłą wyciągnął go spod niej — No pokaż trochę entuzjazmu, naprawdę nie robi to na tobie żadnego wrażenia? Nie cieszysz się?
— Tego nie powiedziałem… Ciesze… — wymamrotał i wstał, prężąc grzbiet. Zielonooka również podniosła się z suchej trawy i otrzepała; no teraz to na pewno będzie do końca dnia wyciągać siano z futra…
— Wiem, że zapewne wolałbyś tu grzać zadek, ale nie ja, mój kochaniutki Pokrzywku
— Nie, przestań… — miauknął i wyszedł przed żłobek, by sam się upewnić, co do prawdziwości słów siostry. Faktycznie było, jak mówiła. Matka rozmawiała z dwójką kocurów, a po chwili pożegnała się, odwróciła w ich stronę, a gdy jej oczom ukazała się para ciekawsko wyglądających łebków, uśmiechnęła się szeroko.
— Dobre wieści kochani, szykujcie się, jeszcze dzisiaj będziecie mianowani. Srokoszowa Gwiazda tak się spieszy, gdyż chce, abyście towarzyszyli innym w tego nocnym zgromadzeniu — powiedziała spokojnie, lecz radośnie, Srebrna Szadź, która też już pewnie chciała wrócić do zwykłego życia wojowniczki, do patroli i świeżego powietrza, otwartych terenów i spacerów z Koperkowym Wzgórzem.
— Idziemy na zgromadzenie?! — podekscytowała się Taniec. Ten dzień nie mógł być lepszy, kotka wręcz buzowała od nagromadzonej energii i szczęścia — Pokrzywku! Słyszałeś? Nie dość, że dostaniemy nowe imię, mentorów, to jeszcze zobaczymy inne klany, liderów, tych wszystkich wojowników… Wow!
— Oh… Tak… Super — wymruczał liliowy trochę zmieszany. Siostra kompletnie go nie rozumiała oczywiście, wiedziała, że jest on o wiele bardziej wycofany i nieśmiały, ale czy na serio nic to dla niego nie znaczyło? Przecież ona dosłownie nie potrafiła znaleźć sobie teraz miejsca. Nie wiedziała, czy jest w stanie przysiąść, by wyczyścić sobie sierść, chyba będzie musiała poprosić o pomoc Zieloną Łapę, jeśli oczywiście będzie miała chwile.
* * *
Koteczka przeskakiwała z nogi na nogę; nie potrafiła utrzymać w ryzach nagromadzonych, przez te wszystkie księżyce spędzone w kociarni, emocji. Czuła pod łapami parzący ogień ekscytacji, w gardle ja drapało, a w brzuchu latało stado wróbli, które łaskotało jej kiszki. Kochana przyjaciółka specjalnie zaprzepaściła dla niej możliwość udania się na patrol łowiecki, a tak je lubiła. Czarna terminatorka, wraz z właścicielką futerka, bardzo starannie powyciągały z niego każdy, nawet najmniejszy kamyczek, najbardziej kruche ździebełko siana. Dodatkowo wytargały jej wszystkie niesforne kołtuny, których i tak nie dało się już pozbyć inaczej niż siłą. Swoim pazurem, starsza, ostrożnie wyciągnęła z pyska młodszej stare kawałki zwierzyny. Taniec była już w stu procentach gotowa, by dostać swoje nowe, wspaniałe imię. Pokrzywek też nie siedział bezczynnie, jednak on nie miał nikogo do pomocy; siostra proponowała, aby poprosił Szarą Łapę, ale ten zaprotestował i uparł się, że sam sobie poradzi. Mimo wszystko czegoś młodej brakowało w swoim wizerunku. Spokojnie, by się nie ubrudzić, podreptała do swojego małego ‘warsztaciku’ i zaczęła szukać jakiejś subtelnej ozdóbki. Przebierała łapami w tych wszystkich szpargałach, ale nic nie wydawało się odpowiednie… Aż wreszcie znalazł mały wianuszek z gołębich piórek, o pięknym białym kolorze, którym szyku dodawała para, długich, należących do bażanta. Założyła go na jedno uszko i odwróciła do pozostałych.
— A ty co masz na łbie? Gniazdo? — zaśmiała się Zielona łapa, patrząc na przyjaciółkę z wyrazem politowania, zmieszanego z rozbawieniem. Srebrna Szadź tylko uśmiechnęła się pocieszająco do córki, jakby chciała jej powiedzieć, że wcale nie wygląda, jakby zaryła na polanie w gniazdo przepiórek, że wygląda po prostu… ekstrawagancko?
— To się nazywa dbanie o własny wizerunek, kochana — odgryzła się i zamachnęła puszystą kit, wzbijając w górę suchą trawę.
— NO CO TY ROBISZ KRETYNKO! MYŚLISZ, ŻE PO CO CIĘ CZYŚCIŁAM?! — wrzasnęła pierworodna Białej Zamieci, tak, że aż futro stanęło Pokrzywkowi na karku. Biegnąc w stronę koleżanki, chcąc w pysk złapać przynajmniej kilka paproszków. Nie udało jej się to i wywaliła się pyskiem w suche liście.
— No brawo błyskawico, jak TY teraz wyglądasz, co? — zaśmiała się Taniec i przeskoczyła nad półleżącą czarną. Do legowiska akurat zaglądał Koperkowe Wzgórze razem z Przyczajoną Kanią. Drugi kocur wyglądał równie zblazowanie co zwykle, za to ojciec dwójki, był cały w skowronkach. Pewnie również nie mógł się doczekać, by zabrać znów partnerkę na wspólne polowanie czy nocny patrol.
— Witajcie kochani, no to co? Gotowi? — zapytał spokojnie, acz bardzo wesoło. Szylkretka wypięła pierś i podniosła łeb, na co zastępca tylko przewrócił oczami i coś westchnął pod nosem.
— Gotowa jak nigdy! Nie ma szans, że spędzę tutaj jeszcze chwile dłużej — stwierdziła, wyrywając się w stronę wyjścia.
— Aż tak źle ci było pod moją pieczą? — zapytała z udawanym smutkiem Szadź, na co jej córka parsknęła i wyrwała się jeszcze dalej; była już kilka lisich długości od reszty, a nawet Srokoszowa Gwiazda nie zwołał jeszcze kotów.
— Oczywiście, że nie mamciu, ale ptaszki w końcu wylatują z gniazdka, jedyne co możesz zrobić to połamać im skrzydła
— Z tym swoim głupim pierzastym wianeczkiem, wyglądasz jak jakiś ptak, co przygrzmocił w drzewo, wiesz? — odburknęła obolała terminatorka, podnosząc się nareszcie z suchej wyściółki. — Jak trzepnięty łabędź…
Ale Taniec nie zwracała już uwagi na dogryzki swojej przyjaciółki; czekała tylko, aż lider wynurzy się ze swojego legowiska i wskoczy na kamienną mównicę. Nie mogła się doczekać, aż usłyszy swoje nowe imię, wypowiadane przez wszystkich w klanie. Wciąż pamiętała zżerającą ją zazdrość, gdy to Zieleń i Szary stali przed obliczem przywódcy, kiedy nadawał im imiona i przydzielał mentorów; ale teraz to się zmieni, będzie mogła dogonić ich trening i pokazać ile jest warta. Usłyszała za sobą kroki kotów, które wyszły po niej ze żłobka. Najszybciej dobiegła do niej smolista terminatorka, teraz cała pokryta słomą, przylgnęła do jej boku, kiedy ją mijała, łasząc się i przy okazji, przylepiając część swoich paprochów do znacznie dłuższego futerka szylkretki
— TY SZEMRANA ŁAJZO! WRACAJ TU! ZIELONA ŁAPO! — Krzyknęła za uczennicą, która jednak już pobiegła w stronę swojej mentorki, wracającej z łowieckiego patrolu, który opuściła, aby pomóc przyszłej kompance wyglądać ładnie i schludnie.
Poczuła czyiś delikatny dotyk na owym, zabrudzonym boku, chciała już odskakiwać, ale okazało się, że to tylko matka, która delikatnym muśnięciem wyciągnęła kawałek słomy z jej futerka. Posłała jej łagodny uśmiech, a pierworodna w zamian szybko przylgnęła swoim czołem do jej pyska i zamruczała głośno. W tym momencie dołączyli do nich Koperek i Pokrzywek, wcześniej zostawiając w tyle, by obejrzeć rozwijający się na kamieniu porost.
Nagle rozniósł się odgłos kroków Srokoszowej Gwiazdy, który wskoczył, bez żadnej elegancji, na półkę skalną.
— Mógłby wejść zwyczajnie na około, nie wyglądałby jak taka nieporadna wiewiórka… — szepnęła do brata, na co ten wybałuszył oczy i dał jej kuksańca łapą w bok.
— Jesteś niepoważna, to nasz lider… — pouczył ją liliowy, na co kotka tylko przewróciła oczami i uśmiechnęła się do niego, czekając na słowa, które zwołałyby cały klan. Ojciec ogonem dał im znak by podeszli już trochę bliżej, tak też zrobili. Idealnie w porę znaleźli się pod mównicą.
— Klanie Klifu, zbierz się! — krzyknął doniośle, a koty szybko powychodziły z legowisk, przestały wykonywać wieczorną pielęgnację, czy przerwały posiłek. Jak jeden mąż, niektórzy bardziej wartko, inni trochę wolniej, już po chwili wszyscy zasiedli pod mównicą. — Dziś powitamy wśród nas dwójkę obiecujących uczniów. Dorastali pod okiem swojej matki, Srebrnej Szadzi, która wychowała ich na przykładnych członków naszego klanu. W końcu dorośli na tyle, by rozpocząć trening pod okiem mentorów, nosząc dumnie nowe imiona.
Taniec stała jak na kolcach jeżyn, nie potrafiła uspokoić rozszalałego oddechu, czy bicia swojego serca, które teraz równie dobrze mogło należeć do nornicy, a nie do dość sporej kotki. Ogon niespokojnie przerzucała to na jedną, to na drugą stronę, cała drżała. Wzrok miała rozbiegany, nie wiedziała, na co ma patrzeć, czy na lidera, zastępcę, na swego brata, który siedział obok, czy szukać wzrokiem przyjaciółki, a może zgadywać, kto będzie jej nauczycielem… Ach! Niech on już przejdzie do rzeczy!
— Pokrzywku, ukończyłeś 6 księżyców, jesteś już na tyle duży, by rozpocząć trening pod nowym imieniem. Od teraz Klan Klifu będzie cię znał jako Pokrzywową Łapę; będziesz się pilnie uczył pod okiem Oliwkowego Szkwału, który przekaże ci wszystko, co wie — fakt, że brat został mianowany szybciej, dobił kotkę, ale próbowała nie dać sobie tego po sobie poznać. To tylko kilka chwil, jeszcze tylko momencik i nadejdzie jej czas; tak sobie mówiła. — Oliwkowy Szkwale, jesteś lojalnym wojownikiem, który mimo swych… wad świetnie służy Klanu Klifu. Wytrenowałeś już jednego młodego kota, który teraz jest wśród nas i sam ma swojego terminatora. Spraw, by twoja odwaga i oddanie przeszło Pokrzywową Łapę
Niewielki kocur z trzema łapami wyszedł, dosyć sprawnie, przed szereg. Jej brat również zrobił kilka kroków, po czym zetknęli się nosami. Ktoś w tle chciał już zacząć skandować imię kocura, ale uciszył go brak reakcji innych. Dwójka przeszła na bok, przyszedł czas na lilijke.
— Taniec, tobie również pisana już jest ścieżka wojowniczki, lecz najpierw musisz ukończyć trening. Pod twoim nowym imieniem, Tańcząca Łapo, będzie prowadzić cię do niej Lisi Ognik. Słuchaj jej słów, a nigdy nie będziesz balastem dla naszego klanu. — szylkretka wręcz zamarła z ekscytacji. Wreszcie. Wreszcie nie będzie skazana na tę straszną kociarnię, wreszcie zacznie trening pod okiem wspaniałej kotki, którą na pewno była jej mentorka. Wystąpiła bliżej mównicy i czekała, na kolejne słowa Srokosza, by tylko móc już poczuć swoim nosem, nosa pointki. — Lisi Ogniku, jesteś sprytną łowczynią o szybkich łapach, na pewno świetnie sobie poradzisz z kształtowaniem tej o to uczennicy. Przekaż jej wszystko, co umiesz
Kocice zbliżyły się do siebie; oczy młodszej błyszczały niczym klejnoty, taki czuła w sobie szał radości, grzbiet jej się jeżył, a gdy w końcu poczuła mokrą skórę, na swoim pysku, niemal nie zapiała. Trzymała jednak emocje na wodzy, jak tylko najlepiej umiała, i równym krokiem odeszła, by stanąć obok Oliwkowego Szkwału i brata. Nagle rozniósł się doniosły, wspólny głos wszystkich klifiaków; miała wrażenie, że trwał on całe wieki i zanim ucichnie, zdąży odejść do Klanu Gwiazdy, a jednocześnie, chciałaby być tak doceniana przez jeszcze przynajmniej moment.
— Pokrzywowa Łapa! Tańcząca Łapa! Pokrzywowa Łapa! Tańcząca Łapa! … — wiwatowały koty. Kocur wydawał się onieśmielony; bicolor dla odwagi zawinął swój chudy, krótszy ogon o jego puchatą kitę, na co jego uczeń delikatnie się uśmiechnął. Spośród tłumu Taniec bez problemu potrafiła odróżnić krzyk Zielonej Łapy; słyszała go już tyle razy, że rozpoznałaby go w szale wielkiej bitwy. Odnalazła jej ciemne futro i posłała oczko, na co ta wyszczerzyła się szeroko, ukazując ząbki. Szylkretka spojrzała w górę na swoją nauczycielkę, ta szybko odwzajemniła jej uśmiech, przymykając delikatnie oczy.
— Obydwoje, uczcie się pilnie, traktujcie z szacunkiem swoich mentorów, ale i innych członków klanu, zdobywajcie wiedze i doświadczenie — rzekł na koniec lider, zatrzymując część zebranych, którzy już chcieli wrócić do poprzednich czynności — Nie pozwólcie, aby Klan Klifu kiedykolwiek miał się za was wstydzić, bądźcie jego chlubą i przyszłością.
Rzekł i odwrócił się, dając do zrozumienia, że ceremonia mianowania dobiegła końca. Zszedł z mównicy i wrócił do swojego legowiska, za nim podążał Przyczajona Kania.
Niezainteresowani w końcu się rozeszli. Na środku obozu pozostali jedynie rodzice dwójki i czarna terminatorka; chcieli pogratulować najmłodszym uczniom w Klanie Klifu. Podeszli wraz z mentorami.
— No, no… Tańcząca Łapo, tak? — zaśmiała się Zielona Łapa — Twoje łapki na serio potrafią śmigać jak w tańcu? Może to wypróbujemy, co?
Starsza już chciała skoczyć na lilijke, lecz przeszkodziła jej Lisi Ognik, która zajmowała całą uwagę jej przyjaciółki. Była w nią wpatrzona jak w morki krajobraz, zachwycona jak pierwszymi promieniami słońca w Porę Nowych Liści.
* * *
Powoli zapadał zmierzch. Tańcząca Łapa ledwo co dała radę uspokoić się po mianowaniu, a już czekała na nią kolejne niesamowite wydarzenie, a mianowicie zgromadzenie klanów. Wciąż nie mogła uwierzyć, że czeka ją taki zaszczyt już na samym początku swojego szkolenia na wojowniczkę. Cieszyła się niezmiernie, wręcz nie potrafiła wyrazić tego słowami. Jedyna niezadowoloną osobą, biorąc pod uwagę ową sytuację, była oczywiście Zielona Łapa, która mimo bycia uczennicą już parę księżyców, jeszcze nigdy nie uczestniczyła w owym spotkaniu. Teraz, więc gdy szylkretka krzątała się po swoim nowym legowisku, nie mogła oderwać oczu od każdej szczeliny i kamienia, każda nowość spotykała się z reakcją szczerego zachwytu z jej strony.
— Ach… Tak pięknie księżyc przebija przez tafle wody… Nie uważasz, Zielona? — zapytała rozmarzona, czując jasny blask na swoim policzku. Przymknęła ślepia, a ciepły wiatr, niosący wilgotny powiew, poszarpał jej futro na karku. Odetchnęła rześkim powietrzem.
— Taa… Tylko nie narób pod siebie… — odburknęła, kładąc sobie łapę na pysku, gdyż niesforna łuna światła zamigotała jej prosto w ślepia. Przewróciła się na drugi bok, uderzając ciężko grzbietem o suchą wyściółkę swojego leża. Westchnęła ciężko i wydała z siebie bliżej nieokreślony dźwięk; coś pomiędzy beknięciem, a warknięciem.
— Na Klan Gwiazdy, ale ty się dąsasz. To nie moja wina, że Srokoszowa Gwiazda wie, że beze mnie to nie ma po co gdziekolwiek wychodzić. No wiesz, nudy i takie tam… Gdzie Tańcząca Łapa, tam zabawa na całego — wyszczerzyła się i klapnęła obok czarnej, kładąc jej na zadku przednie łapy i głowę. W odpowiedzi dostała tylko kopnięcie w pierś, tak mocne, że aż zaparło jej na moment dech. — H-hej! Pająki zasnuły ci mózg?!
Tamta nie zareagowała i na to pytanie, więc lilijka od prychnęła i również obrażona wyszła szukać brata, swojego lub przyjaciółki. Obóz jednak świecił, w głównej mierze, pustkami. Jakiś czas temu Przyczajona Kania wysłał nocny patrol, złożony z kotów, które nie wybierały się na zgromadzenie; tam najpewniej znajdował się Szara Łapa, ale w takim razie gdzie podział się Pokrzywek? Czy już się gdzieś zaszył ze swoim nowym mentorem, a co jeśli już gdzieś trenuje?! Przegoni ją?! Nie! Tak nie może być, przecież to kompletnie do niego nie pasuje, prawda? Zadając sobie takie pytania, stresując się, że to nie ona będzie najlepszą wojowniczką w rodzinie, truchtała po obozie, aż w końcu odnalazła liliowo-białe futerko, które przycupnęło gdzieś za skałą. Siostrzyczka wpadła na niecny plan, przecież w teorii, jeszcze rano była dzieciakiem, głupim kociakiem, czemu miałaby zaprzestać straszyć go, kiedy tylko nadarzy się okazja? Przykucnęła nisko przy ziemi, niemal dotykając brzuchem zimnej, gołej skały, zaczęła cichutko podchodzić w jego stronę. Powoli przesuwała się w jego stronę. Zapomniała jednak, że sama jest przygłucha, co sprawia, że jest jeszcze łatwiejszym celem do zajścia, niż niespodziewający się niczego kocur. Ktoś z całej siły nadepnął jej na ogon; Tańcząca Łapa zapiszczała i odskoczyła, w zamyśle wymierzając skok tak, by wylądować na kamieniu, który chciała wykorzystać do ‘ataku’, nic jednak z tego nie wyszło, gdyż zjechała jej noga i wyrżnęła zadkiem w siano, wciąż obejmując owy głaz przednimi łapami. Podniosła wzrok i napotkała ogniste, lecz przymglone ślepia lidera, który wpatrywał się w nią z mieszanką obrzydzenia i zażenowania.
— Chyba jednak za wcześnie wyszłaś z kociarni Tańcząca Łapo, skoro wciąż tylko w głowie masz głupie psoty… — wyrzucił z siebie, wyraźnie zblazowany i niechętny do żadnej dłuższej interakcji z młodą kotką. Zielonooka nawet nie wiedziała do końca, o co mu chodzi. Czy komuś przeszkadzała? No oczywiście prócz bardzo teraz zdezorientowanemu Pokrzywowej Łapie, ale to akurat norma; zawsze musiała mu trochę podokuczać, tak z miłości — Nie patrz na mnie takim tępym wzrokiem, tylko lepiej przygotuj się wraz z bratem do wymarszu, zaraz wychodzimy na zgromadzenie, nie ma czasu na kocięce debilizmy.
I potem odszedł, zostawiając kotkę z gorzką gulą w gardle. Nawet nie zdążyła nic powiedzieć, bo sam fakt pojawienia się przywódcy ją zszokował, no i niesamowicie wpienił, ale to już szczegół. Zza otoczaka wyjrzały turkusowe ślepka, które patrzyły na nią ze szczerym politowaniem i rezygnacją. Potem pojawiła się reszta kota.
— Mogłabyś nie pakować się w tarapaty po kilka razy dziennie, wiesz? — zapytał, bez jakiegokolwiek wyrzutu czy sarkazmu. Wydawał się być realnie przejęty umiejętnościami swojej siostry, w dziedzinie rozstrajania nerwów innych klifiaków, bo była w tym prawdziwym mistrzem.
— Ale jak ja się nawet nie staram?! To silniejsze ode mnie… — wybąkała, otrzepując futerko z kurzu i suchego listowia. Braciszek tylko pokręcił głową i ruszył w stronę zbierającej się na środku grupki kotów. Wciąż trochę poobijana i zakręcona Taniec puściła się w bieg za nim. To miało być jedno z bardziej przełomowych wspomnień w jej życiu, i o Gwiezdni, było…
(Zgromadzenie)
* * *
“No to teraz się popisałaś Taniec, niezłą odwaliłaś manianę…” To jedyne co wypełniało głowę uczennicy. Tym razem gdzieś tam w odmętach jej świadomości zaświtała myśl, że może powinna po prostu się zamknąć, ugryźć w język i nie dać się emocjom. No cóż, nie zienia to faktu, że tak naprawdę nie żałuje tego co powiedziała; w stu procentach się z tym zgadzała, jedyne co by zmieniła, to swoje położenie względem skały liderów… Ach! A tak naprawdę, wszystko jest winą tej uczennicy Klanu Nocy! To ona się wydarła i doprowadziła do katastrofy… Jak jej tam było? Morzowa Gwiazda? Co to w ogóle za kretyńskie imię… Srocza gwiazda musiała się najeść jakichś grzybków przed ceremonią mianowania. Albo może to jakiś rodzaj rzecznej ryby, której ona nigdy nie widziała? Morz? Musi kiedyś skosztować tego morza… Takie niezbyt mądre rzeczy kłębiły jej się w łepku, aż do momentu, kiedy niemal nie weszła w zadek strasznie zdenerwowanego Kani. Zielonooka miała wrażenie, że był on nawet bardziej wkurzony niż Srokosz… On to w ogóle był wiecznie wkurzony, jakby był zastępcą za kare, a pewnie w klanie była masa kotów, które doceniłyby to wyróżnienie i nie chodziłyby po obozie z położonymi uszami i spuszczonym ogonem. Na zgromadzeniu też nie powiedział ani słowa. Zastanawiała się, czemu te najbardziej reprezentatywne jednostki wśród klifiaków, muszą być takie… takie… nędzne! Ich klan wyglądał po prostu żenująca na tle innych. Te wszystkie silne, wspaniale prezentujące się kotki, nawet Agrest, który przewodził kotami z Owocowego Lasu, wyglądał znacznie lepiej od tego szarego mikrusa z krzywym pyskiem… Kiedy widziała, jak stoi obok Szakalej Gwiazdy o mało nie spaliła się ze wstydu, przyznając się do bycia członkiem tego samego klanu. To było takie żenujące, kiedy nowo poznana Lawendowa Łapa chwaliła się, że złota kocica jest jej mentorką; oczywiście Lisi Ognik również jest niesamowitą wojowniczką, lecz nie jest potężną liderką. Chociaż z drugiej strony każdy byłby lepszym przywódcą niż Srakosz… Na samą myśl o tym przezwisku na pysk wchodził jej uśmieszek. Nie mogła przestać uważać, że zrobiła to co powinna; wyśmiała jego zachowanie i nastawienie, wygląd i aurę, która od niego bije. Miała nadzieje, że to, co zrobiła przyniesie konsekwencje nie tylko jej, z tym była w stanie, tak przynajmniej myślała, sobie poradzić, ale nie wiedziała, jak to wszystko odbije się na reputacji pomarańczowookiego. Z drugiej strony, nie mogła sobie wyobrazić, że jakakolwiek, bardziej pozytywna, opinia na jego temat, istnieje. W końcu usłyszała szum wodospadu. Nareszcie! Droga dłużyła jej się niewyobrażalnie; zaczynała się bać, że Kania po prostu próbuje wyprowadzić ją na manowce i zostawić w jakiejś dzikiej, kompletnie jej nieznanej, głuszy. Czekoladowy przyśpieszył kroku, a przed samym wejście zatrzymał się, a gry uczennica chciała go szybko minąć i ukryć się przed jego osobą, zaszedł jej drogę i zmierzył przeraźliwie chłodnym spojrzeniem.
— Myślałem, że te jojczenie i narzekanie Judaszowcowej Łapy na nieokrzesane i głupie kocie Szarej Szadzi to przesada, ale okazałaś się przejść najśmielsze oczekiwania. Całkowicie ośmieszyłaś siebie, Srokoszową Gwiazdę i cały Klan Klifu, przed wszystkimi klanami. Nie wiem, w co sobie pogrywasz, ale mogę ci przysiąc, że jeszcze jedna taka akcja, a popamiętasz sobie jak nie lidera, tak jego zastępcę, zrozumiano? — wycedził przez niemal zaciśnięte zęby. Patrzył jej prosto w oczy; szylkretka nie zrywała kontaktu wzrokowego, nie kuliła się przed nim, chociaż musiała przyznać, że po grzbiecie przebiegł jej dreszcz, a kilka włosków stanęło pionowo na karku. Kania zrobił krok w bok, przepuszczając ją. Poczekał, aż jasna kita zniknie w okrytej mrokiem jaskini, a następnie spokojnym, acz stanowczym krokiem ruszył z powrotem, nie zdając sobie sprawy, że Klan Klifu, na czele ze Srokoszem, wracał już po jego śladach.
W tym czasie Tańcząca Łapa cichym, ostrożnym krokiem przedzierała się przez suchą wyściółkę. Nie miała ochoty na rozmowy, a na pewno nie na zdawanie raportu ze swoich dokonań. Wiedziała, że na pewno jakiś kot czuwa; modliła się jedynie, by nie był to ktoś, kogo niezwykle zainteresuje samotna uczennica wracająca przed wszystkimi ze zgromadzenia. Była już kilka kroków od legowiska terminatorów, czuła już jak sen zasnuwa jej powieki, że chociaż przez noc będzie mogła być spokojna… Jednak nie było jej to dane. Już w wejściu zauważyła parę soczyście zielonych oczu, a były to ślepia, których najbardziej chciałaby uniknąć… Zielona Łapa leżała z pyskiem opartym na wyciągniętych nogach i czekała na powrót przyjaciółki. Taniec ją rozumiała, gdyby zamieniły się miejscami, zrobiłaby tak samo.
— O-o, hej, nie śpisz? — zapytała bardzo cichym szeptem; nie słyszała nawet swojego głosu. Mogła przemyśleć, co powiedzieć w razie takiej sytuacji, zwłaszcza że byle ściema nie usatysfakcjonuje czarnej. To w sumie nie tak, że szylkretka wstydziła się swojego zachowania, co to, to nie. Nawet gdyby zastała córkę Białej Zamieci śpiąca, pierwsze co by zrobiła po wschodzie słońca, to opowiedziałaby jej wszystko, co miało miejsce poprzedniej nocy. No ale, wolałaby to zrobić następnego dnia… Tylko że teraz to już nikogo nie obchodziło, co ona wolała zrobić; Gwiezdni chcieli, żeby wyśpiewała wszystko tu i teraz.
— A nie śpię, czekałam — powiedziała, milcząc potem przez moment, najpewniej czekając, aż do legowiska wejdzie reszta uczniów; przecież musieli być nieźle wykończeni, zwłaszcza że tylko Taniec i Pokrzywek nie mieli poprzedniego dnia normalnych treningów czy patroli, nikt jednak nie wszedł, a prócz spokojnego szumu wody, panowała całkowita cisza. Było to okropnie podejrzane, a starsza zbyt dobrze znała młodszą towarzyszkę, by tak po prostu jej odpuścić; wiedziała, że ta coś zmajstrowała… — No to co? Opowiadaj!
Zrobiła jej miejsce obok siebie, więc długowłosa położyła się obok niej, wkładając łapki pod ciało. Nie wiedziała, co w ogóle ma powiedzieć… wszystko? Tak od początku? Czy ma od razu przejść do sedna i oszczędzić kotce słuchania o pierwszej rozmowie z wilczakami… Najłatwiej było po prostu streścić najnudniejszy początek i rozwinąć się dopiero po spotkaniu pary z Klanu Nocy; tak, tak też chciała zrobić, ale nawet nie wydusiła z siebie jednego słowa, bo w obozie zawrzało. Koty powróciły ze zgromadzenia. Soczyste ślepia wlepiły się te o mglistym odcieniu; widziały w nich zalążek strachu i stresu; zdziwiło to Zieloną Łape; przecież Tańcząca Łapa nigdy nie dawała za wygraną, nie bała się konsekwencji, robiła to co chciała, mówiła to, z czym się zgadzała, a teraz? Teraz siedziała obok niej w kompletnym bezruchu, z uszami postawionymi sztywno, w pion, tak by wyłapać każdy dźwięk. Jej oddech był dziwny, jakby chciał być przyśpieszony, ale jego właścicielka robiła wszystko, by go opanować; szło jej… okropnie.
— Ej, jak nie przeżyje dzisiejszej nocy, co nie? — odezwała się w końcu Tańcząca Łapa, nie odrywając wzroku od grupy kotów, która powoli się rozrzedzała i odsłaniała stojącego na przodzie lidera rozmawiającego z zastępcą. — To weź, proszę, ugryź ode mnie w dupę, kolejno Judaszowca, Kanie, Srokoszową Gwiazdę, a na samym końcu, samą siebie, najlepiej najmocniej.
— Wiesz co, jak ty nie przeżyjesz, to obiecuje, że cię zabije, bo musisz mi dokładnie powiedzieć, za co zamordować chce cię ta majestatyczna dwójka — odrzekła, wpatrując się, równie nie subtelnie co szylkretka, w niebieskiego i czekoladowego kocura, którzy posyłali im wrogie spojrzenia.
— Kochana, jakbyś wiedziała, to byś uznała mnie za najzabawniejszego kota pod rozgwieżdżonym niebem… — odszepnęła, na chwilę odwracając głowę w stronę przyjaciółki, by się do niej uśmiechnąć, i jakby na wspomnienie faktycznych wydarzeń, wybuchnęła jej szczerym śmiechem w twarz. Kiedy przywódca, jak się zdawało, to zauważył, szala musiała się przelać. Rozwścieczony, ciężkim krokiem, z futrem nastroszonym na całym, krępym ciele, ruszył w stronę legowiska uczniów. Popchnął barkiem najpierw Przyczajoną Kanie, potem wszedł między Judaszowca i idąca delikatnie za nim, Bożodrzew, nie zważając kompletnie, że niemal ją wywrócił. Tamta dwójka przystanęła niemal natychmiastowo, zaciekawieni przyglądali się całej sytuacji. Brązowy uczeń podniósł jedną brew, a biała z niedowierzaniem czekała na rozwój wydarzeń.
— No to heca — zdążyła tylko dodać Taniec, zanim Srokosz nie wparował do ich jaskini. Sama jego obecność wydawała sie być taka głośna, że na swoim miejscu przekręcił się Szara Łapa, niemrawo otwierając ślepka, ale kiedy tylko rzucił okiem na rozgrywającą się przed nim farsę, zamknął je, nie chcąc brać żadnej odpowiedzialności za to, co miało się za chwile wydarzyć. Gdzieś w tle, w blasku księżyca, zaświtało jej liliowe futro Pokrzywowej Łapy; brat był przerażony, jego wielkie ciało wydawało się być z galaret, cały się trząsł i próbował za wszelką cenę znaleźć siostrzyczkę, zanim zrobi to lider. No się nie popisał zdolnościami poszukiwacza. Cisza była taka przytłaczająca, a atmosfera gęsta, że można by było ją rozrywać pazurami. Wydawała się trwać wiekami. Taniec nie wiedziała, czy to ona ma jakoś zareagować; tak podpowiadało ją mrożące krew w żyłach spojrzenie krótkowłosego, ale tak naprawdę, co niby miała powiedzieć? No bo ona nie miała nic więcej do powiedzenia, wykorzystała temat już na zgromadzeniu; to on miał do niej wąty. Jedyne, na co wpadła to jak najszybsze przerwanie tego milczenia, bo zaczynało jej ono dudnić w uszach, nawet jeśli była półgłucha. Odchrząknęła, najpierw raz, potem drugi. I tyle. Srokoszowa Gwiazda wziął jeden głęboki wdech i zrobił ostatni krok, wgłąb legowiska uczniów, będąc teraz kilka kocich kroków przed kotkami, wciąż leżącymi na ziemi.
— Wstawaj. Masz pojawić się pod mównicą natychmiast. Jeśli będę musiał na ciebie czekać, to uwierz, że nawet Gwiezdni nie będą w stanie cię uchronić. — wycedził przez kły i odwrócił się, kierując kroki w stronę swej kamiennej paszczy. Mijając dwójkę dzieci Liściastego Wiru, tylko odwarknął na nich, by wracali do swojej jamy.
Długowłosa wstała ociężale i od razu, bez słowa ruszyła za nim. Zielona Łapa chciała biec za nią, ale zatrzymał ją senny głos brata.
— Może sobie daruj… Tylko pogorszysz sprawę, jak nie jej, to na pewno sobie.
— Ale… Nie zostawię jej przecież. W co ta kretynka się wpakowała…
— Myślę, że dowiemy się prędzej czy później, jak nie od niej, to od lidera. — Szara Łapa przekręcił się znów w stronę wejścia, ogonem dał znać siostrze, by wracała do swojego wygrzanego kącika i poszła dalej spać. Wątpił, by Tańcząca Łapa wróciła szybko.
Para starszych uczniów, w tym znienawidzony przez lilijke kocur, odprowadziła ją wzrokiem, po czym weszła razem do jaskini, przez chwile jeszcze rozmawiając, a bardziej to Bożodrzewiowa Łapa mówiła, a czekoladowy tylko kazał jej się zamknąć, wprowadzali czarno-białą w coraz większą panikę, aż w końcu zmęczona tym zamartwianiem się, usnęła.
W tym czasie Tańcząca Łapa przeżywała najpewniej najbardziej zatrważające, momenty w swoim, jak na razie, krótkim życiu. Spodziewała się, że zostanie publicznie ukarana, jakimiś głupimi obowiązkami, może kolejnym księżycem w kociarni lub z medykami; była na to szczerze przygotowana. Jednak gdy zamiast wskoczyć na mównice, przywódca ogonem dał znać, że ma wejść za nim do jego legowiska, przestała czuć się tak pewnie. Nie miała ochoty z nim rozmawiać, była to ostatnia rzecz na świecie, na którą chciała marnować czas. Wiedziała, że skończy się to tylko gorzej, a o to, pewnie dla innego kota, trzeba by było się bardzo starać; dla niej za to, było to proste jak złapanie kulawej myszy. Czuła na sobie wzrok wielu kotów, nawet jeśli teraz obóz wydawał się pusty i osnuty snem. Gdzieniegdzie tylko migały jej odblaski kocich oczu; zdawało jej się, że jedne należą do zmartwionej i zawiedzionej Srebrnej Szadzi, poczuła ukłucie poczucia winy w sercu. Spuściła wzrok, jeszcze raz obejrzała się za siebie; przed wejściem do uczniowskiego kącika siedział i czekał Pokrzywek… Nie wejdzie, zanim jego siostra do niego nie dołączy. Nie chciał spędzać swojej pierwszej nocy w tym miejscu sam. Odwróciła wzrok, skrył ją mrok.
Musiała przyzwyczaić się do ciemności; tutaj nie docierał leniwy blask księżyca w pełni, nie było żadnych szpar, przez które Srokosz mógłby oglądać gwiazdy na niebie.
”To dlatego jest taki nieszczęśliwy…” Pomyślała.
— Tańcząca Łapo, jesteś głupsza niż nowo narodzone kocie! — usłyszała wkurzony głos przywódcy, który, jak jej się przynajmniej zdawało, bo wciąż niczego nie potrafiła dostrzec, krążył dookoła niej — Zwykle nie zabiera się tak młodych terminatorów na zgromadzenia, na pewno nie, dopóki nie nauczą się oni pokory. Teraz już wiem dlaczego…
— W takim razie, Srokoszowa Gwiazdo, czemu winisz mnie? Jestem tylko młodą terminatorką, która nie miała okazji okazać jeszcze skruchy — powiedziała spokojnie.
— W taki razie nauczysz się jej teraz! — poczuła jego oddech na swoim pysku; stał centralnie przed nim, widziała zarys krępej sylwetki, a przez wejście docierały promyki srebrnej poświaty, którą ślepia kocura barwiły na ognisty odcień. — Czy ty w ogóle pojmujesz, co zrobiłaś?! Zhań-
— Wyraziłam swoją opinię — przerwała mu.
— Pokazałaś wszystkim klanom, że młodzi nie szanują swojego lidera — wtrącił się Przyczajona Kania, który jak wskazuje jego imię, siedział do tej pory niezauważony w kącie — Teraz, w oczach innych, jesteśmy tak nisko, że nawet nasi członkowie mieszają nas z błotem. Tego chciałaś?
— Nie… — wymamrotała. Nie tego chciała. Nie chciała, by Klan Klifu, jako ogół, ucierpiał. Nie nienawidziła swojego domu, swojej rodziny. Kochała i troszczyła się o wszystkich, nikomu nie wróżyła źle, nawet Judaszowcowi. Niestety z liderem sytuacja wyglądała inaczej, ponieważ on przyczyniał się, swoim zachowaniem, do kreowania wizerunku klifiaków. Była zdania, że sama jego prezencja jest bardziej krzywdząca, niż cokolwiek co mogłoby wydostać się z jej pyska, nieważne jak zatrważające rzeczy by powiedziała. Gesty i czyny znaczyły więcej niż tysiąc słów.
— Tak też właśnie myślałem… — znów głos zabrał błękitny. — Nigdy jeszcze nie spotkałem się z tak rozwydrzonym bachorem, kto by pomyślał, że Srebrna Szadź i Koperkowe Wzgórze mogli wychować takie coś.
— Nie mieszaj w to moich rodziców… — wysyczała uczennica, na co zastępca się odezwał
— To prawda, to nie oni są problemem. Niektórzy po prostu nie potrafią sformułować jednej najprostszej myśli w swojej głowie; tylko że tacy nie powinni nigdy zabierać słowa, reprezentować swój klan.
— Przyczajona Kania mądrze prawi. Zobaczymy czy jesteś jednym z tych upośledzonych kotów. Nauczymy cię pokory — skwitował lider, a po grzbiecie młodszej przeszedł dreszcz. Tak bardzo nie chciała rezygnować z treningu, nie wytrzymałaby ani miesiąca dłużej w kociarni, zwłaszcza że teraz przesiaduje tam „partnerka” przywódcy, która była… co najmniej dziwna. Już w głowie obmyślała plan ucieczki; poszłaby do Klanu Nocy, już i tak zakolegowała się z Morzową Łapą i Rusałkową Łapą, a jeśli tam by jej nie chcieli, skręciłaby do Wilczaków i poprosiła o azyl Szakalą Gwiazdę… Może nawet pozwoliłaby jej się uczyć pod jej okiem razem z Lawendową Łapą! Szybko jednak przegoniła te myśli. Chciała zostać z rodziną. Przecież nikt jej jeszcze nie powiedział wprost, że będzie za karę lizać zadek Gąsiorkowi, gdy ta będzie taka pełna kociąt, że już nigdzie nie sięgnie. Czekała na werdykt, patrząc ślepo w kamienną ścianę. — Teraz wracaj do legowiska, bo Pokrzywowa Łapa na ciebie czeka. Z rana zwołam klan, by przekazać im twoje postępki; nie myśl sobie, że takie coś zostanie tylko między kotami, które były na zgromadzeniu.
Tańcząca Łapa nie potrzebowała większej zachęty. Wyskoczyła wręcz z jaskini i pognała przed siebie, wpadając niemal na brata, który zaczął zmartwiony dreptać po obozie.
— Taniec! Jesteś niepoważna?! Co ty sobie myślisz? Myślisz coś w ogóle?! — szeptał-krzyczał, jednak kotka nie kodowała ani jednego słowa wypadającego z jego pyska. Była taka zmęczona, zmartwiona i po prostu wypruta z wszelkiej energii, że czuła jakby mogła przespać aż do Pory Opadających Liści. Pokręciła tylko głową, a liliowy, jak się zdawało, od razu zrozumiał, o co jej chodzi. Odetchnął i otarł się o jej bok, prowadząc do legowiska uczniów.
Żadne z nich nie spodziewało się, że w takich nastrojach spędzą swoją pierwszą noc tutaj.
* * *
Był wczesny, blady świt. Ptaki dopiero zaczynały śpiewać swe poranne pieśni, a koty już zostały postawione na równe nogi przez donośny głos lidera. Szylkretka stała, ledwo trzymając pion; była jeszcze bardziej senna niż podczas nocnej rozmowy, jednak starała się wysoko trzymać głowę, nawet jeśli powieki opadały jej na ślepia. Obok niej stał Pokrzywek, a za nią Zielona Łapa. Była im wdzięczna, zwłaszcza że matka i ojciec znajdowali się gdzieś poza jej pole widzenia; denerwowało ją to, denerwowało i smuciło. Tak naprawdę to sprawiało jej największy ból… To, że zawiodła rodziców, którzy przecież robili dla niej wszystko, wszystko by tylko wyrosła na silną, zdolną i uprzejmą koteczkę.
A tutaj takie fiasko… Nie dość, że chuda jak szkapa, mizerna i słaba, to o niewyparzonym pysku, odwalająca nie wiadomo co, na swoim pierwszym zgromadzeniu. Nawet nie chciała się rozglądać; wiedziała, że wyraz pyska Szadzi doprowadziłby ją do łez. Cieszyło ją jednak niemożliwie, że brat i przyjaciółka pozostali przy niej. Srokoszowa Gwiazda wraz z Przyczajoną Kanią na ostatni moment jeszcze coś omawiali, stojąc w tylnej części mównicy. Koty zaczynały się niecierpliwić. Do większości już zdążyły dotrzeć jakieś plotki o haniebnym zachowaniu świeżo mianowanej terminatorki, ale nikt, prócz oczywiście tych, co słyszeli i widzieli to na własne oczy, nie wiedział nic więcej, żadnych szczegółów. Ze wszystkich stron docierały ją jakieś szepty. Zaczynała wpadać w paranoje, zwłaszcza jej mała ilość snu nie pomagała; myślała, że wariuje. Aż w końcu tę katorgę zakończył, o dziwo, krzyk lidera.
— Klanie Klifu, cisza! — wszyscy, jak jeden mąż, umilkli momentalnie, czekając na tak oczekiwany rozwój wydarzeń. Tylko długowłosa oskarżona zrobiłaby wszystko, aby tylko ta tortura się skończyła. Miała wrażenie, że jej karą nie jest wcale żadna z rzeczy, którą tak skrupulatnie i z wigorem omawiał Srokosz z Kanią, ale to jak bardzo jest przemęczona; psychicznie i fizycznie. — Zebrałem was o tej wczesnej godzinie, by ukarać mianowaną wczoraj terminatorkę. Tańcząca Łapo wyjdź do przodu!
Kocica nie miała żadnych powodów, by się sprzeciwić. Chwiejąc się ledwo widocznie na swoich chudych nogach, postawiła kilka kroków, patrząc w pomarańczowe ślepia. Kątem oka zauważyła smutne, zielone oczy ojca. Przeszył ją zimny dreszcz.
— Ta oto młoda kotka okazała wczoraj kompletny brak szacunku względem swojego lidera, a co się z tym wiąże, względem całego Klanu Klifu — po kotach przeszedł szmer przyciszonych rozmów. Klifiacy odwracali się, to w prawo, to w lewo, do przodu i do tyłu, chcąc zobaczyć reakcje swoich współklanowiczów. Często oczy zwracały się w stronę rodziców kotki oraz braciszka; kłuło ją w klatce piersiowej — Świadkami tego byli reprezentanci wszystkich klanów. Z tego też powodu, ta oto uczennica zostanie ukarana.
Teraz dopiero postanowiła zacząć na prawdę słuchać, co kocur o niej mówi. Wcześniej jednym uchem wpuszczała, drugim wypuszczała; przed wszystkimi nie miała zamiaru kłócić się z tym grzybem, tylko pogorszyłaby swoją sytuację, a do tego złamałaby serce Szadzi i Koperkowi, a były one teraz niezwykle kruche.
— Tańcząca Łapo, byś pamiętała o swoim nieprzemyślanym i gwałtownym czynie, do odwołania twoim nowym imieniem będzie Gorączkowa Łapa; każdy, kto będzie się do ciebie zwracał, będzie wiedział, że charakteryzuje cię gorąca głowa i niewyparzony język. Kiedy poprawisz swoje zachowanie, być może się ono zmieni — nie wzbudziło to w niej większych emocji; wiedziała już o tym, to była jedyna rzecz, którą lider powiedział jej już na samym zgromadzeniu. Odetchnęła; myślała, że to ta cała kara. Myliła się. — Zostaje ci również zmieniony nauczyciel. Lisi Ognik nie będzie dla ciebie odpowiednią przewodniczką. To szanowana kotka, która nie będzie marnowała swojego czasu na szkolenie ciebie; twoją nową mentorką zostaje Półślepy Świstak.
Gniew pobudził uczennice. Wiedziała, kim jest owa kotka, pamięta jej mianowanie, i pamięta emocje, które wzbudziło w niej nadanie jej tego okropnego i upokarzającego imienia… Spojrzała na lidera z mordem w oczach; ten odebrał to jako złość na to, że ma ona nieporadną, niedowidząca i niedosłyszącą mentorkę, jednak nic bardziej mylnego, gdyż Gorączkowa Łapa nie miała nic do samej czekoladowej; rozdzierający ją ogień był całkowicie spowodowany traktowaniem, którym lider ją raczył; już po raz drugi napluł w jej pysk.
— Dodatkowo, byś nauczyła się, czym jest dbanie o swoich bliskich i swój klan, będziesz zajmować się kociarnią; doglądać, czy Gąsiorek niczego nie potrzebuje, być na każde jej zawołanie. Na następny księżyc zapomnij o jakimkolwiek wychodzeniu na patrole czy polowania; będziesz ćwiczyć w obozie lub w tunelach, tak, by prócz Półślepego Świstaka, jeszcze ktoś inny miał cię na oku — Srokoszowa Gwiazda odchrząknął i rozejrzał się po zmieszanych zebranych. Zatrzymał się dłużej na okrągłej, dwukolorowej koteczce, która nie chciała spojrzeć ani w górę na niego, ani wprost na swoją nową uczennicę. To, czego chciał, zostało zrobione. — To wszystko na dzisiaj. Poranny patrol może wychodzić, ruszajcie do swoich obowiązków!
Zeskoczył i zniknął w swoim legowisku. Wszyscy się rozeszli, nawet Pokrzywek i Zielona, którzy właśnie zbierali się na treningi. Na środku pozostała tylko szylkretka, trzęsąc się z gniewu, oraz wojowniczka ze zwieszonym łbem.
<Półślepy Świstaku?>
[6251 słów]
[Przyznano 125%]
speedrun na V lvl
Wzmianka o Srokoszowej Gwieździe, co z niedostatku gwiazd światła nieszczęśliwy chodzi, rozbawiła mnie niezmiernie... Dziękuję za długościową rywalizację naszą i winszuję Gorączkowej Łapie osiągnięcia V poziomu pomimo tak dużych przeszkód stawianych jej przez władze Klanu Klifu, tak gniewne w swej niekompetencji!
OdpowiedzUsuńTekst jest to niezwykle urokliwy, a sama postać Gorączkowej Łapy wzbudza we mnie sympatię. Z niecierpliwością czekam na dalsze opowiadania opisujące jej losy, a także życzę szybkiego powrotu do normalnych warunków treningu i wprowadzenia matriarchatu!
OdpowiedzUsuń