Byli dogadani. Rybitwa wyglądał na wielce zadowolonego. A on? Cóż... Na ten moment postarał się nie martwić tym co przyniesie przyszłość. Liczyło się teraz dobro Aksamitki. Musiała dojść do siebie.
Tak jak jego dawny mistrz obiecał, tak dostali schronienie. Jeden z samotników zaprowadził ich do opuszczonej piwnicy, niedaleko złomowiska. Znał to miejsce. Domostwo było zamieszkane przez Wyprostowanych, którzy pracowali nad blaszanymi rzeczami, które piętrzyły się na Poligonie. Patrząc jednak po wybitej szybie jak i masie pajęczyn, które powitały ich od progu, do tego miejsca nikt nie zaglądał. Znajdowało się tu pełno pudeł i jedna kanapa. Pomieszczenie nie było zbyt duże. Wyprostowany na pewno by tu nie zajrzał z własnej woli, więc mogli się ugościć w spokoju, że ktoś będzie zawracał im głowę.
— Wybacz, że zostałaś wciągnięta w mój świat. Nie tego chciałem — mruknął, kiedy zostali już sami. Leżeli obok siebie na miękkiej kanapie, wtuleni w swoją sierść jak za dawnych czasów.
— Jest dobrze, Misiu. Nie martw się — zapewniła go, chociaż słyszał po jej głosie, że była zmęczona.
Potrzebowała pokarmu. Musiała powrócić do swojej radosnej strony, którą tak kochał. Dlatego też obiecał sobie, że tym razem sprawi, że jej świat na powrót nabierze kolorów.
***
Chodził na akcje, o których zapomniał już przez to, że zasiedział się w Klanie Klifu. Nieważne czy padał deszcz, musiał stawić się na wezwanie i zlikwidować cele, które wskazał mu Rybitwa. Zawsze, gdy go widział, dostrzegał to zadowolenie, które błyskało w jego oczach. Na pewno musiał walczyć o niego z Entelodonem. Pamiętał, że pan miasta pragnął go dla siebie. To, że Rybitwie udało się dorwać go pierwszego, powodowało, że był nad nim górą. Chociaż wątpił, aby to się długo utrzymało. Samotnik był już na tyle podstarzały, że kiedyś odbierze go śmierć, a wtedy kto inny się o niego upomni.
Teraz jednak dostał gorączki. Jego ciało odzwyczaiło się od smrodu potworów i zaczęło go coś łapać. Na szczęście było coś pozytywnego w tym, że był cenny. Zioła dostał bez szemrania. Nie mógł w końcu być chory, gdy musiał wykonywać swoje obowiązki. Kto karmiłby Aksamitną Chmurkę, gdyby nie mógł polować? Zjadł je szybko, nawet nie krzywiąc się na ich obrzydliwy smak. Teraz wracał do domu z sporawym szczurem. Upolowanie go było ciężkie, ale nie był sam. Trzy koty dały radę powalić gryzonia, a mu trafiła się możliwość zabrania truchła - był w końcu sprawniejszy od swoich towarzyszy, więc dał z nim nogę nim ci się zorientowali, że ich podle wykorzystał. To było dużo mięsa, nie mogło się zmarnować. Powoli zaczynał myśleć jak samotnik. Liczyło się tylko własne przeżycie, a inni byli narzędziami do osiągnięcia celu.
Otrzepał się ze strug deszczu, czując jak temperatura gwałtownie spadła. Najpewniej w nocy sypnie śniegiem. Na szczęście przytargał do piwnicy koce, które znalazł na śmietniku, a które służyły im za ciepłe gniazda. Akurat sztukę przetrwania miał nieźle obcykaną. Przeżyją Porę Nagich Drzew, wierzył w to.
— Mam dla ciebie posiłek kochanie — zwrócił się do kotki, położywszy przed nią jeszcze ciepłe mięso. — Czy przemyślałaś to o czym mówiłem? — zapytał, przypominając jej ostatnią rozmowę, związaną z ich przeprowadzką w lepsze miejsce. — Nie chciałabyś zamieszkać z Wyprostowanymi? Daliby ci więcej niż jestem w stanie ci podarować. Mają zabawki, które tak uwielbiasz, pokarm, który się nie kończy i jest ciepło.
<Aksamitko?>
Wyleczony: Niedźwiedzia Siła
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz