Ktoś ją zaatakował. To było naprawdę bardzo straszne. Nie wiedziała, co się dzieje i nagle wylądowała na ziemi. W jej głowie pojawiło się tysiąc myśli. Może to znowu były fruwaki? Może koty z tuneli przyszły? Może, może... I wtedy zrozumiała, że zrobiła to Poranny Zew. Może chciała się jej pozbyć, bo była za słaba? Łzy pojawiły się w oczach liliowej. Nie chciała umierać, zwłaszcza na swoim pierwszym treningu! Poranny Zew coś zaczęła do niej mówić, lecz ta nie słuchała. Była za bardzo przejęta, by kogokolwiek słuchać. Lecz druga część wypowiedzi starszej, przykuła uwagę uczennicy i zmusiła do słuchania.
- Chcę dla ciebie wyłącznie tego, co najlepsze, Makowa Łapo. Wiem, że nagły atak nie był sprawiedliwą zagrywką i przepraszam za to, że cię przestraszyłam, ale musisz wiedzieć, że w walce nie ma miejsca na sprawiedliwe zagrywki. Twój przeciwnik, kimkolwiek będzie, będzie tylko czekał na chwilę twojej nieuwagi. Nie możesz sobie na nią pozwolić. A jeśli jednak ona ci się zdarzy, musisz wiedzieć, jak możesz szybko odwrócić sytuację na swoją korzyść — mruczała spokojnym głosem. — Chcę cię tego nauczyć. Tego i wielu innych rzeczy. Musisz jednak wiedzieć, że nie zawsze będzie to przyjemne i sprawiedliwe. Z czasem zacznę używać pazurów oraz coraz większych ilości swojej siły. Nawet największy, najsilniejszy przeciwnik nie będzie ci straszny, gdy uda nam się znaleźć odpowiednią dla ciebie technikę walki. Ale od tego dzieli nas wiele ciężkiej, czasami wręcz strasznej, pracy. Jestem jednak pewna, że sobie poradzisz. — Zakończyła mentorka i uśmiechnęła się do Makowej Łapy. Liliowa spojrzała zdezorientowana na kotkę. Przecież przed chwilą chciała się jej pozbyć, bo była za słaba, a teraz mówiła o treningach. Może jednak nie chciała się jej pozbyć? To byłaby sensowną odpowiedź na atak. Mak podniosła się i odwzajemniła uśmiech. Łzy zniknęły, tak samo jak jakaś część strachu przed mentorką.
***
- Wtedy zasłużysz na drugi dar, tym razem od przodków, bo inaczej na ciebie nawet nie spojrzą...
- Ty mysi móżdżku!
- To przez ciebie odeszłam.
- Nigdy nie będziesz prawdziwym wojownikiem.
- K****! Przestań beczeć!
Znowu była w tunelu. Znowu widziała swoją siostrę, matkę, ojca, Bieliczne Pióro i wiele innych kotów. Niektórych nawet nie znała. Może to byli jej przodkowie? Jednak to ją teraz nie interesowało. Teraz przejmowała się tymi cieniami, mówiącymi jej samą prawdę na jej temat. Nie umiała tego znieść. Tak bardzo się ich bała. Myślała, że po zgromadzeniu zaprzyjaźniła się z przodkami i ci będą dla niej mili. Jednak się po części myliła.
- Nie powinnaś być częścią Klanu Wilka.
Mak skuliła się i zaczęła płakać. Strach znowu przejął nad nią kontrolę. Kotów dookoła niej było coraz więcej. Słyszała więcej głosów, każdy z nich mówił coś innego, lecz zgadzały się w jednym. Była za słaba.
- Proszę... Idźcie s-sobie – powiedziała zapłakana Mak.
Światło słoneczne wpadało przez dziury pomiędzy liśćmi do legowiska uczniów. Wszyscy już zaczynali się budzić. Mak otworzyła oczy. Tunel zniknął, znowu była w bezpiecznym obozie. Odetchnęła z ulgą i powoli się podniosła. Większość kotów będących w legowisku spojrzała na nią. Wszyscy byli ewidentnie niezadowoleni. Liliowa nie wiedziała, o co im chodzi. Hortensja chyba to zauważyła, bo podeszła do siostry i powiedziała jej cicho, o co chodzi:
- Znowu miałaś koszmar i nie dawałaś innym spać...
Mak poczuła, jak uszy palą ją ze wstydu. Znowu to samo! Szybko wyszła z legowiska, uciekając od tylu wściekłych spojrzeń. Ten koszmar nie pierwszy raz się jej śnił. Problem był taki, że za każdym razem krzyczała i wierciła się wtedy w nocy, przez co budziła innych. Musiała coś z tym zrobić, ale właśnie wtedy, gdy wpadł jej do głowy jakiś plan, zawołała ją Poranny Zew.
- Makowa Łapo! Chodź na trening – powiedziała starsza. Uczennica szybko do niej podbiegła. Od zgromadzenia czuła się bardziej pewnie w jej towarzystwie. Już nie widziała w niej takiego strasznego i surowego kota, jak w jej matce, Szakalej Gwieździe, czy co gorsza, w ojcu Mak. Bardzo się z tego cieszyła i starsza chyba też. W końcu wyszły z obozu i weszły głębiej w las. Szły i szły, a Mak cały czas zastanawiała się nad swoim snem i ogólnie przodkami. Nie rozumiała jeszcze wszystkiego na ich temat. Wiedziała tylko, że musi być dzikusem, co nie ułatwiało jej sprawy. Nie chciała być taka jak Gęsi Wrzask, więc musiała znaleźć inny rodzaj dzikusa, taki, który by jej pasował. Albo taki, który pasowałby jej przodkom, w końcu wtedy będą zadowoleni? Tak przynajmniej myślała uczennica. Spojrzała na Poranny Zew. "Ona wie bardzo dużo o przodkach" – pomyślała Mak – "I opowiada to w mniej starszy sposób niż Bieliczne Pióro".
- Poranny Zewie? – zapytała cicho – Czy mogłabyś powiedzieć mi coś więcej na temat p-przodków...?
<Poranek?>
[748 słów]
[Przyznano 15%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz