Bardzo chciała, aby w tamtym momencie medyk żartował, ale jego wyraz pyska, jak i zmieszanie, które również się pojawiło na jego pysku jasno wskazywało na trafną diagnozę. Żałowała tak bardzo, że nie zdecydowała się na zażycie ziół, które mogłyby zapobiec problemowi rosnącemu w jej brzuchu. Jednak zdążyła się nasłuchać już nie raz od Rumiankowego Zaćmienia w trakcie swoich wizyt w legowisku uzdrowicieli na temat zastosowania ziół i tego co po nich mogło się dziać, że zrezygnowała z prośbą o pomoc. W końcu nie chciała sama przypłacić zdrowiem, tylko po to, aby się pozbyć niechcianych kociąt, nie mówiąc już o przyszłych problemach. Z góry założyła, że skoro nie ma objawów przez pierwsze kwadry to udało jej się oszukać przeznaczenie i nie potrzebuje nikomu mówić o tym, co tak naprawdę się wydarzyło.
— Tak. Nie pozwolą — odezwała się wciąż będąc w szoku, po tym jak to czego się obawiała przez księżyc stało się rzeczywistością. Spojrzała na swój brzuch, nie wiedziała czy to przez uzmysłowienie sobie, że zostanie matką czy uroki ciąży znów jej było niedoborze — Dobrze, skoro więc wiemy co mi dolega i skąd te wymioty, to poproszę jakieś zioło na nudności. — zwróciła się do szylkreta, po czym dostrzegając wpełzające czarno-białe robactwo do legowiska oznajmiła głośno — Trzeba będzie dowiedzieć się co to za zgrywus przyniósł nieświeże piszczki do obozu... To jak nic sprawka tego prymitywa Tropa. Ktoś powinien w końcu zrobić z nim porządek, bo mógłby otruć kocięta albo starszyznę...
Liliowy szylkret powrócił z ziołami mającymi zapobiec urokom ciąży, czy też chociaż trochę je złagodzić, tak aby ruda mogła przez pewien czas jeszcze wykonywać obowiązki wojownika. Nie miała zamiaru dać się znowu zamknąć, nie po tym jak nie tak dawno temu skończyła karę i mogła wrócić do bycia wojownikiem. Królowa też chciała być, ale nie teraz i nie w taki sposób! Jeśli nią miała zostać, to tylko na własnych warunkach.
— Rumianku, mogę liczyć na dyskrecję? Nikt poza wami nie może wiedzieć co tak naprawdę mi dolega. Przynajmniej na razie. Muszę się oswoić z tymi radosnymi wieściami i porozmawiać z ojcem kociąt. — rzuciła z ironią w głosie, chociaż miała nadzieję, że Rumianek zrozumie ją w tej sytuacji. Bo może i się uważał za kocura, co Lew szanowała, to był kotką — Daj mi parę dni, sama ogłoszę swój błogosławiony stan. — prychnęła cicho, nie miała zamiaru od razu teraz zostać przeniesiona do kociarni; tam gdzie na dobrą sprawę było jej miejsce w tym momencie
Nie miała pewności czy Rumianek zachowa tę informację dla siebie, jednak to był dobry test lojalności. Mogła sprawdzić, czy mogła liczyć na swojego przyjaciela, czy też nie. Miała nadzieję, że ten jej nie zdradzi, jednak przez krew Konwaliowego Powiewu, która płynęła w jego żyłach wszystko było możliwe. W końcu już raz ją zawiódł, pozwalając umrzeć jej bliskim w czasie epidemii. Pomimo pokładanych w nim nadziei zawiódł, a mimo to piastował nadal tak wysokie stanowisko. Lew by nie pozwoliła na taki błąd, nie ważne czy medykiem byłby ktoś z jej rodziny, czy nie. Medyk powinien stanąć na głowie i nie dopuścić, aby chory pacjent zmarł.
Zsunęła się z posłania rzucając przed wyjściem jeszcze wymowne spojrzenie w stronę Rumiankowego Zaćmienia. Kiedy opuściła legowisko skinęła na Piaska, aby przeszli się kawałek dalej, z dala od wścibskich kotów, które mogły usłyszeć coś czego nie powinni.
— I co ja teraz zrobię Piasku... — Jeszcze nie tak dawno w legowisku medyków starała się wyglądać na niewzruszona, a teraz znów czuła się jak małe kocię, tracąc kolejny raz grunt pod łapami — Mama mnie zabije, jak się dowie, że jestem w ciąży. To chyba cud, że nic nie zauważyła, tak jak i ja, chociaż to kwestia dni nim się domyśli... Najchętniej bym wzięła zioła i pozbyła się problemu, ale mogą mi zaszkodzić... Teraz tak czy siak na to już za późno jest. — pociągnęła nosem — Przepraszam, że nie powiedziałam wszystkiego od razu, jednak sam rozumiesz jakie to upokorzenie... Proszę, obiecaj mi, że nie ważne co to dopadniesz tego samotnika. Możemy wtajemniczyć Iskierkę, na pewno pomoże w wymierzeniu sprawiedliwości temu barbarzyńcy. Nie może tak spokojnie sobie żyć, po tym jak skazał mnie na cierpienie i hańbę.
— Dopadnę. Obiecałem ci to. Szukam go codziennie, ale... ale obawiam się, że mógł uciec już daleko. Nie wiem czy jeszcze kiedykolwiek tu wróci. Ale zapewniam cię, że jeżeli jednak to zrobi, to spotka go los gorszy niż to co cię spotkało. A mama... — Położył po sobie uszy, ponieważ już wyobrażał sobie jej reakcje. — Ja się nią zajmę. Teraz najważniejsze jest twoje dobro. Jestem pewien, że Iskierka pomoże. W końcu to nasza siostra.
— To prawda. Jednak będąc na jej miejscu nie chciałabym mieć ze mną nic wspólnego. — wyznała czując ukłucie w sercu, że gdyby to ktoś inny byłby na jej miejscu raczej by nie okazała wsparcia, a potępienie za głupotę. — Gwiezdni sobie zakpili ze mnie poraz ostatni. Nie będę pozwalała im na gierki i humorki. Raz są po naszej stronie, innym razem wręcz przeciwnie. Nie zdziwiłabym się jakby aktualnie wyznaczaniem mojej przyszłości zajmował się jakiś plebs pragnący mego upadku. Ugh... I jak ja mam brać udział w jutrzejszym patrolu, jak mnie co chwilę mdli, nawet pomimo przeżucia ziół.
— Na pewno tak nie pomyśli. Ja nie myśle. Dalej będę cię wspierał, nieważne co stanie ci na drodzę. Jeżeli źle się czujesz odpocznij. Wezmę twój patrol — zaoferował. — I nie zadręczaj się. To nie była twoja wina. Na pewno jeszcze los się odwróci. Trzeba być dobrej myśli.
— Dziękuję Piasku. — uśmiechnęła się słabo — Pójdę odpocząć i pomyślę o ... przyszłości. — mruknęła spoglądając na swój brzuch
Lepszego brata nie mogła sobie doprawdy wymarzyć, pozostawała teraz kwestia rozmowy z resztą bliskich. Z nich wszystkich to właśnie Ziębiego Trelu się obawiała najbardziej, ale skoro Piasek obiecał zająć się kocicą, ufała mu. Bo w końcu nie miała się czym martwić, Klan Gwiazdy nie pozwoli jej urodzić nie rudych kociąt. Prawda?
***
Żałowała podjęcia decyzji o urodzeniu kociąt. Gdyby mogła, cofnęłaby czas. Poród trwał długo i nie należał do tych lekkich. Przy pierwszym kociaku, który został powitany na świecie miała nadzieję, że to już koniec. W końcu jej pierworodny syn okazał się ku jej uldze cały być rudy, dla pewności obejrzała go z każdej możliwej strony. Łzy szczęścia napłynęły jej do oczu, że jednak Gwiezdni i przodkowie mieli ją jeszcze w opiece, nie pozwalając wydać jej na świat kociaka o innym kolorze niż rudy.
Szczęście nie trwało jednak długo, bo na widok drugiego kociaka wstrzymała oddech. Nie wspominając już o jej reakcji na widok trzeciego, małej burej szylkretki, której rude plamki posiadała rozsiane na ogonku były ledwo widoczne.
— Ostatnie kocię jest słabe... Bardzo słabe. Nie wiem czy przeżyje noc. Przykro mi Lwia Paszczo.
***
Pierwsza odeszła Piwonia. Czy było jej z tego powodu smutno? Absolutnie nie. Teraz pozostawało czekać, aż Margaretka podzieli los swojej paskudnej nie rudej siostry, bo nie było mowy, że to bure coś z małą domieszką rudego zasługiwało na miano bycia rudym kotem. Może i w przypadku Margaretki większości jej ciałko było pokryte przez rudą sierść, to jednak w niektórych miejscach widniały te okropne ciemne bure łaty szpecące jej córkę; córkę, która mogła być idealna, gdyby nie ta czerń. Czuła obrzydzenie kiedy to małe, równie słabe kocię co wcześniejsze zostało przysunięte do jej boku, by mogło zacząć ssać mleko. I jak na razie dobrze się wciąż trzymało. Gdyby nie Ziębi Trel, która asystowała przy porodzie, czy tak właściwie pilnowała córki, aby ta nic głupiego nie zrobiła po narodzinach niechcianych dzieci, Lew mogłaby się chociaż trochę zrelaksować.
Największą zagadką dla Lwiej Paszczy było jednak to, że jakim cudem jej syn w całej okazałości okazał się być rudy, była pewna, że urodzi same paskudne kocięta w innym kolorze niż ognisty, nawet jeśli chciała wierzyć w to, że tam nie będzie. Dlaczego jego siostry również nie mogły takie być jak on skoro musiała się męczyć z urokami ciąży, jak i porodem? Idealne jak Nagietek, o pięknym rudym umaszczeniu. A żeby tego było mało, wspomniany kocur wyglądał niemalże tak jak ona, gdyby nie te paskudne błękitne oczy jasno wskazujące na pokrewieństwo z samotnikiem. Cała trójka kociąt została naznaczona oczami o kolorze nieba, żadne z nich nie dostąpiło zaszczytu odziedziczenia złotych oczu po matce. I z tego co zdążył powiedzieć jej Rumianek, istniała bardzo mała szansa, że się wybarwią, ze względu na intensywność koloru.
— W końcu miła odmiana po długich księżycach..., narodziły się prawdziwe Burzaki, które mogą zostać dumą naszego klanu, nie to co niechciane znajdy, podrzutki nieznanego pochodzenia, które pewnie wyrosną na tak samo zepsute koty jak ich rodzice... Jakie to uczucie zostać wujostwem? — uniosła wzrok na swoje rodzeństwo, które było jednymi z pierwszych gości w legowisku medyka i na dobrą sprawę jedynymi nie licząc matki; szczerzy miała nadzieję, że trochę w nim jeszcze tu posiedzi nim zostanie przeniesiona do kociarni pełnej hałastry. A poza tym była ciekawa czy jak wmówi Obsmarkanemu Kamieniowi, że Margarteka to jego córka to czy jej uwierzy i zechce zająć się tym obrzydliwym kociakiem wraz ze swoją matką, kiedy ona będzie mogła próbować pokochać to rude kocię będące nadzieją na lepszą przyszłość jej rodziny. Malec jakby znając jej myśli zaczął ją szturchać pyskiem i przysunął się ku jej łapą, łaknąc jej uwagi. — A, zapomniałabym o najważniejszym. — zacmokała, nie przedstawiła jeszcze oficjalnie kociąt swoim bliskim, a tak nie mogło być! — Poznajcie Nagietka i Margaretkę. — zamruczała spoglądając czule na rudego kocurka, którego tuliła w łapach. Nie mogła pojąć tego, jak kocię, którego pragnęła nienawidzić, skradło jej serce, tylko dlatego, że urodziło się całe rude, wyglądając tak jak i ona
<Piasek? Jak to jest być skrybą tzn. wujkiem?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz