Położyła liście maliny i wierzby przed Przyczajoną Kanią. Czekoladowy kocur przyszedł ze zwichniętym barkiem. Że też ci wojownicy nie mogli bardziej uważać, ciągle do niej z czymś przychodzili. Nie odważyła się tego powiedzieć, ale pomyślała, że może gdyby to zrobiła, nauczyliby się czegoś i byliby ostrożniejsi.
- Będzie bolało? – spytał najwyraźniej zaniepokojony zastępca, patrząc zmartwionym wzrokiem na medyczkę, która krzątała się po legowisku, przygotowując odpowiednie zioła i przypominając sobie, jak powinna pomóc Przyczajonej Kani.
- Nie, nie, oczywiście, że nie. – uspokoiła kocura, potem popatrzyła na niego trochę poważniej. – To znaczy… Może trochę. Ale to nic strasznego. – miauknęła szybko, a zastępca patrzył na nią coraz bardziej niepewnym i podejrzliwym wzrokiem. – Będę Ci musiała nastawić bark, ale to potrwa tylko chwilę. Nie musisz się bać. – podeszła do pacjenta, ruchem głowy nakazała mu się położyć, a gdy to zrobił, położyła jedną ze swoich łap na jego łopatce, a drugą na karku. Potem szybko i mocno szarpnęła, a Przyczajona Kania wydał z siebie krótki krzyk bólu.
- Ała… - jęknął, patrząc na kotkę najwyraźniej trochę obrażony.
- Masz trochę wierzby, przeżuj, to przestanie boleć. – powiedziała pocieszająco.
Było wysokie słońce, kiedy zapracowana Liściaste Futro wyszła z legowiska. Zajęła się już swoimi pacjentami: Lśniącym Księżycem i Prószącym Śniegiem. Zostało jej jeszcze tylko posortowanie bardzo dużej ilości ziół, które niedawno znalazła i przyniosła Czereśniowa Gałązka. Szła długim, krętym tunelem i gdy już znalazła się przy wyjściu, zobaczyła błysk w ciemności i gwałtownie się zatrzymała. To był mały kociak, którego oczy zabłyszczały w półmroku panującym w tunelu. Liściaste Futro popatrzyła na niego przyjaźnie, trochę zdziwiona. Co on tu robił? Patrzyła na nią chuda, smukła koteczka ze śmieszną, lokowaną sierścią. Futro miała czarne ze srebrnymi i rudymi plamami, a oczy przyjazne i zielone. To była Kopciuszek, córka tego lisiego serca, który uważał, że jest lepszym liderem od Aksamitnej Gwiazdeczki. W tym się na pewno mylił.
- Dzien dobly. – wysepleniło kocię. Och, jakie to było słodkie. Liściaste Futro też kiedyś była taką małą kuleczką, dobrze to pamiętała.
- Dzień dobry. – zamruczała medyczka, uśmiechając się przyjaźnie do tego malutkiego stworzonka. Młoda koteczka też się uśmiechnęła. – Potrzebujesz czegoś ode mnie, czy przyszłaś z innej okazji? – spytała.
- A… A gdzie ja jestem pszę pani? Bo ja sama nie wiem. – popatrzyła na Liściaste Futro trochę zawstydzona i zdezorientowana, ale nadal jak najbardziej przyjazna i wesoła. Miała dobre nastawienie.
- Nie wiesz? W legowisku medyków, jednym z najlepszych miejsc na świecie. Chcesz popatrzeć? Mogę Ci pokazać coś fajnego. – Kopciuszek pociągnęła nosem, co nie umknęło uwadze asystentki medyczki. – I przy okazji dam Ci trochę ziół.
- Będzie bolało? – spytał najwyraźniej zaniepokojony zastępca, patrząc zmartwionym wzrokiem na medyczkę, która krzątała się po legowisku, przygotowując odpowiednie zioła i przypominając sobie, jak powinna pomóc Przyczajonej Kani.
- Nie, nie, oczywiście, że nie. – uspokoiła kocura, potem popatrzyła na niego trochę poważniej. – To znaczy… Może trochę. Ale to nic strasznego. – miauknęła szybko, a zastępca patrzył na nią coraz bardziej niepewnym i podejrzliwym wzrokiem. – Będę Ci musiała nastawić bark, ale to potrwa tylko chwilę. Nie musisz się bać. – podeszła do pacjenta, ruchem głowy nakazała mu się położyć, a gdy to zrobił, położyła jedną ze swoich łap na jego łopatce, a drugą na karku. Potem szybko i mocno szarpnęła, a Przyczajona Kania wydał z siebie krótki krzyk bólu.
- Ała… - jęknął, patrząc na kotkę najwyraźniej trochę obrażony.
- Masz trochę wierzby, przeżuj, to przestanie boleć. – powiedziała pocieszająco.
***
Było wysokie słońce, kiedy zapracowana Liściaste Futro wyszła z legowiska. Zajęła się już swoimi pacjentami: Lśniącym Księżycem i Prószącym Śniegiem. Zostało jej jeszcze tylko posortowanie bardzo dużej ilości ziół, które niedawno znalazła i przyniosła Czereśniowa Gałązka. Szła długim, krętym tunelem i gdy już znalazła się przy wyjściu, zobaczyła błysk w ciemności i gwałtownie się zatrzymała. To był mały kociak, którego oczy zabłyszczały w półmroku panującym w tunelu. Liściaste Futro popatrzyła na niego przyjaźnie, trochę zdziwiona. Co on tu robił? Patrzyła na nią chuda, smukła koteczka ze śmieszną, lokowaną sierścią. Futro miała czarne ze srebrnymi i rudymi plamami, a oczy przyjazne i zielone. To była Kopciuszek, córka tego lisiego serca, który uważał, że jest lepszym liderem od Aksamitnej Gwiazdeczki. W tym się na pewno mylił.
- Dzien dobly. – wysepleniło kocię. Och, jakie to było słodkie. Liściaste Futro też kiedyś była taką małą kuleczką, dobrze to pamiętała.
- Dzień dobry. – zamruczała medyczka, uśmiechając się przyjaźnie do tego malutkiego stworzonka. Młoda koteczka też się uśmiechnęła. – Potrzebujesz czegoś ode mnie, czy przyszłaś z innej okazji? – spytała.
- A… A gdzie ja jestem pszę pani? Bo ja sama nie wiem. – popatrzyła na Liściaste Futro trochę zawstydzona i zdezorientowana, ale nadal jak najbardziej przyjazna i wesoła. Miała dobre nastawienie.
- Nie wiesz? W legowisku medyków, jednym z najlepszych miejsc na świecie. Chcesz popatrzeć? Mogę Ci pokazać coś fajnego. – Kopciuszek pociągnęła nosem, co nie umknęło uwadze asystentki medyczki. – I przy okazji dam Ci trochę ziół.
<Kopciuszku?>
Wyleczeni: Lśniący Księżyc, Prószący Śnieg, Przyczajona Kania
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz