W pierwszej kolejności sama musiała zadać sobie to pytanie. Bo ani nikt jej do tego nie namawiał, ani nawet nie zdążyła spróbować innej ścieżki, by na starcie w niej polec. Gdy układała sobie w głowie odpowiedź, brzmiała ona dla niej na tyle żałośnie, że potrzebowała kilkanaście razy przeanalizować ją, powodując tym samym zaistnienie niezręcznej ciszy między nimi.
— Eh... — Głośne westchnięcie przywołało ją do rzeczywistości. Zerknęła niespiesznie prosto na kocura, wpatrującego się w nią wyczekująco z wyraźnym zainteresowaniem. — Aż takie trudne to pytanie?
— Nie. — Pokręciła pospiesznie głową, zawstydzona na moment swym nagłym odpłynięciem od świata. — Po prostu nie wiem, jak ci to powiedzieć. Sama się w to wpakowałam, bo nic innego mi nie pasowało, a poza tym jak opowiadano mi o tym, to brzmiało to znacznie ciekawiej — przyznała. — W dodatku jeden z moich ojców jest stróżem, więc uznałam, że pójdę w ślad za nim. Teraz trochę żałuję, ale jest za późno na zmiany. Po prostu popełniłam błąd, nie dopytując o szczegóły — stwierdziła.
Liliowy przytaknął głową, jakby nie chciał rzucać jej prosto w pysk "No to tak, zepsułaś tym trochę".
— Jeden z ojców? — mruknął z zaciekawieniem. — To ilu ty ich masz?
— Dwóch — odparła bez wahania, bo chociaż wiedziała, że zazwyczaj ma się po jednym egzemplarzu, tak dla niej normalne było posiadanie rodziców w liczbie trzech. — No i mam mamę.
Widziała, jak liliowy otwiera pysk, by coś powiedzieć, jednak narastający w oddali szmer powstrzymał go od powiedzenia czegokolwiek.
— Gracjo? — Rozległo się znikąd, dosyć ciche wołanie.
Zastrzygła uchem, uważnie nasłuchując. Jakby ktoś stale powtarzał jej imię, chcąc ją znaleźć, ale było to na tyle niewyraźne, że skryta w obecnym miejscu, u boku wojownika z Klanu Burzy, nie wiedziała zupełnie, co ze sobą począć.
— To chyba mój mentor — rzuciła w końcu, zastanawiając się, jak powiedzieć grzecznie, że musi zmykać.
Szept zmrużył oczy, a końcówka jego ucha poruszyła się.
— On cię woła? Nie brzmi, jakby mu zależało — stwierdził.
— Jest po prostu cichy. I się pewnie zdążył mocno zmartwić, że mnie zgubił — dodała. — Miło się z tobą rozmawiało, ale powinnam już uciekać — dodała.
— No cóż, z tobą również — mruknął. — Do zobaczenia może kiedyś, Gracjo.
— Jak los zechce, to może i na następnym zgromadzeniu — rzekła z uśmiechem, chociaż jego skwaszona mina nie sugerowała jej niczego dobrego, ale ciężko było jej się domyśleć, o co mu dokładnie chodziło.
Skinęła po raz ostatni głową, umykając w stronę źródła nawoływań.
— Eh... — Głośne westchnięcie przywołało ją do rzeczywistości. Zerknęła niespiesznie prosto na kocura, wpatrującego się w nią wyczekująco z wyraźnym zainteresowaniem. — Aż takie trudne to pytanie?
— Nie. — Pokręciła pospiesznie głową, zawstydzona na moment swym nagłym odpłynięciem od świata. — Po prostu nie wiem, jak ci to powiedzieć. Sama się w to wpakowałam, bo nic innego mi nie pasowało, a poza tym jak opowiadano mi o tym, to brzmiało to znacznie ciekawiej — przyznała. — W dodatku jeden z moich ojców jest stróżem, więc uznałam, że pójdę w ślad za nim. Teraz trochę żałuję, ale jest za późno na zmiany. Po prostu popełniłam błąd, nie dopytując o szczegóły — stwierdziła.
Liliowy przytaknął głową, jakby nie chciał rzucać jej prosto w pysk "No to tak, zepsułaś tym trochę".
— Jeden z ojców? — mruknął z zaciekawieniem. — To ilu ty ich masz?
— Dwóch — odparła bez wahania, bo chociaż wiedziała, że zazwyczaj ma się po jednym egzemplarzu, tak dla niej normalne było posiadanie rodziców w liczbie trzech. — No i mam mamę.
Widziała, jak liliowy otwiera pysk, by coś powiedzieć, jednak narastający w oddali szmer powstrzymał go od powiedzenia czegokolwiek.
— Gracjo? — Rozległo się znikąd, dosyć ciche wołanie.
Zastrzygła uchem, uważnie nasłuchując. Jakby ktoś stale powtarzał jej imię, chcąc ją znaleźć, ale było to na tyle niewyraźne, że skryta w obecnym miejscu, u boku wojownika z Klanu Burzy, nie wiedziała zupełnie, co ze sobą począć.
— To chyba mój mentor — rzuciła w końcu, zastanawiając się, jak powiedzieć grzecznie, że musi zmykać.
Szept zmrużył oczy, a końcówka jego ucha poruszyła się.
— On cię woła? Nie brzmi, jakby mu zależało — stwierdził.
— Jest po prostu cichy. I się pewnie zdążył mocno zmartwić, że mnie zgubił — dodała. — Miło się z tobą rozmawiało, ale powinnam już uciekać — dodała.
— No cóż, z tobą również — mruknął. — Do zobaczenia może kiedyś, Gracjo.
— Jak los zechce, to może i na następnym zgromadzeniu — rzekła z uśmiechem, chociaż jego skwaszona mina nie sugerowała jej niczego dobrego, ale ciężko było jej się domyśleć, o co mu dokładnie chodziło.
Skinęła po raz ostatni głową, umykając w stronę źródła nawoływań.
***
Sądziła, że po mianowaniu będzie lepiej. Zakładała, iż przekona się w pełni do swojej roli w społeczeństwie i przestanie wydawać jej się ona gorsza. Z każdym dniem jej opinia szła jednak w przeciwnym kierunku. Dalej, samo bycie stróżem, wydawało jej się uwłaczające. Przecież z założenia to rola dla niepełnosprawnych, nieporadnych, a czy ona taka była? Najwyraźniej ten drugi przymiotnik musiał ją za bardzo opisywać.
W dodatku wciąż z trudem znosiła żałobę po śmierci Kuklika, jak i przytłaczały ją odejścia innych kotów. Nadal nie potrafiła ustatkować swojej opinii co do Wszechmatki, ale jeśli rzeczywiście istniała, to mogłaby dać im jakikolwiek znak, czy rzeczywiście opiekuje się zmarłymi, czy to tylko bajka dla naiwnych kociąt, żeby nie było im smutno.
Jakby tego było mało, życie nieustannie z niej drwiło. Na ostatnim patrolu oddaliła się na moment od reszty towarzyszących jej kotów, tylko po to, by znienacka stać się świadkiem śmierci znanej jej samotniczki, której niegdyś pomogła odnaleźć zagubione kocię. I tak los odwdzięczał się jej za dobre serce? Drastycznym widokiem rozszarpanego przez dzikie zwierzę ciała?
Czuła, że siedzenie w obozie powoduje w niej natłok złych myśli. Musiała się wyrwać, jednak zarazem dalej męczył ją lęk, że ponownie może wydarzyć się coś złego. Zgarbiła się. To nie w jej stylu się tak wymykać, ale skoro była dorosła, to sama ponosiła konsekwencje swych czynów. Co prawda jako stróż nie powinna ot, tak sama sobie biegać po lesie. Nikt nie zdawał się jednak zwracać na nią uwagi, więc taki spacer nie powinien jej zaszkodzić.
Dostrzegła nieopodal siebie rzucające się w oczy rude futro. Nie była pewna, co myśleć o Daglezjowej Igle, ale jedno wiedziała — nie chciałaby podpaść nowej zastępczyni. Kotka wydawała się na szczęście pochłonięta rozmową ze Świergot, toteż szylkretka zaczerpnęła głębszego oddechu i śpiesznym krokiem oddaliła się od wysokich drzew, stanowiących legowiska dla kotów Owocowego Lasu.
Śnieg skrzypiał pod ciężarem jej ciała. Ostrożnie stawiała kroki, co rusz oglądając się za siebie. Prósząca biel przykrywała świeżo co powstałe ślady, co było zarazem dobre i niedobre. Nikt przynajmniej nie wyśledzi jej, a z drugiej strony, gdy otoczenie wszędzie było tak samo białe, łatwiej było się zgubić, więc jeśli odejdzie za daleko, powrót może nie być prosty.
Starała się iść w znanym kierunku. W okolice granicy z Klanem Burzy, gdzie zazwyczaj było spokojnie, a jedynym, co mogło przyprawić ją o zawał, były te śmieszne i urocze kicajki. Kiedy była mała i po raz pierwszy usłyszała słowo "zając", wyobrażała sobie krwiożerczego drapieżcę. Jakże wielkie było jej zdziwienie, gdy ktoś po raz pierwszy podsunął jej pod nos puchate stworzonko, które mogła potraktować jako smaczny posiłek.
Lekko rozmarzona zmrużyła oczy, jednak zaraz to osłupiała, gdy na tle białego krajobrazu przemknęły jej niemalże zlewające się z tłem jasne plamki. Speszona zrobiła kilka kroków w tył, kuląc się i jednocześnie strosząc futro. Słyszała o zwiększonej liczbie drapieżników, jednak nie pomyślała, że ot, tak mogłaby na jakiegoś trafić. W momencie, w którym zakładała, że czeka ją za chwilę rychła śmierć, wiara we Wszechmatkę wydawała jej się sensowna, kiedy nieustannie powtarzała w głowie prośbę o uchronienie od zgonu.
— O, Gracja, co nie? Zabawne, myślałem, że się za szybko nie zobaczymy — odezwała się ten jakże niebezpieczny kształt, przez który omalże nie zeszła na zawał. — Co ci jest? Masz wyraz pyska, jakbyś zobaczyła potwora dwunożnych przed sobą.
— Szepcząca Pustko... — wymamrotała, wciąż oszołomiona, że spotkała kota, a nie coś, co chciałoby ją zjeść. — Taak, rzeczywiście szybko, chociaż byłam zdziwiona, nie widząc cię na ostatnim zgromadzeniu. Musiałeś się dobrze ukrywać...
— A, no wiesz — przerwał jej. — Po prostu mnie nie było.
Odpowiedź była krótka, niezbyt satysfakcjonująca, ale czekoladowa nie zamierzała drążyć tematu. Przystąpiła z łapy na łapę, czując, jak powoli odmarzają jej kończyny.
— Dzisiaj nie uciekasz przed "koniecznością?" — spytała z lekkim rozbawieniem, wspominając ich ostatnią rozmowę. Nie wyglądał na tak speszonego jak wtedy, ani nie próbował kryć się pod dziwacznymi konstrukcjami dwunożnych.
<Szept?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz