Cóż może być lepszego niż ciepły letni wieczór? Słońce zachodziło, a ona przemierzała dachy budynków Betonowego Świata, wciąż rozmyślając nad ostatnimi wydarzeniami. Nie podobało jej się to, jak Jafar lekceważył Białozora. Może van nie był szczególnym zagrożeniem ze względu na znacznie mniejsze poparcie i zdecydowanie mniej liczny gang, jednak wciąż należało zachować ostrożność. Już wyczuwała przy rozmowach z Modrowronką, że może i przekonująco zgrywali głupich, ale tacy nie byli.
Od początku patrzyła podejrzliwie na to, jak Jafar pozwalał Białozorowi się do niego zbliżać. Zmuszał go do uniżenia się przed nim, ale jednocześnie dawał szansę na to, by zyskać jego zaufanie. Zbyt bardzo kręciło go do niebezpiecznych romansów. Ją właściwie też, ale... miała umiar. Zdecydowanie.
Widziała irytująco sprytną parkę częściej niż kiedyś, ale mimo to nie namierzyła ich nowej kryjówki. Wodzili ją za nos. Dobrze wiedzieli, że obserwowała ich z górnych partii miasta - z partii, na których górowała - i specjalnie dawali jej szansę, by podążała za nimi po dachach, a gdy już mieli doprowadzić ją do celu, okazywało się, że przy następnych odwiedzinach tego miejsca nie była w stanie ich spotkać, zupełnie jakby nigdy tam nie przesiadywali. Zaczynało ją to frustrować, aż w końcu przestała ich śledzić. To nie miało w końcu większego sensu. Wiedzieli już, jakie miała plany. Lepiej było ich zaskoczyć.
Wiedziała, że Jafar nie był głupi. Ufała mu na tyle, by nie przypominać mu stale o tym, by nie pogrążył się w ślepym zauroczeniu parszywym gangsterem. Mimo to momentami czuła taką potrzebę.
Prześlizgnęła się przez okienko w najniższej kondygnacji opuszczonego budynku, w którym to zwykł mieszkać i przebywać gang Jafara. Kotka od razu spotkała się ze zgiełkiem rozmów. Nic się tu od tego czasu nie zmieniło - no, może atmosfera stała się nieco gęstsza, a koty często nawiązywały do specyficznej relacji Jafara z Białozorem. Jednak hulankom i zabawom końca nie było - wciąż czuła się tu jak w domu.
Rozmowy nieco przycichły, a większość par oczu zwróciło się bezpośrednio w jej stronę. Nie miała jednak dzisiaj żadnej ważnej wiadomości do przekazania, co dała po sobie poznać, nie racząc nawet spojrzeć na zainteresowane koty. W związku z tym hałas dialogów i dźwięków wznowił się.
A ona przyszła jedynie odebrać zasłużony odpoczynek.
* * *
Obudziła się w nocy, bo to w nocy najczęściej działała. Jako niewidoczna niemal zmora, Czaszka skacząca z dachu na dach, polująca na pozostałych mieszkańców z miasta z ukrycia. Odbiła się tylnymi łapami od krawędzi dachówki i skoczyła. Dachy dzielił od siebie metr, a ona zawisła na moment w powietrzu, uczepiając się w ostatniej chwili pazurami krawędzi sąsiedniego budynku. Wdrapała się, czując przypływ adrenaliny, gdy tylko spojrzała w dół.
I ruszyła wprost do skąpanej w blasku księżyca posesji Jafara. Zeskoczyła z dachu na parapet, z parapetu na balkon, a z balkonu na schody prowadzące do wejścia do jednego z budynków, końcowo schodząc z gracją na ulicę. Zmarszczyła nos pod napływem zapachu spalenizny, który pozostawiały po sobie potwory Wyprostowanych.
Jafar siedział na tarasie, a gdy tylko ją zobaczył, wyprostował się. Przeskoczyła przez ogrodzenie, obdarzając go chłodnym, aroganckim spojrzeniem, tak bardzo typowym dla niej. Cóż, zdecydowanie do siebie pasowali. Zamruczała, ocierając się o niego.
— Nie mam dziś dla ciebie wieści — mruknęła półszeptem. — Ale musisz wiedzieć, że w kryjówce dużo rozmawiają o twojej relacji z Białozorem.
— Tak jak sądziłem — odparł zwięźle i westchnął teatralnie. — Azorek jak zwykle budzi wokół siebie zainteresowanie... Powiem mu, żeby zachowywał się grzeczniej. No cóż, jak już tu jesteś, moja droga Bastet, pozwól, że cię do siebie przyjmę. Długo już się pewnie włóczyłaś po zmroku, hm? Nie możesz dla mnie pracować o pustym żołądku.
— Jakże mogłabym odmówić tak kuszącej propozycji? — wygruchała. Jafar podniósł się ze swojego miejsca i otarł się o jej bok po drodze. Podszedł do któregoś z członków gangu i otworzył usta, ale Bastet nie wsłuchiwała się dokładnie, co do niego mówił. Domyśliła się dopiero wtedy, gdy skąpana w ciemności nocy Jago przemknęła przez ogrodzenie w ich stronę, nosząc coś w pysku. Oczywiste, że to zioło mające zapobiec ciąży. Za każdym razem ściśle tego pilnowali.
— Czy to aby na pewno wystarczająco skuteczne? — spytała się pieszczoszki z sąsiedniego domu.
— W wielu przypadkach tak.
— Jago... — burknęła. Wolała mieć pewność, ale bez zbędnego narzekania zjadła niesmaczną roślinę, ledwo ją przełykając. Pieszczoszka na nich nie czekała; od razu odwróciła się i odmaszerowała. Obie miały teraz dużo do roboty i zero czasu na niepotrzebne rozmowy i działania, ale Bastet wolała raz na jakiś czas odpocząć od ryzykownych misji.
Jafar wszedł przez klapę w drzwiach, zachęcając ją do pójścia za nim miźnięciem ją krańcem ogona po brodzie. Zamruczała głośno, ruszając w jego ślady. Czasami wchodziła do wnętrza domu Jafara, ale to były raczej pojedyncze przypadki. Za każdym razem wyglądał równie niesamowicie. Nie były to jej klimaty, ponieważ wolała życie na ulicach miasta, niż schron Wyprostowanych wolny od świeżego powietrza. Mimo to bogactwo tej posesji zawsze robiło na niej wrażenie.
Do jej nozdrzy dobiegał zapach pieczonej wołowiny, gdy tylko przekroczyli próg. Zanim stara Dwunożna podała im kolację, Bastet zdążyła jeszcze porozmawiać z Jafarem o ostatnich wydarzeniach. Podzieliła się plotkami, które usłyszała podczas przemierzania miasta.
— Myślę, że próbują wkupić się w nasze łaski — skwitowała wreszcie swoją wypowiedź, mając na myśli oczywiście Białozora i Modrowronkę.
— To oczywiste. Ale Azorek powinien wiedzieć, że nie jestem głupi. Będzie musiał mi dobrze udowodnić swoją wierność.
Uśmiechnął się. Bastet uśmiech odwzajemniła, ale podchodziła ze zdecydowaną rezerwą do decyzji szefa. Może i Białozór miał znacznie mniej kotów po swojej stronie, ale wciąż stanowił zagrożenie.
Nie narzekała, gdy Dwunożna podała im smaczne mięso. Było tak dobre, jak je zapamiętała. Oblizała z gracją pysk po skończonym posiłku, a następnie wyczyściła niespiesznie swoje futro. Jafar zaprosił ją do swojego pokoju wyłożonego po same brzegi aksamitem w którym sypiał. Nie zmarnowała okazji, by rozpocząć z nim prawdziwie kokieteryjny dialog. Uwielbiała, gdy komplementował jej futro lub osobowość i sama z chęcią łechtała mu ego.
* * *
Brzuch zaczął jej nabrzmiewać, aż stała się bardziej ociężała, niż kiedyś. Od razu doszła do wniosku, że zaszła w ciążę - nie było wątpliwości. Co jakiś czas pobolewał ją brzuch, który teraz był znacznie bardziej zaokrąglony. Różnica była niewielka - w końcu to bardzo wczesne stadium ciąży, ale gdy tylko się zorientowała, serce od razu przyspieszyło swój rytm bicia. Ruszyła przez dachy do domu Jafara tak szybko, jak nigdy wcześniej, ale teraz skakanie sprawiało jej więcej bólu i przyprawiało o zawroty głowy. Na moment spanikowała - czymże w końcu była bez swoich umiejętności?
Szybko jednak zaczęła oddychać głęboko, próbując się uspokoić. Niepodobne do niej, przecież przeżyła już gorsze rzeczy! Dlaczego więc wizja ciąży była bardziej okropna i przerażająca niż jakiekolwiek niebezpieczne i ryzykowne akcje, które wykonywała dzień za dniem?
Zastała Jafara na tarasie, gdy tylko przeszła przez próg posesji. Od razu wstał z podniesionymi uszami. Widział po wyrazie jej pyska, że coś jest nie tak.
Nie odkryła przed nim swoich prawdziwych uczuć. Jej pysk był kamienny, nie zdradzał emocji, choć sprawiało jej to niemały wysiłek.
— Jestem w ciąży.
Zaskoczenie wpełzło wprost na pysk szefa.
— Co?
— Jestem w ciąży. Zioła nie zadziałały.
Odwrócił się od niej, wzdychając głęboko, jakby nad czymś głęboko się zastanawiał.
— Możemy wynaleźć ci zioła na poronienie — rzucił i zaraz pokręcił głową. — Nie, nie będę ryzykować, że coś ci się stanie. Jesteś zbyt cenna.
Zamyśliła się na moment. To będą najgorsze księżyce w jej życiu, ale nie mogła ryzykować stosowaniem trucizn na poronienie. Mogłaby zaszkodzić swojemu organizmowi i już nigdy nie być w stanie robić tego, co zawsze. Nie wyobrażałaby sobie swojego życia bez snucia się po dachach, bez ryzykownych bójek z innymi gangami, bez śledzenia jak najlepszy szpieg. W końcu wyrzuciła z siebie:
— Przeżywałam już gorsze rzeczy. A ty potrzebujesz potomka, który odziedziczy twój majątek, Jafar.
W końcu kocur znów zwrócił się w jej stronę.
— Masz rację. Jak już zostały poczęte, niech się narodzą — na chwilę zamilknął. — Jak zawsze, rozsądna.
Uśmiechnął się, na co ona również odpowiedziała typowym dla siebie, chłodnym uśmiechem, który jednak krył w sobie jakieś uczucie. Na moment stres zżarł jej rozum, ale obecność Jafara przywróciła ją na ziemię. Potrzebował kogoś, kto odziedziczyłby w spadku jego majątek. Taki wysiłek nie mógł się przecież zmarnować. Jak już dopuścili do wpadki, dobrze by było, żeby się do czegoś przydała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz