— Spokojnie, nic ci przecież nie będzie, to tylko niespodzianka, wrócimy tu! — zachichotała ciepłym głosem była pieszczoszka i delikatnie popchnęła burasa krótką łapką do przodu. Pomimo początkowego zachwiania, niebieskooki starał się dzielnie kroczyć przed siebie, wmawiając sobie, że z medyczką nic mu nie grozi. Chociaż świadomość obecności czarnej dodawała mu w pewnym stopniu otuchy, to nadal jego płytki oddech coraz bardziej przyspieszał, a zawroty głowy i rozchodzące się po ciele uderzenia ciepła wzbierały na sile. Przy ostatnich długościach lisa kociak nawet przymknął oczy, by jakoś uspokoić niepokojąco nadwyrężone nerwy i szedł na oślep, podążając za zapachem perski. Po paru momentach spędzonych w ciszy, nozdrza kociaka wypełnił zapachy przeróżnych ziół oraz kwiatów, przez co natychmiastowo otworzył ślipia, w których do tego momentu panował czysty strach przed nieustannie prześladującym go światem. Nie wiedział nawet, jak opisać ogarniające go w tamtym momencie uczucie i jedynie lustrował każdy, nawet najmniejszy szczegół, wyglądając na nieobecnego duchem, co oczywiście przyciągnęło zmartwiony wzrok uczennicy Zajęczej Stopy.
— Ch-yba n-nie zacznie teraz płakać? — zająknęła się nieco zestresowana reakcją kociaka, który nawet nie mrugnął od chwili wkroczenia do jej legowiska. Karcącym własną głupotę ruchem łapy pacnęła się w płaski pyszczek, a Malinek otrząsnął się z transu zachwytu.
— P-pani me-medyczko-o, t-tu j-jest cu-cudownie-e! — wydusił z siebie cichy okrzyk, nawet nie wiedząc na czym zawiesić wzrok dłużej niż sekundę. W tym miejscu było tyyyle rodzajów roślin i kwiatów, i liści, i wszystkiego!
— Też tak uważam — odparła z wyczuwalną ulgą w głosie i z tajemniczym uśmiechem podeszła do jednej ze skrytek. Zaciekawiony oraz o dziwo nie onieśmielony malec, na kluchowatych łapach przybliżył się do Słodkiego Języka, zerkając na jej ruchy. Po chwili czarna wygrzebała ładnie pachnącą roślinkę, której liście kształtem przypominały burasowi paprotki rosnące niedaleko wejścia do żłobka i zachęcająco miauknęła.— To jest trybula — wyjaśniła pręgowanemu, a na wyraz skupienia na pysku kociaka, perliście się zaśmiała. — Coś się stało, Malinku?
— N-nie — zaprzeczył szybko zawstydzony reakcją medyczki, machając energicznie główką dla potwierdzenia własnych słów. Następnie niepewnie tknął medykament łapką i mruknął. — M-mama kie-kiedyś mi o n-nim m-mówiła — lekko uśmiechnął się na wspomnienie kilku godzin spędzonych razem z mamusią na słuchaniu jej opowieści. Chociaż kocica miała już swoje księżyce na karku, zawsze poświęcała potomstwu odpowiednio dużo uwagi i nigdy nie pozwoliła, by stała im się jakakolwiek krzywda.
— Chyba p-pomagał n-na b-bóle b-brzucha. — odważył się miauknąć, a na zadowolony wyraz krótkiego pyska, sam również poczuł satysfakcję ze swojej odpowiedzi. Z lśniącymi ślipiami chłonął resztę słów Słodkiego Języka, w ogóle zapominając o otaczającym go świecie.
***
Bury uczeń niespokojnie wiercił się na paprociowym legowisku, usiłując znaleźć wygodną pozycję do spania. Po paru minutach nerwowych obrotów każdą stronę, zrezygnował jednak ze swoich prób i zerknął na śpiącego u jego boku brata. Od tragicznej wojny czekoladowy kocurek stał się jedynym rozmówcą Malinka, gdyż buras całkowicie zaprzestał komunikacji z innymi. Jesionowa Łapa poświęcał mu każdą swoją wolną chwilę od czasu śmierci ich rodziców, przez co prędko stał się najważniejszą osobą w życiu niebieskookiego. Malinek do tej pory nie mógł pozbyć się w głowy obrazu zakrwawionego ciała Oblodzonej Sadzawki, rozpaczliwych pisków swoich rówieśników, wrzasków walczących wojowników oraz własnego lęku, który obezwładniał go podczas chowania się w miarę bezpiecznym kącie. Na samo wspomnienie tamtego koszmarnego dnia poczuł słone łzy przejmujące kontrolę nad jego ślipiami i wiedząc, że nie uda mu się ich powstrzymać, pospiesznie opuścił legowisko uczniów. Ledwo końcówka burej kity wychynęła na zewnątrz, a pręgowany został sparaliżowany nakładem stresu i żałoby po zmarłych, którzy kiedyś stanowili dla niego oparcie w trudnych chwilach. Choć przez wodospady płaczu niemal nic nie widział, zjeżył szarawe futro do granic możliwości, dziwnym sposobem wyczuwając obecność niebieskiej matuli przy rozdygotanym boku. Wiedział, że to niemożliwe, by kocica teraz przy nim była, jednak tęsknota za jej ciepłem skłoniła go do uniesienia łebka do góry. Spodziewał się ujrzeć piękne, lodowate ślipia, w których na raz potrafiła błyszczeć miłość oraz stanowczość, ale w miejscu gałek ocznych znajdowała się pustka. Bordowa krew pręgowanej dziko tryskała szalenie z rozerwanej tętnicy na szarej piersi, lecz przez panujący wówczas mrok nocy, Oblodzona zdawała się być pokryta oślizłą, atramentową cieczą, którą barwiła całe podłoże. Przybliżyła postrzępiony pysk do roztrzęsionego malucha i prawie niesłyszalnie wycharczała.
— Malinowa Łapo — syknęła z ostrością w głosie, szczerząc do niego ostre niczym pazury orła kły. — Zawiodłeś nas wszystkich, ofermo. Dlaczego świat skazał mnie taką niedorajdą życiową? — zapytała retorycznie, unosząc paskudną mordę do góry. Zakrwawione futro matki zaczęło rozpływać się w przeraźliwy cień, przez co zdruzgotany terminator miał ochotę uciec jak najdalej z tego miejsca, jednak ciemna chmura całkowicie odgrodziła mu jakąkolwiek drogę ucieczki. Nie będąc w stanie wykonać żadnego ruchu, zatrzymał się w miejscu, a karcący głos rodzicielki zagłuszał wszelkie inne odgłosy. "To przez ciebie zginęliśmy, Malinowa Łapo!", "Gdybyś był chociaż trochę bardziej jak twoi bracia, ta wojna nie miałaby miejsca", "Naprawdę, czemu nienawidziłeś nas tak bardzo, że wymodliłeś sobie naszą śmierć?". Rozbity buras nie przejmował się już dłużej pogrążonym we śnie obozem - rozryczał się po całości, próbując wyzbyć się wstrętnej mary ze swojej głowy, która używała wobec niego coraz to gorszych obelg i oskarżeń.
<Słodki Języku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz