Znacie to słynne powiedzenie?
Przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów jeszcze bliżej? Księżycowa Łapa nie mogła go co prawda usłyszeć od żadnego dwunoga, jednak podzielała właśnie tę logikę. Wiedziała, że zamordowanie Skowronkowej Łapy nie będzie tak proste, jak jej dotychczasowe przewinienia. Och, oczywiście, że nie. Otruć młodą, znakomicie zapowiadającą się medyczkę? Może królika do tego? Musiała pójść o krok dalej. Zdobyć jej zaufanie i uderzyć, kiedy ta nie będzie się tego spodziewać. Może nawet trzeba będzie uciec się do przemocy? Niech więc szylkretka straci, może ubrudzić sobie łapy. Najważniejsze jednak było znalezienie odpowiedniego momentu. Kiedy będzie miała to, sprawy same się potoczą.
Tymczasem wesołym krokiem kursowała do leża medyka! Z ostatnimi księżycami spuściła trochę z tonu, zaczęła zachowywać się bardziej, jak mała, słodka, niewinna Księżyc, chociaż w dojrzalszej wersji. Była miła dla innych i pomagała im, słuchała poleceń mentora... Miało to swój cel, a nawet kilka takowych, bo w głębi serca uczennica pozostawała zepsuta do szpiku kości. Po pierwsze, nikt przecież nie zaufałby Księżycowej Zołzie. Och, nie. Za to Księżycowemu Kwiatuszkowi? Gdyby upozorować, że jej poprzednie zachowanie to zaledwie młodzieńczy bunt? Idealnie. A jak już wspomniałam wyżej, zaufanie to ważna część planu. Po drugie, skoro Księżycowa Łapa miała dość treningów, to należałoby w końcu dostać tytuł. A skoro tak, musiała wdać się w łaski jej matki. Wiedziała, że Ciernista Łodyga, pomimo całego swojego "ą" i "ę" będzie łatwym celem. W końcu, Księżyc była kiedyś jej ukochaną córeczką, prawda? Pouśmiecha się, przeprosi i Cierń jej wybaczy, a nawet pewnie uzna ją za godną tytułu. Bez i bez tego niewątpliwie wybaczyła jej księżyce temu i zwyczajnie nie chce mieszać swoich uczuć z zajmowanym stanowiskiem, które każe jej nie mianować. Naiwna staruszka.
Niebiesko-kremowa powoli weszła do legowiska Burzowego Serca, uśmiechając się miło od progu. Ziołowy zapach wręcz pieścił jej nozdrza i mimo swych niecnych celów, czuła się tutaj, jak w domu.
— Witajcie, Burzowe Serce i Skowronkowa Łapo — odparła, wymieniając najpierw wyższego rangą. Doskonale znała zasady kultury, już od kociaka je respektowała. Powrót do dawnej roli nie był dla niej aż tak trudny.
— Och, witaj, Księżycu! — zawołał bury, tak bardzo podobny do jej matki. No, prawie. W końcu M a s y w n y medyk i drobna liderka to jednak jakaś różnica. Ach, czy oni przypadkiem nie minęli się krzepą, bądź powołaniem?
Nie ważne. Oboje to idioci, prości w manipulacji. — Potrzebujesz czegoś?
— W sumie, to nie — powiedziała spokojnie, uśmiechając się przyjaźnie. — Pomyślałam, że mogłabym wam pomóc, Burzowe Serce. Nie zostanę nigdy medyczką, ale to nie znaczy, że nie mogę wpaść od czasu do czasu, prawda? Tobie i Skowronkowej Łapie na pewno przyda się dodatkowa para łap!
Zaciśniętych wokół szyi — pomyślała, jednak na jej pyszczku pozostał niewinny uśmieszek, niosący za sobą szczere intencje. Och, gdyby tylko koty wiedziały, czym jest teatr, ta uczennica zostałaby jego gwiazdą.
<Burzowe Serduszko? <3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz