gdy Aster była kociakiem
Westchnął, zarówno dlatego, że był męczony przez dzieciaka i przez to, że jego matka zamiast Klanu Gwiazdy znała... Bagno. Nawet nie wiedział, które załamywało go bardziej
— Dobrze, dobrze... Siadaj — mruknął, a Aster od razu rozpromieniła się z szerokim uśmiechem. Nie mógł przecież odmówić kocięciu nauk o Klanie Gwiazdy. Po to był w tym klanie, prawda? — Klan Gwiazdy to wszyscy wojownicy, którzy żyli przed tobą. To wszyscy twoi przodkowie, to wszyscy przywódcy klanów, wszyscy medycy, mediatorzy, uczniowie, karmicielki, starsi... Każdy kot, który żył w klanie i kroczył dobrą ścieżką po śmierci zasiada na nocnym niebie. Każdy zostaje gwiazdą i dogląda z góry swych współklanowców. Nasi gwiezdni przodkowie wiedzą o wiele więcej niż my – dlatego medycy i przywódcy, którzy mają z nimi najlepszy kontakt, powinni być przez wszystkich szanowani. Oni wygłaszają wolę Gwiezdnych i spełniają ich prośby.
Kotka gorliwie kiwała głową, słuchając dokładnie jego słów
— Czyli koty nie trafiają na bagno, jak odejdą?
— Na bagno?! — Odsunął się od kotki z wyrazem obrzydzenia. Na osty i ciernie, czy jej matka naprawdę wierzyła w takie bzdury i jeszcze wciskała je swoim kociakom?! — Koty klanów są cywilizowane i trafiają na niebo. Nie bagno.
Spojrzał ukradkiem za wciąż stojącą obok niego Liściastą Gwiazdę, by upewnić się, że to słyszała. Trącił ją łokciem, by dać znać, że powinni porozmawiać. Przecież to było nie do pomyślenia. Nie dość, że Mamrok nie wzięła klanowego imienia, to jeszcze wierzyła w pogańskie bzdury, a na domiar złego zakażała propagandą dzieci! Liściasta Gwiazda spojrzała na niego, jakby nie rozumiała. Wykonał pyskiem kolejny jednoznaczny gest. Zanim jednak wyszedł z matką ze żłobka, usłyszał głos Aster:
— Czemu pan sobie idzie?
— Przywódcy i zastępcy mają swoje obowiązki — mruknął lakonicznie.
— Ale zapomniał pan o kwiatku! — miauknęła smutno, trącając nosem podarunek. Judaszowiec westchnął, wymamrotał do siebie kilka niezbyt przychylnych słów i podszedł do kociaka. Wziął kwiat w zęby, uśmiechnął się, spoważniał i wyszedł, by zająć się ważniejszymi sprawami.
***
Od pewnego czasu czuł się znacznie gorzej. Ciało boga, które rzecz jasna posiadał, zrobiło się znacznie bardziej kruche. Jego samego dziwiła ta nagła niemożność i sztywność ruchów, której doświadczał. Męczył się znacznie szybciej od reszty wojowników. Krzepa nie charakteryzowała Judaszowcowej Gwiazdy nawet, gdy był młody, lecz teraz zupełnie zniknęła. Robił się słaby. Robił się stary. Nie uciekał przed tym, wiedział, że wkrótce osiągnie wiek, gdy już jego życie zacznie chylić się ku zachodowi. Tylko, na osty i ciernie, mogło być to trochę mniej bolesne... Oprócz braku siły dochodził ból stawów. Czuł się, jakby mu skostniały. Przestał uczestniczyć w patrolach i polowaniach, wychodząc na nie jedynie od święta, gdy miał taką ochotę. Już nie dlatego, że był zapracowany, a ze zwykłej niemocy.
Wolał głośno o tym nie mówić. Po co miałby się dzielić z klanem swoimi problemami? Po co miał się umniejszać w ich oczach? Lepiej, by wszystkie takie sprawy pozostawały w ich domysłach. Lepiej, by myśleli o nim jako o silnym przywódcy, a nie starym niedołędze. To samo myślał o wszystkich innych udrękach jego życia – brak apetytu, chudnięcie, matowa sierść, zwiększone pragnienie... Taki już los kota z setką księżyców na karku. Trzeba było sobie jednak jakoś ten los ułatwić.
Astrowa Łapa wykładała żywokost w jego legowisku. Poprawiał on pracę stawów i sprawiał, że zwlekanie się z posłania o poranku było trochę przyjemniejsze niż normalnie. Działo się to w ciszy. Uczennica była zajęta otrzymanym zadaniem, a on ją obserwował w zamyśleniu.
— Wiesz, kiedy ja byłem młody, też wiedziałem co nieco o medycynie — mruknął, czując potrzebę przywołania wspomnień. — Bożodrzewny Kaprys, ta niezdara jedna, kiedyś zwichnęła sobie ogon. Czemu? Z drzewa spadła. I jeszcze na mentora próbowała zwalić, że jej drzewem niby trząsł... Zaprowadziłem ją do medyczki, wtedy jeszcze do Czereśniowej Gałązki i Liściastego Futra i tam patrzyłem jak je opatrują... A po wszystkim jeszcze oburzony stwierdziłem, że mogłyby jej wyłożyć legowisko żywokostem. I co? Przyznały mi rację. Nawet jako kilkunastoksiężycowy kociak umiałem ustawiać koty do pionu — parsknął śmiechem. — Ale ty i wszyscy inni macie się słuchać Ćmiego Księżyca, rzecz jasna. Przeciwko jej słowu się nie wychodzi.
<Aster?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz