BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Znajdki w Klanie Wilka!
(dwa wolne miejsca!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Zmiana pory roku już 26 października, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

30 września 2025

Od Śnieżnej Mordki CD. Lulkowego Ziela

Nie od razu wojowniczka zauważyła, jak bardzo obruszony i rozeźlony wydawał się jej komentarzami świętoszkowaty ogrodnik. Czasami bywał taki nijaki! Nie bywał w tłumie, nienawidził chaosu, który wiązał się z jego licznym rodzeństwem — wężynowymi pomiotami rodem z Mrocznej Puszczy i irytował go rozgardiasz. Czy kot tak skrupulatny mógł być takim fatalistą? Rozmowa z takim smutasem wcale nie przynosi szczęścia, a już na pewno nie komuś, kto nie chce pracować w pełnym słońcu i wolałby po wylegiwać się na brzegu rzeki. Niefrasobliwie poruszyła wąsami, prowadząc z nim dalszą, uprzejmą rozmowę.
Po wspaniałym geście, jakim było uśmiechnięcie się, musieli wrócić po więcej kamieni na wyspę. Źródełko wody wyglądało prawie całkiem nieskazitelnie, ale dalej brakowało mu czegoś, co wzmocni ścianki i je otoczy.
— Jak dobrze w końcu spędzić z tobą chwilkę czasu, Luleczku! Myślałam, że już nigdy nie uda nam się porozmawiać w cztery oczy. Widzisz sam, jak się dzieje, Luluniu. Ciągle tylko Rosiczka, ciągle tylko Wężynka! Ja chyba nie miałam czasu rozmawiać z moimi cudownymi pobratymcami. A członkowie Klanu Nocy mnie kochaaaaają! Kocham ich za to, że mnie kochają, a oni kochają mnie za to, że ich kocham — wymruczała radośnie, odsłaniając rząd równych, białych i ostrzejszych niż pazury ząbków. Spod przymrużonych powiek przez chwilę przyglądała się, jak biało-czarny kot ogląda kamienie. Wydawał się taki nieszczęśliwy, a przecież w Klanie Nocy było tyle powodów do szczęścia. Jak mógł być nieszczęśliwy?
— Weź te. Są dobrej wielkości, aby umocnić wzmocnić ścianki źródełka. Jeśli się ruszysz, to skończymy to nim zajdzie słońce — odparł krótko. Jaki on był brutalnie bezpośredni! Śnieżynka nie traciła czasu, toczyła kamień po kamieniu, coraz bliżej ich miejsca pracy. Ogrodnik wędrował gdzieś za nią, również tocząc kamienie. Jak on to robił? Jaki wielofunkcyjny! Był silniejszy niż Tojadowa Kryza, zajmował się roślinami.
— Od zawsze jesteś taki utalentowany? Ukrywałeś się czy coś? To ładne, ile rzeczy umiesz zrobić. Nie musisz się ukrywać, bo wszyscy myślą, że jesteś głupszy i mniej sprawny niż jesteś naprawdę! Twoje rodzeństwo jest takie ciekawe, przy nich wyglądałeś jak cieniaaaas! A nim nie jesteś, prawda, Luleczku? — Wymruczała, gdy jej ogon smagał jego bok przy źródełku. Zajęcie powoli zaczynało dobiegać końca, a kotka nudziła się przekładaniem kamieni z jednego miejsca na drugie. — Ale z ciebie zagadka! Uwielbiam zagadki! 
Ogrodnik zatrzymał się. Srebrna pręguska mogła przez chwilkę usłyszeć, jak jego oddech ustaje, nim głęboko westchnął. Gdy przeniosła na niego wzrok, jego brwi były zmarszczone, powieki przymknięte, uszy położone po sobie, a pysk wyrażający ewidentne oburzenie. Po co były mu te nerwy? Przecież nie chciała źle, tylko stwierdziła fakt! Cały klan podejrzewał, że ten kocur to jakiś rybi łeb, dopóki się nie wykazał. Chyba nie sądził, że w oczach swojego rodzeństwa, z którym tak często rozmawiała, był jakimś geniuszem!
— Ja nie myślę o tobie jak o czubie. Po prostu czasami dajesz odczuć wszystkim wokół, że z ciebie amator kwaśnych jabłek. Żaden z ciebie frajer. Może trochę gbur i łososi móżdżek z ostami na zadzie, ale nie, żeby mi to przeszkadzało. Kiedyś ktoś mi powiedział, że ja też nie jestem najjaśniejszą gwiazdką na tym niebie, ale co to znaczy? — Wzruszyła ramionami, — Nie jestem pomyleńcem malinowym, ty chyba też nie.

< Lulku? >
Event: Wniesienie na wyspę kamieni, mających otaczać źródełko wody i wzmacniać jego ścianki

Od Bożodrzewnego Kaprysu

Była taka zmęczona.
Nie pamiętała już, kiedy zaczęła tracić siłę, kiedy zwyczajne, codzienne aktywności stały się dla niej trudnością. Być może kiedyś po prostu miała siłę z tym walczyć. Miała przy sobie Zielone Wzgórze. Wtedy wszystko było lepsze. Wtedy nie była dla nikogo ciężarem.
W pewnym momencie spojrzenia posyłane jej przez inne koty zaczęły wbijać się w jej skórę, zostawiając po sobie wypalone znamiona wstydu. Kiedyś jej to nie obchodziło. Kiedyś wystarczyła jej opinia jednego kota.
Nie mogła się dalej oszukiwać. Nie mogła wychodzić na patrole z nadzieją, że może tym razem mysz sama wpadnie jej w łapy, że może tym razem nie będzie musiała wracać do obozu z niczym. Niektórzy widzieli w niej balast. W innych wzbudzała litość. Tych drugich nienawidziła dużo bardziej niż pierwszych.
Jednak nawet ona wiedziała, że nadszedł ten czas. Musiała zejść innym z drogi. Pozwolić Klanowi Klifu rozwijać się bez niej.
– Bożodrzewny Kaprysie, czy chcesz porzucić miano wojowniczki i dołączyć do starszyzny?
Chciała odpowiedzieć, jednak z jej pyska nie wydobył się żaden dźwięk. Chciała się schować. Nie chciała być częścią tego zgromadzenia. To było niepotrzebne. Upokarzające. Wszyscy patrzyli na nią, na jej słabość, widzieli nieustający ból kontrolujący jej ciało. Pierwszy raz w życiu poczuła potrzebę wyrwania się z bezpiecznego obozu, ruszenia na patrol, wzięcia udziału w polowaniu. Przydania się. Bycia potrzebną w klanie.
Bez słowa kiwnęła głową i spuściła wzrok. Nie chciała patrzeć na pysk brata i nie wiedziała nawet dlaczego – w końcu nigdy wcześniej jej to nie obchodziło.
Judaszowcowa Gwiazda odchrząknął.
– Klan Klifu dziękuje ci za wiele księżyców, przez które służyłaś jako wojowniczka. Wzywam Klan Gwiazdy, by dał ci jeszcze wiele sezonów odpoczynku.

Od Guziczka

Guziczek… Wcale nie był zadowolony z treningu. To nie tak, że Miłostka była zła, czy coś, po prostu… Trochę go już zanudzała. Młody kocur miał ambicje i marzenia, chciał biegać w koronach drzew! A teraz… Był trochę chłopcem na posyłki. Znaczy, jasne, zaczynali z mentorką coś robić, ale kotka nie była skora do pomocy w spełnieniu marzeń kocura, więc nadal często trzymali się dołu i po prostu gadali. Na szczęście jasna kotka dużo opowiadała o owocowym lesie, a do tego puszczała Guziczka, gdzie tylko chciał. Musiał jej to mówić i zawsze słyszał, że ma uważać, chociaż doskonale to wiedział, bo wcale głupi nie był. Mimo to przynajmniej kocur mógł zobaczyć cały owocowy las. Ale Miłostka i jej treningi nie były problemem, znaczy były, ale nie jedynym. Pewien liliowy kocur na stałe zamieszkał w głowie Guziczka. Kurka był najlepszym przyjacielem czarno-białego, od kiedy ten pamiętał. Wszystko robili razem, te małe psoty w żłobku i spacery jako uczniowie. Widywali się codziennie, nawet jeśli tylko na chwilę, ale Guziczek nie mógł wyrzucić przyjaciela z głowy. A tam rzadko kiedy coś tak błahego zostawało na coś dłużej! Zwalał to na Czajkę i Borowika, bo ta dwójka też wiecznie spędzała czas i pewnie był zazdrosny, albo o! Na Czerwca i Miodunkę, bo ci ostatnio też patrzyli na siebie w ten durny, maślany sposób. Coś wewnątrz niego mówiło mu jednak, że to wcale nie jest tak proste, jakby się wydawało. Dlatego, żeby wybić sobie rozmyślanie nad tym z głowy, skupił się na treningach. Ciągle zaciągał gdzieś Miłostkę albo próbował sam. Tak jak zresztą teraz.
— Klon… — mruknął, patrząc na ogromne drzewo.
Zaczął je powoli rozróżniać, chociaż niektóre nadal nie miały dla niego różnicy. To Kurka pomógł mu je nazywać. Kurka, znów on! Kocur prychnął pod nosem i zaraz wyciągnął pazury. Z mentorką wspinali się już na drzewa, ale nie były tak wysokie, jak ten. No i wtedy ktoś zawsze mógł go złapać… Znaczy, to nie tak, że Guziczek sam się na te drzewa nie wspinał, przecież nawet legowisko było położone na gałęziach kasztanowca. Jednak też wolał wybierać drzewa mniejsze, bezpieczniejsze. Ale co to za zabawa bez ryzyka. No i był niedaleko obozu, jakby coś się miało stać, to ktoś na pewno go znajdzie! Przynajmniej miał taką ogromną nadzieję… Zaczął się wspinać, zahaczał pazury o korę, wzorkiem rozglądał się za gałęziami, na których mógłby odsapnąć. Nagle bach, spadł pierwszy raz, otrzepał się i zaczął wchodzić znowu. Spadł jeszcze kilka razy, kilka razy też sunął się z wyższych gałęzi na te niższe. W pewnym momencie zaczął w ogóle wątpić, czy da radę wejść na samą górę. Położył się na jednej z wyższych gałęzi. Liście już powoli zasłaniały widoki, ale nadal mógł zobaczyć obóz z góry. Koty kręcące się przy wejściu wyglądały tak malutko… Tak łatwo mógłby zostać ich władcą… To go zmotywowało. No bo przecież taki Czerwiec sądzi, że Guziczek nic nie umie! I inni pewnie też się z niego wyśmiewają, bo jest młody, a on im jeszcze pokaże! Dlatego zaraz wstał z gałęzi i znów zaczął się wspinać. Łapy zaczynały go boleć, ale za każdym razem, gdy zerkał, aby się rozejrzeć i widział, jak wysoko jest, dostawał zastrzyk adrenaliny i ekscytacji i wspinał się wyżej. Aż wreszcie, nawet nie wiedział kiedy, nie miał już się gdzie wspiąć. Liście łaskotały jego twarz, gdy wiał przyjemnie chłodny wiatr, sprawiły też, że nie najlepiej widział okolice, ale to mu nie przeszkadzało. Oddychał ciężko, szybko, ale nadal był podekscytowany. Udało mu się! Wspiął się na sam szczyt tak ogromnego drzewa i wcale a wcale się już nie boi! No i jak raz mu się udało, to kolejne razy na pewno będą już łatwiejsze. Usiadł na grubszej gałęzi, by chwilę odsapnąć. Zaraz będzie musiał zejść, rzecz oczywista. Ale tam było ciepło, a tutaj, chociaż trochę duszno, było… Do przeżycia.
— Jak będę duży… — rozmyślał na głos. — To będę najlepszym ze zwiadowców, o tak! — Wypiął dumnie pierś, a potem zerknął w dół. — A Kurka zaraz za mną albo równo… — mruknął pod nosem.
Znów ten cholerny Kurka! Guziczek bardzo lubił przyjaciela, uwielbiał spędzać z nim czas, ale liliowy kocur mógłby już wyjść z głowy kocura! Zamiast tego, znów się tam zadomowił, że aż czarno-biały stracił równowagę i dość boleśnie upadł na gałąź niżej. Na szczęście czuł, że nie było to nic poważnego, ale będzie nad tym ubolewał przez kilka dni… Może wskoczy do medyczki po jakąś maść. Westchnął ciężko. To tyle z bycia na szczycie! Rozciągnął się i mruknął z bólu. Ewidentnie coś sobie poobijał… Mruknął coś niezadowolony i powoli zszedł z drzewa. Położył się jeszcze w cieniu tuż pod nim, aby chwilę odpocząć, jednak zaraz usłyszał wołanie:
— Guziczku! Gdzie jesteś? — Wybrzmiał głos Orzeszka.
No tak, od kiedy zaczął być uczniem, widywał rodziców tylko czasami, więc obiecał im, że dziś zje z nimi posiłek. Trochę zaskoczył się, że to już ta pora, bo wyszedł wręcz o świcie, gdy Miłostka machnęła ręką na jego błagania o trening.
— Tutaj! — odkrzyknął, wstając.
Odnalazł ojca i się z nim przywitał, a zaraz wspólnie ruszyli do stosu, aby znaleźć tam Kajzerkę.
— Jak treningi? — zapytała kotka, ewidentnie zmartwiona.
— Dobrze. Wspiąłem się dziś na klon! Na sam szczyt! — pochwalił się z dumą.
Mama zawsze się o niego martwiła, więc wcale nie wyglądała na zadowoloną z tego faktu, mimo to pokiwała głową, podając mu jakąś wiewiórkę.
— Trzeba cię znów umyć — zauważyła.
— Potem się tym zajmę — miauknął z pełną buzią, za co łapą oberwał od ojca w głowę. Wymruczał przeprosiny i skupił się na jedzeniu.
Opowiedział rodzicom jeszcze trochę o byciu zwiadowcą, ale nie wspomniał o okropnej mentorce. Nie chciał jej robić problemów, a pewnie mogło być gorzej. Cieszył się, że kotka go bez problemu puszcza, bo słyszał, że niektóre koty w ogóle nie wychodzą, chyba że na trening. Właśnie trening… Musiałby znów iść męczyć Miłostkę, bo przecież nie mógł sobie odpuścić. Nawet jeśli ból zaczynał być większy… Może zrobią dziś coś ciekawego. Więc gdy pożegnał się czule z rodzicami, wskoczył na legowisko zwiadowców.
— Miłostkooo!
— Możesz iść! — odkrzyknęła praktycznie od razu.
— A trening?! — jęknął niezadowolony.
— Nie dziś — fuknęła.
Kocur prychnął niezadowolony, ale zeskoczył. Było zbyt ciepło na ponowne wyjście, dlatego poszedł do legowiska uczniów i zwinął się w kulkę na swoim miejscu. Zmęczenie wspinaczką i ból po upadku wdał się mu we znaki, bo zaraz oddał się snom.

[1031 słów + wspinaczka na drzewa]

[przyznano 21% + 5%]

Od Lulkowego Ziela CD. Śnieżnej Mordki

Juniorka, ta podła zdrajczyni!... Jakby sama jeszcze miała czym się chwalić w tej materii! Czyżby naciągała go na te pełne wyznań, zakrawające o emocjonalny ekshibicjonizm rozmowy tylko po to, aby później dzielić się ich pikantnymi szczegółami ze swoimi przyjaciółeczkami? Myślał, że mógł jej ufać, nawet, jeśli zazwyczaj się nie dogadywali — a ona tak perfidnie, wszem i wobec rozpowiadała jego sekrety! I to jeszcze kotce, której obecności wręcz nie trawił!
"Też mi siostra..." — burknął w myślach, marszcząc brwi i układając patyki. Początkowo chciał ją zignorować, ba, może nawet wymienić się jakimiś podstawowymi uprzejmościami — tak, żeby ten podły wszechświat zauważył, że chociaż się stara — ale ta zniewaga wymagała rozlewu krwi. 
Poza tym, on wcale nie narzekał na swoje życie towarzysko-uczuciowe — lub też, raczej, jego brak. Sam miał się świetnie, doprawdy. Te idiotyczne przytyki srebrna mogła sobie wsadzić pod ogon... I ona nie wydawała się cieszyć większym powodzeniem, zwłaszcza biorąc pod uwagę krążące po obozie plotki o jej wielu zauroczeniach. On przynajmniej nie pozostawał w stanie wolnym ze względu na nieudolne próby znalezienia swej bratniej duszy, a z wyboru. To zdecydowanie był mniej żałośniejszy z tych dwóch powodów — przynajmniej w jego głowie. Zresztą, nie wiedział nawet, czy rzeczywiście chciałby kiedykolwiek się z kimś związać. To wszystko wydawało się... okropnie skomplikowane, a wiążący się z tym bagaż emocjonalny na pewno nie podziałałby dobrze na jego — i tak już niespokojny — umysł.
Spojrzał więc na nią w odpowiedni sposób — jak na mysi móżdżek, którym była — i westchnął przeciągle. Jego wąsy poruszyły się delikatnie wraz z wpełzającym na jego mordkę, gorzkim grymasem. 
— Jeśli już kogoś obgadujesz, to przynajmniej się do tego przy nim nie przyznawaj... — miauknął cicho, kontynuując pracę, starając się skoncentrować na powierzonym mu zadaniu. Był to jednak nie lada wyczyn...
— Phi! Masz minę, jakbyś zjadł coś obrzydliwego. Wiesz, jak śmiesznie wyglądasz? — Zaniosła się chichotem, zupełnie ignorując jego wcześniejszą wypowiedź. Zamrugał kilka razy. Już sam nie wiedział, czy głowa bolała go od niedoboru maku, czy od letalnej dawki głupoty, którą właśnie dostarczał swoim nerwom. — Jak taka żaba... Albo ropucha. Tak, jak ropucha. One mają takie mordy!
Nawet nie wiedział, co miał na to odpowiedzieć. Czy ona go obrażała? Czy starała się jakoś zagaić konwersację? Czy naprawdę jego siostry dostrzegały w tej siwej kupie futra jakiekolwiek pokłady uroku osobistego? 
— Ta... — Jedynie pokiwał biało-czarnym łebkiem. Odwrócił wzrok. Jego łapki i pyszczek wciąż pracowały nad wzmacnianiem konstrukcji żłobka, ale jego spojrzenie skupiło się na grupce kotów pod przewodnictwem Mandarynkowego Pióra. Dryfująca Bulwa, Żmijowcowa Wić, Szałwiowe Serce, Kropiatkowa Łapa oraz Niezapominajkowa Łapa dzielnie wtaczali kłodę, która miała posłużyć w przyszłości jako część legowiska starszyzny. Chociaż wydawało się, że była to jałowa robota — Kolcolistne Kwiecie, jego jedyny lokator, krzątał się dookoła nich, widocznie niezadowolony z tak widocznego wykluczenia go z prac. Pewnie jakby mu pozwolili, to sam odbudowałby ten obóz i poszłoby mu to znacznie sprawniej, niż im...
— Ej, Luluś... O jacie, ale to uroczo brzmi. Lulkowe Ziółko też. Szkoda, że tak cię nie nazwali! Może wtedy byłbyś weselszy. — Śnieżna Mordka dała mu lekkiego kuksańca, który, zważając na jego obecny stan, zabolał znacznie bardziej, niż powinien. Syknął cicho, na co srebrna tylko cicho się zaśmiała, zapewne myśląc, że celowo dramatyzował. — Patrz, już prawie skończyliśmy! No, uśmiechnij się chociaż raz! Jeny, niszczysz mi nastrój tą swoją obrażoną miną...
Pokręciła głową i jęknęła cicho, wracając do pracy. Rzeczywiście, uporali się z tym dosyć szybko. Ale nie mógł złapać oddechu. W momencie, gdy już chciał odejść, poczuł ubrudzoną gliną łapkę, pacającą go kilka razy w bok. Odwrócił mordkę, mierząc ją wzrokiem.
— Przy źródełku brakuje kilku kamyczków... A ty chyba lubisz kamienie? W żłobku zawsze je zbierałeś. I potem też widziałam, jak ukradkiem kitrałeś je za każdym razem, gdy znalazłeś jakiś fajny. Więc chodź, poszukajmy ich! — miauknęła, nieco zbyt entuzjastycznie na jego gusta. — No, nie dawaj mi takiej miny... Szybciej!
Nie czekając na jego odpowiedź, popchnęła go do przodu i poszła za nim, nucąc pod nosem jakąś wesołą melodyjkę. Był zbyt zdezorientowany, zirytowany i niewystarczająco przytomny, aby zaoponować. Posłusznie podążył więc wraz z nią, pomagając jej wybrać odpowiednie skałki, grzecznie kiwając głową za każdym razem, gdy coś mówiła, dając choćby złudzenie rzeczywistego słuchania swojej towarzyszki. Ostatecznie nie mógł krytykować jej doboru głazów — były małe, ale nie za małe, poręczne i całkiem ładne, ciemne. Woda wydobywała z nich jeszcze głębszą, czarnawą barwę. Ślicznie wyglądały z resztą kompozycji, a wpasują się jeszcze bardziej, gdy zdąży je już obrosnąć mech. Co prawda nie wypowiedział tych słów na głos, ale jego spojrzenie złagodniało nieco, gdy wraz ze swoją przymusową towarzyszką przyglądali się swojemu dziełu. Nawet na chwilę zapomniał o bólu głowy...
— Aaaa, w końcu się uśmiechnąłeś! Widziałam to, widziałam!
... Po to, aby już uderzenie serca później ten na nowo się przypałętał.

<Śnieżka?>
Event: Wniesienie na wyspę kamieni, mających otaczać źródełko wody i wzmacniać jego ścianki, Wtoczenie na wyspę pnia, mającego stanowić część nowego legowiska starszyzny 

Od Maku

Słońce kryło się już za linią drzew, kiedy Mak i Kocimiętka dreptały obok swojej matki, Dyniowej Skórki. W pysku niosły pachnące zioła – niektóre znalezione przy ludzkich ogrodach, inne wyrwane spod płotów na obrzeżach miasta. Dyniowa Skórka prowadziła je pewnym krokiem, uszy miała czujnie postawione, jakby każda kropla deszczu czy szelest liści mógł zwiastować kłopoty. Mak była trochę zdezorientowana. Nie wiedziała, czemu tak nagle musieli opuścić miasto. Pamiętała jedynie ostatnią kłótnię matki i ojca, która odbyła się tej nocy.
— Jeszcze daleko? — zapytała, przeciągając słowa, jakby nagle miała stracić wszystkie siły.
— No właśnie! Daleko jeszcze? — dodała Kocimiętka, o mało nie potykając się o własne łapy.
— Jeszcze chwila i będziemy w obozie. Nie marudźcie — odparła Dyniowa Skórka.
— Chwila?! Jestem pewna, że nim dotrzemy do obozu, Mak padnie nam tu z wyczerpania! — uparła się zielonooka. Mak zmarszczyła brwi.
— Ja przynajmniej nie potykam się o własne łapy — odszczeknęła, szturchając siostrę.
— Cisza — ucięła ich sprzeczkę Dyniowa Skórka. — Jesteśmy już na granicy lasu.
Jeszcze niedawno kotki czuły ciężar miasta – zapach kurzu, brudnych ulic i obcych kotów. Przed nimi czekał cień drzew i ścieżka prowadząca prosto do serca Klanu Wilka.
Kiedy dotarły do wąskiego tunelu w krzewie, Dyniowa Skórka nawet się nie zawahała. Weszła dumnie do środka, rzucając cień na swoje kocięta. Nagle wszystkie oczy zwróciły się w ich stronę, a w obozie zapadła cisza.

Od Guziczka CD. Kurki

Kurka, na szczęście Guziczka, pokiwał głową. Czarno-biały kocur nie miał pojęcia, co mieliby robić w obozie, gdyby mentor przyjaciela nie pozwalał mu wychodzić. Przecież tam było tak nudno!
— Pozwala mi. Mam tylko sam nie wchodzić do wody i nie podchodzić za blisko do ścieżki potworów na granicy. I być ostrożnym na Rozlewisku! — wytłumaczył, a Guziczek zaraz zadowolony wybiegł dalej w las.
— Chodźmy może tam! — Wskazał wybraną sobie stronę.
— Tam jest Szopa Strachu — mruknął Kurka.
— Brzmi ekscytująco! — Uśmiechnął się i zaraz przyspieszył kroku.
Na treningach z Miłostką, Guziczek nie mógł całkowicie się wyszaleć, bo nic takiego nie robili. Dlatego, chociaż młodszy, biegł ile sił w nogach, dość mocno wyprzedzając towarzysza. Kątem oka widział, że Kurka musiał się wysilić, aby go dogonić.
— W którą stronę teraz? — zarzucił jednak zamiast tego, zatrzymując się gwałtownie. Kurka ledwo wyhamował i rozejrzał się. Zaraz wskazał kierunek łapą.
— Em… Tam — mruknął, a czarno-biały znów z podekscytowaniem ruszył. Tym razem jednak trochę wolniej…
Kilka chwil później, dotarli do szopy. Była bardzo stara, bo już się rozpadała. Mimo to Guziczek przyglądał się jej z ciekawością. Zastanawiał się, po co kotom takie rzeczy i jak je znalazły. Znaczy, wiedział, że stworzyli to Dwunożni, ale czemu akurat tutaj… Zaraz na jego ratunek przyszedł kurka ze słowami:
— Tam podobno torturowali koty.
Guziczek, chociaż nigdy by tego nie przyznał, przede wszystkim przed przyjacielem, zjeżył się odrobinę. To pewnie była tylko jakaś plotka, a nawet jeśli nie to działo się to tysiące księżyców temu! Mimo to kocur nadstawił uszy.
— Nie chcę chyba wchodzić do środka — przyznał. — Kajzerka byłaby zła — dodał jednak zaraz.
— Bardzo! — Zaśmiał się. — Może znów by ci dała szlaban!
— Ha! Teraz już nie może. — wypiął dumnie pierś i rozejrzał się. — Jest tu jeszcze coś ciekawego? — odsunął się od szopy i rozejrzał.
— Tutaj chyba nie…
— To co? Ścigamy się do obozu i zapytamy o ciekawe rzeczy? — zaproponował z uśmiechem.

<Kurko?>
[306 słów]

[przyznano 6%]

Od Guziczka CD. Miłostki

Gdy kotka zwróciła mu uwagę na jego postawę, Guziczek od razu się poprawił. Nie chciał wyglądać nieprofesjonalnie, a tym bardziej nie chciał złapać żadnego kleszcza.
— To pewnie jakaś wiewiórka albo inny zając, no albo inny kot.
— Inny zwiadowca? — Oczy błysnęły mu na samą myśl. Może wtedy ten ktoś go czegoś nauczy!
— Może. Nie wiem — odpowiedziała mentorka, na co kocur się skrzywił. — Patrol zwiadowczy wyszedł dzisiaj wcześnie, ale nie na tyle wcześnie, aby już wracać.
— A co robi patrol? Skacze, biega, szaleje na drzewach? Walczy na granicy? Ja też bym potwornie chciał zawalczyć i pozwiedzać z wysoka — tłumaczył podekscytowany.
Miał swoje małe marzenia, jednym z nich było właśnie zobaczenie tego wszystkiego z wysoka, a drugim… No cóż, zawładnięcie tym, co by zobaczył. Sam by przecież dał radę! Wszystkie koty powinny go szanować, o tak powinno być! No ale może nie byłby sam, gdyby tylko wciągnął w ten plan Kurkę… Byłoby mu dużo łatwiej z takim pomocnikiem jak on! I przynajmniej tak by się nie nudził, jak wszyscy wykonywaliby za niego robotę!
— Może będą teraz w okolicach śmierdzącego pola, tak myślę. — słowa mentorki znów zrobiły się ciekawe. Nie znał kontekstu, ale nowe miejsce brzmiało ekscytująco. Dość obrzydliwie, ale ekscytująco!
— Co to za pole? — zapytał ciekawy, znów zamieniając się w słuch.
— Śmietnisko — Miłostka zaczęła opowiadać. Guziczek aż przestał przebierać znudzony łapami i w bezruchu słuchał dalej. — Pełno na nim dziwnym rzeczy, które Bezwłosi wyrzucają. Jest tam głośno, no i strasznie wali... Możemy się tam przejść kiedyś, zwłaszcza jak nie pada, a rzeka nie jest dzika. — zaproponowała, na co kocur pokiwał głową. Mógłby nawet i teraz, ale pewnie tam nie pójdą… — Lubiłam się tam zakradać, jak byłam uczennicą — przyznała jeszcze, ale zaraz spojrzała na kocura z powagą i dodała: — Ale ty tak nie możesz. Nie możesz łazić beze mnie. To niebezpieczne i głupie. Więc jeśli będziesz się szwendał, no to, no cóż... znaczy, że jesteś głupi.
— Nie jestem głupi! Jestem bardzo mądry! — prychnął.
— Więc nigdzie beze mnie nie łazisz.
— Nawet tutaj blisko? — jęknął niezadowolony. — Będę grzeczny, ale daj mi pozwiedzać!
Kotka spojrzała na niego niezadowolona, ale chyba nie miała już siły się z nim kłócić, bo tylko przewróciła oczyma i kiwnęła łebkiem.
— Po prostu mi mów. Gdziekolwiek chcesz iść, ja mam wiedzieć! — stwierdziła stanowczo. — Albo będziesz bardzo wielkim ptasim móżdżkiem.
— Będę najmądrzejszym kotem! — wypiął dumnie pierś. A zaraz znów się znudził i podszedł pod krzak, z którego coś słyszał. Obwąchał go, ale zwierzyna uciekła. — Będę polował? Może niedługo, co? — zerknął błagalnie na mentorkę.
— Może… — mruknęła.
— A co dziś? — w sekundę znów zjawił się obok kotki, podskakując niecierpliwie. — Pójdziemy gdzieś jeszcze?

<Miłostko?>
[425 słów]

[przyznano 9%]

Od Widlika do Morszczyna

Kremowy kocurek obudził się nieco wcześniej od swoich braci. Podniósł się i rozejrzał zielonym spojrzeniem po wnętrzu. Zdecydowanie był dzień, bo zrobiło się jaśniej. Widlik westchnął i skierował się do wyjścia ze żłobka. Przystanął przed wyjściem, a następnie usiadł tak by mieć widok na obóz. Zaczynało mu się strasznie nudzić w żłobku. Poza nim wszystko wydawało się takie ciekawe. Chociaż z drugiej strony po opowieściach pana Żmijowca to już sam nie wiedział czy, aby na pewno. Zaczął się zastanawiać czy świat faktycznie był taki straszny? Być może starszy kocur po prostu go straszył co zresztą zauważyła pani Paluszki? Jednak dlaczego tamten miałby go niepokoić? Okłamywać? Przecież nie miałby w tym żadnego celu prawda? Pokręcił lekko łebkiem i spojrzał na wodorosty oplatające jego ogonek i łapkę. Chyba niedługo będzie musiał jakoś je dopasować do swojej wielkości. Być może nawet w niedalekiej przyszłości dołoży parę innych ozdóbek? W końcu strojenie się było takie fajne! Nawet jeśli robił to dla samego siebie. Póki co nie myślał o tym by zaimponować komukolwiek. Wszak w dalszym ciągu był jeszcze kociakiem. Nie musiał, więc przykładać do tego wagi. W pewnej chwili do jego uszu dotarł hałas. Uniósł wzrok i spojrzał przed siebie. Biedronkowe Pole, Lśniąca Iskra, Siwa Czapla i Rysi Bór wtaczali na wyspę pień. Widlik już wcześniej widział podobną akcję. Pan Żmijowiec mu o tym mówił. Wtaczali fragment drzewa, by można było naprawić miejsce dla starszych. pień wydawał się być ciężki, a sam kremowy zdawał sobie sprawę, że prędzej skończył by pod nim. Chyba, że pobawiłby się w taką przejażdżkę. Coś jak we śnie co kiedyś unosił się w powietrzu ganiając biedronkę. Przyglądał się wojownikom jak zaczarowany. Widział jak dotoczyli kłodę, a następnie ją ułożyli. Być może właśnie przez to nie spodziewał się, że ktoś go szturchnie. Podskoczył z cichym piskiem, a następnie spojrzał za siebie.
— Morszczyn, wystraszyłeś mnie! — pożalił się bratu.
— Tchórz — mruknął tamten, na co Widlik lekko się skrzywił.
— Nieprawda, po prostu byłem pochłonięty obserwacją — obruszył się, a tamten prychnął.
— Naprawdę, patrzyłem jak czwórka silnych wojowników wtacza taki duży pień i zastanawiałem się czy i ja kiedyś będę taki silny — odparł, a następnie westchnął i klepnął miejsce obok siebie.
— Chodź, popatrzymy razem — zaproponował Widlik.

<Morszczyn? Popatrzysz ze mną?>

Event KN:
Wtoczenie na wyspę pnia, mającego stanowić część legowiska dla starszych.

Od Śnieżnej Mordki CD. Lulkowego Ziela

Śnieżnej Mordce czas płynął prędko. Od powodzi wydarzenia i rekonstrukcja obozu działy się w takim tempie, że nie miała ani chwili, by oddać się swoim zwyczajowym zajęciom. Przed powodzią większość wolnego czasu spędzała… bezczynnie. Była absolutnie bezczynna w swojej błogiej bierności. Leżała przy rzece, obserwując jak gruby, puszysty trzmiel w idealne żółte lub pomarańczowe pasy huśta się z trzciny na trzcinę. Pozostawała też stałym bywalcem na kolorowej łące, gdzie nie było tyle kudłatych owadów, ale gdy zamierała w bezruchu, mógł usiąść na niej motyl. Całe dnie poświęcała na ganianie łuskoskrzydłych pośród kwiatów albo na podglądanie małych rybek w niskich szuwarach. I wszystko to robiła z Rosiczkową Kroplą lub w akompaniamencie monologów Wężynowego Splotu. Teraz czas nagle pędził. Wszystko było przenoszone z miejsca na miejsce, dziury były łatane, gałązki miały wypełnić pustki w ścianach kociarni czy innego legowiska. Przy kociarni pojawił się już spory stos patyków i większych gałązek.
Algowa Struga w pocie czoła rozstawiała każdego, kto miał wolne łapy po kątach i przydzielała co raz, to nowsze zadania. Wojowniczka z coraz to bardziej przemijającym zapałem oczekiwała na swoje następne zadanie. Gdzieś obok większa grupa wojowników wtaczała do obozu skały. Sprawa stała się jasna, jak woda w rzece, gdy kiężniczka skinęła w stronę legowiska dla najmłodszych członków Klanu Nocy. Przy stercie potrzebnych materiałów znalazł się już nie kto inny, jak wielki ogrodnik — Lulkowe Ziele. Dzień zapowiadał się naprawdę interesująco. Czy była skazana na każde z Wężyniątek po kolei? Co za pech! Pozdrowiła go krótko, nim zabrała się za wybór patyka, nie skupiając się zbytnio na jego osobie i obecności.
— Będziemy umacniać ściany, hm? Fajowo! — miauknęła, przechylając głowę na bok i uśmiechając się w możliwie jak najbardziej zachęcający sposób. — Nie wiem, czemu padło na mnie, Algowa Struga chyba zrobiła to dla żartu! Przecież ja nie wiem, jak umacnia się ściany. Widziałam, jak robi to Dryfująca Bulwa, ale robić a widzieć to chyba nie to samo. A zresztą! Zresztą ja w ogóle nie widziałam tego za dobrze — wymamrotała na jednym oddechu, po czym przeniosła wzrok na widoczne ubytki w ścianach żłobka. Patyków brakowało… praktycznie wszędzie. Z brakiem przekonania wplotła jedną z gałęzi w lukę. Lulkowe Ziele nie wyglądał na ugłaskanego ani jakby mu zaimponowała. Jego reakcja była zupełnie rozczarowująca.
— Oh, no chodź! Nie bądź właśnie taki. Zawsze jesteś takim ponurakiem, Lulkowe Ziółko? Nie dziwię się, że Wężynka tak często komentuje twoje życie romantyczne! — dodała bez zastanowienia — Jak masz sobie kogoś znaleźć i być lubiany, jeśli jesteś taki niezainteresowany? To głupie, pomóż mi.

< Lulkowe Ziele? >
Event: Umocnienie ścian żłobka

Od Szeptu (Szepczącej Łapy) CD. Trzcinowej Łapy (Trzcinowego Szmeru)

W przeszłości

— D-dobzie, pa pa! — mruknąłem cicho, kiedy Trzcinka miała już wychodzić. — Trzci-Trzcinowa Ła-apo! — pisnąłem, podchodząc do samego brzegu legowiska.
Chciałem z niego zejść z jakąkolwiek gracją, jednak coś poszło nie tak i zrobiłem fikołka w przód. Szybko się podniosłem i podtuptałem do szylkretki, która ciepło się do mnie uśmiechnęła.
— Od-odwiedzi-dzis mnie jes-sce? — szepnąłem, niepewnie spoglądając na Trzcinową Łapę.
— Oczywiście, że tak, maleńki — miauknęła, delikatnie kładąc łapkę na mojej głowie.
Odwróciłem główkę i przyłapałem panią Gąbkę na wpatrywaniu się we mnie zimnym wzrokiem.
Dymna jednak odwróciła się i żwawym krokiem weszła do składziku medycznego. Przez chwilę wpatrywałem się w ścianę, po prostu myśląc o tym, co się dzieje, oraz starając się coś sobie przypomnieć, ale po chwili stwierdziłem, że nie ma to większego sensu. Tak poza tym, byłem zmęczony. W kilka chwil ułożyłem się w miarę wygodnie na legowisku, wyrównując swój oddech. Po niedługim czasie udało mi się w końcu odpłynąć w sen, który był w miarę spokojny.

Nadal jeszcze przed mianowaniem Trzcinki, ale kiedy Szept, został już uczniem
✩ ★ ✩ ★ ✩

Noc była pozornie spokojna. Szum wiatru kołysał trzciną zarastającą naokoło wyspy, tworząc coś na kształt melodii, kiedy ja wpatrywałem się w gwiazdy. Pani Pierzasta Kołysanka już dawno spała. Pan Lulkowe Ziele tak w zasadzie też, więc nie spałem jako jedyny. Podejrzewałem, że w obozie również wszyscy byli pogrążeni we śnie. Lekko niczym poranny wietrzyk przechadzałem się między roślinami.
Spojrzałem na krzewy, które biły mój łaciaty nosek ostrym zapachem, oraz charakterystycznych ząbkowanych listeczkach.
— Jeżyna krzewiasta, łatwo dostępna, występuje wszędzie, najczęściej jednak ujrzeć ją można w lasach, ale i również przy skarpach czy wybrzeżach rzek. Aby pomogła złagodzić obrzęk po urządzeniu pszczelim, należy przeżuć liście na papkę, a następnie nałożyć w bolące miejsce, oznaczone przez pszczołę.
Za jeżynami znajdowały się silnie rozgałęzione rośliny, o wyjątkowym, jasnym i nadzwyczaj trudnym do połamania przez swoją grubość korzeniu z liśćmi, wyglądającymi jakby przeszła przez nie wygłodniała apokalipsa gąsienic, oraz fioletowych kwiatkach.
— Łopian mniejszy. Zazwyczaj można ujrzeć go przy wybrzeżach rzek i strumieni czy czasami jezior. Po opłukaniu, przeżuć na papkę i nałożyć na ranę z infekcją, oraz niwelować ból po ugryzieniu szczurów, jednak nie tylko. Jeśli zjesz go za dużo, to rozboli cię brzuch.
Moje błękitne ślepka padły na delikatne, szerokie listki, których sam zapach sprawiał, że na języku czyli się ten rześki smak, jaki przynosiły te liście.
— Macierzanka tymianek. Zazwyczaj jest w słonecznych miejscach z jednak przy odpowiedniej trosce, da wychować się ją chociażby tutaj. Po przeżuciu liści tymianku, nerwowość, niepokój czy szok oraz inne tego typu emocje obniżają się do praktycznie minimum lub całkowicie się niwelują.
Niewiele dalej była roślinka z miękkimi liśćmi o poszarpanych brzegach oraz różowiutkich owockach.
— Malina kamionka, lokalizuje się w lasach liściastych bądź mieszanych, jednak przy odpowiednim przygotowaniu gleby, da się wyhodować ją na przykład w ogrodzie zielnym. Zatrzymuje krwawienie podczas porodów, oraz pomaga złagodzić ból.
Duże, mięciutkie liście z różowym kwiatem oraz słodkim, unoszącym się w powietrzu zapachem przykuły moją uwagę.
— Tutaj jest malwa dzika, występuje w zaroślach bądź przy wybrzeżach rzek, czasami można ją ujrzeć przy siedliskach dwunożnych. Jeśli się ją zje, pomaga złagodzić ból brzucha w krótkim czasie. Mniej popularną nazwą jest ślaz dziki.
Zatrzymałem się tuż przy ostatniej roślinie w tym rzędzie.
— A ciebie nie znam…
Miała ciemnozielone liście, a gdzieniegdzie można było zobaczyć jej kwiaty, kwitnące na fioletowo kwiaty.
— Hmmm….
Zbliżyłem się do liści, chcąc zobaczyć, czy nie są może ząbkowane, jednak zamiast poszarpanych brzegów, na całej powierzchni liścia, któremu się przyjrzałem, były jasne plamki.
— No tak! To miodunka plamista, występuje zwykle w pobliżu rzecz jezior czy potoków, ale można ją również dojrzeć w lasach bądź zaroślach. Jeśli zjesz jej liście, wyleczą one żółty kaszel.
Zatrzymałem się przy miodunce, spoglądając znów w niebo, pełne migających punkcików.
Migotały tak, jakby chciały mi coś powiedzieć, jednak ja nie znałem ich języka, ani one mojego. Przez chwilę wiatr przestał w ogóle poruszać czymkolwiek. Słyszałem każdy, najmniejszy dźwięk nocy. Akompaniament szumu rzekii, która leniwie płynęła sobie naokoło wyspy. W powietrzu unosił się jej aromat, a gdzieś w oddali kumkała żaba. Nagle, nad moją głową przeleciał świetlik, który przyniósł mi na myśl ślub Sterletkowej Łuski oraz Pluskajacego Potoku.

✩ ★ ✩ ★ ✩ 
Dzień ślubu Sterletowej Łuski i Pluskającego Potoku

Rozejrzałem się czujnie, a końcówki moich uszu zadrżały.
"Coś tu się święci..." — pomyślałem, wpatrując się w koty, które zaczynały się zbierać do wyjścia, oraz nasłuchując o czym rozmawiają.
Spojrzałem na kotkę, która niedawno została oficjalnie mianowana na uczennicę. Nie wydawała się jakaś... Sam w sumie nie wiem jaka. Ale jeśli już, to raczej nie wykazywała żadnych złych emocji. Chyba... Obejrzałem się, a zaraz później wszedłem do żłobka i dostrzegłem, że mama Nenu zasnęła. Odwróciłem się i cichutko podtuptałem do kotki.
— Cze-cześć... C-co się dzie-eje? — szepnąłem, z niepewnością, strachem, ale i nutką ekscytacji pomieszanej z kocięcią ciekawością.
— Będzie ślub! Wszyscy zbierają się, aby na niego wyruszyć! Mam zamiar się wkraść. — powiedziała, machając ogonkiem. Spojrzała to na grupę kotów, to na mnie. — A czemu pytasz? Też masz ochotę się przejść? No chodź, będzie super!
— Y... Ta-tak chy-chyba. Ja... Ja chc-chciałbym zł-łapać żabke... — przyznałem cicho, błekitnymi niczym lód ślepiami wpatrując się w Niezapominajką Łapę. — Ma-masz bar-rdzo ł-ładne fute-terko... I... I imię też... Ja... Ja ch-chciałbym się n-nazywać N-nimfa... To imię je-jest podobne do im-imienia mamusi... I jest ład-ładniejsze i ba-bardziej ko-kotkowe...
Ostatnie dwa słowa powiedziałem tak, że nawet dymna raczej ich nie usłyszała. A przynajmniej miałem taką nadzieję…
Niezka uśmiechnęła się do mnie. Lekko speszyła się jednak moimi późniejszymi słowami. Spuściła swoje piękne, długie uszka do tyłu, patrząc gdzieś w bok.
— Bardzo… Miło mi to słyszeć! A no i cieszę się, że chcesz iść! To teraz słuchaj… — objeła mnie jedną łapą, przysuwając bliżej do siebie. Ogonem wskazała na grupę kotów. — Jak wyjdą, to musimy się zakraść za nimi! Ale nie jakoś blisko, zauważą nas w tłumie… Czaisz? Jakieś pytania?
— O-oj, ja-ja nie ch-chciałem... — jęknąłem, kiedy kotka skuliła swoje bardzo ładne uszka.
Zaraz później zastanowiłem się nad jej pytaniem.
— T-twój py-pyszczek i-i u-uszka s-są bar-rdzo ł-ładne! I... I-i chy-chyba ro-ozum-miem...
Spuściłem wzrok i zacząłem grzebać pazurkiem w ziemi.
— N-napr-rawdę prze-przepra-aszam...
Dziś rano mama Nenu bardzo ładnie mnie wystroiła. Czemu? Nie wiem. Ale w futerku miałem kwiatki, muszelki oraz piórka. Wyjąłem po jednym kruczym i wronim piórko, a następnie dodałem najładniejszą muszelkę, którą znalazłem w jakimś zakamarku obozu, zapewne przyniesioną przez fale.
Ostatnie koty zaczęły wychodzić.
— Ch-chyba mu-musiły j-juś iść-ć, b-bo cał-ły ślu-ślubik na-as omi-mini-ie…
— Hej, nic się nie stało! No i wiesz, miło mi… Niewiele osób komplementuje mój wygląd. Zazwyczaj jest na odwrót… No to idziemy!
Leciutko się uśmiechnąłem, najpierw na jej podziękowanie, a potem na to, że mi też zrobiło się cieplutko na serduszku.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, zahipnotyzowany wpatrywałem się w małe migające cosie (których nazwy nie znałem...), wypuszczone przez Rozpromienionego Skowronka, na którego pyszczku również gościł ciepły uśmiech.
— Co ty na to, że zrobimy zawody? Kto złapie więcej, hm? — Niezapominajka trąciła mnie delikatnie łokciem, z psotnym uśmieszkiem.
— Do-dobzie! A... A J-jak to s-sie naz-zywa? T-te co-cosie?
Niezka miała mi odpowiedzieć, ale wtedy jeden ze świetlików usiadł mi na nosku. Zachichotałem, a on odleciał. Potem obok moich oczu przeleciał drugi, a ja już nie czekałem, próbując na niego skoczyć i go złapać! Otworzyłem łapki, jednak tam go nie było... Mimo to jednak się nie poddałem i zaraz wypatrzyłem swą ofiarę. Nagle jednak stanąłem. Poczułem na sobie czyiś wzrok. Nieśmiało odwróciłem głowę i spotkałem się ze spojrzeniem... Trzcinowej Łapy! Kotki, z którą raz rozmawiałem. Była bardzo miła, ale nie wiedziałem, jak będzie teraz...
W tym samym czasie, Spieniona Gwiazda rozpoczęła przemowę. Tłum zamilkł, podczas gdy zakochani wsłuchali się w słowa liderki. Każde z nich zgodnie przytaknęło. Gdy tylko z ich pysków padły zgodne słowa przysięgi, goście zaczęli wiwatować radośnie, rzucając płatkami kwiatów i zebranymi wcześniej baziami.
Niezapominajkowa Łapa stanęła obok mnie, patrząc na uczennicę, która teraz przeskakiwała wzrokiem między naszą dwójką. Nagle obok Trzcinki, pojawiła się dodatkowo pani Mandarynkowe Pióro!
– Co wy tu robicie? Nie byliście zaproszeni. To niebywałe psuć wielki dzień mojego syna! Kociaki powinny być w kociarni! A jeśli o ciebie chodzi, Niezapominajkowa Łapo… Kuni Strumyczek się o tym dowie!
Wspomniana kotka spojrzała zjeżona na Mandarynkowe Pióro. Uśmiechnęła się speszona.
— Chwilka, chwilka! To nieporozumienie! Ja nie chciałam nic psuć… Po prostu chciałam przyjść, nie wiedziałam, że nie mogę łapać świetlików… Uwielbiam patrzeć na dwa kochające się koty. Miłość jest piękna! No i… przyszłam też pogratulować. Przepraszam, nie chciałam nic zepsuć… Nie mów nic Kuniemu Strumyczkowi, proszę..?
– Dopiero przyszłaś do tego Klanu a już pakujesz się w kłopoty. I to na ślubie mojego syna! Niedopuszczalne! Kuni Strumyczek i tak się o tym dowie. To moje ostatnie słowo, muszę pogratulować parze młodej!
Zastępczyni fuknęła kilka razy, po czym odwróciła się i z gracją podeszła do nowożeńców.
– Jak tam, Szepciku? Podobają ci się świetliki? – spytała pogodnie patrząc na mnie.
Przeskakiwalem PRZERAŻONYM wzrokiem z Trzcinowej Lapy na Niezapominajką Łapę po panią Mandarynkowe Pióro, nie wiedząc, czy mogę się odezwać. Byłem ABSOLUTNIE pewien, że Trzcinka zaraz mnie skarci, że stracę taką fajną przyjaciółkę, a ona... Spytała się mnie, czy lubię te ładne, świecące cosie, które nazwała "świetlikami"!
— T-ta-ak, s-są bar-rdzo ł-ładne! — szepnąłem, wpatrując się w kotkę z którą jednak przestała się mną interesować.
— A-a to-obie si-się podo-podobają? — zadałem pytanie, jednak kotka mi nie odpowiedziała.
Rozejrzałem się, czując na sobie wzrok innych kotów. W tym Pani Zastępczyni. Zacząłem się stresować. Ani Niezapominajka, ani Trzcinka, ani Pani Mandarynkowe Pióro mi nie odpowiadały. Czułem się tak, jakby każdy nagle ucichł i zaczął się we mnie wpatrywać. Futerko zaczęło mnie piec. Nerwowo zacząłem rozglądać się po pyskach zgromadzonych wokół mnie, szukając Mamy Nenu. Jednak jej nie było. Zacząłem cicho popiskiwac, a po pyszczku zaczęły lecieć mi łezki. Z jednej strony nikt nie odpowiadał na moje pytania, a z drugiej czułem jak wzrok innych wypała dziury w moim futerku. Serduszko waliło mi w piersi, a ja zamknąłem oczka.
Zakrylem uszka łapkami i zacząłem coraz bardziej się stresować. Chciałem, żeby ktoś mnie przytulił. Czułem się sam i do tego nie wiedziałem już, co się dzieje. Chciałem podejść do nowożeńców i dać im prezenciki, jakie miałem w futerku, zostawione właśnie dla nich, jednak teraz nawet nie do końca wiedziałem, co mam zrobić. Nagle poczułem przy sobie czyiś ogon. Otworzyłem oczka i ujrzałem zmartwiony pyszczek Trzcinowej Łapy. Wtuliłem się w nią, korzystając z sytuacji.
– Co się stało, Szepciku? Chcesz wrócić do obozu?
Pytania zadane przez uczennicę Mandarynkowego Pióra dotarły do mnie dopiero po chwili.
Nieśmiało podkręciłem przecząco głową.
— N-nie-e... Ch-chciałby-ym da-dać pre-ezen-nty i-u by-być pr-rzy rz-rzucie ż-żabką. A-al-le n-ni-nie sa-sam... Mo-mogę z-z To-tobą? — wychlipiałem, błagalnie wpatrując się w oczy szylkretki, na co ona ochoczo pokiwała głową.
– Mogę wziąć cię na borsuka, byś widział coś więcej niż łapy innych kotów. – mówiąc to, nachyliła się – Pójdziemy do pary młodej i będziemy przy rzucie żaby.
— Ta-tak! — mruknąłem półgłosem, delikatnie wchodząc na barki starszej uczennicy. Uśmiechnąłem się z ocierając łapką łezki, już było fajnie!
Para młoda rzuciła w końcu żabą. Zobaczyłem, jak żaba wystrzela w powietrze i ląduje w łapach pani zastępczyni. Potem jednak nagle, żaba poleciała... W moim kierunku! Uderzyła prosto we mnie, strącając mnie z barków Trzcinowej Łapy. Bardzo mnie to zaskoczyło, a żaba okazała się bardzo ciężka. Zanim mnie straciła, próbowałem ją złapać, jednak zamiast tego, przygniotła mnie na ziemi. Pisnąłem przestraszony, zaczynając się szamotać i skamlec, kiedy brzuszek zaczął mnie boleć. Podniosłem się i wtedy żaba znowu się wzbiła, lądując u… Pani Pierzastej Kołysanki!
Podniosłem się i znowu się rozpłakalem. Nie wiedziałem co się właśnie stało.
— J-ja chci-chciałem ty-tyl-lko poła-apać l-lat-atając-ące co-cosie i-i zł-złapać z-zlap-apac z-zab-abke — załkałem, wijąc się z bólu i znów bardzo chcąc się przytulić.
Niezapominajka uśmiechnęła się do mnie, podchodząc.
— Hej, już, już… Zobacz, złapałeś ją przez chwilę! Super sobie poradziłeś! Nic ci nie jest, prawda..? Nic nie boli, albo coś..?
Przeskakiwałem wzrokiem z Trzcinowej Łapy na Niezapominajkową Łapę, kiedy słone kropelki cieczy spływały po moim białym pyszczku.
— B-b-boli — jęknąłem, zaczynając coraz bardziej płakać i ze stresu i z bólu. — T-tul-li…
Niezapominajkowa Łapa od razu podeszła bliżej, sprawdzając mój stan. Po niedługiej chwili uśmiechnęła się delikatnie.
— Hej, spokojnie. Ja i Trzcinowa Łapa jesteśmy tu, więc nic ci się już nie stanie, a teraz musisz tylko złapać kilka mocnych wdechów, dobrze? Jesteś dzielnym kociakiem! — dotknęła swoim noskiem mojego czółka, oraz zlizała łezkę z jego policzka. — No widzisz, już mniej łezek! A teraz w dodatku przytulimy cię!
— D-dob-bdzie... — załkałem, przytulając się do Niezki.
Trzcinka początkowo nie ruszyła się ani o centymetr, jednak po chwili ze zrezygnowanym westchnięciem podeszła do nas i owinęła ogon wokół mnie, jednocześnie całym swoim bokiem przyklejając się do dymnej.
Uspokoiłem się, czując się bezpieczniej wśród dwóch uczennic. Zanim ktoś zdążył się obejrzeć, w tym ja, zasnąłem pomiędzy nimi.
✩ ★ ✩ ★ ✩
Teraźniejszość

Uśmiechnąłem się pod nosem. Ślub Sterleta i Pluska był dla mnie wspomnieniem jednocześnie przyjemnym, jak i nieprzyjemnym. Mimo to jednak, kiedy patrzyłem na nich, wspólnie spędzających czas… Zdecydowanie jednak było bardziej dobre niż złe. Następnego dnia po ślubie, poszedłem do nich i dałem im przygotowane przez siebie prezenty. I oświeciło mnie.
“Właśnie, prezent dla pani Pierzastej Kołysanki!!!“
Podniosłem się i szybkim krokiem wszedłem bezszelestnie do miejsca, w którym leżały już początki “korony”. Moje błękitne ślepka skierowały się na trzcinę szumiacą nad moimi uszami. Zerwałem jedną z nich, następnie wyłuskując ją, aby wydobyć z niej nić na tyle grubą, aby mogła utrzymać bransoletkę w całości. Na piasku ułożyłem sobie po kolei muszelki, aby wiedzieć, w jakiej kolejności wyglądają najładniej, a obok szeregu muszelek, leżały trzy piórka. Wtedy zorientowałem się, że potrzebuję jeszcze żywicy, aby móc zamontować je na sznurku.
— Na Klan Gwiazdy… Przecież nie wyjdę sobie teraz, od tak, po żywicę! Co ja powiem Krabowym Paluszkom?
Krab akurat dziś wypełniała swoją nocną wartę. Widziałem, jak sama pani Algowa Struga ją do tego wyznacza. Nie znałem za dobrze kotki, więc raczej by mnie nie puściła. A już szczególnie samego w środku nocy. Ze zrezygnowaniem przeciąłem ogonem powietrze, chowając spowrotem wszystkie potrzebne mi rzeczy.
“Jak tylko będziemy wychodzić po jakieś zioła, to poszukam trochę żywicy i wymieszam ją z miodem, wtedy wszystko powinno się dobrze trzymać…“ — postanowiłem, układając się na swoim posłanku.
Niewiele później, udało mi się zasnąć, słysząc gdzieś z oddali cichutkie pochrapywanie któregoś z ogrodników.

✩ ★ ✩ ★ ✩

Podczas swoich jakto codziennych rozmyślań, sprawie przepłynąłem z ogrodu zielonego do obozu. Byłem już po szkoleniu pani Piórka i nudziło mi się niezmierne. Rozejrzałem się po kotach, które tam były. Nie widziałem nigdzie żadnej ze swoich koleżanek. Niezki, Ćmy, Kropiatki, ani Trzcinki. W pewnym momencie jednak zobaczyłem koty, wnoszące razem kłodę na zwierzynę do serca obozu. Pośród nich dostrzegłem Trzcinowy Szmer! Podbiegłem radośnie do grupy kotów, rozpoznając wśród nich również swoją mamę.
— Cześć, mamo, pomóc wam? — mruknąłem, wchodząc pod kłodę, przyjmując trochę jej ciężaru na swoje plecy.
— Nie masz żadnego treningu, rybko? — spytała Nena, uśmiechając się.
— Nie, właśnie niedawno skończyłem z panią Pierzastą Kołysanką lekcję!
— To świetnie! — miauknęła Nenufara, a jej ogon musnął mój.
— Stójcie! — usłyszałem nagle głos Dryfującej Bulwy, który kierował nas gdzie iść.
— Tak jest dobrze, dobra robota, Nocniaki! — stwierdził Bulwa, uśmiechając się.
Kłoda była już prawie na swoim miejscu.
Była naprawdę ciężka, więc koty po przeniesieniu jej kawałek dalej, za każdym razem musiały się przegrupować. Obejrzałem się i zobaczyłem Spienioną Falę, który kierował kotami zajmującymi się pniem dla starszyzny. Porównałem ze sobą kłodę i pień, który właśnie był powoli przemieszczany przez obóz, próbując zgadnąć, która z tych dwóch rzeczy jest cięższa. Podszedłem do Trzcinowego Szmeru.
— Cześć, Trzcinowy Szmerze, jak myślisz, co jest cięższe? Kłoda na zwierzynę czy pień dla legowiska starszyzny?
— Hmm… — mruknęła kocica pod nosem, przyglądając się o jednemu i drugiemu.
— A ty jak uważasz? — spytała w końcu, zamiast mi odpowiedzieć.
Mi to jednak nie przeszkadzało.
— Pień na zwierzynę. Co prawda jest mniejszy, ale jest pełny w środku i przez to jego ciężaru nie można rozłożyć po kilkunastu kotach, tak jak to robią tamci.
Trzcinka uśmiechnęła się.
— Też tak uważam.
— A tak swoją drogą, gratuluję awansu! Masz piękne nowe imię, które NA PEWNO skandowałem najgłośniej ze wszystkich!

< Trzcina??? >
[2651 słów]

[przyznano 53%]
Wykonane zadania:
– Wtoczenie na wyspę pnia, mającego stanowić część nowego legowiska starszyzny
– Wniesienie na wyspę kłody na zwierzynę

Od Żmijowcowej Wici CD. Widlika

Wojownik spojrzał na dzieciaka. Przestraszył go? Rozbeczy się na całego i zaraz będzie musiał tłumaczyć się jego mat- ... opiekunce? O ile wyjącego kociaka mógł jeszcze znieść, to nie był pewien czy rozsierdzona karmicielka, wyskakująca na niego z pyskiem pełnym obelg i skarg, jest czymś, z czym chciał w tym momencie musieć mieć do czynienia. No cóż... W takim razie musiał upewnić się, że tak się nie stanie. Cenił sobie spokojny i odpowiednio długi odpoczynek, a po tym wszystkim, co każe robić Nocniakom Mandarynkowe Pióro... powinien móc odpoczywać długo... w grobie.
— A czy ja ci wyglądam na piastunkę, młody? Przypominam ci Kotewkowy Powiew? — zapytał, nachylając się nad Widlikiem. Usiadł w końcu, aby nie sprawiać wrażenia górowania nad małym ciałkiem... przynajmniej nie aż tak. Owinął sobie wokół łap ogon, delikatnie dotykając nim boczku kremuska. 
— Pan tes jest taki wysoki — odpowiedział grzecznie. Żmijowiec nie ukrywał, że takie słowa połechtały trochę jego ego. Kotewka była kotką, którą bardzo szanował. Była mądra, dostojna, a w dodatku była przecież członkinią rodu królewskiego. Czy to znaczy, że w oczach tego malucha on też mógłby być jego częścią? Wygląda na kota, w którym płynie krew Sroczej Gwiazdy? Czy to dlatego Mandarynkowe Pióro tak się nim interesuję i tak sprawuję nad nim swoją czujną pieczę? 
"Z rodzeństwa ja i Lulek jesteśmy najbardziej podobni do księżniczek i książąt... a Lulek to łamaga i miernota, więc oczywiste, że jej wzrok padł na mnie. Los sprzyja najlepszym." 
— pomyślał i uśmiechnął się pod nosem. Wzrok powrócił na Widlika.
— Ach tak? No cóż, skoro tak mówisz, to musi być prawda. W końcu to ty spędzasz z nią tyle czasu. Ja mogłem już zapomnieć o tym rzekomym podobieństwie. Ale mimo wszystko nie mam prawa wyznaczać ci żadnych kar. O ile będziemy cicho i grzecznie, to żadna karmicielka nic ci powie, nic nie zrobi, wiesz? — Nachylił się jeszcze niżej; teraz już praktycznie leżąc. — Wszyscy i tak są zajęci, więc cały obóz jest na wyciągnięcie łapy. Nawet takiej miernej, drobnej i posiwiałej, jak twoja.
— Naplawdę? — zapytał już trochę weselszy. — A Pan cos lobił?
— Wnosiłem na wyspę ogromny, chropowaty i bardzo śliski konar drzewa, który w przyszłości będzie służyć za miejsce, z którego będzie się brało najsmaczniejsze kąski prosto z lasku lub z rzeki. To bardzo ciężka praca; znacznie trudniejsza i bardziej męcząca od tego, co robią tutaj Nenufarowy Kielich i Krabowe Paluszki. Zadanie godne prawdziwego, silnego i zdeterminowanego wojownika — opowiedział. 
— Bzmi ciensko... A jak to sie lobi? — Kociak zbliżył się trochę, teraz już niemal znikając w puchatej kitce Żmijowca. 
— Musieliśmy z całej naszej mocy napierać na puste w środku drzewo, które na ziemie posłała najpewniej ta sama burza, która zrujnowała nasz obóz, i dzięki której mamy teraz tyle rzeczy do roboty. Piasek jest miły, ale łapy zatapiają się w nim jak w wodzie w brodziku, zwłaszcza kiedy musisz się skupić i stanąć na nim całym swoim ciężarem. Ciesz się, że najpewniej ominie cię ta cała zabawa, okruszku.
— Buza? 
— Przeokropna! Byłem wtedy młodym uczniem, nie umiałem nawet porządnie pływać. Moją ówczesną mentorkę porwała wielka, straszna fala i do tej pory nie udało nam się odnaleźć jej napęczniałego od wody ciała. 
— Żmijowcowa Wicio może przestaniesz straszyć kociaki? Nie masz nic innego, pożytecznego do roboty? — odezwała się nagle za nim Krabowe Paluszki, przerywając swoją robótkę.
— Właśnie wróciłem! Dajcie kotom żyć. Odprawiła mnie Mandarynkowe Pióro. Jakbyś też musiała tachać ten ciężar, to miałabyś ochotę się położyć i  kimś pogadać, a nie tylko to wplatanie, wtykanie patyków. No i ja nikogo nie straszę, tylko mówię, jak było — burknął w stronę starszej, która tylko machnęła ogonem i odwróciła się na tylnych łapach. 
— To to, co lobią te koty? — Widlik nagle wskazał łapką za kocura. 
Faktycznie. Za nimi grupa kotów, tym razem prowadzona przez Algową Strugę, robiła dokładnie to samo. Tym razem konar był większy, szerszy i znacznie grubszy; najpewniej posłuży jako legowisko dla starszych, którzy teraz zajmowali "niegodne" im miejsce na mchu. Wojownicy i uczniów z całych sił naprężali mięśnie, aby jak najszybciej uporać się z zadaniem; zwłaszcza że byli ostatnią grupą kotów, która jeszcze tego dnia pracowała. Cała reszta obozu zdawała się powoli szykować do nocnego odpoczynku; tylko oni harowali, walczyli z przesypującym się piachem, kamieniami, które blokowały im drogę, wystającą korą, która wbijała im się w ciało. 
"Każdego szkoda" 
— pomyślał kocur, uśmiechając się lekko na widok wymęczonej Wężynki i jej ucznia, których sapanie niemal czuł na policzku, nawet jeśli dzieliła ich dość duża odległość. 
— Dokładnie tak. Tylko nam to szło prędko i sprawnie. My byliśmy jak żwawe sarny, a oni to powolne ślimaczki. — Uśmiechnął się i zdał sobie z czegoś sprawę. — Jak ci na imię, pączku?

<Widlik?>

Event KN: 
Wniesienie na wyspę kłody na zwierzynę, Wtoczenie na wyspę pnia, mającego stanowić część nowego legowiska starszyzny

29 września 2025

Od Lulkowego Ziela do Ćmiej Łapy

Dzień był absolutnie paskudny. Jakby nie wystarczyło to, że słońce niemalże paliło każdą żywą materię, która była na tyle odważna (lub głupia) (lub zmuszona), by wejść w kontakt z jego promieniami, to dodatkowo powoli czuł, jak dobroczynne kuleczki maku traciły swoją moc. Akurat w momencie, gdy na poszukiwanie ziół poszedł z Ćmią Łapą. Ze wszystkich dostępnych kotów to musiała być akurat ona!
Szli razem, ramię w ramię, a on przeklinał w duszy wszystko złe, czego w życiu się dopuścił. To musiało tak działać. Ostatnio był okropny, więc teraz dostał za swoje! Jako pomocnika dano mu najmniej pomocny balast w całym klanie! 
Chyba wolał jednak zostać w obozie i pomagać przy dźwiganiu tej durnej kłody. Kiedy wychodzili, spora grupa nad tym pracowała, wtaczając kawał drewna na wyspę. Pewnie wciąż się z tym męczyli... Może to nie była taka zła opcja? Nawet, jeśli miałby zadyszeć się przy tym na śmierć, spędzić kilka godzin w pełnym słońcu, zamienić w skwierczące pozostałości kota i zrobić to wszystko w towarzystwie plotkujących Śnieżnej Mordki i Wężynki — wybrałby... po głębszym przemyśleniu, chyba jednak nie wybrałby tego drugiego. Co prawda liliowa kotka była niesamowicie irytująca, ale jej armada idiotycznych pytań była, w gruncie rzeczy, nieszkodliwa. No, prawie...
— Czemu nie mamy osobnych nazw na inne maści? 
... Lulkowe Ziele jedynie westchnął cierpiętniczo. Kontynuował marsz, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu ziół — i być może lisa, któremu mógłby oddać swoją nieustannie kłapiącą ozorem towarzyszkę. Albo siebie. Niestety, żaden się nie napatoczył. Jaka szkoda.
— Lilijka byłaby super nazwą! No wiesz, na liliowe szylkretki. Bo to strasznie długo się wymawia, a lilijka brzmi fajnie!
— Zajmuję się roślinami, a nie kolorami kotów... — odburknął jedynie, czując, że ten spacer będzie długi. I bolesny. Już go wszystko bolało na samą myśl o tym!
— No, ale pomyśl! Czy to nie byłoby fajne? Mieć takie miłe, krótkie określenie... — odparła, niestrudzenie stojąc przy swoim, z uporem godnym maniaka.
— Ile razy w ciągu dnia używasz słów liliowa szylkretka?... — zapytał, nie oczekując od niej sensownej odpowiedzi. Zastrzygł delikatnie uszami, słysząc, jak ta bierze wdech. Nie miała zamiaru oddać tej walki, huh?...
— Dobra, no... Ale musisz przyznać, że to ładne słowo! 
Odmruknął jej coś cicho, naprawdę nie będąc w humorze na kontynuowanie tej jałowej konwersacji. 
— Może... Skup się na ziołach— Hej! Co ty robisz?! — Został przez nią niemalże przewrócony, gdy ta wystrzeliła na przód, biegnąc, jakby od tego zależało jej życie. Obejrzał się przez bark, ale nie zobaczył niczego, co potencjalnie mogłoby ją spłoszyć. Spojrzał znów w stronę Ćmiej Łapy, widząc, jak ta nachyla się nad kamieniem. 
— Patrz, Lulkowe Ziele! Ładny jest, co nie? I taki omszały. Nada się do źródełka! Możemy mu wymyślić imię! — pisnęła z ekscytacją, łapką pacając powierzchnię kamyka.
Wpatrywał się w nią z niedowierzaniem. Może powinien się ugryźć, żeby sprawdzić, czy aby na pewno się obudził? Czuł, jak powoli zaczynały mu drżeć mięśnie. Może wcześniejszy powrót do obozu nie byłby takim złym pomysłem. I tak zrobiliby przecież coś pożytecznego. 
— ... Jasne. Pewnie. Czemu nie? — miauknął, bez wyraźnego podekscytowania w głosie. Pochylił się i zaczął toczyć jedną z okrągłych skałek, a jego szylkretowa koleżanka prędko poszła w jego ślady. Droga powrotna do obozu nie zajęła im szczególnie długo — choć w percepcji Lulka trwała ona wieczność, bo uczennica nie była usatysfakcjonowana zadanymi przez siebie pytaniami i kontynuowała swoje natarcie. Ostatecznie jednak dobrnęli do celu, układając otoczaki starannie.

< Ćma? >

Event: Wtoczenie głazów na wyspę, Wtoczenie kłody na zwierzynę

Od Lulkowego Ziela CD. Żmijowcowej Wici

TW: Uzależnienie, wzmianki o intruzywnych myślach
W przeszłości
Mało co nie eksplodował, słysząc bezczelny ton brata. Chyba nigdy nie poczuł takiej... Złości? Tak, chyba to było to. Rzadko bywał zły. Zazwyczaj smutny, przygnębiony, zdenerwowany, zestresowany — ale prawie nigdy nie był wściekły. Ten nowoodkryty stan nie dał mu jednak poczucia wolności, oddechu. Niczego nie odblokował, nie rozbił tamy. Czuł jedynie niekomfortowy żar, który rozlewał się w jego klatce piersiowej, wypełniając przerwy między żebrami i dusząc serce.
To jedno zdanie wypowiedziane przez burego kocura pozornie nie miało znaczenia. Pozornie było głupie. Nieistotne. Na tle jego znacznie ostrzejszych ripost wydawało się łagodne i nieszkodliwe. Banalne. Pod żadnym względem nie powinno być tym, co ostatecznie przechyliło szalę. Ale jednak było. Było czymś, co nie tyle przelało czarę, oj nie — rozbiło ją na kawałki, tłocząc do lulkowego ciała litry chowanych uraz, niewypowiedzianych żali i tłamszonego gniewu. Naczynie rozsypało się w drobny mak, a gorąca żółć, która je wypełniała, w końcu znalazła ujście.
Chciał wepchnąć mu do pyska trawno-ziemną kulę, aby już więcej nie musiał słuchać jego nieznośnych wynurzeń. Walnąć go w tę wiecznie napuszoną mordę, by pozbyć się z niej tego kpiącego grymasu. Mógłby mu dorzucić coś na przeczyszczenie. Wtedy rzeczywiście miałby powody do martwienia się o zatrutą rybę.
W zaledwie kilka uderzeń serca powrócił go rozum. Dlaczego myślał coś tak okropnego? Czemu chciał skrzywdzić własnego brata? Nawet, jeśli go irytował — Żmijowiec wciąż był jego rodziną. Dorastali razem, najcięższe chwile przeżyli wspólnie. Jakim cudem tak obrzydliwe myśli zalęgły się w jego głowie? Przecież nie był taki! Nigdy nie był okrutny. Nie cieszyło go nieszczęście innych. Nie chciał walczyć, nie cierpiał rozlewu krwi i brzydziła go sama idea zranienia kogoś celowo. Dlaczego więc w ogóle pomyślał o czymś takim? Uważał się za moralnego kota. Za dobrą duszę. Może nie był najmilszy i najłatwiejszy w obyciu, ale nie był zły. Czyżby się mylił? Na samą myśl o tym poczuł, jak żołądek agresywnie się mu kurczył, a w gardle stawała gula. Zbierało mu się na torsje. 
Na jego pyszczku musiało w tę krótką chwilę wymalować się wiele różnych uczuć — tak sądził przynajmniej po zdziwionej mordce brata, który patrzył na niego jak na wariata.
— Co się stało? Wyglądasz, jakbyś zaraz miał się zrzygać... Kłak ci stanął w gardle? —  zapytał. Jego ton ociekał wręcz ironią, gdy ten z fałszywą "troską" pytał go o samopoczucie.
Lulkowa powieka zadrgała delikatnie, a on sam pokręcił prędko głową. Musiał stąd iść. Chciał pobyć sam. Potrzebował odpocząć na wyspie. Może wziąłby trochę maku? Szybciej by wtedy zasnął... Tak, te dziwne pomysły na pewno wykwitły z niewyspania. Teraz tylko sobie odpocznie i będzie lepiej! Ostatnio mieli za dużo na głowie — odbudowa ogrodu, sadzenie roślin w obozie, przygotowywanie źródełka, szukanie sadzonek. Nie miał za dużo czasu dla siebie — i to wszystko brało się właśnie stąd, na pewno. Chyba.
— Nie. Wiesz co, zrób to sam... Ja muszę iść... Do ogrodu. Pomóc. Teraz. — Zanim brat zdążył mu odpowiedzieć, Lulkowe Ziele podreptał w kierunku wyjścia z obozu. Idąc, zauważył Trzcinową Łapę, Rosiczkową Kroplę i Śnieżną Mordkę, które wspólnie odbudowywały ścianę lecznicy. Rozmawiały ze sobą z uśmiechami na pyszczkach, umacniając ściany gliną, trzcinami i patykami. Skinęły mu głową na powitanie, a Śnieżka nawet wyszczerzyła zęby bardziej niż zwykle, ale on jedynie przeszedł obok. Wystarczyło mu wrażeń tego dnia.

୧ ‧₊˚ 🌿⋅
Teraźniejszość

Cóż. Krótko mówiąc okazało się, że winowajcą jego podłego humorku wcale nie było niewyspanie. Spał obecnie dłużej, niż kiedykolwiek wcześniej, a te paskudne wizje tak czy siak nie chciały wyleźć z jego głowy. Wręcz przeciwnie, nasiliły się. Najmniejsza rzecz potrafiła wyprowadzić go z równowagi. Miał ochotę krzyczeć, drzeć się w niebogłosy za każdym razem, gdy Szept zrobił coś choćby trochę nie tak, gdy obudziły go jakieś dźwięki dochodzące z dworu lub gdy znowu musiał siedzieć w legowisku medyczek, bo Gąbczasta Łapa wciąż nie wracała z ich bratniego klanu. Ale nie mógł. I za każdym razem, gdy ta buzująca frustracja nie potrafiła znaleźć odpowiedniego ujścia, pojawiały się one. Te paskudne, wstrętne wizje. Były jak robal, pasożyt, który wwiercił się mu w mózg i zadomowił w delikatnych tkankach, co jakiś czas dając o sobie znać, przypominając o swojej złowieszczej obecności.
Nie chciał tego myśleć. To nie był on. Miał nadzieję, że to nie był on. Brzydziło go to. Czuł odrazę na samą myśl, że jego rozum produkował takie obrazy. Nie chciał nawet widzieć własnego odbicia w obawie, że to wewnętrzne zepsucie zaczynało się objawiać też w jego wyglądzie. Jedynym, co pozwalało mu zatrzymać te nieusłuchane, chaotycznie pędzące myśli, były ziarna maku. Małe, cudowne kuleczki.
Siedział pod drzewem w obozie, bokiem oparty o jego korę, wykończony przez wszechobecny skwar i duchotę. Oczy miał lekko przymknięte, a pyszczek zastygł mu w lekkim, zrelaksowanym uśmiechu. Między przednimi łapami złożona była niewielka ryba, której jednak nie zaczął nawet jeść. Wcześniej jedynie wydawało mu się, że był głodny. Teraz odczuwał jedynie błogi spokój. Fantastyczne uczucie!
Przyglądał się z oddali ciężko pracującym wojownikom. Wężynowy Splot i kilkoro innych współklanowiczów wtaczało na ich wysepkę głazy. To musiało być okropne zajęcie, zwłaszcza przy takiej pogodzie. Zapewne większość z nich wolałaby obecnie siedzieć w rozkosznie chłodnych wodach rzeki, pływać lub łapać ryby. Cóż.
Nie zauważył nawet chudej, patykowatej sylwetki, która podeszła do niego od jednej ze stron. Gdy ruszył głową, aby zmienić ułożenie ciała, spotkał się oko w oko z pyskiem Żmijowca.
— Och, witaj — powiedział cicho.

< Żmijowiec? >
Event: Wtoczenie głazów na wyspę, Odbudowa ścian lecznicy

Od Miłostki CD. Guziczka

Słuchała tego wciąż nie zwalniającego, niekończącego się potoku słów, który wylatywał z pyszczka Guziczka. Kilkukrotnie próbowała wejść mu w słowo, odpowiedzieć od razu na przynajmniej jedno, aby nie zapomnieć, aby nie pominąć czegoś, kiedy już, z łaski Wszechmatki, pozwoli jej otworzyć pysk. W końcu do tego doszło. Chociaż to bardziej coś mu go na moment zamknęło; zatrzymało ten dziki, rwący prąd słow.
— Co to? — Szept ucznia lekko drżał. Nic dziwnego. Przecież była to jego pierwsza daleka wyprawa poza obóz. Nie wiedział, co może go tutaj czekać. Nie wiedział, że znajdowali się jeszcze na tyle blisko innych kotów, że żaden większy drapieżnik zwyczajnie nie podszedłby, nie zaatakowałby ich, zwłaszcza w biały, jasny dzień. Chociaż nie bała się, jej czujność naturalnie wzrosła. Rozejrzała się dość leniwie.
— Uspokój się i wygładź ten ogon, bo ci się kleszcze zadomowią pod futrem. Pełno ich na jabłoniach — rzuciła z góry. Guziczek faktycznie, niemal od razu, zebrał się w sobie i przybrał pewniejszy wyraz pyska. — To pewnie jakaś wiewiórka albo inny zając, no albo inny kot. 
— Inny zwiadowca? — dopytał podekscytowany. Miłostka wiedziała, że jeśli szybko nie zareaguję, znów zostanie podtopiona przez falę pytań, na które nie będzie jej dane odpowiedzieć od razu. 
— Może. Nie wiem — przyznała, ale kiedy zerknęła na nieusatysfakcjonowany pyszczek, dodała: — Patrol zwiadowczy wyszedł dzisiaj wcześnie, ale nie na tyle wcześnie, aby już wracać. 
— A co robi patrol? Skacze, biega, szaleje na drzewach? Walczy na granicy? Ja też bym potwornie chciał zawalczyć i pozwiedzać z wysoka.
— No... I tak, i nie? Patrol zwiadowczy, jakbyś nie mógł się domyśleć, prowadzi zwiad terenów, ale staramy się nie pchać pod pazury innych kotów. Owocowy Las raczej nie słynie ze swoich bitewnych zwycięstw przeciwko innym klanom. Nie mamy nawet bezpośrednich granic, które ktoś mógłby nam zasikać, ale o tym może nie będziemy gadać teraz, bo lepiej pokazać. — Na chwile zamilkła. — Dzisiaj rano wyszedł pod przywództwem Czernidłaka, wiesz... to ten bez oka. Ciężko się patroluje bez połowy pyska, więc pewnie nie są zbyt daleko ze swoimi obowiązkami. Czerwiec, o którym gadałeś tak przemiło, też chyba brał w nim udział. Może będą teraz w okolicach śmierdzącego pola, tak myślę. 
— Co to za pole? — Guziczek niemal nie podskakiwał, jakby myślał, że jeśli nie będzie wystarczająco wkurzającym, to pointka zapomni, że drepcze koło niej.
— Śmietnisko. Pełno na nim dziwnym rzeczy, które Bezwłosi wyrzucają. Jest tam głośno, no i strasznie wali... Możemy się tam przejść kiedyś, zwłaszcza jak nie pada, a rzeka nie jest dzika. Lubiłam się tam zakradać, jak byłam uczennicą — przyznała, ale szybko pożałowała, że nie ugryzła się w język. Pieczarka powiedziała jej, o czym ma pamiętać teraz, kiedy ma swojego własnego podopiecznego. Co jest jej obowiązkiem, jej odpowiedzialnością. — Ale ty tak nie możesz. Nie możesz łazić beze mnie. To niebezpieczne i głupie. Więc jeśli będziesz się szwendał, no to, no cóż... znaczy, że jesteś głupi.

[465 słów]
<Guzik?>

[przyznano 5%]

Od Kurki CD. Czajki

Za czasów kociaka

Kurka spał w najlepsze zaraz obok swojego taty. Jego sny były przyjemne. Wyjątkowo przyjemne. Śnił mu się zapach domu, ale tego nowego — nie tam, gdzie była jego mama. Czasem nadal tęsknił, ale nadal rzadziej.
Jednak zostały one przerwane przez małe łapki nacierające na jego futro. Kurka podniósł najpierw uszy, potem oczy. Obok niego stało Czajka. Kociak praktycznie wibrował z ekscytacji.
– Wyjdźmy na zewnątrz! – szepnął. Kurka zmrużył oczy.
– A co na to Kajzerka? – W końcu oboje byli jeszcze mali. Kurka co prawda czasem wychodził, głównie z tatą… i Guziczkiem, kiedy oboje czuli się wyjątkowo zawadiacko.
– Za dnia nie pozwala mi wychodzić… Ale przecież nie musi się dowiedzieć! No prooooszę, tylko na chwilę. – Kociak bardzo chciał go przekonać i pomimo niepewności, Kurka widział bardzo dobrze, że był na straconej pozycji. Wychodził już przecież z Guziczkiem! Tata mówił mu, że jest bardzo odpowiedzialny!
– No dobrze – szepnął. Jeszcze nie wychodził nocą. – Nie będziesz się bał, jak jest tak ciemno?
– Nie. W żadnym wypadku! – Czajka pokręciło głową podekscytowane. Już kierował się do wyjścia. Kurka odetchnął i zmierzył wzrokiem tatę. Ten spał w najlepsze otulając łapą jego brata. Kajzerka była pochłonięta tym samym zajęciem, jej ogon ciasno zawinięty wokół pozostałych kociaków. ”Raz myszy śmierć”. Pomyślał Kurka i dogonił kociaka. Nie mógł go już zostawić samego, w pewnym sensie mu obiecał to wyjście. Nawet jeśli został do niego przekonany nieco siłą.
Czajka wyszło na zewnątrz pierwsze. Kurka zaraz potem. Było już całkowicie ciemno, na tyle, że Kurce zajęło chwilkę, aby przyzwyczaić się do otoczenia. Jego oczy, jeszcze zaspane, powoli łapały więcej i więcej okolicy. Czajka natomiast już startowało na zwiedzanie, pewnym i żywym krokiem. Czy ono nie było zmęczone?

<Czajka?>

Od Kurki CD. Czerwca

Za kociaka
– Co robię? Wykonuję swoje obowiązki. W przeciwieństwie do ciebie nie mam tyle czasu na zabawy. Zresztą czy ty nie powinieneś być w żłobku? To nie miejsce dla dzieci. – Wujek Czerwiec zmierzył go wzrokiem i zaraz był w drodze. Kurka zmarszczył nos. Jego sprawy też były ważne! Może jeszcze nie był uczniem, ale w żłobku było zwyczajnie nudno! Zwłaszcza jak Guziczek i reszta spali, a tatusiów nie było.
– Wracaj do żłobka – prychnął jeszcze. Kurka jednak nie miał zamiaru się poddać. Chciał przeżyć coś ciekawego! A u boku wujka Czerwca to z pewnością było do dokonania! Kociak spojrzał za czekoladowego kota i ruszył za nim. Starał się być cichy, ale jednak krótkie łapki i niedoświadczony krok nie ułatwiały mu zadania.
– Powiedziałem coś, tak? Wracaj. – Czerwiec zatrzymał się i odwrócił do niego. – Kociakom nie wolno wychodzić ze żłobka! A za tereny obozu tym bardziej! – ofuknął go. Kurka speszył się trochę. Nie przepadał, kiedy inni podnosili na niego głos. Łzy zebrały się w kątach jego oczu i zaraz się wylały. Czerwiec widocznie się speszył…

***
Po mianowaniu

Kurka westchnął ciężko. Jego łapy nadal były niepewne. Nadal ślizgały się na gałęziach.
– No, dawaj, Kurko! – Jeżyna machnęła na niego łapą. Zachęcała go wspierającymi miauknięciami. Więc Kurka skoczył. Z gałęzi na gałąź. Jego pazurki wbiły się w korę drewna, jego ogon zawisł nad pozorną przepaścią. Nie byli nigdzie wysoko. – Brawo! – Jeżyna poklepała go plecach.
Kurka uśmiechnął się szeroko. Przemieszczanie się między drzewami nie było, aż tak trudne jakby się na początku wydawało. Kurka czuł się w tym coraz pewniej.
– No dobra. Zwijamy się. Po drodze szybka rundka polowania! – Jeżyna zgrabnie zeskoczyła na gałąź niżej i zsunęła po konarze na ziemię. Z gracją przesunęła się pomiędzy trawą i zajrzała na niego. Oh oh… Schodzenie z drzewa. Największy ból dla Kurki. Kociak zmrużył oczy i próbował podążyć za krokami mentorki. Na niższą gałąź i na ziemię… och. Ziemia zbliżyła się trochę za szybko. Kurka spadł z niższej gałęzi prosto na ziemię, pomijając krok oparcia łap na konarze drzewa. Wszystkie jego łapki dotknęły ziemi na raz z nieprzyjemnym dźwiękiem. Na szczęście nic mu nie było, poza szokiem. Kurka speszył się. Jeżyna już tyle próbowała go tego nauczyć i zdawało się, że ta konkretna wiedza odbijała się od jego głowy jak od ściany. Jego mentorka pokręciła głową, ale nie skomentowała.
Kurka siedział na skraju obozu i wpatrywał się beznamiętnie w drzewa. Zieleniejące korony tańczyły na wietrze. Jego treningi były męczące, sporo nocy nieprzespanych i apetyt praktycznie nie istniał. Jego nieumiejętność schodzenia z drzew doskwierała mu coraz bardziej. Jeżyna była cierpliwa, ale tylko do pewnego momentu. Dobrze, że na niego nie krzyczała, ale zdawało się, że zwyczajnie nie idzie Kurki tego nauczyć! A może to Kurka miał problem nauczyć się tego od niej? To była teoria, którą Kurka był gotów przetestować!
Kurka przeniósł oczy z koron przed siebie. Tam zobaczył swoją małą nadzieję. Czajka pędziło pomiędzy korzeniami i trawą do wejścia. A za nim szedł nikt inny jak Czerwiec. Kurka wstał, jego serce nagle bijące głośno w jego klatce piersiowej, jakby chciało uciec.
– Wujku! – odezwał się, kiedy czekoladowy kot przechodził obok. Kocur zatrzymał się. Jego uszy były spuszczone, ale nie skomentował przydomka. Może dlatego, że Kurka używał go w jego kierunku prawie całe swoje dzieciństwo. – Jesteś świetnym zwiadowcą, prawda? 
– Jestem, no! Najlepszym! – Czerwiec wyszczerzył się szeroko.
– Wiem! I Czajka uczy się od ciebie dobrze, nie?
– No… Do czego zmierzasz? – kot zmrużył oczy podejrzliwie.
– Bo ja… Mam teorię! Bo nie mogę… Nie mogę nauczyć się schodzić z drzew. Wiesz… Wejdę bez problemu! Przeskoczę pomiędzy drzewami! Ale… zejść… nie... Nie umiem! I... pomyślałem, że to problem tego, że Jeżyna ma tyle gracji i w ogóle. A ja nie mam. I ty... Taki dobry zwiadowca! Nie... Nie pomógłbyś mi z tym? Tylko z tym. Prooooszę! – Kurka zrobił wielkie oczka.

<Czerwiec?>
[625 słów]

[przyznano 13%]

Od Kurki CD. Guziczka

Gdyby koty mogły się rumienić, Kurka byłby czerwony aż po uszy. Bardzo dobrze, że jego nos był ciemny! Guziczek pobiegł dalej, ku wyjściu.
– No chodź! Pozwiedzamy trochę. – Jego przyjaciel pędził dalej. Kurka musiał zrobić dwa wielkie susy, aby go dogonić.
– Już idę.
– Twój mentor pozwala ci wyjść? Pozwiedzamy coś na zewnątrz? – Guziczek zerknął na niego. Kurka pokiwał głową nieśmiało.
– Pozwala mi. Mam tylko sam nie wchodzić do wody i nie podchodzić za blisko do ścieżki potworów na granicy. I być ostrożnym na Rozlewisku! – wytłumaczył szybko. Guziczek zadowolony wypadł dalej w lasek.
– Chodźmy może tam! – Kociak wskazał stronę Owocowego Lasku. Kurka tylko przytaknął.
– Tam jest Szopa Strachu – zauważył.
– Brzmi ekscytująco! – Guziczek przyspieszył kroku na tyle, że Kurka musiał się wysilić, aby za nim nadążyć. Pomimo że jego przyjaciel był o księżyc młodszy, już był jego wielkości. Kurka musiał przyznać, że jego geny go trochę nabrały. Nie rósł za wiele ani za szybko. Zazdrościł trochę innym kotom. Chociażby własnemu bratu. Borowik rósł na silnego kota o pewnych łapach. Może to dlatego, że miał zostać w przyszłości wojownikiem. Kurka był całkowicie pewien, że on by się nie nadawał na to stanowisko. Może powinien zostać stróżem? Nie było to, czego pragnął, ale jeśli by musiał…
– W którą stronę teraz? – Guziczek wyrwał Kurkę z jego myśli tymi słowami. Kociak zatrzymał się, mało w niego nie wpadając.
– Em…– Eozejrzał się. Drzewa wyglądały znajomo. Kurka był już na spacerach i zwiedzaniu terenów wiele razy. Jeżyna dopilnowała, aby znał te tereny jak własną łapę. – Tam. – wskazał w kierunku, który wydawał mu się poprawny. Guziczek z podekscytowaniem podążył w tamtą stronę. Parę długości lisa potem przed nimi pojawiła się stara, rozpadająca się szopa.
– Tam podobno torturowali koty. – Kurce zjeżyła się sierść na karku. Te słowa wyszły z niego nieco wbrew jego woli. Nie chciał przypadkiem przestraszyć swojego przyjaciela, chociaż nie był pewien czy taka legenda byłaby w stanie to zrobić.

<Guziczku?>
[310 słów]

[przyznano 6%]

Od Kocankowej Łapy (Kłującej Kocanki)

Pomimo oczekiwań, nie była gotowa. Dzisiaj miało nastąpić zebranie klanu, a tym samym jej odwlekane przez wybryki mianowanie. Kocankowa Łapa nie potrafiła w to uwierzyć. Zabłąkany Omen gryzł ziemię, a jego ciało pochłonęło robactwo. Trzcinniczkowa Dziupla był oślepiony. Prążkowana Kita o mało co nie zginął. Gąsiorkowy Trzepot prawie całkiem miała rację. Nie rzucała klątw, ale nosiła ją na sobie. Nikogo nie zdziwiło, że starsza uczennica wykaraskała się z legowiska skoro świt. Pomimo tego, że sporo kotów czuło w stosunku do niej niechęć, ceremonia była w pełni zasłużona. Stoczyła walkę z lisem, broniąc członków swojego Klanu nawet za cenę życia i zdrowia. Pozostała przy życiu. Biedny, Warczący Lis nie mógł powiedzieć tego samego. Od dwóch księżyców był jednością pośród jej mrocznych przodków. Po obozie snuła się jak cień. Zwierzyna ją brzydziła, towarzystwo innych kotów drażniło, a własne odbicie w kałużach od niedawna przerażało. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo została ranna. Owszem, zemdlała, ale dopiero Srebrzysta Łuna uświadomiła ją, jak o zgrozo została poraniona. Mniej więcej ćwierć księżyca po stoczonej ze zwierzęciem walce, matka przyszła do legowiska medyka, aby ją zobaczyć. Srebrna uczennica od razu rozpoznała te znajome kroki. Rzuciła się na legowisko i udawała, że śpi. Pręguska stanęła nad jej gniazdem, po czym głośno wciągnęła powietrze, jakby przez ostatnie dni się dusiła. Następnie wyszarpała z legowiska medyka tą olbrzymią, głupiutką asystentkę medyka i zaczęła ją wypytywać. Kocankowa Łapa z rozmowy wywnioskowała jedno — miała ogromną bliznę. Szybko odkryła, że straciła dwa palce na przedniej, lewej łapie. Reszta urazów pozostawała jej nieznana. Krucze Pióro dalej twierdził, że jest ładna i tylko to miało znaczenie. Niemniej jednak nic nie mogło ją przygotować na szok spowodowany zobaczeniem własnego odbicia. Na jej pysku lis ulokował ogromną, cienką, postrzępioną bliznę w kształcie X. Jedna z kresek ciągnęła się aż od koniuszka brody do niemal ucha, druga szrama kończyła się bliżej oka. Wyglądała srogo i surowo. Blizna, która aktualnie zmieniła się w wielkie kreski, przykryte strupem sprawiła, że nie mogła nawet zmarszczyć nosa. Czuła jak skóra na pysku naciąga się, a rana daje o sobie znać. Skutecznie mogła straszyć pobratymców i kocięta. Nikt się nie przyzwyczaił.

* * *

Opuściła legowisko uczniów, gdy wszyscy zaczęli się zbierać wokół miejsca przemówień. Przemieszczała się pod samymi ścianami obozu i pozostawała w cieniu. Była gotowa, ale po raz pierwszy od dawna niezbyt pewna siebie. Z boku tłumu jej spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem Gąsiorkowego Trzepotu. Biało szara kotka nerwowo odwróciła głowę, gdy ujrzała pysk młodszej kotki. Niegdyś jakże odważna Gąsiorkowy Trzepot na jej widok straciła język w gębie. Niektórzy zebrani, gdy kotka przechodziła obok, odwracali głowy i unosili brwi w wyrazie zdziwienia. W końcu Nikła Gwiazda zwołał wszystkich jej pobratymców. Kocankowa Łapa usiadła niedaleko Pszczelej Łapy. Dzisiaj żadna walka nie miała mieć miejsca. Prążkowana Kita sam oznajmił jej, że za walkę z lisem zostaną wojownikami pomimo nieodbytej z innym uczniem walki. Srebrnej kotce wydawało się to całkiem sprawiedliwe i logiczne. Żaden inny uczeń w walce nie zaryzykował swojego życia. Ona zaryzykowała. Jej walka była walką prawdziwej wojowniczki.
— Ja, Nikła Gwiazda, przywódca Klanu Wilka, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, by zdobyć doświadczenie niezbędne do ochrony klanu i jego członków. Polecam go wam jako kolejnego wojownika. Pszczela Łapo, czy przysięgasz przestrzegać praw nadanych przez twojego przywódcę i chronić swój klan nawet za cenę życia?
Uczennica nie mogła pojąć, dlaczego to właśnie on imię otrzyma pierwszy. Ten ścierwojad — jej brat, nie przeżyłby nawet trzech uderzeń serca w walce! To właśnie jego lisica pokonała, odrzucając go w gąszcz. Ona była niepokonana. Zwlokła ciało poległego do obozu. Pomiędzy jej rozmyślaniami, Pszczela Łapa odpowiedział.
— Przysięgam!
— Mocą naszych potężnych przodków nadaję ci imię wojownika. Pszczela Łapo od tej pory będziesz znany jako Pszczeli Rój. Klan ceni twój entuzjazm oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Wilka. — Nikła Gwiazda z rezerwą podszedł do kocura i przyłożył swój nos do jego czoła. Obóz wypełniły wiwaty. Pszczeli Rój, jakby szukając dalszej aprobaty, zaczął się rozglądać za Srebrzystą Łuną. Gdy jego wzrok przeniósł się na Kocankową Łapę, kotka obnażyła zęby i warknęła. Czy ten głupek myśli, że to powód do celebracji?
— Ja, Nikła Gwiazda, przywódca Klanu Wilka, wzywam naszych wojowniczych przodków, by spojrzeli na tą uczennicę. Ciężko trenowała, by zrozumieć wasz szlachetny kodeks, więc polecam ją wam jako wojownika. Kocankowa Łapo, czy obiecujesz przestrzegać kodeksu wojownika, chronić i bronić go nawet za cenę życia?
— Przysięgam — odparła z przekonaniem. To właśnie było wszystko, na co pracowała. Nie mogła się wycofać.
— A zatem mocą naszych potężnych przodków nadaję ci imię wojownika. Kocankowa Łapo, od dziś będziesz znana jako Kłująca Kocanka. Klan honoruje twoje poświęcenie i biegłość w walce, a my witamy cię jako pełnoprawnego wojownika Klanu Wilka.
Klan Wilka zawył jak jeden organizm i jedno zwierze. Kłująca Kocanka niemal eksponowała swoje białe kły w szerokim uśmiechu. No prawie, ponieważ gojąca się rana nie pozwalała jej się wyszczerzyć, tak bardzo jakby chciała. Nikła Gwiazda zeskoczył z pniaka i dotknął głowę wojowniczki swoim nosem. Po raz pierwszy w życiu świeżo upieczona wojowniczka naprawdę nie mogła się doczekać na to, co przyniesie przyszłość.

[831 słów]

[przyznano 17%]

Od Kory CD. Słoty

Pokiwała głową na propozycje poznania jej mamy. A zamysł słuchania historii od kogoś ciekawego i ponoć ważnego był dość… ekscytujący. Ale zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, Słota już zaczęła rozmawiać o kolejnym członku jej rodziny, bratu. Słuchając, zaczęła się zastanawiać czy sama chciałaby mieć brata. Albo siostrę… Mogłaby się z kimś bawić, byłby bliższy jej wieku i może też spokojniejszy… Chociaż lubiła być sama, mogła sobie pomyśleć, poobserwować. Nikt nie przerywałby jej, gdyby słuchała, nie musiałaby słuchać kilku wątków i wytężać tego swojego małego móżdżka. Tak jak na przykład teraz, gdzie nadal słuchała o Cierniu, a zarazem rozmyślała o swoim rodzeństwie, którego nie miała… Ach, jak sobie utrudniała to kocie życie! Zmarszczyła brwi na słowo kłótnia. Na pewno pokłóciliby się w żłobku, a to by słyszała… Chyba, że spała… Coś jej nie pasowało, ale wolała się nie odzywać. Nie, żeby i tak miała szansę…
— O co się kłóciliście? — spytała, aby całkowicie zrozumieć sytuację.
Nie chciała się odzywać, jeśli nie wiedziała, o co chodzi. Bo co jeśli powie źle i Słota się obrazi? A co gorsza, może na nią skoczy, bo już przed chwilą wyglądała, jakby chciała ją zabić… Nie do końca rozumiała jeszcze te koty, każdy miał inny charakter i to…
Było trochę gubiące… Mimo wszystko słuchała, gdy Słota zaczęła opowiadać o konflikcie.

<Słoto?>

Od Guziczka CD. Czerwca

No tak, oczywiście, że Czerwiec nie zgodził się na wspólny trening. Przecież nadal uważał go za malutkiego kociaka. Ten mu jeszcze pokaże! Prychnął niezadowolony i przebrał nóżkami. Przewrócił oczyma, gdy ten kazał mu zmykać.
— Nie — prychnął.
— Powiedziałem coś — ponaglił go.
Zaraz jednak wzrok Czerwca jakoś… stał się bardzo czuły. Kocur uniósł brew i spojrzał przed siebie. W ich stronę szła kotka, której Guziczek jeszcze nie kojarzył. Chociaż chyba pracowała z jego ojcem. Ah, tak! Miodunka, jak sądził. Uśmiechnął się, więc zaraz i podskoczył. Może ona się z nim trochę pobawi!
— No idźże — warknął czekoladowy.
— Ale czemu?! Chcę pogadać z Miodunką. Znam ją od mojego ojca! Może ona się ze mną pobawi — prychnął.
Tak w sumie, kotka ją nie interesowała. Wiedziała, że stróże nie robią zbyt wiele. Tak naprawdę, wydawali się jej totalnie nudni. Ale widział jak Czerwiec patrzy maślanym wzrokiem na Miodunkę, zresztą dokładnie w ten sam sposób jak jej brat patrzył na Borowika. Masakra! Totalnie tego nie rozumiał, mimo, że Czajka zarzucał, że sam tak patrzy na Kurkę. Ehe, już w to wierzył! Mimo wszystko, Czerwiec go wkurzył tym, że był taki wredny, tylko dlatego tak “zaciekawił się” kotką.
— Hej! — Podbiegł do stróża.
— Oh, cześć. — Kotka spojrzała na Guziczka. — Guzik, prawda?
— Guziczek — poprawił — A tam jest Czerwiec. Czerwiec! Pójdziemy z Miodunką na spacer? — zapytał z uśmiechem.

<Czerwcu?>
[217 słów]

[przyznano 4%]

Od Żmijowcowej Wici CD. Borówkowej Słodyczy

Jakiś czas temu; przed związkiem Tojadka i Borówy

Z każdym słowem białej kotki coraz bardziej nie wiedział, jak ma zareagować. Miał ochotę zaśmiać jej się prosto w pysk, a przy okazji "przypadkowo" opluć jej nos, miał ochotę parsknąć chłodno, skrzywić się i potraktować ją ciszą, aż do momentu, kiedy ich zadanie zostanie zakończone, a on będzie mógł bez konsekwencji odejść i nie patrzeć już na nią nigdy przychylnie. Ale obie opcje wymagały od niego tego, że nie mógłby powiedzieć na głos, za pomocą swojego niezwykle barwnego słownictwa, co myśli tak naprawdę o Tojadzie, a przy okazji też o Borówkowej Słodyczy, skoro ta okazała się być taką zapalczywą fanką jego braciszka. Nie pozwoli, aby sposobność krytyki przemknęła mu niemal pod samiutkimi łapami. Nie, mając obok siebie kotkę, która z jakiegoś powodu przepada za tym kretynem. Nie na jego warcie. 
— Słońce, powiem ci, że jakbyś była jakąś przybłędą z innego klanu, to powiedziałbym, że jesteś jedynaczką. Może ten twój brat jest w porządku, może nie wytargiwaliście sobie futer z grzbietów, nie wrzucaliście robali i kamieni pod mech, ale to nie znaczy, że każdy miał tak niesamowite doświadczenia z rodzeństwem. — Posłał jej jedno jadowite spojrzenie. Zmarszczka na nosie została, nawet kiedy przestał mówić. Wojowniczka westchnęła. Zanim coś powiedziała, pchnęła mocniej, a Żmijowiec, nie chcąc wyjść na słabego, również wysilił się, aby wprawić głaz w ruch. Wszystkim zaczynało iść znacznie gorzej niż na samym początku; wszystkim zaczynało doskwierać zmęczenie, a mokry pach przestał być rześki, a stawał się kłujący i nieprzyjemnie chłodny. Zapadał się coraz mocniej, ale z każdym krokiem zbliżali się do upragnionego obozu, w którym miały dumnie spocząć przytachane przez grupę głazy. Zagryzł mocniej zęby, wstrzymał oddech, położył po sobie uszy, aby całą swoją uwagę i siłę skupić w piersi, którą napierał na gładką, zimną ścianę. Dopiero gdy spomiędzy zębów wydarł mu się cichy warkot, Borówka odezwała się. 
— To, co powiedziałeś, to zachowanie każdego kocięcia. Z tego się wyrasta, a przynajmniej powinno się wyrosnąć. Jeśli dalej czujesz potrzebę nasyłania chrząszczy na mech kota, z którym dzielisz legowisko, to może powinieneś pozostać w tym uczniowskim, jeśli nie we żłobku —  powiedziała twardo, chociaż jej ton nie był wyłącznie karcący, a sama mordka, chociaż delikatnie zmarszczona, nie wydawała się być wyrzeźbiona tylko negatywnymi odczuciami. 
— Mówisz, jakbyś miała pewność, że takie zagrywki wychodzą jedynie spod moich łap — prychnął. Nie miał jednak ochoty na tę rozmowę. Oczywiście... To on był stawiany w roli potwora, który pastwi się nad słodziutkim Tojadkiem.
"Bo to ja przecież niemal nie posłałem go do życia po życiu, wciskając go za pomocą wielkiej kłody w miękkie błoto." — Na samo wspomnienie zjeżyła mu się sierść na karku. "Czemu nikt nic z tego sobie nie robił! Tyle kotów to widziało... Jedynie Szałwiowe Serce się mną wtedy zainteresował... Tylko on chciał mieć pewność, że obejrzy go Różana Woń... Tylko on był coś wart w tym klanie"
— Stop! Stójcie! — rozległ się nagle donośny głos Biedronkowego Pola. Kocur podniósł ucho, obrócił pysk tak, aby widzieć to, na co zerka starsza wojowniczka. — Mandarynkowe Pióro i jej koty potrzebują miejsca, aby wepchnąć kłodę. Posuńcie się.
Faktycznie. Duża grupa Nocniaków, prowadzona przez zastępczynie, zajmowała się wtaczaniem sporego kawałka pustego drzewa. Między większymi osobnikami udało mu się dojrzeć nawet Kropiatkową Łapę, ale jej czółko ledwo dotykało chropowatej powierzchni, kiedy reszta zbyt szybko przebierała silnymi łapami; nie nadążała.
"Przynajmniej nie nabiję sobie guza. Jest sprytna, jeśli udaję jej się unikać zbyt dużego wysiłku w sposób, którego nie dostrzegła Mandarynka. Szczwana..." — pochwalił ją  w głowie mentor, pozwalając, aby na pyszczek wpełznął mu lekki uśmiech. Srebrna skinęła głową szylkretcę, kiedy jedna z par odsunęła kamień z bok, schodząc im z drogi. Kocie odciski łap, jak i mniejszy rowek, który utworzył głaz, szybko zostały wygładzone przez szurającą po piachu kłodę. Wszyscy w ciszy czekali, aż konar zostanie przepchnięty, aby mogli w spokoju wrócić do pracy. Zwłaszcza że już można było wyczuć nadchodzący wieczorny wiatr, a cykady rozpoczynały swój conocny koncert. 
— Jeśli widzisz w Tojadzie tylko to, co chce ci pokazać, to jesteś głupia — powiedział nagle głośno i wyraźnie, patrząc w niebieskie ślepia wojowniczki. — Masz dusze słabego kocięcia i umysł ufnej sarny. Nie będę się na ciebie irytował więcej, bo to bez sensu. Sama sobie narobisz problemów; nie musze być jednym z nich. — Odwrócił się i bez większych ogródek znów zaczął pchać kamień. Nie zostało im dużo drogi. 

<Jagodziana?>

Event KN: Wtoczenie na wyspę głazów, Wtoczenie na wyspę pnia, mającego stanowić część nowego legowiska starszyzny