W przeszłości
— D-dobzie, pa pa! — mruknąłem cicho, kiedy Trzcinka miała już wychodzić. — Trzci-Trzcinowa Ła-apo! — pisnąłem, podchodząc do samego brzegu legowiska.
Chciałem z niego zejść z jakąkolwiek gracją, jednak coś poszło nie tak i zrobiłem fikołka w przód. Szybko się podniosłem i podtuptałem do szylkretki, która ciepło się do mnie uśmiechnęła.
— Od-odwiedzi-dzis mnie jes-sce? — szepnąłem, niepewnie spoglądając na Trzcinową Łapę.
— Oczywiście, że tak, maleńki — miauknęła, delikatnie kładąc łapkę na mojej głowie.
Odwróciłem główkę i przyłapałem panią Gąbkę na wpatrywaniu się we mnie zimnym wzrokiem.
Dymna jednak odwróciła się i żwawym krokiem weszła do składziku medycznego. Przez chwilę wpatrywałem się w ścianę, po prostu myśląc o tym, co się dzieje, oraz starając się coś sobie przypomnieć, ale po chwili stwierdziłem, że nie ma to większego sensu. Tak poza tym, byłem zmęczony. W kilka chwil ułożyłem się w miarę wygodnie na legowisku, wyrównując swój oddech. Po niedługim czasie udało mi się w końcu odpłynąć w sen, który był w miarę spokojny.
Nadal jeszcze przed mianowaniem Trzcinki, ale kiedy Szept, został już uczniem
✩ ★ ✩ ★ ✩
Noc była pozornie spokojna. Szum wiatru kołysał trzciną zarastającą naokoło wyspy, tworząc coś na kształt melodii, kiedy ja wpatrywałem się w gwiazdy. Pani Pierzasta Kołysanka już dawno spała. Pan Lulkowe Ziele tak w zasadzie też, więc nie spałem jako jedyny. Podejrzewałem, że w obozie również wszyscy byli pogrążeni we śnie. Lekko niczym poranny wietrzyk przechadzałem się między roślinami.
Spojrzałem na krzewy, które biły mój łaciaty nosek ostrym zapachem, oraz charakterystycznych ząbkowanych listeczkach.
— Jeżyna krzewiasta, łatwo dostępna, występuje wszędzie, najczęściej jednak ujrzeć ją można w lasach, ale i również przy skarpach czy wybrzeżach rzek. Aby pomogła złagodzić obrzęk po urządzeniu pszczelim, należy przeżuć liście na papkę, a następnie nałożyć w bolące miejsce, oznaczone przez pszczołę.
Za jeżynami znajdowały się silnie rozgałęzione rośliny, o wyjątkowym, jasnym i nadzwyczaj trudnym do połamania przez swoją grubość korzeniu z liśćmi, wyglądającymi jakby przeszła przez nie wygłodniała apokalipsa gąsienic, oraz fioletowych kwiatkach.
— Łopian mniejszy. Zazwyczaj można ujrzeć go przy wybrzeżach rzek i strumieni czy czasami jezior. Po opłukaniu, przeżuć na papkę i nałożyć na ranę z infekcją, oraz niwelować ból po ugryzieniu szczurów, jednak nie tylko. Jeśli zjesz go za dużo, to rozboli cię brzuch.
Moje błękitne ślepka padły na delikatne, szerokie listki, których sam zapach sprawiał, że na języku czyli się ten rześki smak, jaki przynosiły te liście.
— Macierzanka tymianek. Zazwyczaj jest w słonecznych miejscach z jednak przy odpowiedniej trosce, da wychować się ją chociażby tutaj. Po przeżuciu liści tymianku, nerwowość, niepokój czy szok oraz inne tego typu emocje obniżają się do praktycznie minimum lub całkowicie się niwelują.
Niewiele dalej była roślinka z miękkimi liśćmi o poszarpanych brzegach oraz różowiutkich owockach.
— Malina kamionka, lokalizuje się w lasach liściastych bądź mieszanych, jednak przy odpowiednim przygotowaniu gleby, da się wyhodować ją na przykład w ogrodzie zielnym. Zatrzymuje krwawienie podczas porodów, oraz pomaga złagodzić ból.
Duże, mięciutkie liście z różowym kwiatem oraz słodkim, unoszącym się w powietrzu zapachem przykuły moją uwagę.
— Tutaj jest malwa dzika, występuje w zaroślach bądź przy wybrzeżach rzek, czasami można ją ujrzeć przy siedliskach dwunożnych. Jeśli się ją zje, pomaga złagodzić ból brzucha w krótkim czasie. Mniej popularną nazwą jest ślaz dziki.
Zatrzymałem się tuż przy ostatniej roślinie w tym rzędzie.
— A ciebie nie znam…
Miała ciemnozielone liście, a gdzieniegdzie można było zobaczyć jej kwiaty, kwitnące na fioletowo kwiaty.
— Hmmm….
Zbliżyłem się do liści, chcąc zobaczyć, czy nie są może ząbkowane, jednak zamiast poszarpanych brzegów, na całej powierzchni liścia, któremu się przyjrzałem, były jasne plamki.
— No tak! To miodunka plamista, występuje zwykle w pobliżu rzecz jezior czy potoków, ale można ją również dojrzeć w lasach bądź zaroślach. Jeśli zjesz jej liście, wyleczą one żółty kaszel.
Zatrzymałem się przy miodunce, spoglądając znów w niebo, pełne migających punkcików.
Migotały tak, jakby chciały mi coś powiedzieć, jednak ja nie znałem ich języka, ani one mojego. Przez chwilę wiatr przestał w ogóle poruszać czymkolwiek. Słyszałem każdy, najmniejszy dźwięk nocy. Akompaniament szumu rzekii, która leniwie płynęła sobie naokoło wyspy. W powietrzu unosił się jej aromat, a gdzieś w oddali kumkała żaba. Nagle, nad moją głową przeleciał świetlik, który przyniósł mi na myśl ślub Sterletkowej Łuski oraz Pluskajacego Potoku.
Dzień ślubu Sterletowej Łuski i Pluskającego Potoku
Rozejrzałem się czujnie, a końcówki moich uszu zadrżały.
"Coś tu się święci..." — pomyślałem, wpatrując się w koty, które zaczynały się zbierać do wyjścia, oraz nasłuchując o czym rozmawiają.
Spojrzałem na kotkę, która niedawno została oficjalnie mianowana na uczennicę. Nie wydawała się jakaś... Sam w sumie nie wiem jaka. Ale jeśli już, to raczej nie wykazywała żadnych złych emocji. Chyba... Obejrzałem się, a zaraz później wszedłem do żłobka i dostrzegłem, że mama Nenu zasnęła. Odwróciłem się i cichutko podtuptałem do kotki.
— Cze-cześć... C-co się dzie-eje? — szepnąłem, z niepewnością, strachem, ale i nutką ekscytacji pomieszanej z kocięcią ciekawością.
— Będzie ślub! Wszyscy zbierają się, aby na niego wyruszyć! Mam zamiar się wkraść. — powiedziała, machając ogonkiem. Spojrzała to na grupę kotów, to na mnie. — A czemu pytasz? Też masz ochotę się przejść? No chodź, będzie super!
— Y... Ta-tak chy-chyba. Ja... Ja chc-chciałbym zł-łapać żabke... — przyznałem cicho, błekitnymi niczym lód ślepiami wpatrując się w Niezapominajką Łapę. — Ma-masz bar-rdzo ł-ładne fute-terko... I... I imię też... Ja... Ja ch-chciałbym się n-nazywać N-nimfa... To imię je-jest podobne do im-imienia mamusi... I jest ład-ładniejsze i ba-bardziej ko-kotkowe...
Ostatnie dwa słowa powiedziałem tak, że nawet dymna raczej ich nie usłyszała. A przynajmniej miałem taką nadzieję…
Niezka uśmiechnęła się do mnie. Lekko speszyła się jednak moimi późniejszymi słowami. Spuściła swoje piękne, długie uszka do tyłu, patrząc gdzieś w bok.
— Bardzo… Miło mi to słyszeć! A no i cieszę się, że chcesz iść! To teraz słuchaj… — objeła mnie jedną łapą, przysuwając bliżej do siebie. Ogonem wskazała na grupę kotów. — Jak wyjdą, to musimy się zakraść za nimi! Ale nie jakoś blisko, zauważą nas w tłumie… Czaisz? Jakieś pytania?
— O-oj, ja-ja nie ch-chciałem... — jęknąłem, kiedy kotka skuliła swoje bardzo ładne uszka.
Zaraz później zastanowiłem się nad jej pytaniem.
— T-twój py-pyszczek i-i u-uszka s-są bar-rdzo ł-ładne! I... I-i chy-chyba ro-ozum-miem...
Spuściłem wzrok i zacząłem grzebać pazurkiem w ziemi.
— N-napr-rawdę prze-przepra-aszam...
Dziś rano mama Nenu bardzo ładnie mnie wystroiła. Czemu? Nie wiem. Ale w futerku miałem kwiatki, muszelki oraz piórka. Wyjąłem po jednym kruczym i wronim piórko, a następnie dodałem najładniejszą muszelkę, którą znalazłem w jakimś zakamarku obozu, zapewne przyniesioną przez fale.
Ostatnie koty zaczęły wychodzić.
— Ch-chyba mu-musiły j-juś iść-ć, b-bo cał-ły ślu-ślubik na-as omi-mini-ie…
— Hej, nic się nie stało! No i wiesz, miło mi… Niewiele osób komplementuje mój wygląd. Zazwyczaj jest na odwrót… No to idziemy!
Leciutko się uśmiechnąłem, najpierw na jej podziękowanie, a potem na to, że mi też zrobiło się cieplutko na serduszku.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, zahipnotyzowany wpatrywałem się w małe migające cosie (których nazwy nie znałem...), wypuszczone przez Rozpromienionego Skowronka, na którego pyszczku również gościł ciepły uśmiech.
— Co ty na to, że zrobimy zawody? Kto złapie więcej, hm? — Niezapominajka trąciła mnie delikatnie łokciem, z psotnym uśmieszkiem.
— Do-dobzie! A... A J-jak to s-sie naz-zywa? T-te co-cosie?
Niezka miała mi odpowiedzieć, ale wtedy jeden ze świetlików usiadł mi na nosku. Zachichotałem, a on odleciał. Potem obok moich oczu przeleciał drugi, a ja już nie czekałem, próbując na niego skoczyć i go złapać! Otworzyłem łapki, jednak tam go nie było... Mimo to jednak się nie poddałem i zaraz wypatrzyłem swą ofiarę. Nagle jednak stanąłem. Poczułem na sobie czyiś wzrok. Nieśmiało odwróciłem głowę i spotkałem się ze spojrzeniem... Trzcinowej Łapy! Kotki, z którą raz rozmawiałem. Była bardzo miła, ale nie wiedziałem, jak będzie teraz...
W tym samym czasie, Spieniona Gwiazda rozpoczęła przemowę. Tłum zamilkł, podczas gdy zakochani wsłuchali się w słowa liderki. Każde z nich zgodnie przytaknęło. Gdy tylko z ich pysków padły zgodne słowa przysięgi, goście zaczęli wiwatować radośnie, rzucając płatkami kwiatów i zebranymi wcześniej baziami.
Niezapominajkowa Łapa stanęła obok mnie, patrząc na uczennicę, która teraz przeskakiwała wzrokiem między naszą dwójką. Nagle obok Trzcinki, pojawiła się dodatkowo pani Mandarynkowe Pióro!
– Co wy tu robicie? Nie byliście zaproszeni. To niebywałe psuć wielki dzień mojego syna! Kociaki powinny być w kociarni! A jeśli o ciebie chodzi, Niezapominajkowa Łapo… Kuni Strumyczek się o tym dowie!
Wspomniana kotka spojrzała zjeżona na Mandarynkowe Pióro. Uśmiechnęła się speszona.
— Chwilka, chwilka! To nieporozumienie! Ja nie chciałam nic psuć… Po prostu chciałam przyjść, nie wiedziałam, że nie mogę łapać świetlików… Uwielbiam patrzeć na dwa kochające się koty. Miłość jest piękna! No i… przyszłam też pogratulować. Przepraszam, nie chciałam nic zepsuć… Nie mów nic Kuniemu Strumyczkowi, proszę..?
– Dopiero przyszłaś do tego Klanu a już pakujesz się w kłopoty. I to na ślubie mojego syna! Niedopuszczalne! Kuni Strumyczek i tak się o tym dowie. To moje ostatnie słowo, muszę pogratulować parze młodej!
Zastępczyni fuknęła kilka razy, po czym odwróciła się i z gracją podeszła do nowożeńców.
– Jak tam, Szepciku? Podobają ci się świetliki? – spytała pogodnie patrząc na mnie.
Przeskakiwalem PRZERAŻONYM wzrokiem z Trzcinowej Lapy na Niezapominajką Łapę po panią Mandarynkowe Pióro, nie wiedząc, czy mogę się odezwać. Byłem ABSOLUTNIE pewien, że Trzcinka zaraz mnie skarci, że stracę taką fajną przyjaciółkę, a ona... Spytała się mnie, czy lubię te ładne, świecące cosie, które nazwała "świetlikami"!
— T-ta-ak, s-są bar-rdzo ł-ładne! — szepnąłem, wpatrując się w kotkę z którą jednak przestała się mną interesować.
— A-a to-obie si-się podo-podobają? — zadałem pytanie, jednak kotka mi nie odpowiedziała.
Rozejrzałem się, czując na sobie wzrok innych kotów. W tym Pani Zastępczyni. Zacząłem się stresować. Ani Niezapominajka, ani Trzcinka, ani Pani Mandarynkowe Pióro mi nie odpowiadały. Czułem się tak, jakby każdy nagle ucichł i zaczął się we mnie wpatrywać. Futerko zaczęło mnie piec. Nerwowo zacząłem rozglądać się po pyskach zgromadzonych wokół mnie, szukając Mamy Nenu. Jednak jej nie było. Zacząłem cicho popiskiwac, a po pyszczku zaczęły lecieć mi łezki. Z jednej strony nikt nie odpowiadał na moje pytania, a z drugiej czułem jak wzrok innych wypała dziury w moim futerku. Serduszko waliło mi w piersi, a ja zamknąłem oczka.
Zakrylem uszka łapkami i zacząłem coraz bardziej się stresować. Chciałem, żeby ktoś mnie przytulił. Czułem się sam i do tego nie wiedziałem już, co się dzieje. Chciałem podejść do nowożeńców i dać im prezenciki, jakie miałem w futerku, zostawione właśnie dla nich, jednak teraz nawet nie do końca wiedziałem, co mam zrobić. Nagle poczułem przy sobie czyiś ogon. Otworzyłem oczka i ujrzałem zmartwiony pyszczek Trzcinowej Łapy. Wtuliłem się w nią, korzystając z sytuacji.
– Co się stało, Szepciku? Chcesz wrócić do obozu?
Pytania zadane przez uczennicę Mandarynkowego Pióra dotarły do mnie dopiero po chwili.
Nieśmiało podkręciłem przecząco głową.
— N-nie-e... Ch-chciałby-ym da-dać pre-ezen-nty i-u by-być pr-rzy rz-rzucie ż-żabką. A-al-le n-ni-nie sa-sam... Mo-mogę z-z To-tobą? — wychlipiałem, błagalnie wpatrując się w oczy szylkretki, na co ona ochoczo pokiwała głową.
– Mogę wziąć cię na borsuka, byś widział coś więcej niż łapy innych kotów. – mówiąc to, nachyliła się – Pójdziemy do pary młodej i będziemy przy rzucie żaby.
— Ta-tak! — mruknąłem półgłosem, delikatnie wchodząc na barki starszej uczennicy. Uśmiechnąłem się z ocierając łapką łezki, już było fajnie!
Para młoda rzuciła w końcu żabą. Zobaczyłem, jak żaba wystrzela w powietrze i ląduje w łapach pani zastępczyni. Potem jednak nagle, żaba poleciała... W moim kierunku! Uderzyła prosto we mnie, strącając mnie z barków Trzcinowej Łapy. Bardzo mnie to zaskoczyło, a żaba okazała się bardzo ciężka. Zanim mnie straciła, próbowałem ją złapać, jednak zamiast tego, przygniotła mnie na ziemi. Pisnąłem przestraszony, zaczynając się szamotać i skamlec, kiedy brzuszek zaczął mnie boleć. Podniosłem się i wtedy żaba znowu się wzbiła, lądując u… Pani Pierzastej Kołysanki!
Podniosłem się i znowu się rozpłakalem. Nie wiedziałem co się właśnie stało.
— J-ja chci-chciałem ty-tyl-lko poła-apać l-lat-atając-ące co-cosie i-i zł-złapać z-zlap-apac z-zab-abke — załkałem, wijąc się z bólu i znów bardzo chcąc się przytulić.
Niezapominajka uśmiechnęła się do mnie, podchodząc.
— Hej, już, już… Zobacz, złapałeś ją przez chwilę! Super sobie poradziłeś! Nic ci nie jest, prawda..? Nic nie boli, albo coś..?
Przeskakiwałem wzrokiem z Trzcinowej Łapy na Niezapominajkową Łapę, kiedy słone kropelki cieczy spływały po moim białym pyszczku.
— B-b-boli — jęknąłem, zaczynając coraz bardziej płakać i ze stresu i z bólu. — T-tul-li…
Niezapominajkowa Łapa od razu podeszła bliżej, sprawdzając mój stan. Po niedługiej chwili uśmiechnęła się delikatnie.
— Hej, spokojnie. Ja i Trzcinowa Łapa jesteśmy tu, więc nic ci się już nie stanie, a teraz musisz tylko złapać kilka mocnych wdechów, dobrze? Jesteś dzielnym kociakiem! — dotknęła swoim noskiem mojego czółka, oraz zlizała łezkę z jego policzka. — No widzisz, już mniej łezek! A teraz w dodatku przytulimy cię!
— D-dob-bdzie... — załkałem, przytulając się do Niezki.
Trzcinka początkowo nie ruszyła się ani o centymetr, jednak po chwili ze zrezygnowanym westchnięciem podeszła do nas i owinęła ogon wokół mnie, jednocześnie całym swoim bokiem przyklejając się do dymnej.
Uspokoiłem się, czując się bezpieczniej wśród dwóch uczennic. Zanim ktoś zdążył się obejrzeć, w tym ja, zasnąłem pomiędzy nimi.
✩ ★ ✩ ★ ✩
Teraźniejszość
Uśmiechnąłem się pod nosem. Ślub Sterleta i Pluska był dla mnie wspomnieniem jednocześnie przyjemnym, jak i nieprzyjemnym. Mimo to jednak, kiedy patrzyłem na nich, wspólnie spędzających czas… Zdecydowanie jednak było bardziej dobre niż złe. Następnego dnia po ślubie, poszedłem do nich i dałem im przygotowane przez siebie prezenty. I oświeciło mnie.
“Właśnie, prezent dla pani Pierzastej Kołysanki!!!“Podniosłem się i szybkim krokiem wszedłem bezszelestnie do miejsca, w którym leżały już początki “korony”. Moje błękitne ślepka skierowały się na trzcinę szumiacą nad moimi uszami. Zerwałem jedną z nich, następnie wyłuskując ją, aby wydobyć z niej nić na tyle grubą, aby mogła utrzymać bransoletkę w całości. Na piasku ułożyłem sobie po kolei muszelki, aby wiedzieć, w jakiej kolejności wyglądają najładniej, a obok szeregu muszelek, leżały trzy piórka. Wtedy zorientowałem się, że potrzebuję jeszcze żywicy, aby móc zamontować je na sznurku.
— Na Klan Gwiazdy… Przecież nie wyjdę sobie teraz, od tak, po żywicę! Co ja powiem Krabowym Paluszkom?
Krab akurat dziś wypełniała swoją nocną wartę. Widziałem, jak sama pani Algowa Struga ją do tego wyznacza. Nie znałem za dobrze kotki, więc raczej by mnie nie puściła. A już szczególnie samego w środku nocy. Ze zrezygnowaniem przeciąłem ogonem powietrze, chowając spowrotem wszystkie potrzebne mi rzeczy.
“Jak tylko będziemy wychodzić po jakieś zioła, to poszukam trochę żywicy i wymieszam ją z miodem, wtedy wszystko powinno się dobrze trzymać…“ — postanowiłem, układając się na swoim posłanku.
Niewiele później, udało mi się zasnąć, słysząc gdzieś z oddali cichutkie pochrapywanie któregoś z ogrodników.
✩ ★ ✩ ★ ✩
Podczas swoich jakto codziennych rozmyślań, sprawie przepłynąłem z ogrodu zielonego do obozu. Byłem już po szkoleniu pani Piórka i nudziło mi się niezmierne. Rozejrzałem się po kotach, które tam były. Nie widziałem nigdzie żadnej ze swoich koleżanek. Niezki, Ćmy, Kropiatki, ani Trzcinki. W pewnym momencie jednak zobaczyłem koty, wnoszące razem kłodę na zwierzynę do serca obozu. Pośród nich dostrzegłem Trzcinowy Szmer! Podbiegłem radośnie do grupy kotów, rozpoznając wśród nich również swoją mamę.
— Cześć, mamo, pomóc wam? — mruknąłem, wchodząc pod kłodę, przyjmując trochę jej ciężaru na swoje plecy.
— Nie masz żadnego treningu, rybko? — spytała Nena, uśmiechając się.
— Nie, właśnie niedawno skończyłem z panią Pierzastą Kołysanką lekcję!
— To świetnie! — miauknęła Nenufara, a jej ogon musnął mój.
— Stójcie! — usłyszałem nagle głos Dryfującej Bulwy, który kierował nas gdzie iść.
— Tak jest dobrze, dobra robota, Nocniaki! — stwierdził Bulwa, uśmiechając się.
Kłoda była już prawie na swoim miejscu.
Była naprawdę ciężka, więc koty po przeniesieniu jej kawałek dalej, za każdym razem musiały się przegrupować. Obejrzałem się i zobaczyłem Spienioną Falę, który kierował kotami zajmującymi się pniem dla starszyzny. Porównałem ze sobą kłodę i pień, który właśnie był powoli przemieszczany przez obóz, próbując zgadnąć, która z tych dwóch rzeczy jest cięższa. Podszedłem do Trzcinowego Szmeru.
— Cześć, Trzcinowy Szmerze, jak myślisz, co jest cięższe? Kłoda na zwierzynę czy pień dla legowiska starszyzny?
— Hmm… — mruknęła kocica pod nosem, przyglądając się o jednemu i drugiemu.
— A ty jak uważasz? — spytała w końcu, zamiast mi odpowiedzieć.
Mi to jednak nie przeszkadzało.
— Pień na zwierzynę. Co prawda jest mniejszy, ale jest pełny w środku i przez to jego ciężaru nie można rozłożyć po kilkunastu kotach, tak jak to robią tamci.
Trzcinka uśmiechnęła się.
— Też tak uważam.
— A tak swoją drogą, gratuluję awansu! Masz piękne nowe imię, które NA PEWNO skandowałem najgłośniej ze wszystkich!
< Trzcina??? >
[2651 słów]
[przyznano 53%]
Wykonane zadania:
– Wtoczenie na wyspę pnia, mającego stanowić część nowego legowiska starszyzny
– Wniesienie na wyspę kłody na zwierzynę