— To ty chciałeś, żebym się wziął w garść — Prychnął pewnego razu, po raz kolejny podnosząc się z piaszczystego zagłębienia, patrząc ognistym wzrokiem w stronę Kminkowego Szumu. Wzrok mentora nie był pochwalny, nie był taki, jakiego by oczekiwał. Znowu coś nie pasowało, znowu coś było nie tak. Co tym razem? Co, chodziło po głowie tym wszystkim, którzy najpierw patrzyli na niego krzywo z powodu braku rozwoju, a teraz, kiedy w końcu się rozwijał, patrzyli na niego jeszcze dziwniej? Wszędzie tylko pomruki niezadowolenia, szepty. I chociaż ze strony Ognistej Piękności przyzwyczaił się do podobnych rzeczy, tak opinia klanu okazała się być dla niego o wiele ważniejsza, a to oznaczało, że przy okazji o wiele bardziej irytująca. I jeszcze powoli, w przerwach między wyzwiskami i doprowadzania się do granic wytrzymałości, łapał się na zastanawianiu się, co myślą o nim inni, jak wygląda w ich oczach ten nie-pierworodny syn Płomiennego Ryku.
BLOGOWE WIEŚCI
BLOGOWE WIEŚCI
W Klanie Burzy
Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkęW Klanie Klifu
Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?W Klanie Nocy
Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.
W Klanie Wilka
Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).
W Owocowym Lesie
Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...W Betonowym Świecie
nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.MIOTY
Mioty
Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)
Znajdki w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)
Znajdka w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)
01 września 2025
Od Oskrzydlonej Łapy
— To ty chciałeś, żebym się wziął w garść — Prychnął pewnego razu, po raz kolejny podnosząc się z piaszczystego zagłębienia, patrząc ognistym wzrokiem w stronę Kminkowego Szumu. Wzrok mentora nie był pochwalny, nie był taki, jakiego by oczekiwał. Znowu coś nie pasowało, znowu coś było nie tak. Co tym razem? Co, chodziło po głowie tym wszystkim, którzy najpierw patrzyli na niego krzywo z powodu braku rozwoju, a teraz, kiedy w końcu się rozwijał, patrzyli na niego jeszcze dziwniej? Wszędzie tylko pomruki niezadowolenia, szepty. I chociaż ze strony Ognistej Piękności przyzwyczaił się do podobnych rzeczy, tak opinia klanu okazała się być dla niego o wiele ważniejsza, a to oznaczało, że przy okazji o wiele bardziej irytująca. I jeszcze powoli, w przerwach między wyzwiskami i doprowadzania się do granic wytrzymałości, łapał się na zastanawianiu się, co myślą o nim inni, jak wygląda w ich oczach ten nie-pierworodny syn Płomiennego Ryku.
Od Żmijowcowej Wici CD. Lulkowego Ziela
Obserwował żałosne poczynania swojego brata. Nie żeby nie był już po części do tego typu zachowania przyzwyczajony, ale patrzenie na Lulka w tym stanie, który aż prosił o pomstę jakiejś nadkociej siły... nie było zbyt proste, nawet dla takiego egoisty jak Żmijowiec. Ruchy kocurka były mechaniczne, leniwe i monotonne, a jego pysk zamyślony i smutny, bardzo zmartwiony, chociaż wzrok wpatrzony był w jeden punk, a oczy pozbawione iskierek. Nie ukrywał swojej degustacji, krytyki względem brata. Nie wiedział, co taki Lulek może mieć w tej swojej głowie, że aż tak bardzo się przejmuję. Przecież nie ma na głowie wyżywienia klanu, nie boi się, że ktoś zaatakuję go podczas patrolu, kiedy zbliży się zbyt mocno do granicy, nie musi przejmować się atakami drapieżników, które teraz, kiedy zaczyna się cieplejsza pora, mogą okazać się dużym utrapieniem dla łowców. Nie jest też medykiem, nie opatruję ran, nie ma styczności z zakaźnymi chorobami, nie odbiera porodów, nie towarzyszy kotom przy ostatnich oddechach... Powinien był najspokojniejszym, najbardziej zrelaksowanym i szczęśliwym, wdzięcznym Nocniakiem w tym obozie, ale nie... Lulkowe Ziele musiał nosić na mordce ten żałosny wyraz nędzy i rozpaczy, który w bardziej wrażliwych kotach, wywoływał poczucie współczucia. U Żmijowca jednak budziło jedynie zirytowanie.
Nie kontrolował swojego pyska, nie umiał, nie chciał, a więc kolejne pomieszane ze sobą emocję kwitły na nim niczym trujące kwiaty. W końcu brat się odezwał, wyrywając się z objęć tego monotonnego marazmu.
— Patrzysz się, jakbym co najmniej zaczął latać... — burknął, kładąc uszy po sobie. Żmijowcowa Wić jedynie parsknął i podniósł jedną brew, robiąc krok w kierunku ogrodnika.
— Nie latać, to pewne, ale w tej twojej dziurze można by kota utopić. — Zerknął do środka, a odruchowo czarnobiały zrobił dokładnie to samo. Bury, w przypływie dobrego humory, z chęciami, aby rozbawić, rozruszać nachylającego się obok niego kocura, podciął mu jedną z przednich łap, pozwalając przy tym, aby jego znacząco się pobrudziły. Lulek zadrżał, najeżył się i na moment stracił równowagę. Mało brakowało, a faktycznie wpadłby na główkę do wykopanej przez siebie "grządki". Zielonooki zaśmiał się głośno, patrząc na przestraszony pysk brata. — Haha! Żebyś widział swoją mordkę Lulku! Oczy masz jak dwa słoneczka, wiesz? Od razu pojaśniały.
— Cz-czy ty się dobrze czujesz? — zapytał, wciąż trzęsąc się. Teraz już nie wiadomo czy ze strachu, czy ze złości. — Czy wszystko jest dla ciebie żartem? — dodał jeszcze, patrząc na niego znad drgających wąsów. Żmijowcowa Wić fuknął pod nosem.
— Śmieszne rzeczy są — powiedział, uderzając brata ogonem po udzie. — Przestań być takim mazgajem. Świat to nie tylko twoje roślinki, wiesz? Skoro nawet to tak cię rusza, to może lepiej, że siedzisz z nosem z brei... — Skrzywił się i zrobił krok w tył, dając Lulkowi przestrzeń, której przecież tak bardzo pragnął.
"Oczywiście, że nie ważne co robię, to musi uważać MNIE za najgorszego na świecie..." — pomyślał i zaczął coś mlaskać pod nosem. Słowa nie były sensowne, nie różniły się od bełkotu. Nie czekając na żądną dalszą instrukcję, usiadł lisią długość dalej. Odwrócił się do brata grzbietem, przez moment czekając, aż ten sam da mu jakieś zadanie; w końcu miał mu pomóc. Aby nikt nie powiedział, że sie obijał, zaczął grzebać łapką w pulchnej, miękkiej ziemi. Powoli, bez pośpiechu, nie wyglądając tak kretyńsko, jak Lulkowe Ziele, kiedy odleciał w krainę swoich głupich zmartwień, rozgarniał glebę. Z każdym ruchem kupeczka obok jego ogon rosła i rosła, aby potem posłużyć za obleśną, brudną pierzynkę dla jakiegoś niepotrzebnego zielska. Przez moment zastanawiał się nawet czy gdyby posadził kamień, to też coś by wykiełkowało. Był pewien, że tak i że byłoby to o wiele bardziej użyteczne niż te wszystkie medykamenty, którymi zajmują się brat i Pierzasta Kołysanka W międzyczasie przyglądał się jak większa grupa kotów, której cieszył się, że częścią nie został, zajmuję się wykonywaniem znacznie cięższej pracy. Podzieleni na dwie grupy: jedną znacznie mniejszą od drugiej, Nocniacy wpychali na wyspę ogromny głaz. Niemal cały klan został zaangażowany w tę akcję; Żmijowiec wychwalał swoją decyzję przez następne kilka wschodów słońca. Rozpędzona Łapa, Krewetkowa Łapa i Trzcinowa Łapa zajmowały się oczyszczaniem drogi, po której ma zostać przeciągnięty kamień, pełniąc też rolę swoistych stróżów porządku; w ich obowiązku było ostrzegać koty, które mogłyby zostać przygniecione, jeśli znalazłyby się w złym miejscu, w złym momencie.
W końcu jednak zmęczył się samym patrzeniem i zniecierpliwiony spojrzał przez bark na ogrodnika.
— Dasz mi coś do roboty czy sam mam przyrosnąć do tej ziemi?
Od Wieleniej Łapy Do Księżyca
— Widzisz?
— Co? — kocię zdezorientowane uniosło głowę do góry.
Odchrząknęła i powtórzyła się.
— Czy widzisz?
— Nie...? — odpowiedział nieco zbity z tropu. — Ale mogę cię zobaczyć. — Dodał niezbyt przejrzyście.
Pokiwała odruchowo głową, zadowolona z odpowiedzi. Miała rację... Jednak kolejne słowa kociaka ją zainteresowały.
— Możesz? — spytała, zaintrygowana. Przekręciła głowę w drugą stronę. — W jaki sposób?
Młodziak wyciągnął bez wahania łapki w stronę głosu, poruszając nimi jakby ugniatał powietrze, na coś czekając.
— Mogę zobaczyć łapami.
— Hmmm... — zamruczała cicho, wpatrując się w pyszczek kociaka. Rzuciła spojrzenie przez ramię na jego matkę, po czym powoli pochyliła pysk w dół, aż jej policzek nie dotknął jego wyciągniętej łapki. Księżyc z zapałem zabrał się za mizianie jej pyska, wciskając łapy w jej policzki.
— Widzisz, widzę całkiem dobrze — powiedział dumnie, jakby coś udowadniał. — Masz węższy pyszczek od mamy.
— Możliwe — przytaknęła, pamiętając puchaty i krąglejszy pysk karmicielki. — Widzę. Całkiem, całkiem dobrze... Coś jeszcze widzisz?
Przekręciła łepek w bok.
— Mhm...
Po chwili namysłu zamknęła oczy i wystawiła łapkę do przodu.
— Też chcę tak zobaczyć.
Nowi członkowie Klanu Gwiazdy i Pustki!
Od Zawilcowej Korony CD. Motylkowej Łączki
Pora Nowych Liści była dla niego dobrą okazją na wzięcie oddechu. Ponownie kwiaty rozkwitały, pokrywając barwami puste łąki, a co najważniejsze, składzik z ziołami nie świecił już pustkami, co go cieszyło. Wraz z ostatnią jego wyprawą po zioła, przy której towarzyszył mu Świerszczowy Skok, udało mu się zgromadzić wystarczającą ilość ziół na tyle, by móc nimi spokojnie dysponować. Chociaż raz nie musiał się martwić, że czegoś mu zabraknie, po pomocy jakiemuś kotu. Wzrokiem ponownie przeskanował półki z ziołami, upewniając się, że dobrze poukładał zioła, które pozostały mu z pomocy Kminkowemu Szumowi. Jego rudy brat po treningu z Oskrzydloną Łapą, pojawił się w legowisku medyka, skarżąc się na ból jednego z jego zębów. Podał mu korę olchy do przeżucia, co spotkało się z jego grymasem niezadowolenia. Na całe szczęście Zawilec nie był zmuszony do przekonywania wojownika do wzięcia ziół, gdyż po kilku złych słówkach rzuconych pod nosem, wykonał polecenie Zawilcowej Korony. Do jego uszu dotarły syki, dochodzące z obozowej polany, co zaciekawiło go. Czyżby coś się działo? Długo nie zajęło, aby kremowy wychylił swój pysk z legowiska, aby dostrzec okropny obrazek przed nim. Trójka kotów, pokrytych w ranach, a przed nimi leżące ciało Cykoriowego Pyłku. Strach ponownie przeszedł jego ciało, gdy dostrzegł, że jednym z poranionych kotów okazał się Opadający Rumianek. Mimo iż jego futro było pokryte w pajęczynie, która przemokła już krwią, widział, że to właśnie on ucierpiał najbardziej. Bez zawahania jego łapy podążyły szybko w kierunku szylkretowego wojownika, aby po chwili znaleźć się u jego boku, pomagając mu dotrzeć do jednego z posłań. Następnie jego krok skierował się w stronę składziku, z którego zabrał mu potrzebne zioła, wracając szybko do brata. Jego tylną łapę ponownie przeszył ból, który zignorował. Teraz liczył się tylko wojownik i jego zdrowie.
– Zjedz to, pomoże z bólem – powiedział, łapą przybliżając nasiona maku do pyska kocura, który spoczywał na ziemi, nim zajął się jego ranami.
– Ja przepraszam Zawilcu… – Cichy głos szylkreta dotarł do jego uszu. - Ja…
– Nie masz za co przepraszać. Wszystko będzie dobrze – odparł cicho medyk. – Zajmiemy się tobą dobrze.
– Nie o to mi chodzi Zawilcowa Korono. Zabiłem ją… Zabiłem Zmorę. – Kremowy zamarł, gdy do jego uszu dotarły słowa jego brata, a swój wzrok skierował na jego pysk.
– C-co…?
– Byłem zmuszony. Chciała nas sprowadzić ponownie do siebie, niezależnie od kosztów. Nie mogłem jej na to pozwolić. Nie mogłem przez Ciebie, przez Szantę, po prostu nie mogłem. Ciotka chciała mnie przez to rozszarpać, jednak nim zdołała, Motylkowa Łączka i Przeplatkowy Wianek mnie uratowały. – Imię tych dwóch kotek sprawiło, że ogon kremowego drgnął niespokojnie. Czemu zawsze Przeplatka i jej rodzina musiała być we wszystko zamieszana? Chociaż tym razem nie żałował, że to właśnie kocicę znalazły wojownika. – Ryk nie żyje. Zawilcu, ja przepraszam-... – Z początku nie wierzył, że te słowa padły z pyska jego brata, jednak z każdym mrugnięciem powieki, docierały one do niego bardziej, tym samym raniąc go. Ryk była jego priorytetem, a teraz leżała martwa gdzieś na terenach Klanu Burzy. Czemu musiała być to właśnie ona?! Czemu wyrocznia wybrała ją na kota, która straci życie w tych walkach?! Dlaczego nie mogła być to Przeplatkowy Wianek, która od dawna zasługiwała na śmierć? Tego nie wiedział. To była jedna z rzeczy, które nie mógł zrozumieć. Jego wzrok powędrował na ścianę lecznicy, kilkoma mrugnięciami próbując zatrzymać łzy. Nie mógł, przynajmniej nie teraz. Nie, kiedy wszyscy mogli go zobaczyć. Wziął głęboki wdech, przerzucając wzrok na szylkretową wojowniczkę, która weszła właśnie do ich legowiska u boku Wdzięcznej Firletki. Wpatrzony, jakby miało to przynieść mu więcej informacji na temat tej całej sytuacji, jednak nic się nie zmieniło. Nie dowiedział się nic oprócz tego, co usłyszał od wojownika. Dopiero zdziwiony wzrok szylkretowej medyczki, przywrócił go do rzeczywistości. Powrócił wzrokiem na futro Opadającego Rumianka, wracając do zajmowania się ranami wojownika w ciszy. Teraz powinien skupić się na obowiązkach, dopiero później stawiając swoje emocje. Musiał dowiedzieć się więcej, jednak to mogło poczekać.
*****
Ostatnie dni spędził na opiece nad bratem, który wydawał się dalej przejęty całą sytuacją. Nie rozumiał go, a naprawdę się starał. Przecież zrobił to, co był w stanie by uniknąć tego nieszczęścia, więc czemu wszystkie jego myśli były zatopione w śmierci Cykoriowego Pyłku? Może potrzebował więcej dni na pogodzenie się ze zaistniałą sytuacją? Cynamonowy teraz spoczywał pod ziemią, sam medyk pomagał zakopać jego ciało, które leżało zdecydowanie zbyt blisko grobu Kaczej Łapy. Ze słów Kminkowego Szumu wywnioskował, że patrol posłany przez Króliczą Gwiazdę na miejsce walki, zakopał ciała dwóch znalezionych samotniczek, co go cieszyło. Ostatnie czego teraz chciał, to żyć z wiedzą, że ciało Ryku i Zmory zostało rozszarpane przez pobliskie drapieżniki. Kremowy westchnął cicho, patrząc na nocne niebo nad nim. Nie mógł ponownie zasnąć, jednak tym razem postanowił nie marnować czasu nad próbami snu, a pooglądać co noc miała do zaoferowania, wraz z przemyśleniem kilku spraw. Noc była spokojna, cicha, nie musiał się martwić, że ktoś go zauważy, idealny moment na poukładanie sobie myśli w głowie. Dlaczego wyrocznia musiała być tak sroga? Jaki był jej plan? Dlaczego akurat ciągle celowała w jego rodzinę? Nowa pora miała przynieść spokój, a przyniosła tylko więcej cierpienia. Co myślała Rozkwitająca Szanta, która teraz oprócz zamartwiania się swym potomstwem, była zmuszona oglądać te wydarzenia z daleka? Potrząsnął głową, próbując odtrącić wszystkie myśli. Miał się uspokoić, a nie bardziej zestresować. Medyk przymknął swe powieki, posyłając modlitwę w stronę wyroczni z nadzieją, że przyniesie ona ukojenie dla jego bliskich. Potrzebowali tego bardziej niż on. Gdyby tylko mógł, wziąłby cały ten stres z barków Rumianku, Kminku oraz Szanty i nałożył go tylko na siebie. Oni nie zasługiwali na taki los. Nawet jeśli wyrocznia miała zsyłać na nich gorzki los, to mogła wycelować go tylko w jego osobę. On zasłużył na takie traktowanie. Jego ucho drgnęło, gdy usłyszał czyjeś kroki zza siebie, a zwracając wzrok w stronę wnętrza legowiska, dostrzegł Motylkową Łączkę, która zmierzała w jego stronę. Na jego pysku zagościł grymas, chociaż szybko z niego znikł. Kocica wiedziała, co tam zaszło, a rozmowa z nią była zdecydowanie lepszą opcją niż rozmowa z Przeplatką. Nie mógł zmarnować tej szansy.
– Nie musisz się skradać. Widzę Cię dobrze Motylkowa Łączko. Nawet cieszy mnie, że nie śpisz – powiedział Zawilcowa Korona, co zdziwiło kocicę, która stanęła przy jego boku. – Teraz możesz powiedzieć mi, co tam się wydarzyło. Każdy ruch, każde słowo, każdy zapach, każdy dźwięk, chcę wiedzieć wszystko. Coś musiało się wydarzyć, o czym mi nie mówicie, jak inaczej mógłbym wytłumaczyć jego zachowanie?
Wyleczony: Kminkowy Szum
<Motylko, moja bestie?>
pls nie gniewaj się już na mnie
Od Motylkowej Łączki
Od Cykoriowego Pyłku
Ostatnimi księżycami działo się za dużo. Na początku mianowanie Zawilcowej Korony na medyka, a później wieść o ciąży Rozkwitającej Szanty. Chociaż Pozłacana Pszenica cieszyła się z nowych członków rodziny, to było dla niego za dużo. Nie taką historię sobie pisał, gdy był mianowany na ucznia. Nie tak miało się to skończyć. Jego oczy wbite były w niebo nad nim. Czy postępował dobrze? Tego nie wiedział. Nie potrafił być dobrym ojcem, a tym bardziej dziadkiem. Nawet nie potrafił spojrzeć Zawilcowi w oczy, nie widząc za nimi jego ojca. Postąpił dobrze, zabierając ich do Klanu Burzy, to wiedział doskonale, jednak czasem żałował tego wyboru. Wszyscy wydawali się szczęśliwi, oprócz niego, co go irytowało. Raz nie mogło coś pójść po jego myśli? O dużo nie prosił. Jego wzrok przeskoczył na kota przed nim, którym okazał się Opadający Rumianek, gdy usłyszał ciche kroki. Był on jedyny z kociaków Ryk, który bezskutecznie próbował odnowić z nim relacje. Czemu? Cykoria nie wiedział. Westchnął cicho, mijając wojownika i zmierzając ku Upadłego Potwora, gdzie mógł ukryć się w jednym z tuneli.
– Mógłbyś, chociaż nie ignorować mej obecności. – Głos Rumianka dotarł do jego uszu, co skutkowało powstaniem grymasu na jego pysku.
– A ty mógłbyś już się poddać z próbami poprawy naszej relacji. Nic nie przynoszą – rzucił tylko cynamonowy.
– Mogą coś przynieść, jeśli przestaniesz udawać, że nie da się tego naprawić, bo się da. To nie tak, że nie masz już czasu, po prostu z niewiadomego mi powodu, udajesz, że go nie masz.
– Jeśli masz zamiar mnie pouczać, to nie mam zamiaru kontynuować z tobą tej rozmowy.
Krok wojownika przyśpieszył, jakoby miało uwolnić go od trudnej rozmowy jednak tylko, gdy ukazał mu się potwór, to ten zamarł, wbijając swój wzrok w jego grzbiet. Na nim spoczywała pointka, którą dobrze kojarzył, wbijając swój wzrok prosto w niego.
– Ileż można na Ciebie czekać Piórko? – Głos kotki uderzył o jego uszy, przywracając niemiłe wspomnienia. – Już myślałam, że nigdy nie przyjdziesz. Co za wtedy byłaby za strata? – Wzrok kocicy pokierował się na Opadającego Rumianka, który pojawił się przy jego boku, aby szybko powrócić na Cykorię. – Jeszcze postanawiasz zabrać moje kocię ze sobą? Szczerze? Miałam nadzieję, że spotkam z tobą kocicę, która położyła pazury na moim synu, jednak Rumianek to też dobra opcja. Każdy kot kiedyś wraca do swej nory.
– Czy przypadkiem nie chciałaś się tylko z twoim partnerem rozliczyć za zabranie Ci kociąt? – Następny głos dołączył się do ich rozmowy, a kiedy skierował swój wzrok w stronę jego źródła, dostrzegł liliową i srebrną samotniczkę. – Tym razem ja nie mam zamiaru czekać.
Wraz z tymi słowami, kocica rzuciła się na cynamonowego, powalając go na ziemię i pazurami rozcinając jego skórę. Kocur syknął, gdy jego ciało przeszył ból, po chwili strącając ją tylnymi łapami z siebie. Jednak nim zdołał się podnieść z ziemi i zaatakować kotkę, następne pazury przeszyły jego skórę.
– Tak beze mnie Zgrzyt? Gdzie w tym zabawa, jeśli nie podzielisz się ze siostrą? – powiedziała Ryk, która wraz z tymi słowami wbiła w jego szyję swe kły. Próbował się bronić, jednak jego próby były bezskuteczne. Siły uciekały z jego ciała tak szybko, jak szkarłatna substancja z jego ran. Wzrok Cykoriowego Pyłku pokierował się na szylkreta, który przyglądał się tej całej sytuacji z samotniczką u jego boku. Widział strach w jego oczach, jednak nie pomógł mu. Może to przez jego słowa?
– Rumianku, nie należycie do tego klanu. – Kawałek monologu Zmory dotarło do uszu kocura. – To był błąd, że to coś przyprowadziło was do niego. Powinniście być przy naszym boku. Ty, Szanta, Kminek i Zawilec. Tam leży wasz prawdziwy dom i wiesz to doskonale. A ja zrobię wszystko by was ponownie tam sprowadzić.
Wraz z tymi słowami Cykoria wziął swój ostatni oddech, czując już dokładnie smak krwi w pysku. Jego powieki zamknęły się, dając ciemności przejąć jego wzrok i zostawić na tej ziemi tylko swe ciało, pustą skorupę tego, kim wcześniej był. Ból zanikł całkowicie. Nie czuł już ostrych pazurów Zgrzyt i Ryk rozrywających coś, co kiedyś mógł nazwać swoim futrem. Poczuł ulgę. Kiedy otworzył swe powieki ponownie, jedynie co dostrzegł to kremową sylwetkę, obok której stała mniejsza, ruda sylwetka, która wbijała w niego swój wzrok. Pysk cynamonowego przystroił uśmiech, kiedy podążył w ich kierunku, zostawiając wszystko za sobą.
Od Czajki Do Borowika
Od Czajki Do Guziczka
Od Czajki Do Kajzerki
Od Borówkowej Słodyczy CD. Żmijowcowej Wici
Od Cisowego Tchnienia Do Mewy
Od Nemezji
W tym samym czasie wśród koron drzew przemykała z gałęzi na gałąź Nemezja, podążając w ciszy od dłuższego czasu za swoją siostrą. Gdyby nie prośba matki, nie byłoby jej tutaj. Miała inne rzeczy na głowie, chociażby trening z braćmi. Ale nie! Musiała się upewnić, że Iskra nie będzie rozmawiała z obcymi i wróci z wyprawy po zioła cała i zdrowa.
Dlaczego Iskra jako jedyna z jej rodzeństwa miała zakaz rozmowy z obcymi?! Nie, żeby jej tego zazdrościła, raczej współczuła, że kocica nie może przemawiać w imieniu Wiecznego Ognia i nawracać koty na jedyną, właściwą ścieżkę.
Nemezja nie potrafiła pojąć zamiłowania siostry to wszelkich rodzajów ziół. No dobrze, może trucizny sprawiały, że nieco ożywiała się podczas lekcji matki na temat zielarstwa, ale kiedy chodziło o rośliny, które trzeba było spożyć, aby nie bolał brzuch, oczy same jej się zamykały.
– No szybciej! Już wystarczająco tego zielska nazbierałaś! – zawołała, zeskakując o jedną gałąź w dół. Ostrożnie przeszła wzdłuż gałęzi, aby w kilku susach znaleźć się jeszcze niżej. Odbijając się od pieńka, znalazła się na ziemi.
– N-nemezja?! Wy-wystraszyłaś mnie! Jak długo tu jesteś?
Przeniosła spojrzenie na siostrę, która w pośpiechu starała się pochwycić zioła, które upuściła.
– Wystarczająco długo, aby być pewną, że nie mam zamiaru podejść do testu na Kapłankę. – Otrzepała się, mierząc spojrzeniem Iskrę. – N-U-D-Y! – Mimo narzekania, chwilę później pochwyciła w pysk kępkę ziół, aby nieco ulżyć siostrze podczas drogi powrotnej. Łebkiem skinęła, dając znać, że mogą ruszać.
Droga powrotna w mniemaniu Nemezji strasznie się dłużyła. Gdyby poruszała się na wysokościach, już dawno byłaby w obozie. Jednak Iskra nie przepadała za wspinaczką. Prawdopodobnie byłaby pierwszą, która by zginęła w sytuacji, w której jedyną szansą na przeżycie byłoby wdrapanie się na drzewo, bądź budynek. Kocice wróciły do prowizorycznego obozu wraz z zajściem słońca. Nim się rozdzieliły, po przekazaniu ziół, niebieskooka musnęła końcówką ogona arlekinke po barku, by już po chwili cicho powiedzieć:
Może i nie lubiła ziół. Może i Iskra była najbardziej denerwującą kotką na świecie, z którą darła koty od pierwszych chwil swojego życia przez całkowicie inne podejście do niektórych rzeczy oraz styl życia. I to nie raz. Ale była również jej siostrą. Jej jedyną, najukochańszą siostrą, której życzyła jak najlepiej.
Od Brukselkowej Zadry do Lamentującej Toni
Od Niezapominajkowej Łapy
Nowi członkowie Klanu Gwiazdy!
Od Bożodrzewnego Kaprysu
Wpatrywała się w stos zwierzyny – nie tak wielki, jak za czasów świetności Klanu Klifu, lecz wystarczający, by wykarmić to, co z grupy zostało. Wojowniczka tylko raz odwiedziła groby zabitych w wojnie z Klanem Wilka i samotniczkami, by odmówić niemą modlitwę nad mogiłą matki. W tamtym momencie już dawno przestała czuć smutek. Wyobrażanie sobie nieruchomego ciała upokorzonej przywódczyni jedynie powiększało rosnącą w niej pustkę.
Przełknęła zbierającą się w jej pysku ślinę. Była taka głodna, ale nie mogła nic zjeść. Do nieustającego od wielu księżyców bólu klatki piersiowej niedawno dołączył ból brzucha. Musiała przeczekać najgorszy moment. Przecież w końcu musiało przejść, dokładnie tak jak wszystko inne.
Tak jak Zielone Wzgórze.
Nieobecność kotki stała się w pewnym sensie stanem domyślnym dla Bożodrzewa. Nie oczekiwała jej ciepła, gdy kładła się w legowisku. Nie spodziewała się zobaczyć jej pyska, gdy budziła się ze snu. Nie potrzebowała jej ciepłych zapewnień miłości. Zielone Wzgórze mogłaby równie dobrze nigdy nie istnieć.
Wzrok wojowniczki przyciągnął Rozświetlona Skóra, który prowadził w kierunku legowiska medyków rozglądającą się z niepokojem kotkę. Nieczęsto gościła w tej części obozu Klanu Klifu i Bożodrzew bardzo często zapominała, że wciąż się w nim znajduje. Jej obecność obudziła coś jednak w jej starym, pustym ciele. Niechętna ciekawość zachęciła ją do podejścia.
Nieczęsto chodziła do medyczek. Nie chciała patrzeć na swoje dwie córki, które marniały, niszczały, stawały się coraz odleglejsze. Nie odwiedzała często Wiecznego Zaćmienia. Nie dlatego, że chciała w jakiś sposób zaprzeczyć jej obecnej sytuacji – nie była kotem, który potrzebował okłamywać sam siebie. Wiedziała, co działo się z jej córką. Akceptowała to. Po prostu nie chciała być tego częścią. I tak nie potrafiłaby nic zmienić. Zielone Wzgórze jej to uświadomiła. Nie musiała na to patrzeć. Nie miała siły. Nie miała chęci.
Jagienka stała nieco na uboczu, niepewnie zerkając na Rozświetloną Skórę. Kocur nawet na nią nie patrzył, jednak całe jego ciało było wyraźnie spięte. Być może nie chciał jej widzieć. Być może nie chciał myśleć, o czym mu przypominała, z kim niegdyś była związana.
– Co się stało? – Głos Bożodrzewnego Kaprysu był chrapliwy, przypominającym o jej długim milczeniu, przerywanym jedynie bolesnym kaszlem. Nie, żeby miała do kogo otwierać pysk. Nie po tym, co miało miejsce.
Rozświetlona Skóra odwrócił się w jej stronę. Na powitanie z szacunkiem polizał ją po policzku.
– Więźniarka twierdzi, że podobno ją przewiało i że musi iść do medyczki – wyjaśnił, nie ukrywając irytacji kryjącej się w każdym słowie. Jagienka spięła się, rozglądając się strachliwie, i otworzyła pysk, jakby chcąc się wyjaśnić, wyjaśnić to, co powiedział wojownik. Nic jednak nie powiedziała. Jej zdanie i tak nie miało żadnego znaczenia. – Trzymałem wartę przy jej legowisku – mruknął z niezadowoleniem.
Bożodrzew kiwnęła głową, przyglądając się kotce. Jej widok z jakiegoś powodu bawił i obrzydzał wojowniczkę. Dziwna, gorzka mieszanka uczuć na krótką chwilę wypełniła jej ciało. Pamiętała, jak przyprowadzono Jagienkę do obozu, roztrzęsioną i przerażoną. Pamiętała reakcję Zielonego Wzgórza – cichą, niemal niezauważalną. Czy Bożodrzew już wtedy mogła się domyślić? Czy mogła się spodziewać, co nadejdzie?
Przywołana dźwiękiem ich głosów, z legowiska medyków wyłoniła się Ćmi Księżyc. Jej niewidzące, jasne oczy wbite były w punkt daleko za nimi. Bożodrzewny Kaprys przyzwyczaiła się do tego widoku. Może nawet to udało jej się zaakceptować.
– Jagienka potrzebuje dostać coś na katar – oznajmił Rozświetlona Skóra. Stojąca obok Jagienka w milczeniu wpatrywała się w uzdrowicielkę. Czy wiedziała, że była córką kotki, która razem z Terpsychorą zniszczyła Klan Klifu? Bożodrzew z ciekawością wodziła spojrzeniem między kotkami. Coś w biernej obserwacji dawało jej poczucie bezpieczeństwa, odrębności od sytuacji.
Ćmi Księżyc zrobiła krok w stronę Jagienki, jednak prawie natychmiast zatrzymała się. Jej uszy obróciły się w stronę dźwięku, a ciało spięło w oczekiwaniu.
– Ćmi Księżycu! Błagam, potrzebujemy pomocy! – okrzyk rozległ się gdzieś za plecami Bożodrzewnego Kaprysu. Kotka odwróciła głowę, by zobaczyć dwójkę starszych zbliżających się do legowiska. Półślepy Świstak wydawała się bliska upadku pod ciężarem słaniającego się brata, który podpierał się o nią. Oddech Kornikowej Kory był ciężki i urywany, a skurcze co jakiś czas wstrząsały jego ciałem. Cierpiał, uświadomiła sobie Bożodrzewny Kaprys. Ćmi Księżyc natychmiast odsunęła się od Jagienki, z dezorientacją wąchając powietrze. Nie mogła przecież wiedzieć, co się działo. Dwójka starszych zbliżyła się do legowiska.
– To pe-pewnie nic takiego. – Kornikowa Kora próbował się uśmiechnąć, jednak jego pysk natychmiast ścisnął ból. Wydał z siebie pełen cierpienia jęk, a łapy się pod nim zachwiały. Nim Bożodrzewny Kaprys zdążyła się poruszyć, Jagienka doskoczyła do boku starszego, podpierając go z drugiej strony. Futro na karku Rozświetlonej Skóry zafalowało, a jego gniewne spojrzenie po raz pierwszy od dłuższej chwili skupiło się na więźniarce. – Byłem niedawno u Wiecznego Zaćmienia po zioła na ból brzucha… Po prostu musiały jeszcze nie zadziałać, a mi się pogorszyło. Tak to już jest w moim wieku – zaśmiał się krótko, jednak jego oczy wodziły po legowisku medyków z zaniepokojeniem. Półślepy Świstak pokręciła głową, błagalnie wpatrując się w Ćmi Księżyc.
– Proszę, Ćmi Księżycu. Ledwo udało mu się tu dojść. To nie jest normalne.
Uzdrowicielka zmarszczyła nos, natychmiast podchodząc do pacjenta. Jagienka z pomocą Półślepego Świstaka pomogła Kornikowi położyć się na ziemi. Rozświetlona Skóra zacisnął zęby, jednak nie odezwał się, jedynie robiąc krok do tyłu i dając miejsce siostrze. Bolesny jęk starszego wywołany dotknięciem jego brzucha przez medyczkę rozbrzmiał w uszach Bożodrzewa. Przez jej ciało przeszedł niekontrolowany dreszcz. Czy tak miała wyglądać jej przyszłość? Poczuła potrzebę ucieczki z cuchnącego chorobą legowiska.
– Czy pamiętasz, co to były za zioła? – zapytała Ćmi Księżyc. Wzrok Kornikowej Kory, z każdą chwilą coraz mniej ostry, zatrzymał się na składziku z ziołami.
– Nie jestem pewien… Nie patrzę przecież medykom na łapy. Przecież wiecie lepiej ode mnie, co robicie. – Niepokój w jego głosie był coraz bardziej wyczuwalny. Bożodrzewny Kaprys wpatrywała się z oczekiwaniem w Ćmi Księżyc. Nie była ignorantką. Wiedziała, co działo się z Wiecznym Zaćmieniem. Nawet jeśli nie miała pewności, nawet jeśli chciała wierzyć w siostrę, musiała chociaż coś podejrzewać. – To była jakaś mieszanka… Chyba malwa, może mięta… Nie znam się tak dobrze na ziołach, przepraszam. Wydaje mi się, że mógł być tam czosnek, ale nie jestem pewien. Może Wieczne Zaćmienie się pomyliła i dała mi coś o odwrotnym efekcie. Nie wiem, naprawdę nie wiem – Ciało starszego zatrzęsło się w bólu.
– Zimowit. To mógł być Zimowit – wypaliła nagle Jagienka. Rozświetlona Skóra wydał z siebie głośne warknięcie.
– Nie wygaduj głupot, przybłędo – przerwał jej. Cały żal do samotniczek, do Terpsychory, do Zielonego Wzgórza wydawał się skupić na więźniarce, jedynej osobie, która wciąż była w jego zasięgu, którą wciąż mógł za cokolwiek obwiniać. Czy bał się, że Jagienka odbierze mu również Wieczne Zaćmienie?
Gdy ogon Ćmiego Księżyca opadł, coś ścisnęło serce Bożodrzewnego Kaprysu. Medyczka nie musiała nic mówić.
– Wyjdźcie. Potrzebuję miejsca do pracy. Zawołajcie Wieczne Zaćmienie – rozkazała Ćmi Księżyc przez ściśnięte gardło. Natychmiast ruszyła w stronę niechlujnie posortowanych ziół,
Bożodrzewny Kaprys powinna być przerażona. Powinna krzyczeć, powinna wyprzeć wszystko, co się stało, powinna zaprzeczyć, że jej córka, jej dziecko, jej kocię właśnie skazało kogoś niewinnego na śmierć. Przecież Wieczne Zaćmienie była tak zdolna, tak godna podziwu.
Może to dlatego Zielone Wzgórze nigdy się jej nie przyznała do tego, co zrobiła. Może wiedziała, że Bożodrzewny Kaprys tak naprawdę nie potrafiłaby za nią walczyć. Może rozumiała, że ich miłość od zawsze była skazana na porażkę, na rezygnację, na to puste spojrzenie, na bierną ciszę, gdy były rozrywane, rozdzielane.
Wojowniczka nie potrzebowała się oszukiwać. Rozumiała, jaka była prawda. Zielone Wzgórze była zdrajczynią, Wieczne Zaćmienie otruła Kornikową Korę, a Bożodrzewny Kaprys była całkowicie sama.
Pomimo starań medyczek, Kornikowa Kora tamtej nocy stał się ofiarą błędu, szaleństwa, cierpienia Wiecznego Zaćmienia.
Od Księżyca CD. Śniątka i Lotosu
— Nie, twoje oczy są po prostu niezwykłe. Wyglądają jak dwa księżyce... — Wytłumaczył albinos, ogonem dając kociakowi lekkiego kuksańca w bok, co Księżyc uznał jako przejaw pozytywnego i przyjaznego nastawienia, a to wystarczyło całkowicie, żeby go kupić. Jakoś tak miło na sercu, nie mógł tego zrujnować! Zależało mu, żeby inni go lubili. Uśmiechnął się pod nosem speszony komplementem i gdyby nie futro, pewnie by się zarumienił.
— Śniak, bo on umie widzieć nasze aury — Wyjaśnił bratu, znów zwracając ku niemu swoją uwagę. Nie miał pojęcia co to aura, ale brzmiało ładnie i miał ją większą od brata, a Lotos chyba uważał, że to dobrze, więc mógł czuć się lepszy. — Może umie zobaczyć coś jeszcze, nie chcesz wiedzieć?
— Aury? A co to znaczy? — Zmieszał się Śniątko.
— Aura to jest... taka poświata wokół ciebie, która pokazuje, kim jesteś. Lub kim możesz być. Ale jeszcze ich do końca nie rozgryzłem...
— Pomożemy? A czemu od razu uważasz że ja również będę chciał? — Irytacja Śniątka zdawała się właśnie przebudzić. Młodziak drgnął uchem na zmianę w jego głosie.
— Na pewno chcesz pomóc wybrańcowi, czyż nie?
— No, Śniak! może się dowiemy przy okazji czegoś ciekawego?
— Wybrańcowi? To że jesteś trochę bardziej biały nie oznacza że jesteś wybrańcem — Mruknął Śniątko niezadowolony, ignorując swojego brata, który zaczął odczuwać już całkiem wyraźnie napięcie wiszące w powietrzu. Czyżby się nie lubili? Może nie potrafił zobaczyć wyrazów na ich pyszczkach, ale na pewno świetnie dawał sobie radę z wyłapywaniem ich emocji chociażby z tonu głosu. Szczególnie łatwo było mu odczytać emocje Śniątka.
Od Księżyca do Rozkwitającej Szanty
- Znalazłeś coś ciekawego? - Coś bąknął w odpowiedzi, nie wiadomo czy rzeczywiście słowa jakie naśladując, czy dla zasady dźwięk z pyszczka wydając. Wilgotny język jeszcze raz przejechał po srebrnym czole, dając mu w końcu odpocząć i pozwalając wrócić do przyjemnego snu.
Był gotowy. Szkolił się do tego w końcu całe życie, wiele księżyców chłonął naukę którą przekazali mu ci, którzy w ziołach się pałali… a teraz na jego barkach spoczywał obowiązek zadbania o swoich pacjentów. Miał niemal wszystko! Mech, lekarstwa w postaci kory, traw, jakichś liści, kulek z błota, wykopanych gałązek i korzonków oraz starych nasion… a najważniejsza była mikstura, za którą niemal oberwali po uszach, gdyż młodziak, z racji braku miski postanowił wykopać dół w kociarni, nie zwracając uwagi na niebezpieczeństwo jakie stwarzał nie tylko innym, ale, jak się można było domyślić, głównie sobie, przez wzgląd na niezbyt sprawny wzrok. Został okrzyczany, zdążył się obrazić na psuczy zabawy, a końcowo dostał coś innego do użycia, czyli bardzo śmiesznie wygiętą część kory drzewa. Po dokładnym zbadaniu i uznaniu, że się nada, jego niezadowolenie dość szybko wyparowało, dając miejsca nowemu uczuciu ekscytacji. W ten więc sposób, z piasku, wody, liści i gwiezdni wiedzą czego jeszcze, powstała zupa lekarstwo która miała działać na wszystkie choroby. W końcu nie było tam jednego ziela, a cała dokładnie sprawdzona mieszanka! W ten sposób, bardzo przygotowany, podszedł do swojej pierwszej pacjentki.
- Dzień dobly pani, co panią do mnie splowadza?