Kazarka nie mogła tego odsuwać w nieskończoność. Krzywe spojrzenia współklanowców, rzucane gdziekolwiek się nie udała, przypominały jej o nieuniknionym odejściu. Nadal stała przed jedną, ważną decyzją, której jednak nie umiała podjąć. A nie była pewna, czy mogła się do kogoś zwrócić po radę.
Liczyła się dla niej przyszłość jej kociąt. Ostatnią rzeczą, której pragnęła, było patrzeć na ich cierpienie. Chciała zapewnić im wszystko, co najlepsze – bogate mleko, później tłuste mięso, ciepłe legowisko i bezpieczną przystań, w której nic nie będzie im grozić. To jednak nie było takie proste, gdy musiała zrobić to w pojedynkę, dopiero dochodząc do siebie po porodzie. Nawet nie wiedziała, w jakim miejscu zamieszkać. Odrzuciła już dalekie miasto. Klan Klifu, Klan Burzy, Klan Wilka, Owocowy Las... Bała się udać w którekolwiek z tych miejsc. Usłyszała plotki ze zgromadzenia na temat tego, jak Srocza Gwiazda ostrzegła koty innych klanów przed... nią. Nie znała dokładnych szczegółów, jedynie podsłuchała to z rozmowy innych nocniaków, ale zdawała sobie sprawę, że nie była w reszcie grup mile widziana. Nikt w końcu nie przyjąłby zdrajcy. Czyli zostały jej tylko skrywające w mroku tajemnice puszcze za terenami Klanu Nocy... A nawet najodważniejsi wojownicy się tam nie zapuszczali. Kazarka nie wiedziała, co mogło się tam kryć, lecz przeczuwała, że nic dobrego. Z pewnością ona i jej dzieci były dla wrogich samotników łatwym kąskiem.
Nagle zapiszczała głośno Maślak, przerywając karmicielce jej rozmyślania. Kocica pochyliła nad nią głowę, przejeżdżając kilka razy po jej ciele językiem.
— Co tam, Maślanko? — zapytała troskliwie, gdy ta nie przestawała wydawać dźwięków. — Jesteś głodna? Chodź bliżej, o tutaj, słonko, gdzie twój braciszek. — Trąciła ją nosem, by przysunąć kotkę bliżej swoich sutków, a sama obróciła się bardziej na bok, ułatwiając kociętom dostęp do źródła mleka. Malce łapczywie ssały pokarm, ugniatając pazurzastymi łapkami jej brzuch. Och... Na pewno byłyby w Klanie Nocy bezpieczne. Zostałyby pod opieką Mżawki i Kotewki, mając pod dostatkiem ryb, schronienia i opieki, jaką otoczyłyby je nie tylko królowe, ale i medyczki, a później cała reszta klanu. Gdyby je tu porzuciła, nie musiałaby się o nic martwić.
Tylko... Czy chciała być samotna? Czy chciała przeżyć całe życie, mając o swoich dzieciach tylko parę mglistych wspomnień? Już nigdy więcej ich nie widząc na oczy? Na tę myśl przechodziły ją ciarki. Pragnęła nie tylko być ich rodzicielką, ale i matką. Uczestniczyć w ich ceremoniach, wspierać w treningu, obserwować, jak z tych małych, mokrych zawiniątek zmieniają się w dzielnych wojowników. Jej dzielnych wojowników. Chciała czuć dumę z wszystkich ich osiągnięć i móc im pogratulować każdego skrawka ciężkiej pracy. Co, jeśli zupełnie ją zapomną, albo, co gorsza... Znienawidzą? Aż położyła po sobie uszy. Tylko nie to! Wcale by się nie zdziwiła, gdyby tak się stało. Jej reputacja w klanie zupełnie się zawaliła, a co za tym szło, prawdopodobnie jej kociaków też. Koty potrafiły w końcu trzymać urazę... Więc, co powinna zrobić? Pozwolić im wieść samotne, bezpieczne życie wśród nocniaków, czy zabrać ze sobą w podróż nie wiadomo dokąd? Och, pomóż, Klanie Gwiazdy!
***
Coraz bardziej skłaniała się ku jednemu wyborowi. Zauważała u Bagietki pewne cechy... Gdy ugniatało jej brzuszek, jego łapy poruszały się płynnie, prawie jak w wodzie. Długa, gruba sierść perfekcyjnie chroniłaby je przed chłodem jezior i rzek. Nawet barwa jego futra, czarno-biała, przez wielu postrzegana za idealną. Może i jego ojcem był pieszczoch, lecz w jego żyłach płynęła czysta krew nocniaka.
Uważała, oczywiście, że Maślak również poradziłaby sobie w klanie bez żadnych przeszkód. Był jednak jeszcze jeden powód... Z tym jego drobnym ciałkiem, bała się o stan Bagietki. Szczególnie, jakby przyszło im żyć w całkowitej dziczy. Jeśli chciała zabrać ze sobą jedno kocię, wolała, by było to silniejsze z nich. W ten sposób mogła być pewna, że każde z nich sobie poradzi.
Czy Kazarka czuła się źle, rozdzielając rodzeństwo? Odrobinę. Wierzyła jednak, że żadne z nich nie będzie miało jej tego za złe. W końcu ich uszka jeszcze przylegały do głowy, oczy były zamknięte, a ruchy przypominały bardziej te dżdżownic, aniżeli kotów. Czy będą się w ogóle pamiętały? Nie sądziła. Znała przecież Krakwie Skrzydło aż kilkanaście księżyców, a tyle czasu minęło od jego śmierci, że wspomnienia o nim już się jej rozmywały...
Dziwnie czuła się, trzymając w pysku tylko jedno kocię. Upewniła się za to wcześniej, że szczególnie wykarmiła, wytuliła i wylizała Bagietkę, zanim oddała go już na stałe w objęcia Mżawki. Nikt nie musiał jej wyrzucać stąd siłą – doskonale wiedziała, jaka była jej powinność. Z Maślak zwisającą z jej zębów, cicho popiskującą raz po raz, Kazarka przekroczyła próg wpierw kociarni, a następnie i obozu Klanu Nocy.
— Spokojnie, malusia — wymruczała do swojej córki, przechodząc z wyspy na wyspę przez mielizny. — Gdzieś znajdziemy własny kąt — dodała, niepewna czy próbowała pocieszyć tym bardziej kocię, czy samą siebie.
😢😢
OdpowiedzUsuń