*zanim Diament i Jerzyk poszli szukać Goshenit*
Siedział w opuszczonej piwnicy, dokładnie się myjąc i spoglądając ze złością na kurze i pajęczyny znajdujące się w kątach ich schronieniach. Teraz i on i jego piłeczka byli brudni. Gdy spojrzał na swój ogon, wzdrygnął się, tak bardzo był zakurzony, w dodatku jego sierść była silnie zmierzwiona.
- Na kamienie. – mruknął z irytacją. Jednak zanim zdążył się porządnie wymyć, Jeżyk przyszła do niego, aby wziąć go na trening. – Co będziemy dzisiaj robić? – spytał ciekawsko Diament, idąc tuż za mentorką. – Zaraz wracam! – zawołał głośno, wracając się i podnosząc piłeczkę, którą zapomniał wziąć. Szybko dogonił mentorkę.
- Dzisiaj…? Skupimy się na walce. – Jeżyk skręciła w wąską alejkę, prowadzącą do parku. Park był duży, było dużo trawy, ławek, trochę drzew i piaszczystych ścieżek. Trochę też pachniało psami, ale teraz był środek dnia. Dwunożni z psami zwykle pojawiali się rano, wieczorem i w popołudnie. Diament i Jeżyk mieli jeszcze dużo czasu na treningi.
***
Trzeba było przyznać, że jego mentorka dobrze walczyła. Poturbowany szedł za nią na następną część treningu, którą miała być wspinaczka na drzewa. Jedno z ulubionych zajęć Diamenta.
- To jest odpowiednie. – oznajmiła Jeżyk, wskazując na rozłożysty dąb z miękką korą. Podeszła do grubego pnia i stanęła przed nim, ostrząc pazury. Stała i patrzyła w górę, prawdopodobnie w głowie układając sobie plan wspinaczki. W końcu odezwała się ponownie: - Wspinaczka to nic trudnego. Pamiętasz, jak na początku twojego treningu chodziliśmy po płocie? To miało Cię przygotować do wspinaczki na drzewa. Wystarczy się odpychać tylnymi łapami i podciągać przednimi. Pazury ci w tym pomogą. Ogon służy do utrzymania równowagi. – aby zademonstrować, skoczyła na drzewo, mocno trzymała się pazurami pnia i wdrapała się na najniższy konar. Usiadła na nim, cały czas pazury miała wbite w gałąź.
- Okej! – zawołał Diament entuzjastycznie. – Idę do ciebie! – naśladując swoją mentorkę, dotarł do niej bez większych problemów. Stanął na konarze obok kotki, która kiwnęła głową z aprobatą i wskoczyła na następną gałąź. Wisiała w powietrzu, podciągając się i wchodząc na konar.
- To już będzie trudniejsze. – ostrzegła Jeżyk, spoglądając na swojego ucznia z góry. Diament przez chwilę zastanawiał się, czy da radę skoczyć tak wysoko. Ale w sumie czemu miałby nie dać rady? Skoczył, wyciągając się, najbardziej jak potrafił. Jego łapom brakowało do gałęzi długości wąsa. Spadł z niewielkiej wysokości. Czuł się, jakby latał! W głowie kocura czas na chwilę zwolnił. Adept zobaczył dwa ptaki lecące w oddali. Wyobraził sobie, że jest jednym z nich. Wyciągnął łapy do swoich fruwających towarzyszy, chcąc ich dogonić. Ale nie leciał do góry, tylko w dół.
„Zaczekajcie! Pomóżcie mi!” – pomyślał Diament. – „Ja chcę latać tak jak wy!” – wtedy wylądował na twardym gruncie. Jedna z jego przednich łap boleśnie się wygięła, przez co kot stracił równowagę. Wylądował na plecach z grymasem bólu na pysku.
- Diamencie!? – usłyszał głos Jeżyk przy sobie. – Nic ci się nie stało? – jego mentorka zeskoczyła z drzewa i stanęła przy nim. Na jej pysku widać było lekkie zmartwienie, w oczach też. Kotka poruszyła wąsami, patrząc na niego uważnie.
- Nic mi nie jest. – kocur, lekko poirytowany wstał i otrzepał się. – Możemy ćwiczyć dalej? – spytał, idąc zdecydowanym krokiem w kierunku drzewa. Chciał już zapomnieć o tym nieszczęsnym upadku. Przez chwilę latał! Tak jak te ptaki! Tylko, że to się za szybko skończyło. Chciał jeszcze raz chociaż przez chwilę unosić się w powietrzu.
- Nie, wracamy już do obozów. – zaprotestowała szybko Jeżyk. – Ciemno się robi. – Diament spojrzał na nią zaskoczony. Co? On chciał się powspinać. I może przy okazji… Mentorce to by się chyba nie spodobało, ale trudno.
- Już!? Ja chcę polatać! To jest wspaniałe uczucie, tak wisieć w powietrzu! Naprawdę! – patrzył na kotkę błagalnie. Głos miał pełen smutku. Czemu koty nie miały skrzydeł? On chciałby wznieść się w powietrze, tak wysoko jak ptaki. Pofruwać z nimi. Nie łapałby ich, tylko zaprzyjaźniłby się. Czemu to wszystko musiało być takie niesprawiedliwe? Czemu ptaki mogły latać, a koty nie?
- Diamencie, czy ty oszalałeś? – głos Jeżyk był coraz bardziej podenerwowany, natomiast Diament patrzył się w niebo, nie do końca jej słuchając. Wiedział, że tak zrobi, wiedział. No bo czego innego mógł się spodziewać? Oczywiście, lubił ją, ale ona była jedną z tych dorosłych kotek, które na nic nie pozwalają i niczego nie odpuszczają swoim uczniom. – Można sobie w ten sposób zrobić krzywdę, chodź już. Wracamy do obozu. – powtórzyła. Chyba nie miała zamiaru odpuścić. Diament machał ogonem ze złością, sierść na jego karku i ogonie się zjeżyła.
- Nie obchodzi mnie to! – krzyknął do mentorki. – Ja chcę latać, czego nie rozumiesz? Nie wolno niszczyć czyichś marzeń, powinno się je budować. – miauczał z wyrzutem. Oddałby naprawdę dużo, żeby tylko mógł latać. Tak bardzo chciał mieć skrzydła, poczuć ten wiatr w futrze, patrzeć na wszystko z góry. Znowu zamknął oczy i dał się ponieść wyobraźni. Widział siebie lecącego nad lasem z jego ulubioną piłeczką tuż obok. Ona też miała skrzydełka. Znowu dotarł do niego głos starszej kotki. Otworzył oczy. Niestety świat, w którym potrafił latać, nie był prawdziwy. Niestety.
- Tak, wiem, ale… - to było widać, że Jeżyk nie wiedziała co powiedzieć. Przez chwilę patrzyła się na ucznia, potem westchnęła i kontynuowała. – Diamencie, powiem wprost. To niemożliwe, żebyś latał. Jesteś kotem, a koty nie fruwają. Nie mamy skrzydeł, więc proszę, pogódź się z tym i wracajmy do obozu. – srebrny kocur patrzył się na nią z otwartym pyskiem. Zmarszczył brwi i potrząsnął łebkiem. Nie, to niemożliwe. Nawet jeśli koty nie mają skrzydeł, to on będzie latać. Może jakiś miły ptak go tego nauczy?
- Nie. – odparł stanowczo. – Zostaję tu i szukam kogoś, kto będzie moim mentorem fruwania. Jestem gotowy się uczyć. – poinformował mentorkę i ruszył w kierunku drzewa, patrząc na niebo. Widział jakieś gołębie przelatujące nad czubkami najwyższych drzew. Zamiauczał do nich, ale one nie zareagowały. No nic, nie zamierzał się poddawać. Gdy poczuł na swoim karku zęby, pisnął zaskoczony. Coś go uniosło w górę. Latał? Nie, to tylko Jeżyk złapała go i zaczęła nieść do piwnicy. Diament zdążył jeszcze tylko złapać swoją piłeczkę. Z zabawką w pysku zaczął się wierzgać i kopać, ale mentorka trzymała go mocno. Po chwili byli już w piwnicy. Tam został odłożony.
***
Następny dzień zaczynał się tak samo, jak prawie wszystkie poprzednie. Prawie, no bo jednak czasami robił coś innego na przykład na poszukiwaniach Sroki albo swojego brata. Diament wstał i zaczął wykonywać swoją poranną rutynę, która zaczynała się od długiego przeciągnięcia się i otrzepania futra z łodyg słomy i kawałków mchu z posłania. Potem zaczął dokładnie myć każdą część swojego ciała. Grzbiet, boki, brzuch, łapy, ogon i głowę. Lizał łapkę i czyścił nią uszy oraz pysk. Poprawił wąsy i wyszedł z piwnicy, żeby przejrzeć się w kałuży. Był już chyba wystarczająco czysty, dlatego pobiegł do portu. Przywitał się z kotami mieszkającymi tam, w szczególności rozglądał się za Falą i Wodorostem. Podczas ostatniej wizyty zaprzyjaźnił się z nimi. Ale najbardziej interesował go Strzyżyk, rudobrązowy pies, gdy zauważył Diamenta, przybiegł do niego, merdając ogonem i liżąc go po pysku.
- Strzyżuś! Chodź, idziemy na spacer. Tak, tak, dobry piesek. – zawołał Diament, śmiejąc się i próbując uspokoić pieska, który wyglądał, jak bardzo energiczna, ruda kulka szczęścia. – Chodź, idziemy! – miauknął i wyswobodził się spod łap Strzyżyka, który na niego wskoczył. Pobiegł w kierunku lasu, a pies za nim. Rzucał mu patyki, widział kiedyś, jak dwunożni bawili się w ten sposób ze swoimi pupilami, które przynosiły rzucany przedmiot z powrotem. Psi kociak biegał wokół Diamenta z wywieszonym językiem i merdającym ogonem, wesoło sapiąc.
[trening woj. 1210 słów]
[przyznano 24%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz