*to jeszcze przed śmiercią Sroki*
Powolnym krokiem zmierzał w stronę medyka. Łeb bolał go jak diabli, ale nie miał pojęcia czemu. Zmartwiony westchnął, spoglądając dookoła siebie. Odkąd Lisia Gwiazda postawił przed nim wymógł udawania kotki niewiele kotów chciało mieć z nim kontakt. Większość traktowała go jak dziwaka. A przecież nim nie był. Chyba. Spuścił kitę i przyspieszył kroku. Cichy trzask zwrócił jego uwagę. Obejrzał się do tyłu i zobaczył swoją młodszą siostrę. Cynamonka siedziała, wpatrując się swoimi brązowymi ślipiami w niego. Skrzywił się.
Czyżby ona i z niego się naśmiewała?
— C-czego c-chcesz? — zapytał drżącym głosem.
Kotka przekręciła łebek. Gdyby nie barwa futra i ślip wyglądała prawie jak ich matka. Liliowy zastanawiał się kto jest ich ojcem. Zlepiona Łapa zmarł długo przed jej zajściem w ciąże, a Wilcze Serce zranił tak bardzo jego mamę, że wątpił, iż mogli się aż tak pogodzić.
— Nic — odparła cicho. — Po prostu... — zawahała się chwilę. — Wyglądałeś... wyglądałaś na smutną — szepnęła.
Liliowy poczuł jak serce zabiło mu szybciej. Poczuł się zagrożony. Nie chciał, żeby ktokolwiek z bliskich powiedział się o jego lękach. Nie mógł ich zamartwiać.
— I-i c-co z tego? — mruknął, starając się uspokoić emocje.
Wielkie brązowe oczęta zdawały zaglądać w jego duszę.
— Czemu jest ci smutno?
To pytanie sprawiło, że coś w nim pękło. Niby takie niewinne i nic nie warte, jednak tak dawno go nie słyszał, że łzy zaczęły wyciekać z jego pomarańczowych ślip. Szybko starł je łapą, lecz na ich miejscu pojawiły się kolejne, moczące powoli poliki kocura.
— M-mam w-wrażenie, że... że w-wszyscy mnie n-nienawidzą — wyłkał żałośnie, zalewając się kolejną falą łez.
Nie chciał się pokazywać małej od tej strony, lecz nie mógł się uspokoić. Pełne żalu do świata dreszcze przechodziły przez jego smukłe ciało. Myślał o swoich bliskich. Wrednej i wymagającej matce, pełnym nienawiści do świata bracie, chłodnej ciotce... nawet Berberysowa Bryza... nawet ona nie potrafiła go zaakceptować takim jakim był.
Cynamonowa koteczka podeszła nieśmiało do niego i przytuliła się do wojownika.
* * *
Śmierć Zimorodkowej Pieśni i Żurawinowego Bagna była niczym przy stracie rodzicielki. Sroczy Żar pomimo że nigdy nie okazywała mu takiej czułości jak Pójdźce czy Pieskowi była jego mamą, którą kochał ponad życie. Ocierając łzy, wspominał jak ta śmiała się, gdy jako maluch przestraszył się liścia. Jak razem wygrzewali się w słoneczne dni, leżąc rozciągnięci przed kociarnią. Jak starała się ich bronić przed zawodzącą wiedzą o ich ojcu. Żywiczna Mordka w ciągu tych wszystkich wydarzeń i natłoku zdarzeniach nawet nie zdążył porozmawiać o tym z kotką. Został sam z tą informacją. Nie wiedział czy podzielić się z nią Bluszczowym Porankiem, czy może nie niszczyć światopoglądu i jemu. Słysząc wracające z patrolu koty, niektóre nadal kulejące, inne bez oka lub kawałka ucha, spojrzał na to co pozostało z jego ogona po bitwie z Klanem Nocy. Żałosna pozostałość z niegdyś śnieżnobiałej długiej kity teraz nie była nawet warta łez. Wśród kotów odnoszących zwierzynę na stos ujrzał swą przyrodnią siostrę, Pójdźkową Łapę. Pomimo że ta nie brała udziału w bitwie wydawała się równie zmęczona psychicznie co wojownicy uczestniczący w niej. Żywiczna Mordka spojrzał jeszcze raz na cynamonową.
Może z rodziny nie pozostał mu jedynie Bluszczowy Poranek?
Skierował swe długie łapy w stronę niewielkiej kotki. Uczennica Lwiej Grzywy uniosła łeb do góry, widząc stojącego przed nią brata.
— W-wszystko w-w po-porządku? — wyjąkał niepewnie.
Może z rodziny nie pozostał mu jedynie Bluszczowy Poranek?
Skierował swe długie łapy w stronę niewielkiej kotki. Uczennica Lwiej Grzywy uniosła łeb do góry, widząc stojącego przed nią brata.
— W-wszystko w-w po-porządku? — wyjąkał niepewnie.
<Pójdźko? wiem z lekka gniotowato>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz