Energicznie pokręciła głową. Jesionowa Łapa był przemiłym kocurkiem, naprawdę. Ale rzucanie szyszką w drzewo (nawet jeśli normalnie z radością przyjęłaby taką ofertę zabawy) było w tej sytuacji przynajmniej bezsensowne. Dopiero co napadł na nich Klan Klifu, ona dopiero co straciła (poprawka: zgubiła) rodziców. Po prostu nie była w nastroju, a on musiał to zaakceptować.
̶ Może innym razem? ̶ zasugerowała. Nie chciała być wredna, mówiła łagodnym tonem. Jesionowa Łapa był chyba zmęczony treningiem, bo bez zbędnego naciskania kiwnął głową. Wstał, przeciągnął się i powlókł w stronę legowiska. Brzoskwinka odprowadziła kocurka wzrokiem i sama skierowała się w stronę żłobka. Do końca dnia jednak czuła, że przez swoją niewyparzoną gębę straciła szansę na przyjaźń z uczniem.
* * *
*skip time, pierwsze śniegi*
I skok! Pochłonęła ją zaspa. Calutką, od opuszek palców, bo końcówki uszu, przykrył biały puch. Śmiała się, a nieciepły śnieg wdzierał się do jej gardła i czuła, jakby połknęła lodową kulę. Energicznie przebierając łapkami wydostała się „na górę”, a nieznaczne poruszenie nogami skutkowało kolejnym zapadnięciem się. Upadła plackiem na pysk, a po chwili, wciąż wesolutko się śmiejąc, kontynuowała swoje wężowe wygibasy. Śnieg był miękki, świeży, ale było go dużo. To była pierwsza Pora Nagich Drzew w jej życiu i już ją uwielbiała. Nigdy nie widziała czegoś tak fascynującego; płatki śniegu były niczym białe ptaki sfruwające na nią prosto z nieba.
̶ Jesionowa Łapa! ̶ może Brzoskwinka nie była największym kociakiem i nie rosła jakoś specjalnie szybko, ale w połączeniu z zawrotną prędkością, jaką potrafiła uzyskać, była niczym kometa. Wpadła na czekoladowego i potoczyli się kilka metrów. Kula sierści zatrzymała się idealnie przed olbrzymią zaspą. Kotka otrzepała się i niedelikatnie pomogła wstać swojemu koledze.
̶ Patrz, patrz! ̶ pisnęła, puchatym ogonem wskazując na olbrzymią śniegową kulę. Światło odbijało się od niej tak intensywnie, że mała musiała zmrużyć oczy. Pchnęła swojego towarzysza.
̶ Wskakujemy! No, co się tak patrzysz?
Wibrysy Jesionowej Łapy zadrżały z rozbawieniem.
̶ A może ja wcale nie chcę wchodzić?
Brzoskwinka spojrzała na niego ze śmiertelnie poważną miną i odkaszlnęła, niemym gestem wskazując za pobliski konar. W połączeniu z dziwnym zagłębieniem terenu wytworzył coś na kształt kotła. Kotła, w którym smażyły się dusze niegrzecznych kotów, które nie słuchały Brzoskwinki. Powtórzyła to kompanowi, a oczy czekoladowego rozszerzyły się w udawanym strachu.
̶ Skoro tak… ̶ zaczął, ale nie pozwoliła mu dokończyć. Jej zdecydowane pchnięcie posłało go w zaspę, a vanka wskoczyła tam zaraz po nim.
<Jesionku? Wybacz, że to tyle trwało, miałam bezwenie >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz