— C-chciałabyś m-mieć k-kiedyś k-kocięta? — zaproponował, patrząc na beztrosko bawiącego się Pieska, przez co łapy calico nieco zdrętwiały. Zdawałoby się, że wyjątkowo w tym momencie pokłócone ze sobą kocicę poczuły coś podobnego - olbrzymie zdziwienie na słowa pręgowanego wojownika. Jednak ścieżki, którymi podążyły ich następne myśli, znacząco się od siebie różniły.
— Kiedyś na pewno — mruknęła nieco zawstydzona Berberys, owijając plamiastą kitą szczupłe łapy. Policzki oraz uszy niemiłosiernie ją piekły, a sama bała się nawiązać jakikolwiek kontakt wzrokowy, by rozmówca nie zauważył iskierek strachu w jej ślipiach. Jasne, bardzo chciała kocięta, jednak kłótnia z partnerem uświadomiła kotce wiele rzeczy. Po pierwsze, życie wcale nie jest tak kolorowe jak kiedyś je postrzegała, a śmierć i niebezpieczeństwa czekają na każdym, nawet najmniejszym kroku. Nawet nie chciała wyobrażać sobie scenariusza, w którym niewinne kuleczki zwinięte u jej boku spotyka coś okropnego, a ona nie jest w stanie ich obronić! Poza tym, po nocach nadal śniły jej się koszmary związane z byciem bezlitosnym potworem, jak to kiedyś określił ją sam Żywica. Co, jeśli i dla potomków nie okazałaby się żadnym wsparciem w trudnych chwilach? Szybko odgarniając od siebie czarne myśli, nastawiła uszu, gdy dobiegł do niej kpiący ton Sroki.
— Proszę cię, ja nawet nie wiem, czy mój syn jest prawdziwym kocurem! — wykrzyknęła głosem pobrzmiewającym czystym jadem, na co syn Zlepka wydawał się o wiele mniejszy i bezbronny niż zazwyczaj. Szylkretka poczuła nagłą chęć rzucenia się do gardła cętkowanej, by następnie zdrapać jej ten paskudny uśmieszek z równie brzydkiej mordy, lecz ostatnimi siłami się powstrzymała. "Masz szczęście, że są tu kociaki i Żywica" przemknęło jej przez myśl, gdy wygładzała sierść na karku, ignorując wypowiedź teściowej. Najwidoczniej starsza odczuwała tak wielką chęć wywołania afery z zastępczynią, że nie mogła darować sobie następnego komentarza. — Ale wiem, że ty nie będziesz miała nic przeciwko puszczeniu się z jakimś samotnikiem, prawda? Zupełnie jak twoja matka — warknęła ostro, szczerząc w stronę żółtookiej kły. Córka Rosomaka w tamtym momencie nie była w stanie pozwalającym na racjonalne myślenie - zbyt duży natłok sprzecznych emocji przyćmił jej spokojniejszą stronę i rozjuszona kocica natychmiastowo wysunęła pazury.
— Przynajmniej zrobiła to raz, a nie dwa, jak pewna tłusta pieszczoszka ponownie grzejąca zad na posłaniu uczniów, Srocza Łapo — syknęła w odwecie, unosząc dumnie ogon w górę i kierując się do wyjścia z kociarni. Jednak z każdym krokiem pewność siebie uciekała z niej niczym duch z upolowanej piszczki i po opuszczeniu obozu na drżących łapach, intuicyjnie skierowała się w stronę lasu. Krocząc przez nieporośnięty drzewami obszar terenu, nie czuła ani gniewu ani płaczu; zamiast tego jej umysł był wyjątkowo pusty i niezdolny do przyswajania żadnych emocji. Wlepiła puste spojrzenie w przestrzeń przed sobą, chociaż sama nie wiedziała po co. Potrzebowała coś ze sobą zrobić, cokolwiek, by zająć czymś oszołomiony rozmową z siostrą Żurawinowego Bagna łeb. Akurat w momencie, w którym miała udać się na polowanie wśród wysokich drzew nieopodal, lekko zachrypnięty głos przywrócił do niej część trzeźwych myśli.
— B-Berberys-s — wyjąkał liliowy kocur, podchodząc do stojącej w bezruchu zastępczyni. Obrzucił ją zmartwionym spojrzeniem pomarańczowych ślipi, a następnie niepewnie podszedł bliżej, by stamtąd czekać na reakcje kocicy. Szylkretka uniosła pyszczek do góry, by nawiązać z partnerem kontakt wzrokowy, lecz szybko przymknęła powieki, chcąc ukryć choć trochę zażenowania.
— Przepraszam — westchnęła ciężko, powoli opuszczając łeb na białe futerko na piersi kocura. Pozwoliła sobie na szybkie zaciągnięcie się jego uspokajającą wonią, przywodzącą na myśl same ciepłe wspomnienia. — Nie powinnam była tak naskakiwać na Sroczą Łapę — dodała skruszona, mocniej przylegając do ciała partnera, który wydał z siebie ciche westchnienie. Szybkim ruchem języka przeciągnęła po jego sierści na mordce, a następnie nieznacznie się odsunęła.
— D-dzięki, ż-że s-stanęłaś w m-mojej obronie — odparł po kilku chwilach spędzonych w zupełnej ciszy, czym wyrwał zamyśloną calico z pewnego rodzaju transu. Siostra Lamparta posłała mu rozczulone spojrzenie i delikatnie pacnęła ogonem w bark.
— Jak mogłabym tego nie zrobić? — perliście się zaśmiała, jednak na widok powagi na liliowym pyszczku jej niepokój znowu powrócił; czyżby kocur był mimo wszystko na nią zły? Spanikowana próbowała wytrzymać w miejscu, nie umierając przy tym z obawy o popsucie relacji z ukochanym.
— Je-jednak m-myślę, ż-że po-powinnyście się ja-jakoś p-pogodzić — wyjąkał pospiesznie, nie pozwalając kotce niczego wtrącić. — W-wiem, że j-jest cz-czasami w-wredna, je-jednak m-ma swoje po-powody — zaczął maniakalnie tłumaczyć zachowanie matki, na co Berberys poczuła nagły przypływ irytacji, lecz starała się to w sobie zdusić. Nieważne, co pręgowany będzie jej wmawiał, ona i tak nie zmieni swojego zdania o niebieskiej królowej, która górowała na szczycie jej czarnej listy.
— Postaram się coś wymyślić — obiecała, by uspokoić zestresowanego wojownika, jednak w duchu odganiała od siebie tę myśl; tak naprawdę nigdy tego nie zrobi. Gdy usłyszała już spokojniejsze westchnienie, zerknęła w przeciwną stronę, zastanawiając się nad następnymi słowami. Nie do końca pewna tego, czy powinna je wypowiedzieć na głos, w końcu zdecydowała się to zrobić. Przesunęła łapami po trawiastym podłożu, a następnie splotła własną kitę z tą należącą do partnera, tym samym opierając się o jego bok. Natrafiając na zaskoczone spojrzenie pomarańczowych oczu, po raz ostatni postarała się zebrać w kupkę porozrzucane myśli, by po chwili dodać.
— Nadal nie odpowiedziałam ci na twoje pytanie, Żywico — zaczęła nieśmiało, czując delikatne spięcie mięśni pręgowanego; przejechała po jego grzbiecie końcówką ogona, mając nadzieję na dodanie mu otuchy. — Oczywiście, że chciałabym mieć z tobą kociaki — uśmiechnęła się ciepło, niemalże nie przewracając się na widok strachu i paniki na pyszczku samca. — Oczywiście, jeśli ty również byś tego chciał — dodała dla sprostowania, nie chcąc pozostawić żadnych niedociągnięć. Nim wojownik zdążył coś miauknąć, ona już kontynuowała. — Jednak na pewno nie teraz, ponieważ ledwo co radzę sobie z tymi wszystkimi patrolami, treningami Żmijowej Łapy, obowiązkami. Wiem, że to może wydawać się głupie, ale chyba jeszcze się z tym nie oswoiłam — wyznała partnerowi, czując jak niewielki kamyczek spada jej z serca. Poczuła się nieco lepiej po tym, jak zdradziła cząstkę swoich ostatnich uczuć komuś zaufanemu, kto na pewno by jej nie wyśmiał. Czując szorstki język liliowego za uszami, ponownie wtuliła się w pierś kocura, dziękując Klanu Gwiazdy za zesłanie jej takiego anioła.
— Wi-wiem, ż-że ś-świetnie s-sobie p-poradzisz — zapewnił pocieszającym mruknięciem, na co zastępczyni krótko musnęła go nosem po zawstydzonej mordce. Następnie, z tajemniczym uśmieszkiem mocno popchnęła go w bok, przez co syn Zlepka wpadł z impetem w stertę różnobarwnych liści, wywołując u partnerki salwę śmiechu. — Be-berberys? — wyjąkał oszołomiony zachowaniem zazwyczaj usiłującej zachować powagę kocicy. Zauważając, jak calico ma zamiar wykorzystać sytuację i użyć go jako wygodnej poduszki, szybko odsunął się z miejsca, posyłając jej domagające się odpowiedzi spojrzenie.
— Co powiesz na małą bitwę? — zaproponowała zadziornie, podskakując bliżej partnera niczym prawdziwy kociak szykujący się na zabawę. Szczerze powiedziawszy, to chyba właśnie tego brakowało jej przez minione księżyce - zupełnego olania powinności wobec klanu na chociaż krótką chwilę i poświęcenia tego czasu na beztroskie chwile z bliskimi. — Możesz też potraktować to jako trening walki, zwał jak zwał — dodała, przewracając iskrzącymi ślipiami, aby po chwili naskoczyć na kocura. Próbowała utrzymać się na jego grzbiecie, jednak przez brak użycia pazurów, znaczącą różnicę wzrostu oraz fakt, że liliowy zgrabnym ruchem ją z siebie zrzucił, jakoś tak znalazła się zagrzebana w stosie pomarańczowo-czerwonych liści. Z cichym fuknięciem próbowała się wydostać spod zdradzieckiej pułapki, jednak z każdą chwilą na jej ciało napierało co raz to więcej małych roślinek, aż szylkretka w końcu zrozumiała, co się działo. Pomimo beznadziejnego położenia nie mogła odmówić sobie krótkiego chichotu, spowodowanego perfidnym pomysłem partnera. Postanowiła przeczekać trochę czasu beż żadnego drgnięcia ciała, mając w głowie ułożony równie sprytny plan; tak jak myślała, po krótkim momencie zaniepokojony nagłym zaprzestaniem samoobrony ukochanej Żywica schylił łeb w jej stronę. Przyczajona kocica wyczekała odpowiedniej chwili i błyskawicznie objęła szyję samca kolorowymi łapkami, tym samym zmuszając go do zatonięcia w kaskadzie barwnych liści razem z nią.
— Lepiej pogódź się z przegraną — wymruczała z uśmieszkiem, lecz zamiast ponownie zaatakować, jedynie mocniej przywarła do liliowego próbując zdobyć trochę ciepła, gdy powiew jesiennego wiatru zmierzwił ich futra.
<Żywico? Przepraszam, że tak długo aa>
aaa, kocham to opko, za jego piękno wybaczam i rozgrzeszam z wszelakich przewinień xd
OdpowiedzUsuńaaa cieszę się w takim razie XD
UsuńBerberys będzie cudowną mamą <3
OdpowiedzUsuń<3
Usuń