Odkąd z Klanu Wilka uciekła grupa kotów wierząca w Klan Gwiazdy – w tym niektórzy bliscy Brukselki – kotka zadręczała się myślami o nich. Czy udało im się znaleźć bezpieczną przystań? A może wszystkich porozjeżdżały Potwory Dwunożnych? Ta Pora Zielonych Liści wydawała się wyjątkowo niekorzystna dla klanowych kotów – czy ta grupka na pewno poradzi sobie w takich warunkach? Brukselka wiedziała, że mieli predyspozycje do stwarzania kłótni, sporów i sprzeczek. Co, jeśli w trakcie podróży Jarzębinowy Żar ukręciła Kosaćcowej Grzywie szyję?
Oprócz rozmyślań o ich dobrobycie pojawiło się też pytanie: co ona sama powinna zrobić? Czy było sens nawracać Klan Wilka na nowo? Czuła się zagubiona – jakby nagle, z dnia na dzień, została zupełnie sama. Z wierzących zostali tylko… Wilczy Skowyt, Gwiazdnicowy Blask i kilka innych kotów, z którymi Brukselka nie miała na tyle dobrego kontaktu, by prosić ich o radę. Zresztą – dlaczego miałaby obarczać młodsze od niej koty takimi pytaniami? Sama sobie poradzi. Da radę, bo kto inny, jak nie ona? To właśnie ją Gwiezdni wybrali, by nawróciła Klan Wilka. Ją i… Wrotyczową Szramę! No tak. Mogła przecież poprosić o radę dymną kocicę – w końcu były sobie bliskie. Wspólnie… jakoś sobie poradzą.
A tymczasem Brukselkowa Zadra przemierzała już tereny Klanu Wilka, ukradkiem poszukując żółtych kwiatów – choć musiała przyznać, że nie skupiała się na nich zbyt mocno. Liczyła, że zajmie się zadaniem, lecz jej przemyślenia były ważniejsze. Nawet nie zauważyła momentu, w którym dotarła nad granicę z Klanem Burzy. Zdążyła już oddalić się od patrolu i teraz była sama, gdzieś pośród drzew. Mniszka, niestety, nie udało jej się znaleźć po drodze.
Miała już zawracać, próbować jakoś odnaleźć resztę patrolu, gdy wtem rozległ się głos:
— M-Mglisty Śnie?
Brukselkowa Zadra od razu podniosła uszy do góry, osłupiona. Kto z Klanu Burzy mógłby nawoływać jej syna? I dlaczego pomyślał akurat, że to Brukselka nim potencjalnie jest? Przecież… byli różnego wzrostu, mieli zupełnie inne kolory futra, a na dodatek inne płcie. Czy ten ktoś nie posiadał zmysłu węchu?
— Nie… Nie jestem Mglistym Snem, lecz dobrze go znam — odpowiedziała niepewnie wojowniczka, rozglądając się po lesie.
Wtedy, między drzewami, dostrzegła niewielką kotkę o bardzo jasnym futrze i fioletowawych oczach, które mrużyła. Nie wyglądała jak zwykły kot – zdawała się wręcz… jakby zesłana była z nieba, stworzona z chmur i kolorów porannego nieba.
— Och, przepraszam! Musiałam z kimś panią pomylić — odezwała się kotka, mimo wszystko robiąc krok do przodu. — Szukałam tylko znajomego, ale skoro go nie ma, to mogę porozmawiać i z panią.
Na pyszczku młodszej pojawił się delikatny, miękki uśmiech. Wyglądała łagodnie – niemal jak baranek. Brukselkowa Zadra nie wiedziała, że takie egzemplarze trzymali w Klanie Burzy. Właściwie sama raczej nie rozmawiała zbyt dużo z Burzakami; nie wiedziała nic a nic o ich zwyczajach ani nawet o kotach, które wśród nich żyły.
— Proszę, mów mi Brukselkowa Zadra — odezwała się w końcu, również podchodząc bliżej granicy.
Obca kotka wyglądała, jakby starała się przeanalizować każde drgnięcie na pysku Brukselki. Wojowniczka przekręciła głowę, a wtedy albinoska mruknęła:
— Miło mi poznać. Ja nazywam się Wełnista Łapa — przedstawiła się przyjaźnie. — Widzę, że coś cię trapi. Czy mam rację?
Na to pytanie liliowa odchrząknęła nerwowo, odwracając wzrok od nieznajomej. Cóż – była całkiem niezła w te klocki. A może wszyscy Burzacy tak dobrze radzili sobie z odgadywaniem uczuć innych?
— Może… trochę — zaśmiała się Brukselka, jakby próbując obrócić swoje problemy w żart. — Ostatnio sporo się wydarzyło w moim życiu, ale nie będę wchodzić w szczegóły. W tym momencie po prostu spaceruję — kontynuowała i choć starała się brzmieć spokojnie, w jej głosie słychać było napięcie.
— Mhm… — odparła Wełnista Łapa, nie do końca przekonana. — W takim razie nie będę pani… — urwała na kilka uderzeń serca — …Brukselkowa Zadro… — dodała niepewnie — …przeszkadzać.
Na jej słowa wojowniczka tylko machnęła łapą.
— Nie przejmuj się nadto; może czas zaakceptować, że młodsza nie będę — zażartowała, na co białofutra się uśmiechnęła. — Muszę już iść, patrol na mnie czeka. Może jeszcze kiedyś się spotkamy — pożegnała się, robiąc krok w tył.
Wełnista Łapa zamrugała kilka razy, po czym zawołała jeszcze:
— Do zobaczenia! Gdybyś mogła, możesz przekazać Mglistemu Snowi, że tu byłam!
Serce Brukselki ścisnęło się, gdy to usłyszała. Odwróciła się i czym prędzej zaczęła zmierzać w stronę obozu, nie odpowiadając kotce. Może powinna była jej powiedzieć, że czarnofutry uciekł? Teraz bidulka może pomyśleć, że kocur po prostu ją ignoruje, że nie chce się z nią spotykać. A to, jak zakładała, wcale prawdą nie było.
W drodze powrotnej Brukselkowa Zadra przypomniała sobie o prośbie Jaskółczego Ziela i o tym, że nawet nie starała się zbytnio znaleźć tych kwiatków. Na szczęście słońce wciąż było wysoko – rozmowa z Wełnistą Łapą nie zajęła jej zbyt dużo czasu. Właśnie dlatego liliowa postanowiła ruszyć terenami wzdłuż granicy, rozglądając się za żółtymi kwiatami. Dobrze, że miały tak wyrazisty kolor; w innym przypadku może ciężej byłoby je wypatrzyć między trawą.
Tym razem Brukselkowa Zadra starała się nie myśleć o czymkolwiek innym, co mogłoby ją rozproszyć. Bardzo jej zależało na tym, by pokazać się przed Jaskółką jako ktoś dotrzymujący słowa, bystry i uczynny. Nie chciałaby pod żadnym pozorem czarnofutrej zawieść – jej ani zresztą nikogo innego, kogo choć trochę lubiła i szanowała. Do tych kotów, rzecz jasna, nie zaliczał się Syczkowy Szept. Dla niego była… potworna.
I gdziekolwiek złoty teraz był, na pewno nie myślał o niej zbyt dobrze. O ile w ogóle jeszcze myślał. Może już leżał w piachu? Może dorwali go kultyści? Odkąd Syczek uciekł, słuch po nim zaginął – ale nikt nawet nie kwapił się, by go odnaleźć. Śmieszyło to Brukselkę, ale jednocześnie ją wkurzało. Sama nie zamierzała niebieskiego szukać, lecz to tylko pokazywało, że Wilczacy mieli gdzieś dobro jednostek, które były od nich choćby trochę inne. Gdyby ona zaginęła, pewnie też nikt by jej nie szukał.
Nagle Brukselkowa Zadra spojrzała pod swoje łapy i zauważyła, że o mało nie nadepnęła na mniszka. Jak poparzona cofnęła się do tyłu, nie spuszczając wzroku z kwiatu. Odetchnęła z ulgą dopiero wtedy, gdy zrozumiała, że udało jej się odnaleźć pierwszy składnik. Ostrożnie chwyciła go w zęby.
Brukselkowej Zadrze udało się znaleźć poszukiwanego mniszka, choć wciąż brakowało jej jeszcze dwóch wróbli, o które prosiła ją Jaskółka. Była już trochę zmęczona chodzeniem po terenach, ale mimo to zmusiła się, by iść dalej; jeśli teraz nie uda jej się upolować zdobyczy, to wróci, by nareszcie odpocząć. Tak sobie przynajmniej obiecała.
Kontynuowała swoją podróż, uważnie trzymając kwiatek w pysku. Nie chciała, by przez nieuwagę jej wypadł ani żeby został zniszczony przez nacisk kłów. Sama nie chciałaby dostać przeżutego prezentu – choć tego mniszka ciężko było nazwać prezentem. Właściwie nie wiedziała, po co Jaskółcze Ziele go chciała, ale skoro właśnie tego pragnęła, Brukselka nie zamierzała tego kwestionować.
Niestety nie udało jej się znaleźć wróbla. A szkoda, bo upiekłaby dwie pieczenie na jednym ogniu. Teraz zmuszona była wrócić do obozu i oddać mniszka Jaskółce, a także wyruszyć na kolejne łowy następnego dnia, gdy będzie już w pełni sił. Chodziła na tyle długo, że niebo poczęło przybierać barwy pomarańczu i różu. Było piękne, lecz piękno nie wystarczyło, by dodać jej energii.
Brukselka, uprzednio upolowawszy wróbla, przybyła z nim nad granicę z Klanem Burzy. Zastanawiała się, czy tym razem również uda jej się spotkać białą kocicę i czy zdecyduje się wyjawić jej prawdę na temat Mglistego Snu. Czuła jednak, że nie mogła jej wprost powiedzieć, iż kocur uciekł wraz z kilkoma innymi kotami. Ta sprawa… była skomplikowana i lepiej, by jak na razie inne klany o niej nie wiedziały – przynajmniej do następnego zgromadzenia, na którym Nikła Gwiazda wszystko wyjaśni.
Pewnie zrobi to po swojemu, ale kim była Brukselka, by mu się sprzeciwiać? Gdyby tylko spróbowała zaprotestować, najpewniej skończyłaby tak samo, jak Wrotyczowa Szrama – a może i gorzej. Bez ogona, z karnym imieniem; wiedziała też, że kultyści mogliby posunąć się jeszcze dalej. Co, gdyby pozbawili ją wzroku? Języka? A nawet życia?
Brukselka wzdrygnęła się na tę myśl. W Klanie Wilka było brutalnie – nie dziwiła się, że inni zapragnęli uciec. Rozumiała ich decyzję, choć jednocześnie była zła na Kosaćcową Grzywę. Kocur, tak samo, jak ona, miał nawrócić Klan Wilka, a nie z niego uciekać. Zostawił ją na lodzie, wybrał wygodę. Przynajmniej tak to widziała.
Ale czego ona się po nim spodziewała? Nigdy za nim nie przepadała. Zawsze wydawał się taki irytujący, nieznośny. Głupi, a pomysły miał jeszcze głupsze. Z drugiej strony… dlaczego ona sama nie próbowała ich powstrzymać? Dlaczego pozostawała bierna? Zgadzała się na ich pomysły, aż do samego końca nawet im nie powiedziała, że bała się uciec. Stchórzyła. Wiedziała, że będzie tego żałować – więc czemu to zrobiła?
Z rozmyślań wyrwały ją kroki. Natychmiast zwróciła głowę w stronę granicy z Klanem Burzy i upuściła wróbla na ziemię, delikatnie go zakopując, by wrócić po niego później. Sama zrobiła kilka kroków w przód, mając nadzieję, że uda jej się spotkać albinoskę.
Oprócz rozmyślań o ich dobrobycie pojawiło się też pytanie: co ona sama powinna zrobić? Czy było sens nawracać Klan Wilka na nowo? Czuła się zagubiona – jakby nagle, z dnia na dzień, została zupełnie sama. Z wierzących zostali tylko… Wilczy Skowyt, Gwiazdnicowy Blask i kilka innych kotów, z którymi Brukselka nie miała na tyle dobrego kontaktu, by prosić ich o radę. Zresztą – dlaczego miałaby obarczać młodsze od niej koty takimi pytaniami? Sama sobie poradzi. Da radę, bo kto inny, jak nie ona? To właśnie ją Gwiezdni wybrali, by nawróciła Klan Wilka. Ją i… Wrotyczową Szramę! No tak. Mogła przecież poprosić o radę dymną kocicę – w końcu były sobie bliskie. Wspólnie… jakoś sobie poradzą.
A tymczasem Brukselkowa Zadra przemierzała już tereny Klanu Wilka, ukradkiem poszukując żółtych kwiatów – choć musiała przyznać, że nie skupiała się na nich zbyt mocno. Liczyła, że zajmie się zadaniem, lecz jej przemyślenia były ważniejsze. Nawet nie zauważyła momentu, w którym dotarła nad granicę z Klanem Burzy. Zdążyła już oddalić się od patrolu i teraz była sama, gdzieś pośród drzew. Mniszka, niestety, nie udało jej się znaleźć po drodze.
Miała już zawracać, próbować jakoś odnaleźć resztę patrolu, gdy wtem rozległ się głos:
— M-Mglisty Śnie?
Brukselkowa Zadra od razu podniosła uszy do góry, osłupiona. Kto z Klanu Burzy mógłby nawoływać jej syna? I dlaczego pomyślał akurat, że to Brukselka nim potencjalnie jest? Przecież… byli różnego wzrostu, mieli zupełnie inne kolory futra, a na dodatek inne płcie. Czy ten ktoś nie posiadał zmysłu węchu?
— Nie… Nie jestem Mglistym Snem, lecz dobrze go znam — odpowiedziała niepewnie wojowniczka, rozglądając się po lesie.
Wtedy, między drzewami, dostrzegła niewielką kotkę o bardzo jasnym futrze i fioletowawych oczach, które mrużyła. Nie wyglądała jak zwykły kot – zdawała się wręcz… jakby zesłana była z nieba, stworzona z chmur i kolorów porannego nieba.
— Och, przepraszam! Musiałam z kimś panią pomylić — odezwała się kotka, mimo wszystko robiąc krok do przodu. — Szukałam tylko znajomego, ale skoro go nie ma, to mogę porozmawiać i z panią.
Na pyszczku młodszej pojawił się delikatny, miękki uśmiech. Wyglądała łagodnie – niemal jak baranek. Brukselkowa Zadra nie wiedziała, że takie egzemplarze trzymali w Klanie Burzy. Właściwie sama raczej nie rozmawiała zbyt dużo z Burzakami; nie wiedziała nic a nic o ich zwyczajach ani nawet o kotach, które wśród nich żyły.
— Proszę, mów mi Brukselkowa Zadra — odezwała się w końcu, również podchodząc bliżej granicy.
Obca kotka wyglądała, jakby starała się przeanalizować każde drgnięcie na pysku Brukselki. Wojowniczka przekręciła głowę, a wtedy albinoska mruknęła:
— Miło mi poznać. Ja nazywam się Wełnista Łapa — przedstawiła się przyjaźnie. — Widzę, że coś cię trapi. Czy mam rację?
Na to pytanie liliowa odchrząknęła nerwowo, odwracając wzrok od nieznajomej. Cóż – była całkiem niezła w te klocki. A może wszyscy Burzacy tak dobrze radzili sobie z odgadywaniem uczuć innych?
— Może… trochę — zaśmiała się Brukselka, jakby próbując obrócić swoje problemy w żart. — Ostatnio sporo się wydarzyło w moim życiu, ale nie będę wchodzić w szczegóły. W tym momencie po prostu spaceruję — kontynuowała i choć starała się brzmieć spokojnie, w jej głosie słychać było napięcie.
— Mhm… — odparła Wełnista Łapa, nie do końca przekonana. — W takim razie nie będę pani… — urwała na kilka uderzeń serca — …Brukselkowa Zadro… — dodała niepewnie — …przeszkadzać.
Na jej słowa wojowniczka tylko machnęła łapą.
— Nie przejmuj się nadto; może czas zaakceptować, że młodsza nie będę — zażartowała, na co białofutra się uśmiechnęła. — Muszę już iść, patrol na mnie czeka. Może jeszcze kiedyś się spotkamy — pożegnała się, robiąc krok w tył.
Wełnista Łapa zamrugała kilka razy, po czym zawołała jeszcze:
— Do zobaczenia! Gdybyś mogła, możesz przekazać Mglistemu Snowi, że tu byłam!
Serce Brukselki ścisnęło się, gdy to usłyszała. Odwróciła się i czym prędzej zaczęła zmierzać w stronę obozu, nie odpowiadając kotce. Może powinna była jej powiedzieć, że czarnofutry uciekł? Teraz bidulka może pomyśleć, że kocur po prostu ją ignoruje, że nie chce się z nią spotykać. A to, jak zakładała, wcale prawdą nie było.
* * *
Tym razem Brukselkowa Zadra starała się nie myśleć o czymkolwiek innym, co mogłoby ją rozproszyć. Bardzo jej zależało na tym, by pokazać się przed Jaskółką jako ktoś dotrzymujący słowa, bystry i uczynny. Nie chciałaby pod żadnym pozorem czarnofutrej zawieść – jej ani zresztą nikogo innego, kogo choć trochę lubiła i szanowała. Do tych kotów, rzecz jasna, nie zaliczał się Syczkowy Szept. Dla niego była… potworna.
I gdziekolwiek złoty teraz był, na pewno nie myślał o niej zbyt dobrze. O ile w ogóle jeszcze myślał. Może już leżał w piachu? Może dorwali go kultyści? Odkąd Syczek uciekł, słuch po nim zaginął – ale nikt nawet nie kwapił się, by go odnaleźć. Śmieszyło to Brukselkę, ale jednocześnie ją wkurzało. Sama nie zamierzała niebieskiego szukać, lecz to tylko pokazywało, że Wilczacy mieli gdzieś dobro jednostek, które były od nich choćby trochę inne. Gdyby ona zaginęła, pewnie też nikt by jej nie szukał.
Nagle Brukselkowa Zadra spojrzała pod swoje łapy i zauważyła, że o mało nie nadepnęła na mniszka. Jak poparzona cofnęła się do tyłu, nie spuszczając wzroku z kwiatu. Odetchnęła z ulgą dopiero wtedy, gdy zrozumiała, że udało jej się odnaleźć pierwszy składnik. Ostrożnie chwyciła go w zęby.
Brukselkowej Zadrze udało się znaleźć poszukiwanego mniszka, choć wciąż brakowało jej jeszcze dwóch wróbli, o które prosiła ją Jaskółka. Była już trochę zmęczona chodzeniem po terenach, ale mimo to zmusiła się, by iść dalej; jeśli teraz nie uda jej się upolować zdobyczy, to wróci, by nareszcie odpocząć. Tak sobie przynajmniej obiecała.
Kontynuowała swoją podróż, uważnie trzymając kwiatek w pysku. Nie chciała, by przez nieuwagę jej wypadł ani żeby został zniszczony przez nacisk kłów. Sama nie chciałaby dostać przeżutego prezentu – choć tego mniszka ciężko było nazwać prezentem. Właściwie nie wiedziała, po co Jaskółcze Ziele go chciała, ale skoro właśnie tego pragnęła, Brukselka nie zamierzała tego kwestionować.
Niestety nie udało jej się znaleźć wróbla. A szkoda, bo upiekłaby dwie pieczenie na jednym ogniu. Teraz zmuszona była wrócić do obozu i oddać mniszka Jaskółce, a także wyruszyć na kolejne łowy następnego dnia, gdy będzie już w pełni sił. Chodziła na tyle długo, że niebo poczęło przybierać barwy pomarańczu i różu. Było piękne, lecz piękno nie wystarczyło, by dodać jej energii.
* * *
Brukselka, uprzednio upolowawszy wróbla, przybyła z nim nad granicę z Klanem Burzy. Zastanawiała się, czy tym razem również uda jej się spotkać białą kocicę i czy zdecyduje się wyjawić jej prawdę na temat Mglistego Snu. Czuła jednak, że nie mogła jej wprost powiedzieć, iż kocur uciekł wraz z kilkoma innymi kotami. Ta sprawa… była skomplikowana i lepiej, by jak na razie inne klany o niej nie wiedziały – przynajmniej do następnego zgromadzenia, na którym Nikła Gwiazda wszystko wyjaśni.
Pewnie zrobi to po swojemu, ale kim była Brukselka, by mu się sprzeciwiać? Gdyby tylko spróbowała zaprotestować, najpewniej skończyłaby tak samo, jak Wrotyczowa Szrama – a może i gorzej. Bez ogona, z karnym imieniem; wiedziała też, że kultyści mogliby posunąć się jeszcze dalej. Co, gdyby pozbawili ją wzroku? Języka? A nawet życia?
Brukselka wzdrygnęła się na tę myśl. W Klanie Wilka było brutalnie – nie dziwiła się, że inni zapragnęli uciec. Rozumiała ich decyzję, choć jednocześnie była zła na Kosaćcową Grzywę. Kocur, tak samo, jak ona, miał nawrócić Klan Wilka, a nie z niego uciekać. Zostawił ją na lodzie, wybrał wygodę. Przynajmniej tak to widziała.
Ale czego ona się po nim spodziewała? Nigdy za nim nie przepadała. Zawsze wydawał się taki irytujący, nieznośny. Głupi, a pomysły miał jeszcze głupsze. Z drugiej strony… dlaczego ona sama nie próbowała ich powstrzymać? Dlaczego pozostawała bierna? Zgadzała się na ich pomysły, aż do samego końca nawet im nie powiedziała, że bała się uciec. Stchórzyła. Wiedziała, że będzie tego żałować – więc czemu to zrobiła?
Z rozmyślań wyrwały ją kroki. Natychmiast zwróciła głowę w stronę granicy z Klanem Burzy i upuściła wróbla na ziemię, delikatnie go zakopując, by wrócić po niego później. Sama zrobiła kilka kroków w przód, mając nadzieję, że uda jej się spotkać albinoskę.
<Wełnista Łapo?>

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz