*Pora Nowych Liści, przed zaczęciem pracy przez Jafara*
Oddalali się coraz bardziej od Kołowrotu, a Bluszcz coraz bardziej się niepokoił. "Czy musiałem zapomnieć?" - zastanawiał się. Po chwili przebiegli przez jedną z ulic i skręcili w pierwszą alejkę. Szli pomiędzy budynkami i wtedy arlekin się zatrzymał. Kiedyś już widział to miejsce. Pamiętał je. Potrząsnął jednak szybko głową, nie mógł się rozpraszać. Po chwili dogonił koty Białozora i poszli dalej. Przeskoczyli przez płot i przebiegli przez ogród jakiejś Wyprostowanej. Dziurą w ogrodzeniu się wydostali, a po chwili znów przekroczyli Drogę Grzmotu. Ostry odór drogi doleciał do nozdrzy Bluszcza, aż ten się skrzywił.
- Po co tym Wyprostowanym takie coś? Biega tylko po tej drodze i poluje... Nawet na nich! Chcą być zjedzeni?
- Ciszej – rozkazał jeden z samotników, na co uczeń od razu zamilkł. Schylił się, tak jak pozostali. Szybko schowali się za sporym śmietnikiem. Po chwili wyszli zza śmietnika i znów ruszyli wzdłuż ulicy. Szli dość szybko, a arlekin dalej się rozglądał. Nagle znowu zobaczył znajome okolice. Był tu kiedyś na treningu. Znajomych miejsc było tylko coraz więcej. Bluszcz był już całkiem zmieszany. Co się tu działo? Dlaczego w ogóle szedł on, a nie Betelgeza? Gdzie szli? Znowu znajome budynki, ulice i to drzewo, jedno z nielicznych w okolicy. Dalej przemieszczali się wzdłuż ulicy, a syn Jafara nie mógł przestać się rozglądać. Coraz większe zdziwienie, pomieszane ze szczęściem, pojawiało się na jego pysku. Oczy otwierały się coraz szerzej, a serce biło tylko szybciej.
- Możecie mi przypomnieć gdzie idzi... – zaczął i nagle urwał. Zatrzymał się, a wzrok pełen szczęścia i tęsknoty wbił w dom. Jego dom. Miejsce, w którym mieszkał od małego. Łzy zaczęły spływać mu po policzkach, a uśmiech pojawił się na jego twarzy.
- Dom... – powiedział cicho i biegiem ruszył w jego stronę – Tak! Dom! To on! To tu! – krzyczał zadowolony, aż w końcu dobiegł do ogrodzenia. Starannie obejrzał płot, upewniając się, że to właściwe miejsce. Tak! To to! Potem ruszył w stronę drzwi i zrobił dokładnie to samo. To był ten dom! Jego dom!
- To tu! – krzyczał dalej. Reszta samotników przez chwilę mu się przyglądała, a potem zaczęli szukać wejścia.
- Chodź – rozkazał w końcu jeden z nich. Arlekin ruszył za nimi, mając nadzieję, że nie zabiorą go w żadne inne miejsce. Chciał już tu zostać. W domu. Nie musieć wracać do Kołowrotu. Chciał, by wszystko wróciło do normy. By było jak dawniej...
Po chwili znaleźli się w środku. Bluszcz rozpromienił się jeszcze bardziej na widok wnętrza.
- To naprawdę tu! – powiedział i szybko zaczął odwiedzać poszczególne pokoje. Jednak prędko się zatrzymał, ponieważ znalazł się w pokoju, w którym to mieszkał. W którym spędzał większość czasu. Łzy, które przed chwilą go opuściły, znowu się pojawiły, gdy kocur powoli chodził po pomieszczeniu. Wspomnienia zaczęły pojawiać się w jego głowie. Jak gonił się z Betelgezą, leczył Klamerkę, bawił się z Izydą, czy słuchał wypowiedzi matki. Zatrzymał się przy firance, prowadzącej na parapet. Dalej była dziurawa od pazurów. Uśmiechnął się lekko. W końcu zaczął szukać swojej małej skrytki z ziołami. Oczywiście była pusta. Wtedy zauważył, że w całym domu było brudno i brakowało niektórych rzeczy.
- Gdzie jest ta starsza Wyprostowana? – zapytał samego siebie. Wyszedł z pokoju. Nie widział jej nigdzie. Wszedł do innego pomieszczenia, tam też jej nie było. W kolejnym tak samo i kolejnym i kolejnym. Nie było jej w całym domu, który powoli przypominał opuszczony. Przeszedł go dreszcz. Skoro nigdzie jej nie ma, dom jest brudny, a na kanapie dalej leży talerz z niedokończoną kanapką... Coś musiało się jej stać.
- O nie... – powiedział tylko cicho i usiadł na ziemi. Jak to możliwe? Czy ona już nie...
- Gdzie jest piwnica? – zapytał jeden z samotników. Syn Księżniczki wstał i zaprowadził ich do miejsca, którego szukają, nie zadając zbędnych pytań. Gdy tylko znaleźli się w piwnicy, ich oczom ukazały się skrzynki.
- Musimy je przenieść – oznajmił ten sam kot, który pytał o drogę.
***
Była to dość ciężka robota, dobrze, że nie niósł tego sam. Bluszcz tak strasznie żałował, że nie może zostać w domu. Nie chciał wracać do Kołowrotu! Ale musiał pomóc ojcu, razem z rodzeństwem i matką. Gdy byli już obok Kołowrotu, przyszło więcej kotów Azora i zabrali skrzynki, również od niego. Usiadł na chwilę, dysząc. To naprawdę nie było takie lekkie. Dobrze, że zabrali od nich już te skrzynki. Po chwili wstał i rozejrzał się. Nie chciał jeszcze wracać. Skierował się w stronę ulicy i zaczął iść wzdłuż niej. Nie minęło dużo czasu, a się o coś potknął. Syknął coś cicho i się podniósł. Spojrzał na rzecz, która spowodowała ten upadek. Był to pluszowy miś. Zabawka jakiegoś dziecka. Był trochę porwany i nie miał jednego oka, a drugie było guzikiem, ale jednak wyglądał dość przyjaźnie. Trochę brudny i niewielkich rozmiarów, tak, że kocurek bez większego problemu mógł go wziąć. Rozejrzał się jeszcze. Nikogo nie zauważył.
- Cześć – powiedział do zabawki – Pewnie jesteś samotny... Wezmę cię ze sobą! Sam też często jestem sam. A tak to będziemy mieć siebie nawzajem – oznajmił i złapał misia za łapę. Nigdy jeszcze nie widział takiego czegoś, ale wyglądało trochę jak poduszki w jego domu.
- Tylko jak cię nazwać...
[870 słów, trening wojownika]
[przyznano 17%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz