Nie wiedziała kiedy, ale musiała przespać moment rozkwitu relacji Mak i Pszczółki. Pamiętała, jak niebieska latała co krok za burą, a gdy Zając zdarzało się porwać jedną z przyjaciółek na polowanie bądź spacer, szylkretka zerkała na nią ze zbolałą miną i usilnie próbowała im towarzyszyć. Zazwyczaj liliowa się godziła, bo wydawała jej się po prostu znudzona i samotna. Teraz wiedziała, że kwestią tego wszystkiego była zazdrość.
Wysunęła pazury w podmokłe podłoże żłobka, patrząc z ukosa na przyglądającą jej się wojowniczkę. Mimo wszystko nie potrafiła po tym co przeszła spokojnie zareagować na jej słowa. Orientowała się, że Pszczela Dumą sama chciała dzieci i chociaż nie wiedziała, jak je zdobyła, była świadoma, że porównanie Mak było nie na miejscu.
Zając przez okres ciąży zdążyła sobie przemyśleć to wszystko. Piski kociąt były jej stałym akompaniamentem do wszelkich refleksji. Nie chciała nigdy potomstwa, ale owszem, skoro się stało, skoro dała im już żyć, to zrobi pożytek dla klanu i uczyni z nich porządnych wojowników. Tylko tak potrafiła nie kojarzyć tego z cierpieniem i upokorzeniem. Nie mogła patrzeć jednak ze spokojem na małą kopię jej ojca. Odsuwała go łapą, karmiła jako ostatniego i dawała krótki czas na posiłek. Spełniała wobec niego minimum rodzicielskie, bo więcej jej zdaniem nie potrzebował.
Miała gdzieś, czy los się kiedyś na niej zemści. Zresztą, już to zrobił, tylko za co? Oczyściła klan z brudu, pozbyła się jednego pasożyta i ceną jej bezkarności była obrzydliwość, jaka ją spotkała?
Zając była zawistna, to fakt. Ale w życiu nie życzyłaby żadnej kotce tego samego, co przytrafiło się jej.
— Nie, nie musisz iść do Sroczego Lotu. Jak będę miała chęci, to sama z nią pogadam — palnęła, choć prawda była taka, że chęci było, ale brakowało jej odwagi.
Nie przemyślała jeszcze tego, co jej powie. Przyjdzie na to odpowiedni czas.
— To o co się tak w zasadzie dąsasz? — drążyła srebrna, na co wpierw, mimowolnie, vanka strzepnęła uchem, a dopiero potem zaszczyciła ją spojrzeniem.
— O nic — burknęła, nie brzmiąc zbyt przekonująco, o co jednak na ten moment nie dbała.
— Przestań Zając, była z ciebie taka dobra wojowniczka, a teraz co? — rzuciła prowokacyjnie.
Liliowa na ten moment nie miała wobec siebie samej zbyt wysokich oczekiwań. Chciała wrócić do swojego życia, ale wiedząc, że po terenach obozu snuć będą się jej własne kocięta, że wyrosną kiedyś, a ona już młodsza nie będzie — traciła nadzieje na to, iż będzie to w ogóle możliwe.
— Teraz nic. Wykarmię je i wrócę do bycia dobrą wojowniczką — powtórzyła, przełykając ślinę. — Zmykaj do Pszczółki, bo wydaje się zazdrosna. Na pewno będziesz dobrą mamusią dla waszych pociech — dodała, z myślą, że tymi słowami ostatecznie ją od siebie odgoni.
Wysunęła pazury w podmokłe podłoże żłobka, patrząc z ukosa na przyglądającą jej się wojowniczkę. Mimo wszystko nie potrafiła po tym co przeszła spokojnie zareagować na jej słowa. Orientowała się, że Pszczela Dumą sama chciała dzieci i chociaż nie wiedziała, jak je zdobyła, była świadoma, że porównanie Mak było nie na miejscu.
Zając przez okres ciąży zdążyła sobie przemyśleć to wszystko. Piski kociąt były jej stałym akompaniamentem do wszelkich refleksji. Nie chciała nigdy potomstwa, ale owszem, skoro się stało, skoro dała im już żyć, to zrobi pożytek dla klanu i uczyni z nich porządnych wojowników. Tylko tak potrafiła nie kojarzyć tego z cierpieniem i upokorzeniem. Nie mogła patrzeć jednak ze spokojem na małą kopię jej ojca. Odsuwała go łapą, karmiła jako ostatniego i dawała krótki czas na posiłek. Spełniała wobec niego minimum rodzicielskie, bo więcej jej zdaniem nie potrzebował.
Miała gdzieś, czy los się kiedyś na niej zemści. Zresztą, już to zrobił, tylko za co? Oczyściła klan z brudu, pozbyła się jednego pasożyta i ceną jej bezkarności była obrzydliwość, jaka ją spotkała?
Zając była zawistna, to fakt. Ale w życiu nie życzyłaby żadnej kotce tego samego, co przytrafiło się jej.
— Nie, nie musisz iść do Sroczego Lotu. Jak będę miała chęci, to sama z nią pogadam — palnęła, choć prawda była taka, że chęci było, ale brakowało jej odwagi.
Nie przemyślała jeszcze tego, co jej powie. Przyjdzie na to odpowiedni czas.
— To o co się tak w zasadzie dąsasz? — drążyła srebrna, na co wpierw, mimowolnie, vanka strzepnęła uchem, a dopiero potem zaszczyciła ją spojrzeniem.
— O nic — burknęła, nie brzmiąc zbyt przekonująco, o co jednak na ten moment nie dbała.
— Przestań Zając, była z ciebie taka dobra wojowniczka, a teraz co? — rzuciła prowokacyjnie.
Liliowa na ten moment nie miała wobec siebie samej zbyt wysokich oczekiwań. Chciała wrócić do swojego życia, ale wiedząc, że po terenach obozu snuć będą się jej własne kocięta, że wyrosną kiedyś, a ona już młodsza nie będzie — traciła nadzieje na to, iż będzie to w ogóle możliwe.
— Teraz nic. Wykarmię je i wrócę do bycia dobrą wojowniczką — powtórzyła, przełykając ślinę. — Zmykaj do Pszczółki, bo wydaje się zazdrosna. Na pewno będziesz dobrą mamusią dla waszych pociech — dodała, z myślą, że tymi słowami ostatecznie ją od siebie odgoni.
<Mak?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz