Wlókł się, przy swojej obstawie, która nie szczędziła mu uszczypliwości. Wzburzony Potok po tej akcji z Zanikającym Echo, uwzięła się na niego nie gorzej niż jej poprzedniczka. Na szczęście tylko gadała, nie próbując go zamordować, co już i tak sprawiało, że była znacznie lepsza od Tulipanowego Płatku. Przywykł do jej wyzwisk, które spływały po nim jak woda. Nie miał humoru już od wielu dni. Odkąd dowiedział się, że Zajęcza Łapa dostała za mentorkę Kruczą Gwiazdę, czuł się tak, jakby świat nieustannie wbijał mu ciernie w ciało.
Kończyny ciężko odrywały się od ziemi, chociaż nie było to spowodowane zmęczeniem. Przynajmniej nie fizycznym. Droga była prosta. Szedł i szedł, patrząc tylko pod swoje łapy. Nie interesowały go widoki, nowe tereny... Chciał odpocząć od tego wszystkiego. A najbardziej od niesprawiedliwej władzy i swojej córki. Stracił całą nadzieję na to, że kiedykolwiek uwolni się od tej kontroli. Tego ciągłego patrzenia mu na łapy, przysłuchiwaniu się jego rozmową. Może i wcześniej knuł obalenie władzy, ale teraz? Nie miał chęci, by babrać się dalej w tym błocie.
— Myślałem, że moglibyśmy wspólnie zapolować na najbliższym postoju — wymamrotał zastępca, znajdując się momentalnie u jego boku. Cieszył się, że udało mu się wygrać spór z Kruczą Gwiazdą i wrócić na swoje poprzednie miejsce. Zasługiwał, by po śmierci Niezapominajka, rządzić klanem. Gdy to nastanie, będzie przeszczęśliwy. Nie był tak zniszczony jak czarny van. Tak naprawdę, uważał rządy dwóch liderów za pomyłkę. Zachowywał te myśli jednak dla siebie, bo znał politykę czarnej aż nazbyt dobrze. Widział do czego była zdolna, gdy zamordowała na jego oczach Bezchmurne Niebo. Zaczął żałować, że pomógł ukryć ciało. Mogli się dowiedzieć... Ale czy nie skończyłby jako kozioł ofiarny? Pewnie tak... — Teraz nie ma rzek, więc chętnie podpatrzyłbym, jak to robi mistrzowski łowca na lądzie — dodał z lekkim uśmiechem, fundując czekoladowemu lekkiego kuksańca w bok. — Wiem, że jesteś obecnie w ciężkiej sytuacji, ale gdybyś się choć trochę rozchmurzył... — zawahał się. — To byłby to najpiękniejszy widok tego dnia.
Słowa kocura nie docierały do niego tak jak wcześniej. Czuł się jakby brodził pod wodą. Dopiero, gdy go dotknął, zarejestrował ostatnie zdania, posyłając mu zmęczone i puste spojrzenie.
— Gdy jeże zaczną latać, to być może to się stanie — odparł, zwieszając ciężko łeb.
Czego od niego chciał? Nie rozumiał po co się nim interesował. Rudy miał ważniejsze rzeczy do roboty niż niańczenie go. Od tego miał siostrzeńca i kolejną wariatkę. No i po co miałby się rozchmurzać? Dla sztucznej imitacji bycia szczęśliwym? Nie był i nigdy już nie będzie. Pogrążał się bardziej w swoim szaleństwie, depresji czy co go tam przybijało do ziemi. Ból złamanego serca trudno było uleczyć. A przecież w tak krótkim czasie stracił wszystko, co trzymało go przed całkowitym upadkiem. Teraz nie miał już nic. Był wyrzutkiem na łasce liderów. Zdrajcą i wariatem.
— Myślę, że dla nas wszystkich nastały teraz ciężkie czasy. U ciebie nazbierało się trochę więcej złych rzeczy, ale zaufaj mi, na nowych terenach będzie lepiej.
Mówił, że będzie lepiej? Był ślepy. Nic już nie będzie lepiej. Łatwo wypowiadać takie słowa, gdy nie miało się tak przerąbane. Nie odpowiedział mu na to, idąc dalej w ciszy.
***
Gdy nastał postój, rudy zaciągnął go w las. Nie miał pojęcia jak przekonał Orzecha i Wzburzoną, by go z nim puścili. A nie... Oni szli za nimi. W znacznym oddaleniu, dając im przestrzeń, ale jednak ciągnęli się za nim niczym cień. Nie zmęczyli się tym jeszcze? On miał już dość widoku ich pysków.
Słyszał jak Rudzikowy Śpiew zaczyna ględzić coś o polowaniu. Zatrzymał się, co też uczynił jego towarzysz.
— Coś się stało? — rzucił niepewnie w jego stronę.
— J-ja… ja mam już tego wszystkiego dość. — Zwiesił smętnie łeb. Gorzkie łzy opuściły jego oczy. Nie potrafił cieszyć się tym spacerem czy też polowaniem. Wciąż w głowie miał jedno. To co dusił w piersi, bo nie mógł nikomu o tym powiedzieć. — M-moja córka mnie nienawidzi. Chcę mnie zabić. — zwierzył się kocurowi, drżąc. Pewnie uzna go za niepoczytalnego lub za paranoika, ale chciał z siebie to wszystko wyrzucić. Każdy się od niego odwrócił, nawet rodzina. To, że rudy zainteresował się tym, by poprawić mu humor, wskazało go na potencjalną ofiarę, która miała przyjąć na siebie to, co ciążyło mu na sercu.
— Na pewno? — usłyszał zdziwienie oraz niepewność w jego głosie.
— Widzę jej obrzydzony wzrok, jak się mnie wstydzi… Krucza Gwiazda miesza jej w głowie. Dobijają mnie obie. Pragną mojego cierpienia. Nie potrafię im się postawić. Straciłem już całą nadzieję. Wygrały. — Zasmarkał mu sierść, bo nie wiedzieć kiedy i jak, znalazł się obok rudego, na którym oparł łeb. Wspaniale. Już sam nie wiedział co robił. Nie miał jednak sił, by się odsunąć. Futro kocura było takie przyjemne, a potrzebował teraz czuć coś miłego w życiu. Nawet na małą chwilkę. — Na dodatek… Zajęcza Gwiazda powrócił. Pojawia się w mojej córce, chcę mnie zniszczyć. Czuję się taki mały, taki bezbronny i słaby. Wiem, to żałosne. Jestem żałosny. Nie powinienem na to pozwolić. A-ale… nie potrafię już walczyć. Każdy dzień to ból. Rozrywa mi serce. B-bławatkowy Potok mnie rzuciła. Nienawidzi mnie. Tak jak wszyscy. Nie umiem… nie umiem sobie z tym poradzić. Była dla mnie jedyną bliską osobą. Zostawiła mnie dla córki. Zawsze jej wierzyła. Zawsze. Mi nigdy. Uważa mnie za wariata. M-może nim jestem? Już nie radzę sobie z otaczającą mnie rzeczywistością. Nie wiem co jest prawdą, a co fikcją. R-raz widziałem kulkę mchu. Rzucałem nią, a Zajączek jej nie widziała. A co jeśli… co jeśli i ty jesteś moim wyobrażeniem? Co jeśli tule się do drzewa? M-może nie istniejesz? Z-zresztą — nie dał mu dojść do słowa. — Tak mi lżej, gdy do ciebie mówię. Możesz być i drzewem. Cieszę się, że zostałeś z powrotem zastępcą. To wiele dla mnie znaczy. Może kiedyś wątpiłem czy jesteś gotowy na tą posadę. Teraz jednak… To wystarczyło, by Kruczej dopiec. Mała wygrana, a jak cieszy. — Pociągnął nosem. — Uważałem cię zawsze za gorszego od siebie. Nie znosiłem twojej słabości. Teraz jednak tak bardzo tego żałuje. Mimo, że zdradziłeś mnie i jesteś cholernym dupkiem, wiem że zasłużyłem. Wybaczam ci, a ty wybacz mi. Zacznijmy wszystko od nowa. Już i tak umarłem, dawno temu. Teraz jestem tylko Rybką. Nie jestem tym kim byłem. To się zakończyło… Mówisz, że się zgadzasz? — Przymknął oczy, ignorując fakt, że kocur przecież nic nie powiedział. Zdawało się jakby toczył rozmowę gdzieś w swojej głowie z innym Rudzikiem. — Dziękuję. Bardzo ci dziękuję. Nie wiesz ile to dla mnie znaczy. — Wziął głęboki oddech. — Dziękuję, dziękuję… — zaczął powtarzać, wtulając się bardziej w jego futro. — Jesteś taki miły w dotyku. Chciałbym tak się w ciebie wtulić i spać do rana. — wymruczał słabo, na chwile odpływając. Gdy się ocknął z letargu, przez poruszenie kocura, zamrugał, bo wręcz zauważył, że na nim leżał, a ten starał się z całych sił nie upaść. — Rudzik? Polowanie… — Rozejrzał się po lesie, zamglonym wzrokiem. — Mieliśmy polować. Wybacz, że musiałeś widzieć, jak tule się do drzewa. Myślałem, że to byłeś ty. — Położył po sobie uszy.
<Rudzik?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz