Było jej dobrze, odkąd została sama z matką i siostrą. Śmierć jej brata była wręcz błogosławieństwem, więc nie rozumiała płaczu pozostałych członków rodziny. Był małym upierdliwcem, którego najchętniej wepchnęłaby do rzeki pełnej kotożernych ryb. Węszył nosem nie tam, gdzie trzeba, a w dodatku jakimś cudem usłyszał jej groźby posyłane ojcu i wmawiał wszystkim, że jest fanatyczką publicznych egzekucji.
Prawda prawdą, ale po co trzepał jęzorem? Jak dobrze, że chociaż los zdecydował się go ukarać.
Zjawienie się w ich zacisznym zakątku Tulipanowego Płatka zirytowało ją. A gdy wypluła z siebie te dwie małe, piszczące kupy futra, już całkowicie oszalała.
Gapiła się z odrazą na niebieskiego kocura, latającego za swoją siostrą. Paskudztwo. Jego sierść zjeżona była we wszystkie strony. Zielone ślepia spoczęły na niej, na co skrzywiła się. Skąd ta czelność, by w ogóle na nią patrzeć?
Wtem podszedł do niej ze stanowczym wyrazem pyska. Zatrzymał się zdecydowanie za blisko, toteż automatycznie odsunęła się o krok.
— Masz jakiś problem? — wydobyło się z młodszego osobnika.
Uniosła zaskoczona spojrzenie na tego małego wypierdka, który w ogóle raczył do niej podejść.
— Twoja obecność w moim otoczeniu jest problemem, Niechciany — prychnęła, przypominając sobie imię, jakie usłyszała z pyska Tulipan.
Chociaż... Może brzmiało ono inaczej? Czy dorosła i w miarę szanująca się wojowniczka nazwałaby tak swoje dziecko? Była dziwna, ale czy aż tak?
— Nie nazywam się Niechciany! — zbulwersował się, jeżąc swoją sierść. — Tylko Nastroszony. Na.Stro.Szo.Ny — syknął do niej. — A ty to co, mądralińska? — Zmierzył ją wzrokiem. — Jesteś biała jak ptasia kupa, więc może to jest ten twój problem? — prychnął, na co w odpowiedzi Zając parsknęła śmiechem.
— Ojej, taki młody, a ma wadę wzroku — rzekła z żalem. — Mojej bieli bliżej do barwy śniegu. Za to nie chcę cię martwić, ale jak na niebieskiego kota masz strasznie dużo przejaśnień na ciele. Idealnie, jakby cię ptak z nieba obsrał — przyznała. — Dobrze Niechciany, nie bulwersuj się tak, nie pomylę więcej twojego imienia — miauknęła z niewinnym uśmiechem.
— Właśnie pomyliłaś drugi raz! — warknął na nią. — Jeżeli zrobisz to trzeci... Licz na konsekwencję. — Skrzywił pyszczek. — Moja mama właśnie mnie chciała i oczekiwała z zapałem! Twoja pewnie nie! Jak nic nie była przygotowana na to, że wyjdzie z niej taka paskuda! — fuknął.
Zając przewróciła oczami. Sama w wielu kwestiach była jeszcze niedojrzała, ale nie pamiętała, by mając ledwo księżyc, zachowywała się jak taka naburmuszona idiotka.
— Jestem w przeciwieństwie do ciebie kurduplu bardzo urodziwa — rzekła z niesmakiem.
Takiego też by zesłała na publiczną egzekucję.
— Zresztą, ja, chociaż mam obu rodziców, a moja matka nie jest wariatką, co uważa, że Klan Gwiazdy wrzucił jej do brzucha magiczne kocięta — prychnęła. — No co? Umiesz pluć ogniem? Albo strzelasz trującym gazem z dupy? — zakpiła.
Jego reakcja była do przewidzenia. Oburzył się bardziej na te słowa, strosząc swoją sierść do granic możliwości. Z każdą chwilą coraz mocniej przypominał kamień, w który ktoś wbił igły jeża, aniżeli kota.
— Nie wierz w te bzdury! Nie jestem żadnym magicznym kociakiem! Coś takiego jak Klan Gwiazdy nie istnieję, więc magia tym bardziej! I owszem! Moja matka to wariatka, jednak nie zgrywaj tej lepszej! Opowiadała mi co nieco o twoim ojcu. Też z niego wariat! I na dodatek zdrajca! Powinnaś bardziej się wstydzić!
Położyła uszy po sobie. Cholerny Zdradziecka Rybka, gdyby nie on, nie byłoby tego czułego punktu, w który tak łatwo było u niej trafić.
— Owszem, wstydzę się go. Ale go chociaż dosięgnie prędzej czy później kara, a twojej starej nikt nie zamknie w dziurze, gdzie miejsce takich stukniętych idiotek. — Po raz kolejny wyszczerzyła się niewinnie. — Słyszę, co ci mówi. Skończysz jak ona.
Tupnął łapkami. Parsknęła.
Dzieciuch.
— Nie zamierzam iść w jej ślady! Sam ją zamknę w dziurze, jak będę starszy i uwolnię klan od jej szaleństwa. Jestem od niej mądrzejszy! Nie będę wierzyć w żadne gwiazdki i ich czcić! Zobaczysz! — zapewnił z pewnością i gorliwością w głosie.
— Powiem ci tak — zaczęła z powagą. — Wyżej srasz niż dupę masz.
Widziała, jak uchylał z oburzenia pysk, gotów zapewne odegrać się salwą kocięcych wulgaryzmów. Znudzona zdecydowała się uprzedzić go i zakończyć ich gadkę w lepszy sposób. Korzystając z chwili nieuwagi reszty obecnych kotów w żłobku, nadepnęła kocięciu na ogon.
— Ojej! Przepraszam! To przypadkiem! — wydusiła z przesadną skruchą w głosie.
Prawda prawdą, ale po co trzepał jęzorem? Jak dobrze, że chociaż los zdecydował się go ukarać.
Zjawienie się w ich zacisznym zakątku Tulipanowego Płatka zirytowało ją. A gdy wypluła z siebie te dwie małe, piszczące kupy futra, już całkowicie oszalała.
Gapiła się z odrazą na niebieskiego kocura, latającego za swoją siostrą. Paskudztwo. Jego sierść zjeżona była we wszystkie strony. Zielone ślepia spoczęły na niej, na co skrzywiła się. Skąd ta czelność, by w ogóle na nią patrzeć?
Wtem podszedł do niej ze stanowczym wyrazem pyska. Zatrzymał się zdecydowanie za blisko, toteż automatycznie odsunęła się o krok.
— Masz jakiś problem? — wydobyło się z młodszego osobnika.
Uniosła zaskoczona spojrzenie na tego małego wypierdka, który w ogóle raczył do niej podejść.
— Twoja obecność w moim otoczeniu jest problemem, Niechciany — prychnęła, przypominając sobie imię, jakie usłyszała z pyska Tulipan.
Chociaż... Może brzmiało ono inaczej? Czy dorosła i w miarę szanująca się wojowniczka nazwałaby tak swoje dziecko? Była dziwna, ale czy aż tak?
— Nie nazywam się Niechciany! — zbulwersował się, jeżąc swoją sierść. — Tylko Nastroszony. Na.Stro.Szo.Ny — syknął do niej. — A ty to co, mądralińska? — Zmierzył ją wzrokiem. — Jesteś biała jak ptasia kupa, więc może to jest ten twój problem? — prychnął, na co w odpowiedzi Zając parsknęła śmiechem.
— Ojej, taki młody, a ma wadę wzroku — rzekła z żalem. — Mojej bieli bliżej do barwy śniegu. Za to nie chcę cię martwić, ale jak na niebieskiego kota masz strasznie dużo przejaśnień na ciele. Idealnie, jakby cię ptak z nieba obsrał — przyznała. — Dobrze Niechciany, nie bulwersuj się tak, nie pomylę więcej twojego imienia — miauknęła z niewinnym uśmiechem.
— Właśnie pomyliłaś drugi raz! — warknął na nią. — Jeżeli zrobisz to trzeci... Licz na konsekwencję. — Skrzywił pyszczek. — Moja mama właśnie mnie chciała i oczekiwała z zapałem! Twoja pewnie nie! Jak nic nie była przygotowana na to, że wyjdzie z niej taka paskuda! — fuknął.
Zając przewróciła oczami. Sama w wielu kwestiach była jeszcze niedojrzała, ale nie pamiętała, by mając ledwo księżyc, zachowywała się jak taka naburmuszona idiotka.
— Jestem w przeciwieństwie do ciebie kurduplu bardzo urodziwa — rzekła z niesmakiem.
Takiego też by zesłała na publiczną egzekucję.
— Zresztą, ja, chociaż mam obu rodziców, a moja matka nie jest wariatką, co uważa, że Klan Gwiazdy wrzucił jej do brzucha magiczne kocięta — prychnęła. — No co? Umiesz pluć ogniem? Albo strzelasz trującym gazem z dupy? — zakpiła.
Jego reakcja była do przewidzenia. Oburzył się bardziej na te słowa, strosząc swoją sierść do granic możliwości. Z każdą chwilą coraz mocniej przypominał kamień, w który ktoś wbił igły jeża, aniżeli kota.
— Nie wierz w te bzdury! Nie jestem żadnym magicznym kociakiem! Coś takiego jak Klan Gwiazdy nie istnieję, więc magia tym bardziej! I owszem! Moja matka to wariatka, jednak nie zgrywaj tej lepszej! Opowiadała mi co nieco o twoim ojcu. Też z niego wariat! I na dodatek zdrajca! Powinnaś bardziej się wstydzić!
Położyła uszy po sobie. Cholerny Zdradziecka Rybka, gdyby nie on, nie byłoby tego czułego punktu, w który tak łatwo było u niej trafić.
— Owszem, wstydzę się go. Ale go chociaż dosięgnie prędzej czy później kara, a twojej starej nikt nie zamknie w dziurze, gdzie miejsce takich stukniętych idiotek. — Po raz kolejny wyszczerzyła się niewinnie. — Słyszę, co ci mówi. Skończysz jak ona.
Tupnął łapkami. Parsknęła.
Dzieciuch.
— Nie zamierzam iść w jej ślady! Sam ją zamknę w dziurze, jak będę starszy i uwolnię klan od jej szaleństwa. Jestem od niej mądrzejszy! Nie będę wierzyć w żadne gwiazdki i ich czcić! Zobaczysz! — zapewnił z pewnością i gorliwością w głosie.
— Powiem ci tak — zaczęła z powagą. — Wyżej srasz niż dupę masz.
Widziała, jak uchylał z oburzenia pysk, gotów zapewne odegrać się salwą kocięcych wulgaryzmów. Znudzona zdecydowała się uprzedzić go i zakończyć ich gadkę w lepszy sposób. Korzystając z chwili nieuwagi reszty obecnych kotów w żłobku, nadepnęła kocięciu na ogon.
— Ojej! Przepraszam! To przypadkiem! — wydusiła z przesadną skruchą w głosie.
<Nastroszony?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz