Przed zmianą władzy i przeprowadzką
Cholernie bolał go brzuch. Na początku starał się tym nie
przejmować, ale później stało się to niemożliwe. Do bólu brzucha doszły
jeszcze wymioty i bóle głowy. Nie był w stanie nic zrobić. Trenować,
biegać, zupełnie nic. Mdliło go przy każdej czynności. Nie lubił
przyjmować lekarstw od medyków — w końcu prawdziwy wojownik powinien
radzić sobie sam, racja? Ale w tej sytuacji nie widział innego wyjścia. Z
ogromną niechęcią wyszedł z legowiska uczniów i pokierował się w
kierunku medycznego. Przy wejściu zastał swojego brata, Poranka.
— Co
cię tu sprowadza? — miauknął lekko zdziwiony w stronę Lukrecji. -
Jeśli jesteś chory, to Plusk akurat nie ma, na chwilę wyszła...
No
cudownie. Będzie czekał na nią, zwijając się z bólu i wymiotując na
środku obozu? Od tego całego Poranka ziół przyjmować nie będzie. Nie
wyglądał na w żaden sposób doświadczonego ucznia medyka. A co będzie,
jeśli przypadkowo go otruje?
— Brzuch mnie boli — jęknął, kładąc po sobie uszy. — Ale chce otrzymać lekarstwo od Plusk.
— A-ale jej nie ma... — sapnął w odpowiedzi. — Ja ci dam zioła, umiem wyleczyć ból brzucha...
Machnął lekko ogonem i podszedł do niego bliżej.
—
Nie wiem, czy nie chcesz mnie otruć — próbował zażartować z własnego
lęku, ale chyba tylko wystraszył brata. — Wejdźmy do środka.
Oba
kremowe kocury weszły do ciepłego i miłego legowiska, które intensywnie
pachniało wszelkiego rodzaju roślinami. Od słodkich, po ostro piekących w
nos zapachów.
— Dobrze. W-wiesz, bardzo cię boli brzuch, czy słabiej? — zapytał po chwili ciszy uczeń Plusk.
— Dosyć mocno — skłamał, nie chcąc wyjść na słabeusza. — To taki dziwny ból.
— D-dobrze — odpowiedział kremowy van.
Poranek podszedł do sporego stosiku z roślinami i za chwilę wrócił, niosąc je w pysku.
— Nie wiem, czy powinienem to przyjąć — mruknął uczeń Wiatru.
— A cz-czemu nie? — spytał niepewnie jego brat.
—
Szkolisz się już sporo, a dalej nic nie umiesz — westchnął i trzepnął
ogonem w ziemię. — Skąd mam wiedzieć, że nie podasz mi trucizny?
— J-jak nie umiem? — kocur skulił się na te słowa. — J-jesteś moim bratem. Nie podałbym ci t-trucizny.
Nieświadomość.
Poranek nie miał żadnego pojęcia o życiu. To, że jest jego bratem, nic
nie znaczy. Wszystko może się zdarzyć i zmienić.
— Tak, a... — urwał
zakłopotany. Przypomniał sobie, że nie miał nikomu mówić o tym, co mówił
mu Wiatr. — Trochę ci nie ufam — oznajmił.
— P-przecież j-jestem t-twoim b-bratem i medykiem... — szepnął niepewnie.
— Tak, ale to nie znaczy, że nie zrobisz mi nic złego — wzruszył ramionami. — W życiu bywa różnie — pouczył go.
Nastała
niezręczna cisza. Kocury w zakłopotaniu uciekały od siebie wzrokiem.
Ten moment przerwało nagłe pojawienie się w legowisku Plusk niosącej
nowe rośliny.
— Witaj, L-Lukrecjo — miauknęła w jego kierunku.
Kiwnął
głową w odpowiedzi i usiadł wygodniej. W końcu pozbędzie się bólu
brzucha, bez ryzyka otrucia. Chociaż, kto wie? Skoro Plusk była zdolna
do pozbawienia życia Błysk, co jeszcze mogłaby zrobić? Ale wątpił, że
zrobi to akurat mu. Nie miałaby powodu.
— Plusk, on gada głupoty. Mówi, że chcę go otruć — poskarżył się rudej Poranek.
Wywrócił oczami i syknął na niego pod nosem. Jeszcze będzie na niego skarżyć. No wspaniale.
Pręgowana klasycznie kotka zwiesiła po sobie uszy i machnęła lekko swoim puchatym ogonem.
— L-Lukrecjo, o-on wie już dużo o ziołach, nie chce c-cię otruć, zaufaj
m-mi — zaczęła.
Jeszcze będzie musiał się z nią użerać? Ma zostać wyleczony, bez przyjmowania lekarstw od Poranka i koniec kropka.
— I widzisz — miauknął uczeń żółtookiej medyczki. — Plusk dobrze ci powiedziała.
Ignorując słowa brata, coraz bardziej zdenerwowany podszedł do płaskopyskiej kotki.
— Ty podaj mi lekarstwo, Plusk — zarządził. — Nie chce ryzykować.
wyleczeni: Lukrecja
< Poranku? >
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz