przed wyruszeniem w podróż
Ostatni patrol łowiecki wysłany na starych terenach odnalazł ciało Brzoskwinki.
Oczywiście, że nie mogła sobie wybrać lepszego momentu na śmierć. Oczywiście, że akurat wtedy, kiedy mogła mu się przydać, postanowiła zdechnąć. Komar wbił pazury w ziemię z irytacją. Przez tych wszystkich durni tracił kontrolę. Janowiec go oszukał. Zgromadzenie było zbyt chaotyczne, by nad nim zapanować. Brzoskwinka została przez kogoś zamordowana.
Wpatrywał się w jej nieruchome truchło. Ktokolwiek ją zabił, upewnił się, że nie umrze szybko. Mnóstwo płytkich, gęstych zadrapań pokrywało jej klatkę piersiową. Rany na szyi w większości nie były głębokie – wyjątkiem była jedynie ta śmiertelna. Czy napastnik świadomie przedłużał jej cierpienie, czy po prostu nie potrafił jej umiejętnie zaatakować?
Komar parsknął cicho. Żałosne.
– Pochowajcie ją – rozkazał głucho zebranym wokół wojownikom i odszedł w stronę legowiska lidera.
Jego legowiska.
A więc stało się. Został przywódcą. Brzoskwinka żyła tylko dlatego, aby w razie kryzysu mógł zrzucić na nią odpowiedzialność za winy. Teraz miał bezpośrednią władzę. Nie było nikogo, kim mógł się zasłonić. Cały Owocowy Las podlegał tylko i wyłącznie jemu.
Miał wrażenie, jakby coś ciężkiego opadło na jego pierś.
Parsknął cicho, odganiając zawstydzające uczucie. Nie, to nie był strach. On się nie bał. Strach był narzędziem, które wykorzystywał, by kontrolować innych. Jego nikt nie potrafił kontrolować. Władza go nie przerażała. To było to, czego chciał, prawda? Teraz wszyscy wiedzieli, że był kimś ważnym. Ci wszyscy, którzy go porzucili (bo to była ich wina, nie jego, to oni byli w błędzie, to oni go zdradzili), wreszcie mogli zacząć tego żałować. Tak, pokazał im, na co go było stać! Niech cierpią, niech poczują to samo, co on czuł. Jemu już dłużej na nich nie zależało. Wcale nie tęsknił za Sadzą i nie wspominał codziennie ich wspólnych rozmów. Nie potrzebował Sadzy.
Nie potrzebował nikogo.
– Komarze, czy mogę ci przeszkodzić? – Za jego plecami rozległ się cichy głos. Niebieski odwrócił się, piorunując przybysza spojrzeniem.
– Czego chcesz? – powstrzymał wściekłe syknięcie. Wiatr, jak dotąd stojący w wejściu do legowiska lidera, zbliżył się do Komara. Niebieski zmrużył oczy. Nie potrafił odczytać mimiki wojownika. Jaki miał cel? Czego od niego chciał?
– Podziwiam to, co robisz – mruknął bury kocur, podchodząc jeszcze o krok. – Jesteś silnym przywódcą. Może te mysie móżdżki tego nie widzą, ale wszystko, co robisz, prowadzi Owocowy Las do świetności. – Przez ciało Komara mimowolnie przebiegł dreszcz dumy. Tak, Wiatr miał rację! Pojmował, do czego dążył i zdawał sobie sprawę z koniecznych poświęceń. Wreszcie znalazł kogoś, kto go rozumiał!
– Tak twierdzisz? – zapytał, uśmiechając się z fałszywą skromnością. Być może źle ocenił Wiatra. Niegdyś uważał go za niemyślącego, posłusznego sługę Janowca, który nie miał żadnych ambicji oprócz usatysfakcjonowania starszego kocura.
A potem zobaczył, jak zastrasza Plusk i zmusza ją do zamordowania Błysk. Wtedy coś w jego postrzeganiu zmieniło się, a do serca wkradła się szczypta zazdrości. Zaczął myśleć o Wietrze jako o konkurencje, zagrożeniu. Nie, żeby sądził, że ten przybłęda potrafił zapanować nad większą grupą kotów. Mimo to jaką miał pewność, że nie wrobi kolejnej osoby w morderstwo przykładowo swojego rywala, skoro już raz to zrobił?
W gruncie rzeczy gdyby jednak okazało się, że bury kocur byłby mu posłuszny, mógłby się mu przydać.
– Taki przywódca potrzebuje silnego zastępcy – stwierdził Wiatr, a Komar pokiwał głową. Dokładnie, nie mógł przecież rządzić, mając jako prawą łapę kogoś tak słabego i beznadziejnego jak Nikt!
Chwila… Czemu Wiatr w ogóle to powiedział? Co sugerował? Niebieski zmrużył oczy z nieufnością. Zapatrzony w pochlebstwa zaczął ignorować głębsze znaczenie słów kocura. Powinien od razu zrozumieć, że przyszedł w interesie. Zachowywał się dokładnie tak samo, jak ten przeklęty Janowiec. Oczywiście, że chciał władzy.
– Kontynuuj – zachęcił cicho, wpatrując się w mimikę Wiatru. Kocur nie wydawał się zestresowany, nie, wręcz przeciwnie, emanował zarozumiałą pewnością siebie. Komar miał ochotę prychnąć.
Durny pozer.
– Owocowym Lasem przez zbyt wiele czasu rządziły słabe koty. – Nagle w spojrzeniu Wiatru pojawiła się irytacja. Wyglądał na obrzydzonego samym wspomnieniem Błysk i poprzedniczki niebieskiego. Ogon lidera zadrżał. Bury nie zdawał sobie z niczego sprawy. – Widzę twój potencjał Komarze. Brzoskwinka tylko cię ograniczała – stwierdził, podchodząc o krok bliżej. „Sam jesteś ograniczony” chciał warknąć lider. Wiatr tylko marnował jego czas. – Dlatego się jej pozbyłem.
Coś zapłonęło w Komarze. A więc to lisie łajno postanowiło zakwestionować jego decyzje?! Twierdziło, że nie potrafił sam sobie poradzić?! Oczywiście, że pupilek Janowca sądził, że wszystko wiedział lepiej. Oczywiście, że Komar jak zawsze musiał sprzątać po nim bałagan, który narobił.
– To byłeś ty – warknął gardłowo, wbijając pazury w ziemię. Wiatr popatrzył na niego z lekką pogardą.
– Zrobiłem ci przysługę – stwierdził, wzruszając ramionami. – Czy nie sądzisz, że za przysługę należy się nagroda?
Płonącą wściekłość nagle zastąpiło zimne wyrachowanie. A więc chciał się bawić? Chciał żądać od niego nagrody? Proszę bardzo. Pokaże mu, gdzie jego miejsce. I dla jego własnego dobra powinien to zrozumieć.
– Czy kazałem ci to zrobić? Czy naprawdę myślisz, że gdybym chciał, żeby Brzoskwinka zdechła, już dawno bym ją zabił? – syknął cicho i wygładził zjeżone futro. Nie mógł tracić nerwów dla takiego mysiego móżdżka. – Czy naprawdę myślałeś, że cię za to nagrodzę? – zaśmiał się krótko. Pysk wojownika wykrzywił się w złości, a serce Komara wypełniła satysfakcja. Biedny, naiwny Wiaterek, zbyt zapatrzony w swoje intrygi, by móc wziąć pod uwagę, że nie wszyscy się go boją. – Zdajesz sobie sprawę, co zrobiłeś?! – warknął.
– Pomogłem ci, a teraz chcę czegoś w zamian – wycedził przez zaciśnięte zęby bury. – Mianuj mnie swoim zastępcą – zarządzał. Komar zaśmiał się głośno i pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Po moim trupie – parsknął. Z gardła Wiatru wydobył się głośny syk. Komar nagle zdał sobie sprawę, że bury zupełnie ogranicza mu możliwość ucieczki z legowiska. Przeklął w myślach. Może nie powinien tak bezpośrednio go wyśmiewać? Teraz nie było już odwrotu. Musiał grać dalej.
– To nie była prośba. – Wiatr zjeżył futro, wysuwając pazury. – Zabiłem Brzoskwinkę. Mogę zabić i ciebie, jeśli nie zrobisz tego, czego chcę – warknął, podchodząc bliżej. Komar spiął mięśnie. Nie zamierzał się cofać się przed nikim.
– Dla twojego dobra radzę ci, żebyś odpuścił. – Czuł, jak spojrzenie Wiatru przewierca się przez niego, analizuje każdy skrawek jego postawy. Skóra zaczęła go swędzieć. Bury planował atak. Widział to w jego oczach, w jego zachowaniu. Już zaczął postrzegać go jako bezbronną ofiarę. Ale on nie był ani Błysk, ani Brzoskwinką. Nie zamierzał tak łatwo się poddać.– Nie chcemy, żeby Plusk za tobą zatęskniła – parsknął sarkastycznie, odpychając niepokój.
– To słodkie, że naprawdę myślisz, że potrafisz sam coś osiągnąć – syknął Wiatr. Komar wydał z siebie cichy warkot. Wiatr na zbyt wiele sobie pozwalał. – Ale ktoś musi ci przypomnieć, że jesteś nikim bez Janowca.
Pazury Komara uderzyły w pysk kocura. Krew trysnęła na posadzkę, brudząc mu łapy. Niebieski chciał warknąć coś w odpowiedzi, jednak nim zdążył coś powiedzieć, Wiatr zwalił go z łap. Pisnął z bólu, gdy kły wojownika zacisnęły się na jego uchu. Z całej siły kopnął burego w brzuch, odsyłając go na drugą stronę legowiska.
– Nie potrzebuję Janowca – wysyczał Komar. Wściekłość ponownie zapłonęła w nim gorącym płomieniem. – Nigdy go nie potrzebowałem. – Podniósł się z ziemi, zbliżając się do Wiatra. – Janowiec umarł tak, jak żył – zaśmiał się gorzko. – Zdechł jak żałosny kundel.
Bury wydał z siebie skowyt złości. Komar, wykorzystując chwilę nieuwagi przeciwnika, dopadł do niego, wgryzając się w jego tylną łapę. Zapłaci mu za to. Oni wszyscy mu zapłacą. Uderzał pazurami bez opamiętania. To przez Janowca stracił Sadzę. To przez Janowca wszyscy uważali go za słabego. Wiatr przeorał pazurami jego bok. Niebieski odskoczył. Palący ból na chwilę przyćmił mu pole widzenia. Wiatr rzucił się do ucieczki, kuśtykając mocno. Komar warknął i skoczył w jego stronę, zwalając go z nóg. Potoczyli się kilka długości lisa dalej, wciąż się szarpiąc. Wiatr zdzielił go po piersi łapą. Lider odepchnął go i niemal natychmiast ponownie do niego przypadł, przyciskając go łapami do ziemi.
– Rusz się, a cię rozszarpię, wronia karmo! – wrzasnął. Wiatr wił się pod jego uściskiem, próbując złapać powietrze. – A teraz dowiesz się, co dokładnie zrobiłeś – syknął. Oczy wojownika panicznie wodziły po otoczeniu, szukając pomocy. – Zakwestionowałeś mój autorytet. Okazałeś nieposłuszeństwo. Teraz za to zapłacisz – warknął przez zaciśnięte zęby. Podniósł spojrzenie na zebranych wokół niego owocniaków. – Czy słyszeliście?! – zagrzmiał. – Zabójca Brzoskwinki zostanie porzucony poza naszymi terytoriami i tam zgnije! – Wiatr powoli przestawał walczyć, domagając się oddechu. – I to samo stanie się z każdym innym zdrajcą! – Nagle puścił kocura, który łapczywie zaczął łapać powietrze. Komar popatrzył na niego z obrzydzeniem. Żałosne. Wygładził zjeżone futro i wyprostował się. – Owocowy Lesie, nadszedł czas, gdy władza trafiła w odpowiednie łapy – oznajmił spokojniejszym głosem, wciąż dysząc ciężko po walce. Krew (zarówno jego, jak i Wiatra) plamiła jego futro. – Moją zastępczynią zostanie Fretka, która będzie reprezentować zwiadowców. Drugim zastępcą zostanie Agrest. – Rozejrzał się wokół, szukając sprzeciwiających się śmiałków. – Oto rozpoczynają się wspaniałe czasy!
W tym momencie, jakby na przekór, na ziemię spłynęła stróżka krwi.
Oczywiście, że nie mogła sobie wybrać lepszego momentu na śmierć. Oczywiście, że akurat wtedy, kiedy mogła mu się przydać, postanowiła zdechnąć. Komar wbił pazury w ziemię z irytacją. Przez tych wszystkich durni tracił kontrolę. Janowiec go oszukał. Zgromadzenie było zbyt chaotyczne, by nad nim zapanować. Brzoskwinka została przez kogoś zamordowana.
Wpatrywał się w jej nieruchome truchło. Ktokolwiek ją zabił, upewnił się, że nie umrze szybko. Mnóstwo płytkich, gęstych zadrapań pokrywało jej klatkę piersiową. Rany na szyi w większości nie były głębokie – wyjątkiem była jedynie ta śmiertelna. Czy napastnik świadomie przedłużał jej cierpienie, czy po prostu nie potrafił jej umiejętnie zaatakować?
Komar parsknął cicho. Żałosne.
– Pochowajcie ją – rozkazał głucho zebranym wokół wojownikom i odszedł w stronę legowiska lidera.
Jego legowiska.
A więc stało się. Został przywódcą. Brzoskwinka żyła tylko dlatego, aby w razie kryzysu mógł zrzucić na nią odpowiedzialność za winy. Teraz miał bezpośrednią władzę. Nie było nikogo, kim mógł się zasłonić. Cały Owocowy Las podlegał tylko i wyłącznie jemu.
Miał wrażenie, jakby coś ciężkiego opadło na jego pierś.
Parsknął cicho, odganiając zawstydzające uczucie. Nie, to nie był strach. On się nie bał. Strach był narzędziem, które wykorzystywał, by kontrolować innych. Jego nikt nie potrafił kontrolować. Władza go nie przerażała. To było to, czego chciał, prawda? Teraz wszyscy wiedzieli, że był kimś ważnym. Ci wszyscy, którzy go porzucili (bo to była ich wina, nie jego, to oni byli w błędzie, to oni go zdradzili), wreszcie mogli zacząć tego żałować. Tak, pokazał im, na co go było stać! Niech cierpią, niech poczują to samo, co on czuł. Jemu już dłużej na nich nie zależało. Wcale nie tęsknił za Sadzą i nie wspominał codziennie ich wspólnych rozmów. Nie potrzebował Sadzy.
Nie potrzebował nikogo.
– Komarze, czy mogę ci przeszkodzić? – Za jego plecami rozległ się cichy głos. Niebieski odwrócił się, piorunując przybysza spojrzeniem.
– Czego chcesz? – powstrzymał wściekłe syknięcie. Wiatr, jak dotąd stojący w wejściu do legowiska lidera, zbliżył się do Komara. Niebieski zmrużył oczy. Nie potrafił odczytać mimiki wojownika. Jaki miał cel? Czego od niego chciał?
– Podziwiam to, co robisz – mruknął bury kocur, podchodząc jeszcze o krok. – Jesteś silnym przywódcą. Może te mysie móżdżki tego nie widzą, ale wszystko, co robisz, prowadzi Owocowy Las do świetności. – Przez ciało Komara mimowolnie przebiegł dreszcz dumy. Tak, Wiatr miał rację! Pojmował, do czego dążył i zdawał sobie sprawę z koniecznych poświęceń. Wreszcie znalazł kogoś, kto go rozumiał!
– Tak twierdzisz? – zapytał, uśmiechając się z fałszywą skromnością. Być może źle ocenił Wiatra. Niegdyś uważał go za niemyślącego, posłusznego sługę Janowca, który nie miał żadnych ambicji oprócz usatysfakcjonowania starszego kocura.
A potem zobaczył, jak zastrasza Plusk i zmusza ją do zamordowania Błysk. Wtedy coś w jego postrzeganiu zmieniło się, a do serca wkradła się szczypta zazdrości. Zaczął myśleć o Wietrze jako o konkurencje, zagrożeniu. Nie, żeby sądził, że ten przybłęda potrafił zapanować nad większą grupą kotów. Mimo to jaką miał pewność, że nie wrobi kolejnej osoby w morderstwo przykładowo swojego rywala, skoro już raz to zrobił?
W gruncie rzeczy gdyby jednak okazało się, że bury kocur byłby mu posłuszny, mógłby się mu przydać.
– Taki przywódca potrzebuje silnego zastępcy – stwierdził Wiatr, a Komar pokiwał głową. Dokładnie, nie mógł przecież rządzić, mając jako prawą łapę kogoś tak słabego i beznadziejnego jak Nikt!
Chwila… Czemu Wiatr w ogóle to powiedział? Co sugerował? Niebieski zmrużył oczy z nieufnością. Zapatrzony w pochlebstwa zaczął ignorować głębsze znaczenie słów kocura. Powinien od razu zrozumieć, że przyszedł w interesie. Zachowywał się dokładnie tak samo, jak ten przeklęty Janowiec. Oczywiście, że chciał władzy.
– Kontynuuj – zachęcił cicho, wpatrując się w mimikę Wiatru. Kocur nie wydawał się zestresowany, nie, wręcz przeciwnie, emanował zarozumiałą pewnością siebie. Komar miał ochotę prychnąć.
Durny pozer.
– Owocowym Lasem przez zbyt wiele czasu rządziły słabe koty. – Nagle w spojrzeniu Wiatru pojawiła się irytacja. Wyglądał na obrzydzonego samym wspomnieniem Błysk i poprzedniczki niebieskiego. Ogon lidera zadrżał. Bury nie zdawał sobie z niczego sprawy. – Widzę twój potencjał Komarze. Brzoskwinka tylko cię ograniczała – stwierdził, podchodząc o krok bliżej. „Sam jesteś ograniczony” chciał warknąć lider. Wiatr tylko marnował jego czas. – Dlatego się jej pozbyłem.
Coś zapłonęło w Komarze. A więc to lisie łajno postanowiło zakwestionować jego decyzje?! Twierdziło, że nie potrafił sam sobie poradzić?! Oczywiście, że pupilek Janowca sądził, że wszystko wiedział lepiej. Oczywiście, że Komar jak zawsze musiał sprzątać po nim bałagan, który narobił.
– To byłeś ty – warknął gardłowo, wbijając pazury w ziemię. Wiatr popatrzył na niego z lekką pogardą.
– Zrobiłem ci przysługę – stwierdził, wzruszając ramionami. – Czy nie sądzisz, że za przysługę należy się nagroda?
Płonącą wściekłość nagle zastąpiło zimne wyrachowanie. A więc chciał się bawić? Chciał żądać od niego nagrody? Proszę bardzo. Pokaże mu, gdzie jego miejsce. I dla jego własnego dobra powinien to zrozumieć.
– Czy kazałem ci to zrobić? Czy naprawdę myślisz, że gdybym chciał, żeby Brzoskwinka zdechła, już dawno bym ją zabił? – syknął cicho i wygładził zjeżone futro. Nie mógł tracić nerwów dla takiego mysiego móżdżka. – Czy naprawdę myślałeś, że cię za to nagrodzę? – zaśmiał się krótko. Pysk wojownika wykrzywił się w złości, a serce Komara wypełniła satysfakcja. Biedny, naiwny Wiaterek, zbyt zapatrzony w swoje intrygi, by móc wziąć pod uwagę, że nie wszyscy się go boją. – Zdajesz sobie sprawę, co zrobiłeś?! – warknął.
– Pomogłem ci, a teraz chcę czegoś w zamian – wycedził przez zaciśnięte zęby bury. – Mianuj mnie swoim zastępcą – zarządzał. Komar zaśmiał się głośno i pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Po moim trupie – parsknął. Z gardła Wiatru wydobył się głośny syk. Komar nagle zdał sobie sprawę, że bury zupełnie ogranicza mu możliwość ucieczki z legowiska. Przeklął w myślach. Może nie powinien tak bezpośrednio go wyśmiewać? Teraz nie było już odwrotu. Musiał grać dalej.
– To nie była prośba. – Wiatr zjeżył futro, wysuwając pazury. – Zabiłem Brzoskwinkę. Mogę zabić i ciebie, jeśli nie zrobisz tego, czego chcę – warknął, podchodząc bliżej. Komar spiął mięśnie. Nie zamierzał się cofać się przed nikim.
– Dla twojego dobra radzę ci, żebyś odpuścił. – Czuł, jak spojrzenie Wiatru przewierca się przez niego, analizuje każdy skrawek jego postawy. Skóra zaczęła go swędzieć. Bury planował atak. Widział to w jego oczach, w jego zachowaniu. Już zaczął postrzegać go jako bezbronną ofiarę. Ale on nie był ani Błysk, ani Brzoskwinką. Nie zamierzał tak łatwo się poddać.– Nie chcemy, żeby Plusk za tobą zatęskniła – parsknął sarkastycznie, odpychając niepokój.
– To słodkie, że naprawdę myślisz, że potrafisz sam coś osiągnąć – syknął Wiatr. Komar wydał z siebie cichy warkot. Wiatr na zbyt wiele sobie pozwalał. – Ale ktoś musi ci przypomnieć, że jesteś nikim bez Janowca.
Pazury Komara uderzyły w pysk kocura. Krew trysnęła na posadzkę, brudząc mu łapy. Niebieski chciał warknąć coś w odpowiedzi, jednak nim zdążył coś powiedzieć, Wiatr zwalił go z łap. Pisnął z bólu, gdy kły wojownika zacisnęły się na jego uchu. Z całej siły kopnął burego w brzuch, odsyłając go na drugą stronę legowiska.
– Nie potrzebuję Janowca – wysyczał Komar. Wściekłość ponownie zapłonęła w nim gorącym płomieniem. – Nigdy go nie potrzebowałem. – Podniósł się z ziemi, zbliżając się do Wiatra. – Janowiec umarł tak, jak żył – zaśmiał się gorzko. – Zdechł jak żałosny kundel.
Bury wydał z siebie skowyt złości. Komar, wykorzystując chwilę nieuwagi przeciwnika, dopadł do niego, wgryzając się w jego tylną łapę. Zapłaci mu za to. Oni wszyscy mu zapłacą. Uderzał pazurami bez opamiętania. To przez Janowca stracił Sadzę. To przez Janowca wszyscy uważali go za słabego. Wiatr przeorał pazurami jego bok. Niebieski odskoczył. Palący ból na chwilę przyćmił mu pole widzenia. Wiatr rzucił się do ucieczki, kuśtykając mocno. Komar warknął i skoczył w jego stronę, zwalając go z nóg. Potoczyli się kilka długości lisa dalej, wciąż się szarpiąc. Wiatr zdzielił go po piersi łapą. Lider odepchnął go i niemal natychmiast ponownie do niego przypadł, przyciskając go łapami do ziemi.
– Rusz się, a cię rozszarpię, wronia karmo! – wrzasnął. Wiatr wił się pod jego uściskiem, próbując złapać powietrze. – A teraz dowiesz się, co dokładnie zrobiłeś – syknął. Oczy wojownika panicznie wodziły po otoczeniu, szukając pomocy. – Zakwestionowałeś mój autorytet. Okazałeś nieposłuszeństwo. Teraz za to zapłacisz – warknął przez zaciśnięte zęby. Podniósł spojrzenie na zebranych wokół niego owocniaków. – Czy słyszeliście?! – zagrzmiał. – Zabójca Brzoskwinki zostanie porzucony poza naszymi terytoriami i tam zgnije! – Wiatr powoli przestawał walczyć, domagając się oddechu. – I to samo stanie się z każdym innym zdrajcą! – Nagle puścił kocura, który łapczywie zaczął łapać powietrze. Komar popatrzył na niego z obrzydzeniem. Żałosne. Wygładził zjeżone futro i wyprostował się. – Owocowy Lesie, nadszedł czas, gdy władza trafiła w odpowiednie łapy – oznajmił spokojniejszym głosem, wciąż dysząc ciężko po walce. Krew (zarówno jego, jak i Wiatra) plamiła jego futro. – Moją zastępczynią zostanie Fretka, która będzie reprezentować zwiadowców. Drugim zastępcą zostanie Agrest. – Rozejrzał się wokół, szukając sprzeciwiających się śmiałków. – Oto rozpoczynają się wspaniałe czasy!
W tym momencie, jakby na przekór, na ziemię spłynęła stróżka krwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz