BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

30 września 2022

Od Mrówki CD. Bylicy

przed przeprowadzką

    Mrówka uniosła wyżej pyszczek, ciesząc się wiatrem muskającym jej futerko. Zmrużyła lekko ślepia. Pogoda mogła utrudniać polowanie, a przecież właśnie w tym celu oddaliła się od chwilowego obozu Owocowego Lasu. Była już jednak wojowniczką i miała pełne prawo do większej swobody i samodzielności. Złota kotka przemykała po miękkiej trawie. Poza Ogrodzeniem nie znała dobrze terytorium, ale odnajdywała się w okolicy na tyle, że zapamiętała drogę powrotną w razie kłopotów. Mrówka wyczuła intensywny zapach nornicy i postanowiła za nim podążyć. Niezbyt chętnie podchodziła do polowania, ale chciała się przysłużyć społeczności.  
    Złota kotka stąpała ostrożnie, ale nie wahała się przed każdym kolejnym krokiem, aż zapach zdobyczy stał się bardzo bliski. Zatrzymała się, przypadając do odpowiedniej pozycji łowieckiej. Nornica czaiła się w pobliskiej roślinności. Podkradła się bliżej, zważając na każdy krok. W ciągu uderzenia serca napięła mięśnie, gotowa do skoku. Źle odmierzyła skok i nornica zdołała się wymknąć. Mrówka mruknęła pod nosem z niezadowoleniem. Wypuściła powietrze ze świstem. Na pewno znajdzie coś jeszcze, co również nada się na stertę zwierzyny. 
    Miała już wychodzić z zarośli, ale wtedy dostrzegła niebieską kocicę. Nie znała jej zapachu, więc od razu na myśl przyszedł jej samotnik. Jednak mogła się też mylić, gdyż zbyt dobrze nie kojarzyła woni klanów. Mrówka przyczaiła się w zaroślach, obserwując nieznajomą kocicę. Zdradziła ją maść. Mrówka była złota i często przez futro miała problemy z porządnym ukryciem, niczym czarny kot podczas Pory Nagich Drzew. 
- Ładny dzień, nieprawdaż? – zwróciła się starsza kocica. Na jej pysku dostrzegła uśmiech. 
Na pewno była starsza od Mrówki, ale wojowniczka się jej nie bała. Wysunęła pazury, napięła mięśnie, w każdej chwili gotowa na pojedynek. 
- To prawda. - mruknęła, prostując sylwetkę i wbijając chłodne żółte ślepia w samotniczkę. W takich momentach pamiętała doskonale każdy ruch Kostki. Gdy matka chciała kogoś zastraszyć lub upewnić się do jego zamiarów, zachowywała się surowo i pewnie. Mrówka podeszła bliżej nieznajomej, nie spuszczając z niej wzroku. 
- Przeczuwam, że nie należysz do żadnego klanu. Jak się nazywasz?


<Bylico?>

Od Anubisa

Akceptacja jego nowego stanu nie była łatwa. Czasami miał ochotę krzyknąć coś do przechodzącego przez jego terytorium obcego kota. Jak ktokolwiek śmiał stawiać łapę na jego trawniku?! Niedoczekanie! Innym razem chciał opowiedzieć jednej ze swoich sióstr jakąś wspaniałą historię o swoich przygodach poza legowiskiem dwunożnych lub po prostu zapoznać obcego kota z jego wiarą.
Jednak z jego pyska nigdy nie wydobywało się żadne słowo.
Czasami czuł się samotny, spacerując Drogami Grzmotu. To nie była jego wina, że ten durny (niegdyś nie nazwałby żadnego Wyprostowanego taką obelgą, jednak Synek zasługiwał na specjalne traktowanie) Dwunożny zupełnie zignorował jego istnienie! Czemu musiał za to płacić?! Głosił wolę wszechmocnych tak, jak nakazał mu wszechświat, więc dlaczego był karany?!
Zdarzało się jednak, że pojawiał się ktoś, kto przerywał jego samotność. Małe światełko, iskierka ciepła, która rozświetlała jego życie jak nikt inny. Za każdym razem, gdy czuł się źle i cały świat wydawał się go przytłaczać, jego łapy zawsze prowadziły go w to samo miejsce. Mizia zawsze uśmiechała się do niego delikatnie, siadała obok i opowiadała mu różne niestworzone historie. Czasami Anubis miał ochotę prychnąć, że nie jest już kociakiem (czego nie robił z oczywistych powodów) i nie chce słuchać bajek, jednak zanim zdążył zaprotestować w jakikolwiek wyraźny sposób, słowa siostry nagle stawały się interesujące. Mizia pomogła mu ponownie odnaleźć swoją drogę i postawić pierwsze kroki ku przyzwyczajeniu się do nowej codzienności.
Nowa sytuacja była inna, ale nie była beznadziejna. Jasne, akceptacja i przystosowanie się zajęły mu mnóstwo czasu, jednak nie był to czas zmarnowany. Wiedział, że nie był sam i to napełniało go nadzieją. Nadzieją, której nikt nie mógł mu odebrać.

Od Pokrzywowej Skóry CD. Deszczowej Chmury

 Dawno temu

    Otarł się o policzek Deszczowej Chmury, wdzięczny za bliską obecność przyjaciela. Jego serce na krótki moment zabiło szybciej, a słodki zapach przyjaciela był kuszący i przyjemny. Futro Deszczowej Chmury pachniało ziołami, najróżniejszymi. Ten zapach był miły, mógłby się do niego z łatwością przyzwyczaić. 
    - Obiecuję, że jeśli poczuje się gorzej, to od razu się do ciebie zgłoszę. Tylko ciebie uznaje za dobrego medyka Klanu Wilka. - uśmiechnął się serdecznie. 
    Na myśl o Potrójnym Kroku najchętniej wbiłby pazury w ziemię. Nienawidził tego starego dziada. Cieszył się, że Fasolowa Łodyga nauczyła go podstaw leczenia i mógł niektóre dolegliwości samemu wyleczyć. Poczuł piekący smutek na myśl o ukochanej matce. Deszczowa Chmura wyczuł jego zmianę nastroju. Położył pyszczek na głowie Pokrzywowej Skóry, a ten wdzięcznie zamknął ślepia. Znał Deszczową Chmurę od kociaka i uważał się za szczęściarza, że może go nazwać przyjacielem. 

*

 Teraźniejszość 

    O przeprowadzce dowiedział się wraz z klanem i informacja ta wywołała u niego zaskoczenie. Urodził się na tych terenach, tutaj dorósł i został wojownikiem, a teraz tak po prostu miał je opuścić? Zostawić znajome terytorium Klanu Wilka, ukochane miejsca w obozie? Pozostaną mu wtedy tylko wspomnienia. Chociaż pamiętał je doskonale, nie pomijając żadnego szczegółu, to obawiał się zostawić dom. Pokrzywowa Skóra musiał jednak zostawić swoje obawy i podążyć za grupą pobratymców, gdy opuścili stare obozowisko, udając się w nieznane, szukać nowego domu. Odwrócił się ostatni raz za siebie, żeby na zawsze pozostawić obraz terytorium Klanu Wilka w pamięci. 
    Podczas wędrówki miał dużo czasu na przemyślenia. Nie brał udziału w Zgromadzeniu, ale dowiedział się, jaka tragedia tam zaszła. Pokrzywowa Skóra dotrzymywał tempa starszym pobratymcom. Wiek nie stanowił dla niego problemu, nauczył się zachowywać harmonię między obowiązkami wojownika a zbliżającymi się starczymi księżycami. Pokrzywowa Skóra powrócił wspomnieniami do swoich rodziców, siostry i mentora, każdego z nich wspominając ciepło i z tęsknotą, gdyż dawno odeszli z tego świata.
    Czasami wzrok Pokrzywowej Skóry zatrzymywał się na Deszczowej Chmurze, równie wiekowym kocurze i najlepszym przyjacielu srebrnego kocura. Jego zdrowe oko zawsze chętnie wyłapywało najmniejszy gest medyka. Był gotowy w każdej chwili ruszyć mu z pomocą. Od dawna wiedział o swoich uczuciach do Deszczowej Chmury. Nawet próbował znaleźć sobie inny obiekt westchnień. Deszczyk prawdopodobnie nic do niego nie czuł, traktował jak przyjaciela, to normalne jeśli przestrzega się innego kodeksu. Pokrzywowa Skóra zastanawiał się czasami, czy to jego rodzina jest tak silnie powiązana z medykami. Jego matka zdradziła kodeks z miłości, wychowała jego i Cis w dobrych wartościach, a później zginęła brutalnie. A teraz on - jej syn - zakochał się w medyku. Za każdym razem jego serce przyspieszało, oczy lśniły z czułości. To dobre uczucie być zakochanym. 
    - Jak tylko dotrzemy na miejsce czeka nas sporo pracy przy budowanie obozu. Liczę, że nowe tereny Klanu Wilka okażą się pełne zwierzyny! - uśmiechnął się szeroko do przyjaciela. Deszczyk odpowiedział tym samym. - Może uda nam się wybrać razem na zbieranie zioła? 

Od Miodunki CD Nikogo

*zima, kiedy Nikt był uczniem*
 - W takim razie - po czym wykonała to, o czym mówił jej Nikt - lepiej? – spytała.
Gdy ten kiwnął głową, ona poczuła ogromne szczęście i ciepło w sercu. Następnie polizała czarnego centralnie w pysk, zatracając się w jego objęciach. Nie zauważyła, że kocur uchylił pysk, przez co gdy znów go polizała, trafiła językiem do środka, ale nie obrzydziła się dalej. Ten jednak przeraził się, cofając głowę i upadając na grzbiet, ciągnąc za sobą kotkę. Na ten gest aż zarumieniła się pod futrem. Jakiż on był słodki! Jej serce zabiło szybciej, gdy liżąc go w polik leżała na nim w dość...dwuznacznej do tego co robili pozie.
- M-miodunka... - zaczął niepewnie syn Bezchmurnego Nieba.
- Niktusiu, ćśśśś – wymruczała, nie chcą przerywać tej wspaniałej chwili - delektujmy się tym - miauknęła zalotnie, liżąc go po pyszczku ponownie.
Robiło jej się aż gorąco! Nikt lekko uchylił pysk, już myślała, że ma ją zamiar polizać…
- A-ale ja... – zaczął.
W odpowiedzi polizała go znowu w pyszczek. Jak ona go kochała! To jego jąkanie się, kiedy przychodziło co do czego. Był taki słodki! Nie zauważyła, jak robi nieszczęśliwą minę, tylko dalej go lizała, czując się jak w siódmym niebie.
***
Ostatnio mieli nieco dla siebie mniej czasu, bo Nikt jakoś tak jej ciągle znikał. Pewnie miał więcej treningów, bo jego mentor chciał coś złapać w tej trudnej porze, a jej ukochany Niktuś na pewno był dobry w polowaniu! Na szczęście, końcowo zawsze trafiali na siebie w legowisku uczniów, dzięki czemu znów mogli się cieszyć swoim towarzystwem!
Właśnie zaczęło się ściemniać, a ona czekała na syna Doli. Skończyła trening, siedziała więc i wylizywała swoje łapy. Już cieszyła się na spotkanie z kocurem! Każda chwila bez niego była taka smutna i szara! A kiedy on przychodził, wszystko nabierało barw, a jej serce znów biło tak, jakby chciało jej wyskoczyć z klatki piersiowej! Kiedy Nikt w końcu wszedł do legowiska terminatorów, a ona od razu rozradowana i z uśmiechem uniosła na niego spojrzenie i dostrzegła, jak mu zimno i jak drży, od razu się zmartwiła.
- Niktusiu, strasznie zmarzłeś? - spytała, przyklejając się do niego. A co, jak się pochoruje, bo się przeziębi? Nie mogła do tego dopuścić! - ogrzeję cię - miauknęła, tuląc go do siebie.
- N-n-nie... Wcale nie jest mi z-zimno. Wydaje ci się... – arlekin powoli się wycofał z jej uścisku - N-nie tak przy wszystkich - dodał zaraz, widząc jak inni uczniowie na nich zerkają. Ona jednak na to nie zwarzała. Niech się gapią, jak tak bardzo chcą, co ją to obchodziło? Liczyli się tylko ona i on, ich dwójka, tonąca sobie nawzajem w ślipiach; przynajmniej tak to wyglądało z jej perspektywy.
- A tam, walić ich - miauknęła, następnie zaprowadziła czarnego na jego legowisko, po czym wtuliła się w niego, nie dając mu uciec ze swych objęć. Ten natomiast westchnął cierpiętniczo, co bardzo ją zdziwiło. Czyżby coś było nie tak? Czy Nikt był smutny? A może…może znowu jej brat mu coś zrobił? Jeśli tak, to obedrze tego głupka z jego kremowo-białego futra!
- M-miodunko? A... a co z twoim posłaniem z kostkami? – spytał ją jej ukochany.
- W sumie...to...masz rację - miauknęła, przypominając sobie o swojej kolekcji. Maił całkowitą rację! W końcu gdzieś niedaleko zostało jej legowisko! Odwróciła się więc w stronę swego leża, po czym przysunęła je do legowiska Nikogo tak, że się stykały. Teraz tylko je połączyć, i będą mieli jedno, wielkie, a co najważniejsze – wspólne legowisko! Zaczęła układać kostki na większym obwodzie, starając się jednocześnie nie zrobić krzywdy ślimakowi Nikogo. Następnie ułożyła się na teraz już ich wspólnym legowisku, mrucząc cicho, i ruchem ogona zapraszając syna Doli do dołączenia do niej, z uśmiechem na pyszczku.
<Nikt? Mamy nasze własne łoże małżeńskie! :3>

[przyznano 5%]

Od Skazy CD. Wypłosza

 Powoli szło między drzewami, z głową przy ziemi, wpatrując się w ślady; zarówno te w ziemi, jak i w postaci zgniecionej trawy. Teraz gdy je znalazł, mógł za nimi podążać; jakby jednak je zgubił, ciężko byłoby dostrzec je ponownie. 
Tak uczyli go chodzić. Z nosem przy ziemi. Mówili, że w ten sposób będzie mogła ich znaleźć. Nie wiedział kogo śledzi aktualnie; Fiołka czy Skowronek. Oni też tak chodzili, choć ich oczy nie śledziły tak pilnie tropów; zazdrościła im tego. Byli tak dobrzy, że prawie nie musieli tego robić! Ciekawe czy on osiągnie kiedyś taki poziom umiejętności. Bardzo by chciał! 
Po jakimś czasie krążenia, bo czasami tropy się plątały, jakby mentorzy spotykali się i mijali, mieszając jej w głowie, dostrzegł siedzącego między kamieniami niebieskiego kocura. Właśnie go się spodziewało; jego ślady były szersze i głębsze niż szylkretki. Miauknęła głośno, oznaczając radość, jaką to u niej wywołało.
— Widzę cię! — pochwaliło się i skoczyło, klepiąc go e plecy. Kocur mruknął niezadowolony. 
Kociak wyruszył już dalej, naśladując pozycję mentorów, gdy ci tropili. Teraz tylko znaleźć czekoladową i mogą skończyć zabawę!
***
—Zamknij się. Jak chcesz, bym cię słuchał, to opowiedz o polowaniu. Umiesz już? 
— Ale czemu na mnie krzyczysz — zakwiliło, wciąż w lekkim humorze — Uczymy się tego! Ale ciężko jest złapać zwierzynę, jeśli ziemia nie jest mokra. Bez tego nie zostawia żadnych śladów. — poskarżyło się.
— Użyj nosa! Nie czujesz zapachów? Myszy śmierdzą intensywnie…
— Nie śmierdzą aż tak…? — zastanowiło się. 
— Ale łatwo rozróżnić mysz od na przykład ciebie — prychnął.
— Ty nie polujesz, skąd wiesz? — zapytała niewinnie.
 Najeżył się. Skaza nie rozumiał dlaczego, więc nie zareagowało. 
— Wiem, bo próbowałem nim ty się pojawiłoś w moim życiu na nie zapolować!
— Może te myszy inaczej pachną. W każdym razie robię postępy!
— To rób szybciej. Ktoś musi łapać nam pożywienie. A... co jeszcze umiesz? Pokazywali ci coś więcej?
— Nie da się robić szybciej! Fiołek sam ledwo co potrafi i chyba mnie nie lubi — zakwilił. 
— To uczy cię ktoś, kto sam nic nie umie? - Pokręcił głową. — Ale żenada. Wiesz czemu nie lubi? Bo jesteś podrzutkiem. Tak jak ja. Pewnie specjalnie ci każe robić wszystko źle, byś zdechnęło. 
— Ale… to niemiłe! I nie chcę umrzeć! 
— Umrzesz tak czy siak. Pytanie tylko kiedy. Naucz się, że nie każdy jest miły! Zapomniałoś co ci zrobił Śruba ze swoimi typami?
Opuściło uszy. 
— Nie chcę znowu takiej zabawy... Ale na pewno każdy jest chociaż trochę miły!
— Wcale nie. To złe koty. Mają nas za nic, za śmiecie. Przywyknij do tego. 
Przysunął się bliżej i oparł swój policzek o ten Wypłosza. 
— Nie powinniśmy musieć się do tego przyzwyczajać!

<Wypłosz?>

[przyznano 5%]

Od Rudzikowego Śpiewu CD. Niezapominajkowej Gwiazdy

Wydawało mu się, że to najpiękniejsza chwila, jaka mogła mu się przydarzyć, patrząc na ostatnio panujący chaos. Tak naprawdę kontakt z wujkiem przepadł, gdy trafił po wojnie do Klanu Burzy. Będąc tam, stracił całkowitą nadzieję na ponowne spotkanie się z nim, jednak wraz ze zwróconą wolnością i widokiem "martwej" siostry, na nowo zrodziła się w nim wiara, że jeszcze stanie pyskiem w pysk z Niezapominajkiem. Był pewien, że świat nie może być dla niego aż tak okrutny i tego członka rodziny mu nie odbierze.
I gdy doszło w końcu do tego, że znalazł się przed nim, wszystko się posypało. Lider wydawał mu się kimś obcym. Miał o wiele chłodniejsze uosobienie, a zielone ślepia wydawały się jasne i zimne, jakby całe współczucie i ciepło, które niegdyś się w nich kryło, wyparowało.
Rudzik nie wiedział, jak zacząć rozmowę. Szczęka mu drżała, gdy tylko próbował wypluć z siebie chociaż jedno słowo. Krztusił się własną śliną, a w gardle wyrosła mu gula, uniemożliwiająca powiedzenie czegokolwiek.
— Dobrze cię widzieć — odezwał się w końcu van, mierząc go oziębłym wzrokiem.
Cętkowany skinął łbem, niemrawo przebierając łapami w miejscu. Nie potrafił w tym momencie utrzymać prostej sylwetki i zaprezentować się godnie. Oblicze kocura go przygnębiało i wręcz pchało ku ziemi.
— Ciebie również — odparował po chwili, pospiesznie mrugając. Niezapominajkowa Gwiazda przez krótki moment wydawał mu się jedynie wytworem jego wyobraźni. Był pewien, że zniknie, pozostawiając go samego.
Może i byłaby to dla niego lepsza opcja. Miał inne wyobrażenie ich pierwszego spotkania po tak długim czasie rozłąki. Był szczerze zawiedziony tym, jak to wygląda.
Odchrząknął. Pochylił nisko łeb i przełknął głośno ślinę.
— Tęskniłem za tobą — palnął, nie podnosząc wzroku z jego łap. — To wspaniale, że w końcu wróciłeś do władzy. Krucza nie powinna zajmować dłużej twojego miejsca — przyznał.
Odpowiedziała mu głucha cisza. Dopiero gdy spojrzał na czarnego, zrozumiał, że nic nie będzie tak jak dawniej.
— Krucza Gwiazda pozostanie na swoim stanowisku — odparł, a jego wyraz pyska sugerował, że nawet nie żartował.
— Co w takim razie z tobą? — zapytał zmartwiony. Nie dadzą rady dłużej z tą wariatką postawioną na tak wysokim miejscu w hierarchii.
— Również będę nosił miano lidera — oznajmił, jakby nie było to wcale nic dziwnego.
Rudy zastrzygł uszami, rozglądając się niemrawo po otoczeniu. Jak powinien na to zareagować?
— Oh... To chyba niezbyt normalne, by klan miał dwóch liderów — rzucił niepewnie.
Niezapominajek wzruszył ramionami.
— Wszystko, co robimy, jest dla dobra klanu. Dla dobra nas wszystkich.
Rudzikowy Śpiew zamarł w bezruchu i tylko pokiwał na znak zrozumienia głową. Nie mógł się z tym zgodzić, ale nie potrafił też zakwestionować zdania wujka. W tym momencie czuł mętlik i po prostu pożegnał się z nim, odchodząc na drugi koniec obozu.

***

Nie spuszczał wzroku z Kruczej, kiedy kierowała się na trening ze swoją uczennicą. Gdyby nie to, że została mentorką, najpewniej nie potrafiłaby się odkleić od Niezapominajka, chociażby na krótką chwilę, żeby dać niektórym czas na prywatną rozmowę z nim.
W tym momencie nadarzyła się dla Rudzikowego Śpiewu okazja idealna. Podczas postoju każdy był zajęty sobą, więc nic nie stało na przeszkodzie, aby pójść wprost przed oblicze wujka i przedyskutować z nim parę spraw.
— Niezapominajkowa Gwiazdo — wymruczał, starając się powstrzymać drżenie głosu. Używanie tak formalnego zwrotu wydawało mu się wręcz nienaturalne, zawsze mówił do niego "wujku", a teraz czuł się, jak powiedzenie tego, miało go kosztować życie. —  J-jak tam u ciebie? Układa ci się z Kruczą Gwiazdą? —  spytał, wypowiadając te słowa z lekkim obrydzeniem.

<Niezapominajku?>

Od Kminkowej Łapy (Źródlanego Dzwonka) CD. Zdradzieckiej Rybki

 — Coś... nie tak, Kminkowa Łapo?
— No nie wiem. Ty mi powiedz czy coś jest nie tak z tym trupem. — syknęła, zbliżając się na tyle, by jego towarzysz na pewno nie usłyszał. Kto wie, ile on wie.
— J-ja... Musiałem. Inaczej Krucza Gwiazda zabiłaby mnie i Bażancie Futro. Wybacz... Doceniam, że wstawiłaś się za nami.
Wiedziona jakimś agresywnym instynktem, uderzyła w jego szyję głową, sprawiając, że jego własna odbiła się od drzewa za nim. Pierdolony śmieć. Wkręca innych w swoje problemy i nie potrafi jeszcze ich porządnie rozwiązać. Nawet jednego kota nie potrafi złapać, musi posługiwać się jakąś przypadkową nędzną podróbką. Było boleśnie oczywiste, że to nie Krokus. Przy Bylicy pewnie cuchnęłaby miętą, jak nocniaki rybami, układ łat się nie zgadzał, to nie był ten odcień sierści i oczu. Odrąbanie uszu to tania sztuczka.
Chciałaby, żeby to była prawdziwa Krokus. Z czasem zaczęła ją bardzo irytować jej egzystencja, nawet gdy od długiego czasu nie miały ze sobą kontaktu. A może to właśnie był problem. Świadomość, że agresor chodzi przy granicy, wystarczająco często, by zwrócić uwagę klanu i jeszcze się nie napatoczył na nią. 
Mogła go wkopać. Samo wywołanie przez Kruczą Gwiazdę zirytowało ją dostatecznie by to zrobić. Ale wśród nich prawdopodobnie była Skowronek, o ile żyła. A jej śmierci ryzykować nie mogła; a pewnie napatoczyłaby się po drodze. 
Fuknęła i odeszła, kładąc sierść na karku. 
***
— Chciałeś zabić mojego ucznia! — syknęła i zamachnęła się lewą łapą, specjalnie nie trafiając kremowego kocura w pysk, tylko go strasząc. 
Chwilę patrzyli sobie w oczy, milcząc, po czym kot odszedł, mówiąc, że da jej czas na uspokojenie się. Fuknęła i odwróciła się plecami do wyjścia, kładąc się i ignorując wszystkich obecnych. Przetarła pysk, zatrzymując łapę na nosie. Demoniczny smark pewnie gdzieś biegał, znając go, prześladując rodzeństwo, ale aktualnie nie miała chęci do szukania go, a co dopiero upominania, zamiast tego w myślach przeklinając cały świat. Świat, szczególnie Kruczą Gwiazdę. Nie wierzyła w to, że Goździk ot tak poślizgnął się i uderzył głową o kamień. Akurat przed rozpoczęciem podróży. To było tak bardzo różne od jego… charakteru? Możliwości? Miało tyle sensu co zaginięcie Bezchmurnego Nieba; ten na pewno już nie żył, chybachyba że trafił na miłych dwunogów. Wciąż, nie wyszedłby sam. 
Warknęła zirytowana, wysuwając pazury i wbijając je w ziemię.

<Rybko?>

Od Niczego CD. Nikogo

 Spojrzała nerwowo w górę, w stronę mentora. Ten prychnął i zeskoczył w dół i usiadł pod sąsiednim drzewem, jakby dając im miejsce na pokaz, zamiast tego zajmując się zmywaniem błota z rudego futra. Jej modły zostały wysłuchane, ktoś przerwał trening. Ale nie chciała, żeby braciszek narażał się na krzywe spojrzenie jej nauczyciela. I widział jaką porażką jest. Chociaż już to zobaczył, nieprawdaż? Teraz tylko przekona się o tym dokładniej. Jego wiara zostanie zepsuta.
Nie, żeby miała wyjście, terazteraz gdy mentor się odsunął. 
— Pomożesz? — mruknęła, patrząc na jego łapy, nie wiedząc, co zrobić. 
Braciszek jakby się rozpromienił jak niebo po deszczu. Posłusznie robiła co mówił, z marnymi skutkami. Po kilku próbach i zachętach czarnego, pewnie też wewnętrznej motywacji, by go nie zawieść, udało jej się dostać odrobinę wyżej. 
On też się bał, tak powiedział. Więc miała jakieś szanse. Na razie miał więcej cierpliwości niż inne koty. 
Jednak gdy znalazła się blisko celu, znów zwątpiła, słysząc za plecami poruszenie się rudego ogona. Spanikowana i wyrwana ze skupienia zsunęła się pierwsze długości. Zaraz zęby chwyciły ją za kark; był to nagły ruch, ale nie bolesny, jak to zwykle bywało. No może w pierwszym uderzeniu serca, przy złapaniu, odrobinkę. Ale braciszek na pewno tego nie chciał. Pomogła mu podciągnąć się wyżej, przynajmniej próbowała, odpychając się łapami od pnia. Udało jej się usiąść obok!

<Nikt?>

[przyznano 5%]

Od Kminkowej Łapy (Źródlanego Dzwonka) CD. Agresta

 *Przed wojną z ol*
Truchtała wzdłuż granicy, dawno zostawiona z tyłu patrolu na dyskretną prośbę skierowaną do mentora. 
Śnieg skrzypiał pod jej łapami i co jakiś czas zapadała się w niego aż po brzuch. 
Czuła świeży zapach owocniaka przy granicy, ale jeszcze nie wiedziała, czy ją przekroczył. Im bliżej była, tym bardziej rozpoznawała w smrodzie osobnika z wczoraj.
Kilkanaście długości dalej faktycznie dostrzegła tego samego, czekoladowego kocura. Chciała taktycznie obejść go szerokim łukiem i nawet skręciła już w bok, ale ten zdążył ją zauważyć, przez co wlepili w siebie spojrzenia. 
— Czemu ty… czemu ty uciekłaś? — zapytał, marszcząc brwi. — Bylica, to jej porwaliście dzieci.
Wow, co za szybka zmiana tematu. Może jakieś dzień dobry?
— Kontynuowałam patrol. — odpowiedziała wymijająco, utrzymując dystans, mrużąc oczy, słysząc znajome imię. Kot definitywnie znał niebieską z jakiegoś powodu i pałał do niej sympatią (kochanek?). Czyli ich matka chodziła wokół i biadoliła, jaka to ona biedna, a nie ruszyła dupy, by ich odzyskać. Jak narcystycznie z jej strony. Może pora zszargać jej opinię wśród kotów, które miały ją za kogoś, kim nie była — I tak, były tylko jedne... Kocięta samotników ze zgromadzenia wcielone w klan. 
— Jak ze zgromadzenia? — zamrugał na nią.
— Samotniczka wdarła się na zgromadzenie klanów z kociętami. — powtórzyła, wywracając oczami. Co on, głupi jakiś? Prostych faktów przyjąć nie potrafi? Chociaż, to owocniak. Nie powinna się dziwić — Miała czas na odzyskanie ich i tego nie zrobiła.
— Uch, dziwny pomysł. — Początkowo zmarszczył brwi, ale zaraz potem w jego oku pojawił się błysk. — Też w sumie mieliśmy z nią razem tam pójść, ale coś to nie wypaliło — Wzruszył ramionami, po czym zrobił zmieszaną minę, jakby żałował, że właśnie zdradził komuś ten fakt. — Ech, nieważne. Wracając… Więc uznaliście, że ukaracie ją, odbierając jej kocięta?
Czyli normalne było u niej narażanie kociąt na niebezpieczeństwo?
— To było zabezpieczenie ich, żeby nie zaraziły się głupotą.
— Ta jasne, przyznaj, że po prostu zachciało się wam mieć jeszcze więcej robotników — wysyczał. — Ale serio robić to, odbierając matce kocięta? To okrutne! Dla niej, ale dla nich też. Współczuję im, zostały porwane, oddzielone od matki i zmuszone do życia oraz pracowania dla grupy tyranów.
Sierść wzdłuż jej kręgosłupa podniosła się. Matka, tfu. 
— Nikt ich do niczego nie zmuszał. A matka widocznie ich nie kochała.
— Mhm, jasne. Nie możesz tego stwierdzić, nie znając jej. A ja akurat rozmawiałem z nią przeciwieństwie do was.
— Skoro rozmawiałeś, to powinieneś wiedzieć jak dużym jest narcyzem.
— Po czym to wnioskujesz niby?
Westchnęła, czując, że rozmowa zatacza koło. 
— Bo jest nieodpowiedzialną matką, która szuka uwagi u obcych, zamiast cokolwiek robić.
— Nic dziwnego, skoro przed urodzeniem kociąt była samotna, a teraz bez nich znów jest.
— O jej samotność się nie martw. Już dawno znalazła zamienników swoich kociąt.
Położył po sobie uszy. Jej wąsy zadrżały widząc to.
— Jakich zamienników?
— Ptaszki ćwierkają o kolejnych dzieciach, które uzależnia od siebie~ Tak ją znasz, nie wiesz o nich? 
Trzepnął ogonem.
— Mów konkretnie.
Przekrzywiła głowę.

<Agrest?>

Od Kminkowej Łapy (Źródlanego Dzwonka) CD. Pasikonikowej Łapy (Pasikonikowego Nowiu)

  Zgadywała, że jej wygląd nigdy nie pozwoli jej się wtopić w klan. Nawet obcy mógł ją odróżnić. Może powinna bardziej ćwiczyć łapy? Pewnie by się jej przydało; jednak była zmęczona i wątpiła, by się udało. Na wzrost nie miała wpływu. Na razie miała dobre zdrowie, ale w przyszłości pewnie dopadnie ją jej genetyka nie tylko w kwestii pasowania.
— A ja...? Przypominam B-burzaka?
Nie przypominała sobie żadnych zasłyszanych słów, oprócz wyzwisk i planów podboju ich terenów. Ale tego nie mogła powiedzieć. Opinie matki też zatarły się już przez tyle księżyców. Nie żeby ich słuchała z jakąś dużą uwagą, bo nie sądziła, że kiedykolwiek spotka klany. Z resztą, Bylica nie była wiarygodnym źródłem czegokolwiek.
— Nie wiem. Nie słucham stereotypów. — mruknęła — Ale ci, których widziałam na granicach — ze starego obozu, chciała powiedzieć, ale w porę się zatrzymała — była bardziej ruda. 
Skrzywiła się.
— No tak rudy... — cicho westchnęła. Zastrzygła uszami zaciekawiona. Kotka nie wydawała się jednak chętna, by kontynuować temat.
Deszcz zatrzymał się całkowicie i przebijało się słońce, które wcale nie dawało ciepła. Nigdzie nie pojawił się zapach, czy jakikolwiek inny trop czekoladowego kocura o żółtych oczach. Za to nieznajoma wydawała się zaniepokojona obcym otoczeniem; nie mogła się jej dziwić, pewnie nieznany teren tylko wzmacniał stres.
Musiała powoli zabrać stąd kotkę; skoro deszcz ustał, koty mogły zacząć wychodzić na łowy.
Wstała i otrzepała się z wody w kilku ruchach. Niewiele to pomogło, wciąż kapało z jej futra. 
— Chodź. — mruknęła łagodnie — Eskortuję cię na twoją granicę. Tam możemy… Nie wiem, poczekać na patrol twojego klanu? 
— Lepiej... L-lepiej nie... ale d-dziękuję. 
***
Na zgromadzeniu znów się spotkały. Porozmawiały o swoich uczniach, którzy byli tak bardzo nieodpowiedni do ich charakterów.
— W-w ogóle... jestem Pasikonikowy Nó-ów... a t-ty?
—Kmi... Źródlany Dzwonek— uśmiechnęła się, udając, że wcale nie chciała przedstawić się starym imieniem.
*
Przerażał ją ten chaos. Nie mogła znaleźć nikogo ze swojego klanu wśród bijących się. Czy byli wciąż jacyś uczniowie, którzy nie zostali ewakuowani? Co tu się w ogóle działo? Czemu Orzechowe Serce chciał zaatakować jej ucznia i zabił Sumi Plusk?
Zamiast nich znalazła szylkretkę, w tym samym miejscu, nieruchomą. Na ułamek sekundy jej serce się zatrzymało, bo zamiast niej wydawało jej się, że widzi Skowronek. Szturchnęła ją ostrożnie łapą, na co ta się skuliła. Odetchnęła z ulgą. W tle walki się uspokajały.
— Pasikonikowy Nowiu, to ja. — szepnęła, czując strach przed naruszeniem ciszy — Już koniec, nie możesz tu leżeć. 
Jednym uchem słuchała co dzieje się wśród liderów.
— C-co to było…?
Odetchnęła z ulgą, że kotka żyła, prostując się. Wydała z siebie pomruk, który miał oznaczać, że nie wie.
Zmrużyła oczy, analizując za to usłyszane słowa, coś, co prędzej mogła zrozumieć niż tą zbiorową halucynację. Nie zdążyła jednak odpowiedzieć, bo oto wołała ich liderka. Nie chciała zostać zapomniana na polu bitwy wśród tylu trupów. Uśmiechnęła się przepraszająco do szylkretki, by gdy tylko odwróciła się w stronę liderki, zmrużyć oczy z ponurą miną. Muszą jeszcze zgarnąć uczniów po drodze. Krucza Gwiazda pewnie nie zauważyła zniknięcia własnego kocięcia.
***
Przemykała lasem, przez który szli ku nieznanym terenom w poszukiwaniu zwierzyny. Cudowna chwila wolności od tego małego demona i jego matki. Oby teraz nie spotkać kogoś z innego klanu; nie miała ochoty na kontakt z innymi. Najchętniej zasnęłaby i nie budziła się następne tysiąc księżyców. 
Coś chyba chciało, żeby tak zrobiła. Oto przed nią był wysoki kamień wystawiony na pełne słońce. Kuszący, by na niego wskoczyć i odpocząć. Osłonięty drzewami, po których trzeba było się wspiąć, by móc się wylegiwać. 
Wysunęła pazury i płynnie znalazła się na skale, od razu czując ciepło na poduszkach łap. Przewróciła się na grzbiet i wyciągnęła, z łapą wystającą poza brzeg, ogrzewając bolące mięśnie i kości.

<Pasikonik?>

OD Miodunki Do Nikogo i Lukrecji

*daaaaawno temu, stare tereny, naprawdę bardzo dawno temu, jak Nikt był uczniem młodym*
Miodunka ruszyła przez obóz. Musiała skonfrontować się ze swym bratem. Wzięła ze sobą Nikogo, teraz szukała Wanilii, bo on też był utaj poszkodowanym. Im więcej kotów wytknie jego zachowanie kremowemu, tym większa szansa, iż ten się opamięta. Z tą myślą podeszła czekoladowego ucznia, którego właśnie znalazła, po czym zaczęła rozmowę:
- Wanilio. Idziemy skonfrontować Lukrecje za to, jak traktował ciebie i Nikogo. Chodź z nami. - miauknęła w stronę czekoladowego kocura pewnie.
— Yyy — mruknął dawny samotnik, spoglądając na liliową niepewnie. — C-co chcesz mu zrobić?
Niespodziewanie usłyszała znajomy głos, przez co zastrzygła uszami i skierowała je w kierunku kota, który do niej mówił.
— Ej, Miodunka — zawołał jej brat, Lukrecja, wstając.
Nikt również zerknął w stronę syna Plusk, kładąc po sobie uszy. Widząc to, dostała kolejną dawkę determinacji. Nie pozwoli, aby Nikt musiał cierpieć przez kremowego arlekina! Następnie przeniosła spojrzenie ciemno zielonych oczu na syna Bzu.
- Właśnie o tobie rozmawiamy, podejdź tu - miauknęła do brata. Tymczasem Wanilia skulił się.
— O mnie? — spytał, uśmiechając się. No tak. Ten głupek był jeszcze szczęśliwy? Niczego się nie domyślał, że gadała z kotami, które nagminnie krzywdził, i do tego sama się przyznała, że o nim samym? Ona i syn Doli nie spuszczali wzroku z Lukrecji, aż ten do nich nie dotarł.
- Czemu tak traktujesz Wanilie i Nikogo? Pobiłeś go - wskazała na czekoladowego - jego poturbowałeś - wskazała na ucho Nikogo - i obu zmusiłeś do lizania się z tobą. Do tego chciałeś wydrapać Niczemu oczy. To jest znęcanie się. – miauknęła, próbując mu to uświadomić.
— Ohoho, bronisz ich, tak? — syknął kremowy. — Nie spodziewałem się czegoś takiego po tobie, siostro.
- A ja nie spodziewałam się, iż znęcasz się nad niewinnymi kotami, bracie - odbiła piłeczkę.
Nikt natomiast zaczął mordować wnuka Brzoskwinki wzrokiem, słysząc te słowa.
- Widzisz? To bezsensu. Nic do niego nie dotrze - zwrócił się do niej.
Na początku chciała puścić uwagę czarnego mimo uszu, jednak po chwili mimo chęci zignorowania jej jednak odparła, nie spuszczając wzroku z kremowego.
- Dotrze. Po jakimś czasie na pewno dotrze- bąknęła.
— P-po co to całe zamieszanie? — wyjąkał dziko pręgowany Wanilia.
— Co ma dotrzeć? — zawarczał kremowy, podchodząc do liliowej.
- Że jesteś wrednym draniem - odpowiedział za nią, co było z jego strony bardzo odważne, z czego kotka się cieszyła - I przez to nikt już nie będzie cię lubił.
- I to, że tak się nie traktuje innych kotów - zawtórowała Nikomu, przyklejając się do jego boku. Był taki kochany! Wiedziała, że mu się w końcu uda postawić! Lukrecja wysunął pazury i zamachał gniewnie ogonem.
— Zamknij się — wyburczał syn rudej medyczki.
- Nie. Ani on ani ja się nie zamkniemy. Nie powinieneś ich tak traktować. - warknęła szylkretka na brata. Czarny arlekin skinął głową, zgadzając się z nią.
- Właśnie. Jak nie przestaniesz to powiemy o wszystkim Brzoskwince i dostaniesz karę – zagroził.
Wow. Tego się po Nikim nie spodziewała! Widać było, że wzrosła u niego pewność siebie! Była taka dumna! A jeszcze nie dawno ledwie podnosił się z legowiska!
— Wątpię, nie boje się jej — warknął Lukrecja, zadzierając nos.
Brat miał rację. Brzoskwinka sama w sobie taka groźna nie była…ale pod wpływem tygrysio pręgowanej? Sytuacja była wręcz odwrotna.
- Ha! A powinieneś. Jak chcesz, to możemy do niej pójść nawet i teraz - miauknęła dumnie, unosząc brodę. Następnie splotła swój ogon z ogonem Nikogo, po czym ruszyła w stronę legowiska Brzoskwini. Niech błaga ich na kolanach o litość, może mu to darują. Szli razem, ale w pewnym momencie brat Niczego powiedział:
- M-miodunko, a-ale... n-nie musisz... p-puść ogon - miauknął do niej skrępowany.
Nim odpowiedziała Nikomu, aby nie był taki nieśmiały, odezwał się Lukrec.
— Jesteście obrzydliwi — wzdrygnął się. — Jesteś jego psychofanką?
Na słowa kremowego najeżyła się, po czym gwałtownie odwróciła w jego stronę.
- A ty? Skoro tak lubisz się z nim lizać, to może jesteś jego psychofanem? Hm?
< Nikt?>

[przyznano 5%]

29 września 2022

Od Tygrysiej Smugi CD. Jeleniej Łapy

Wydawało jej się, że wszystko naprawdę zmierza w coraz to lepszym kierunku. Ostatnimi dniami było całkiem spokojniej, nikt nie rzucał się nikomu do gardła, tylko każdy szedł równym tempem w stronę nowych terenów. Nawet jeśli w rzeczywistości istniały między wojownikami przeróżne zgrzyty, to ten pozorny spokój poprawiał morale.
Wyrwana z zamyśleń spojrzała z dumą na przyniesioną przez Jelonka piszczkę. Upolowana przez niego mysz była dosyć pulchna i zdecydowanie była powodem do podziwu.
— Brawo skarbie, cieszę się, że radzisz sobie jako uczeń — przyznała, odsuwając się na krok i mierząc go uważnym wzrokiem. — Nieźle wyrosłeś, wiesz? Mówiłam ci, że nabierzesz ładniejszych rys z biegiem czasu — dodała, wspominając jego zmartwienia, gdy był znacznie grubszy od rówieśników. Ona też to widziała i najpewniej była temu winna. Przekarmiła go, bo zbyt bardzo martwiła się, że nie poradzi sobie w tej całej głodówce.
Teraz mogła czuć ulgę, bo był całkiem umięśniony jak na młodego kocurka. A z tym uśmiechem, który właśnie rozkwitł na jego pysku, z pewnością poderwie niejedno młode serce.
— Bo dużo ćwiczę! Nie dość, że idziemy cały czas, to jeszcze tłenuję z mentołką. Jest ciężko, ale daje sobie ładę — zapewnił ją. — Pewnie niedługo będę już wojownikiem! Kamienna Gwiazda mówiła ci już może coś o tym? — dopytywał.
Skinęła natychmiastowo głową, choć liderka nie wspominała w rozmowach o czymkolwiek w temacie postępów jej syna. Miała jednak nadzieję, że rzeczywiście jest tak dobrze, jak wydawało się być.
— Może coś tam do mnie szeptała — odparła, pozostawiając tej sprawie nutkę tajemniczości. — Prędzej czy później to nastąpi, ale kiedy dokładnie? — zapytała, szczerząc się lekko. — Tego nie mogę ci powiedzieć. Będziesz miał niespodziankę.
Naburmuszył się.
— Mamooo! — przeciągnął z oburzeniem, chociaż oczka mu błyszczały podekscytowaniem. — A jak sądzisz, jakie będę miał imię? — zamruczał z ciekawością.
— Na pewno otrzymasz miano, na jakie zasługuje prawdziwy wojownik. Może Jelenie Poroże? — podsunęła pierwsze, co przyszło jej do głowy.

<Jelonku?>

Od Aksamitnej Łapy CD. Jeleniej Łapy

Wędrówka była według niej niesamowita i ekscytująca, ale coraz bardziej nudzili ją znajomi z klanu. Większość starszych kotów była zbyt drętwa, by zrozumieć jej spojrzenie na świat i nadążać za jej tempem. Nie cierpiała siedzieć w miejscu, więc postoje były dla niej najgorszym, co mogło istnieć. Ona nie potrzebowała przerw, chciała jak najwięcej chodzić i podziwiać piękno nieznanych terenów. W końcu coraz to częściej słyszała ciche rozmowy między Klifiakami, że pewnie wkrótce osiądą się gdzieś na stałe. A ona nie chciała na nowo oddawać się tej beznadziejnej rutynie, takie życie w ruchu było o wiele bardziej barwne.
Odsunęła się tego od dnia od grupy. Gdy oni rozproszyli się na treningi, bądź po prostu siedzieli, by odpocząć, ona przekupiła swoje mentora, aby odpuścił jej dzisiaj polowanie. Dziki Kieł odkąd został zastępcą, wydawał się o wiele bardziej otwarty do niej, toteż zgodził się na dzień przerwy. Co prawda jego podejrzliwe spojrzenia były dla niej ostrzeżeniem, że będzie ją miał na oku. Obiecała nie broić i nie oddalać się od klanu.
Nie musiał wiedzieć, że zamierzała tylko zaliczyć krótki spacer, by rozprostować łapy. Upewniwszy się, że nikt na nią nie patrzy, czmychnęła między krzewami i popędziła w nieznanym jej kierunku, wodzona za nos intrygującymi zapachami.
Pośród drzew dostrzegła rude futro. Serce zabiło jej z fascynacji, bo była to dla niej okazja do zawarcia nowej znajomości. Nie była z początku pewna, czy znajdujący się przed nią osobnik należy do któregokolwiek z klanów. Nawet jeśli był samotnym mordercą ze złymi zamiarami, ona się nie bała. Nie znała go i tylko to się dla niej liczyło.
Zagadała pierwsza. Z początku zmartwiła się, bo wydawał się dusić, a ona nie chciała trupa, tylko przyjaciela. Po tym, jak już mu się przedstawiła, miała nadzieję, że rozmowa stanie się płynniejsza i zaraz złoży jej obietnicę na dożywotnie koleżeństwo. Ten jednak zaczął błagać ją, aby nie mówiła o tym spotkaniu jego mentorce. To było dla niej dziwne, bo przecież nawet jej nie znała, a tym bardziej nie wiedziała, kto go uczy. Skoro jednak nie chciał, to nie będzie nigdy szukać.
— Spoko Jelonku, ale chyba ani ty nie naszedłeś na mój klan, ani ja na twój — mruknęła, biorąc głęboki wdech. Znała ten zapach. — O, jesteś z Klanu Burzy? To super, bardzo was lubię, zaprzyjaźnimy się? — palnęła wprost, aż wibrysy zadrżały jej z ekscytacji.
Jego oddech pełen ulgi był dla niej pozytywnym znakiem. Lekko się uśmiechnął, kiwając łebkiem.
— Możemy spróbować. Nikogo jeszcze nie poznałem z innego klanu. Jesteś pierwsza — przyznał.
— Serio? — Ucieszyła się. — To super, ja już mam wielu znajomych w innych klanach. Na przykład Gepardzia Łapa, szkoli się na medyka, ale jeszcze nie umie żadnych sztuczek. Chyba że już się nauczyła, wiesz coś o tym? — spytała z zainteresowaniem. — Co prawda mówiła kiedyś, że jest moją dziewczyną, a nie koleżanką, ale to bez znaczenia. Bardzo się lubimy! — oświadczyła z dumą. — O, i jeszcze była taka ruda! Narcyz! Jestem jej adoratką, wiesz? Sama mi na to pozwoliła! — pochwaliła się.

<Jelonku?>

[przyznano 5%]

Od Paskudy (Paskudnej Łapy) Cd Nastroszonego

 Załkała cicho, nie mogąc już się powstrzymać. To go bawiło. Każda fala bólu, spowodowana dotknięciem stłuczonej łapy, ten jego uśmieszek pokazywał wszystko. Nie obchodziło jego to, że płakała i krzyczała z cierpienia, tylko korzystał z tego, że nie mogła się ruszyć. To było wręcz aż śmieszne, taki mały kociak, a bawiły go łzy. Nie umiał normalnych zabaw? Chociaż sama nie wiedziała jakie istnieją. Każda opierała się na krzywdzeniu drugiej strony dla własnej korzyści czy rozrywki?
- T-tak...- zaszlochała, jeszcze bardziej kuląc się na podłożu.
Pogłaskał ją łapą po głowie. Co? Czemu on ją dotykał! Wiedział przecież, że tego nie lubi!
- Ciesze się, że się zepsułaś. Gdyby nie to, nie wiedziałbym o tym. Myślałem, że się mnie boisz. Uciekałaś, gdy chciałem skrzywdzić. Ale ty to lubisz. Jesteś super! - pochwalił ją z szerokim uśmiechem.
Wzdrygnęła się czując jego dotyk. Miała go dość! Wygadywał takie bzdury… Jak to lubiła to, że on u niej powoduje ból? Chore jakieś. Potrzebował leczenia czy po prostu był taki sadystyczny?
- Dz-dziękuję, a-a t-teraz m-możesz... S-się o-odsunąć?
- Muszę cię przyzwyczajać do dotyku. Jak łapy ci dotykałem, to było w porządku, a teraz masz problem? - fuknął. - Może jeszcze raz chcesz się w to pobawić?
Zwiesiła lekko głowę. Nie chciała. Tak bardzo chciała już uciec od niego i móc wypłakać swój strach i ból w jakikolwiek mech. Czy on kiedykolwiek zrozumie to co czuje? 
- J-jeżeli ch-chcesz...- powiedziała z ociąganiem, nie chcąc jeszcze bardziej wkurzyć kocurka. Gdyby był na nią wściekły… Miałaby duży problem. Chyba. Takiego była zdania. Bała się go, więc oczywiste było, że według jej rozmyślań, pewnie jeszcze bardziej by ją skrzywdził. Gdyby uznał, że jest bezużyteczną zabawką, zepsutą… Mógłby zrobić co chce, nie zważałby już na jej uczucia. Była tu tylko po to by spełniać czyjeś rozkazy, więc gdyby czegoś nie potrafiła zrobić, to… Byłaby skończona.
- A chcę! - Uśmiechnął się radośnie, siadając bliżej jej łap i dotykając je z satysfakcją
Cicho piszczała przy każdej fali bólu. Nie mogła powiedzieć, że boli! Albo może... Powinna? Może zrozumiałby… Ale nie była tego pewna. Karmił się jej piskami, cieszył się z tego, jak ją boli, więc byłby zły. Musiała dalej ciągnąć tą głupią zabawę bez sensu. 
- Powiedz aaaaa- powiedział do niej, po czym ją znowu dotknął. 
Zapiszczała jeszcze raz, czując ból. Mogła zawsze powiedzieć stop… 
- Teraz powiedz ooooo- kociak brnął w to dalej, obmacując jej łapę. 
Zamiast zapiszczeć, krzyknęła, czując jak już powoli nie wytrzymuje. Całe szczęście nie miała nawet sił by bardzo głośno się odezwać. Miała wszystkiego dość. Była już cała wymęczona bólem, krzyczeniem… I samym Nastroszonym.
- A teraz ałaaaa - znów to zrobił, czerpiąc z tego jakąś chorą satysfakcję. 
Zawyła cicho, nerwowo próbując odsunąć się do tyłu. Miała dość, dość! Wszystko ją bolało jeszcze bardziej! Nie mogła już dłużej tego robić! To tak bolało!
- Co uciekasz? Chcesz przerwy od naszej zabawy? - Przekrzywił łeb. Jego oczy były zamglone, jakby wpadł w dziwny trans, który śmiała przerwać. Przerażona wbiła w niego wzrok. Co… Co mu się działo? Bała się go coraz bardziej.
- N-nie, m-możemy... M-możemy d-dalej!- miauknęła cicho, z powrotem doczołgując się do kocurka, trzymając głowę nisko przy ziemi. Uśmiechnął się szeroko, a ona jedynie odwróciła wzrok. Czemu nie umiała się postawić? Chociaż…
- To śpiewaj dla mnie dalej - rzekł, kładąc łapę na jej łapie.
Nie odezwała się, zaciskając zęby i próbując nic z siebie nie wydawać. Właśnie! Może wtedy spróbuje przestać? Wycieńczona miała taką nadzieję, bo musiała odpocząć od niego. A niewiele czasu zostało do końca postoju.
- Buntujesz się? - zacisnął łapę mocniej na jej łapie, wysuwając pazury. Krzyknęła, czując kolejną falę bólu. Chciała mu powiedzieć by przestał, ale zbyt się bała. Wyglądał strasznie. A jej zaschło już gardło od wydawanych dźwięków. On chciał jeszcze więcej bólu, więcej i więcej. Powinna się z tym pogodzić… Jednak ten zerknął na nią, słysząc jak jej głos trochę zmienił barwę i przysunął się blisko. Będzie wściekły, że się zepsuła czy co?
- Zmęczyłaś się? Czemu nie mówisz. Przestaniemy. Nie chcę cię bardziej popsuć
Energicznie pokręciła głową, zaczynając jeszcze mocniej płakać. On na pewno tylko udawał! Będzie zły! Nie chciała go zawieść… 
- N-nic... N-nic się n-nie dzieje...- wycharczała, drżąc na całym ciele.
- Przecież słyszę. Gardło cię boli. Mama mówiła, że miód jest na to dobry. Kiedyś medyk jej dawał. Jest słodkie i pyszne - miauknął do niej. Przestraszona spojrzała na niego.
- J-ja... P-po p-prostu się n-napiję w-wody... I-i m-możemy się b-bawić j-jeżeli t-taka j-jest t-twoja w-wola...
- Musisz odpocząć, bo długa droga przed nami. Pobawimy się na kolejnym postoju. Muszę o ciebie dbać. Tak robią przyjaciele - Poklepał ją po głowie. - Przyniosę ci wody, poczekaj tu. Leżeć - rozkazał, po czym gdzieś pobiegł, wracając z mchem nasączonym wodą.
Z ulgą popatrzyła na mokrą kulkę, będącą źródłem napoju. Błagalnie spojrzała na Nastroszonego. Należało jej się! W końcu! Po takich katuszach, w końcu otrzymała chociażby kropelkę! Odrobinę! Ten jednak położył mech u swoich łap tak, aby go nie dosięgnęła. Co? Nie miał zamiaru jej dać? Przecież to miało być dla niej! Zmienił zdanie?
- Co się mówi?
- P-proszę! P-proszę!- pisnęła, wiercąc się i nawet próbując odepchnąć bolącymi łapami. Była grzeczna! Potrzebowała teraz tego! Czego on nie rozumiał? Najpierw ją torturował, a teraz nawet nie chciał dać wody?

<Organisto?>

Od Tygrysiej Smugi CD. Maleństwa (Rozżarzonej Łapy)

Starała się go dogonić, wyjaśnić z nim tę sprawę i zapewnić, że prędzej czy później Kamienna Gwiazda zmieni zdanie. Nawet jeśli sama w to wątpiła, chciała dodać mu jakiekolwiek słowa otuchy. Przekonać go, że gniew to nie jest dobra emocja i musi się uspokoić.
Zaraz jednak zatrzymała się, wbijając stanowcze spojrzenie we własne łapy. Nie powinna zmierzać tą drogą, pocieszanie się pustymi słowami, zlepionymi w większe kłamstwo, nic nikomu nie dawało. Od zawsze przecież stawiała na szczerość, dlaczego teraz jej podświadomość próbowała zmienić strategię?
Uniosła wzrok ku górze, ale rude futro całkowicie zniknęło z jej pola widzenia. Najwyraźniej potrzebował chwili dla siebie, aby przeanalizować słowa ich liderki. Tygrysia Smuga liczyła, że po ich wspólnych terapiach nie będzie, chociaż planował krwawej zemsty, a załatwi ten konflikt w dyplomatyczny sposób.
Srebrna nie miała czasu, by biegać za nim cały dzień. W żłóbku czekała na nią dwójka kociąt, toteż postanowiła odciąć się na chwilę od problemów i być dobrą matką, poświęcającą swym pociechom jak najwięcej uwagi. Żar był w końcu dorosły, nie powinien wpaść na żaden głupi pomysł.

***

Żwawym krokiem podążała nieopodal liderki. Starała się mieć oko na wszystko, nie tylko na czarną i resztę klanu, ale i na całe otoczenie. Stąpali po niepewnym gruncie, a potencjalne zagrożenie mogło kryć się wszędzie. Każdy krzew wydawał się wrogiem, gdy szelest liści odciągał jej uwagę.
Zastrzygła uszami, zauważając swojego syna. Od pewnego czasu trzymał się na dystans od Leśnej Łapy, ale Tygrys wciąż nie ufała jego słowom. Relacje tej dwójki wydawały się podejrzane, niby tylko witali się ze sobą, a jednak Jeleń wydawał się w jakiś sposób zafascynowany starszym kolegą.
Czasami odbierała wrażenie, że jest zbyt przewrażliwiona. Na każdym kroku widziała zło, z którym każdy mógłby sobie poradzić, prócz jej dzieci. Przynajmniej takie miewała podejście i wiedziała, że powinno wyluzować i dać im odrobinę więcej swobody. Nie były ani gorsze, ani słabsze od reszty, a z jakiegoś powodu wydawało jej się, że jako jedyne nie dadzą sobie same rady i wiecznie będą potrzebować jej pomocy.
Zamyślona zboczyła z prostej drogi i wpadła komuś pod łapy. Rudy osobnik w porę zahamował, ratując ją od zderzenia. Spojrzała na niego z wdzięcznością, rozpoznając w kocurze swojego znajomego.
— Oh wybacz, nie zauważyłam cię — przyznała.— Bardzo się zlewasz ze... słońcem — rzuciła na szybko, choć brzmiało to jak najgorsza wymówka, jaka mogła paść z jej pyska.
Wydawał się z początku zaskoczony. Prychnął pod nosem, lecz zaraz to na jego pysku pojawił się niewinny uśmieszek.
— Własnego ucznia tak nie zauważać. Sądziłem, że jestem postawniejszy od innych kotów — rzucił. — Co jest? Wróciłaś do swoich obowiązków i śnisz na jawie? — spytał z lekkim zainteresowaniem.
Skrzywiła się, bo nie lubiła się rozpraszać, a skoro on to widział, to źle to o niej świadczyło.
— Oczywiście, że nie — rzekła spokojniej. — Ale jakbym ci powiedziała, że ciężko cię nie zauważyć, bo jesteś szeroki, to byś się obraził, że cię grubym nazywam — palnęła, próbując w pełni skupić się na nim i przestać obsesyjnie wodzić wzrokiem za swoimi dziećmi.

<Żar?>

Od Tygrysiej Smugi CD. Zwęglonego Kamienia

Jej opinia o Czarnowornie wciąż nie była zbyt pozytywna. O kocurze wbrew pozorom słyszała od współklanowiczów wiele dobrego, szczególnie patrząc na to, jak mocno wspierał Węgielka przez ten cały, trudny dla niego czas. Mimo to nie potrafiła wyrobić sobie o nim lepszego zdania, a nie chciała wyjść na bezpodstawnie uprzedzoną, dlatego starała się jak najmniej mówić na jego temat.
— Oh, nie martw się, na pewno da radę. W końcu wcześniej był samotnikiem, pewnie przeżywał gorsze głodówki — rzuciła pocieszająco, chociaż sama z każdym dniem martwiła się o stan wojowników, którzy nie mieli czasem co włożyć do pyska.
— Prawda... Ale i tak... I tak mi z tym ciężko. Tyle dobrego dla mnie robi. Takiego drugiego przystojniaka to ciężko byłoby znaleźć — oświadczył, na co mimowolnie się skrzywiła. Nie był według niej brzydki, ale widywała ładniejszych, a przy tym wolała zwracać uwagę na inne aspekty u kotów. — N-no i o takim złotym sercu — dodał, w co najciężej było jej uwierzyć.
— Nie znam go aż tak dobrze jak ty, ale skoro mówisz o nim same dobre słowa, to rzeczywiście musi być wspaniały — odparła niepewnie, nie chcąc psuć mu światopoglądu swoim pesymizmem.
— I jest... Widzę, że czujesz się niekomfortowo... wybacz. Pewnie nie chcesz podzielić się swoimi wspomnieniami o... o tym kocurze, który jest ojcem maluchów... Ale musisz wiedzieć, jakie to cudowne uczucie... zakochać się. To tak dodaje skrzydeł.
Zadrżała. Topaz był jedyny w swoim rodzaju, nie znał klanowego życia, nie znał ich wierzeń i był odcięty od tego całego harmidru. Był wolnym duchem, który stąpał własnymi ścieżkami i cenił w życiu spokój. Zazdrościła mu nieraz podejścia, bo choć sama chciała tak egzystować, to zbyt bardzo była przywiązana do bycia Burzakiem.
— Prawda, jest to cudowne uczucie. Ich ojciec był wspaniały i... Nigdy nie myślałam, że w życiu chodzi o coś więcej, niż przetrwanie. Takie krótkie chwile, szczere emocje i drobne gesty, one... One umacniają kota. Należy cieszyć się z tego, co dobre, a nie traktować każdy dzień jak walkę — stwierdziła.
Wydawało jej się, że Węgiel na chwilę odpłynął. Sprawiał wrażenie rozmarzonego, nim w końcu otrząsnął się i spojrzał na nią poważnie.
— Też tak sądzę. Ja najbardziej lubię tulenie. Czuję się wtedy tak bezpiecznie w jego łapach. Mimo że jest rudy... Wcale nie przypomina tych z klanu. Jest... wyjątkowy. Na dodatek zaakceptował mnie takim, jakim jestem — wyjaśnił, uśmiechając się.
Tygrys odwzajemniła ten gest, nie zamierzając zagłębiać się w ten temat. Kiedyś uczucia wydawały jej się obce, a teraz, gdy więcej ich doznawała, życie nie stawało się wcale łatwiejsze. Nie potrafiła zrozumieć siebie samej.

***

Wykorzystała moment, w którym czarny został sam. Nie rozglądała się za Czarnowronim Lotem, po prostu podeszła do kocura z nadzieją, że dane im będzie porozmawiać w spokoju przez dłuższą chwilę. Zwęglony Kamień był jej przyjacielem. Pomimo tego, że w wielu tematach wydawali się sprzeczni, czerpała radość z przebywania w jego towarzystwie.
— Hej, jak tam samopoczucie? — zagadnęła. Przez ten ostatni chaos zaniedbała sporo relacji, a teraz, gdy zmierzali na nowe tereny, odmienić swoje życie, czuła, że ma szansę wszystko naprawić. — Wydaję mi się, że idziemy już kilkadziesiąt księżyców. Z pewnością musimy być bliżej niż dalej — stwierdziła, rozglądając się po otaczającym ich lesie. 
Wiedziała, że w czasie ostatniego zgromadzenia Piaskowa Gwiazda pozwoliła sobie na zbyt wiele, a ona od tamtego dnia nawet nie podeszła go spytać, jak sobie radzi po tych traumatyzujących przeżyciach. Na pewno jego ukochany wspierał go na każdym kroku, jednak czuła, że i ona powinna szepnąć mu kilka motywacyjnych słów.

<Węgiel?>

Od Jeleniej Łapy cd Narcyzowej Łapy

Mama chciała by znalazł nowych przyjaciół, a nie chcąc jej zawieść, skierował się w stronę dwóch kotek, gdzie jedną z nich była Narcyzowa Łapa. Ona była gwiazdką, zresztą bardzo ładną, a jej koleżanka wyglądała po części podobnie do jego siostry. Ale, ale! Też miała w sobie coś z rudości, więc jeżeli Leśna Łapa dowie się o jego kontaktach z tymi dwiema, to na pewno nie będzie na niego zły! Pokaże mamie, że potrafi mieć innych znajomych, nie denerwując tym sposobem najlepszego kumpla! 
— Co lobicie? — zapytał, bo nie wyglądały mu na takie, które w coś się bawiły. 
— Plotkujemy tak sobie. — wzruszyła ramionami ruda, co zmusiło jego głowę do myślenia. 
Czyżby obgadywały Kamienną Gwiazdę? Nie miał pojęcia, czy te dwie były podobne do dzieci Rozżarzonej Łapy. Na dodatek nikt nie mógł wiedzieć, że czynił takie okropieństwa w stronę własnej mentorki! Obiecał to Leśnemu. Nie mógł go zawieść. Trzeba było jednak wbić się w temat, by nie wyjść na leszcza. 
— Też lubię plotkować — powiedział, mając nadzieję, że kotki wpuszczą go do swojej tajemniczej grupki. 
— Naprawdę? — rzuciła powątpiewająco Narcyz. — Niby o czym?
— No... No na przykład o życiu — Widząc zdziwione i pytające spojrzenia, zaraz wytłumaczył. — Płóbowałem ostatnio coś złapać, ale nic nie mogłem wyczuć! — pożalił się. — Te tełeny są ubogie w zwierzynę. 
— Szkoli cię Kamienna Gwiazda, prawda? — zagadała Sójczy Szczyt. 
Spiął się nieznacznie. Czy właśnie zostanie wyśmiany, bo szkoliła go nieruda liderka? Obawiał się tego od dnia, gdy usłyszał jej orędzie. Miał nadzieję, że będzie go trenował ktoś, kto będzie na poziomie. A tu... Został wybrany przez czarną. Czuł, że to był jakiś spisek. Że jak tylko popełni gdzieś błąd, kotka go oberwie z futra. Nadal miał dziwne wrażenie, że go obserwowała. Była jak nic uprzedzona co do jego koloru sierści! Dziwił się czemu w takim razie, wybrała jego mamę na swoją zastępczynię. To nie miało sensu! 
— J-ja... T-tak... — przyznał się do tego, siedząc niczym na szkle. — To wielki zaszczyt, że mnie wybłała. Mam nadzieję, że uda mi się wyłosnąć na silnego wojownika! A... A jak twój tłening Nałcyzowa Łapo? Pewnie niedługo będziesz już wojownikiem! 

<Narcyz?>

[przyznano 5%]

Od Mleczyk

Nieznane tereny zlewały się w jeden ciąg zieleni. Mleczyk nie podobała się ta podróż. Porzucenie rodzimych terenów także. W jakim celu? Bo wariaci z lasu tak powiedzieli? Gwiazdki zamrugały? Dla niej to był czysty idiotyzm. Przebierała niemrawo łapami.
Stracili tamtego dnia dwa koty. Brzoskwinia poszła w końcu gryź piach. Mentor jej brata postanowił ją zamordować. Ot, tak. Mleczyk nic z tego nie rozumiała. Dlaczego akurat on? I po co to zrobił? Nie zdawał się mieć ze staruszką zatargów. Nieważne jak długo o tym myślała, wciąż miała więcej pytań niż faktów. Już raczej nigdy się nie dowie. Porzucili tego zdrajcę na starych terenach. Pewnie już wąchał kwiatki od spodu.
Mieli nowych zastępców. Było ich znów dwóch. Szylkretka nie wiedziała, czemu to miało służyć. Komar także nie raczył się zbyt długo wytłumaczyć. Nieprzychylnie spoglądała na Fretkę. Za bardzo lubiła się z jej mentorką. To już był wystarczający powód, by jej nie lubić. O Agreście większego zdania nie miała. Zadawał się z beksą Kuklikiem i łaził za Komarem jak kocię lisa.
Trzepnęła kitą, widząc zbliżającą się do niej mentorkę.
- Nie wlecz się tak. - syknęła na nią Świt. - Przed snem będziemy jeszcze ćwiczyć walkę. Bądź na to gotowa, smrodzie. - prychnęła, przyspieszając.
Mleczyk zjeżyła sierść. Miała jej tak bardzo dość. Z każdym księżycem treningu pragnęła się odwdzięczyć za księżyce gnębienia jej na każdym kroku. Nie wiedziała tylko jak. Prócz prostych pozycji bojowych jej wiedza nie była zbyt wielka. Nie miała szans z doświadczoną wojowniczką. A przynajmniej na razie. Uważnie ją obserwowała. Prędzej czy później zdradzi przed nią jakąś słabość. A Mleczyk to wykorzysta w pełni.

[przyznano 5%]

Od Nikogo

Coś go złapało. Jakieś paskudztwo. Jak nie Miodunka, która się do niego przystawiała, to musiała to być choroba. Ciągle przez to się drapał, czując że oszaleje od tego ciągłego świądu. Może zaraził się od niej? Trudno było stwierdzić, bo kotka nie wykazywała żadnych objawów, które były podobne do niego. Na początku nie wiedział czy iść i zawracać Plusk tym głowę. Ocierał się o drzewa z nadzieją, że to samo minię. Jednakże... Czuł, że było tylko gorzej. Już widział ten zdegustowany wzrok ich nowego lidera, gdy ujrzy, że marnują na niego lekarstwa, które bardziej przydałyby się prawdziwym Owocniakom. Ale nie miał wyjścia. Musiał. 
W tym celu wybrał moment, gdzie wszyscy zatrzymali się na postój. Podszedł ostrożnie do Plusk i jej ucznia, zerkając na boki niepewnie. Był widoczny jak na łapie. Czuł się tak, jakby robił coś zakazanego. Gdy złamał łapę lub gdy mentor go zranił i trzeba było go składać do kupy, nikt nie miał nic do tego, że go ratują. Może i tym razem tak będzie? Nie chciał nikomu bardziej podpaść zwłaszcza, że wędrując mieli ograniczone możliwości, by przechowywać nadmiar ziół. 
- P-plusk? - miauknął do kotki, która odkładała właśnie wspomniane medykamenty na ziemię. 
Rzuciła mu pytające spojrzenie, a on czuł, że zaraz stchórzy. Weź się w garść! To nic takiego. Usiadł powoli, zaczynając zwierzać się ze swojego problemu. Nawet podrapał się, wskazując gdzie dokładnie go swędzi. Kotka powiedziała, że dość szybko się z tym upora, bo akurat miała pod łapą odpowiednie leki. Obserwował jak starła je na maść, a następnie wtarła w zainfekowane miejsce. Od razu poczuł ulgę. Musiał przyznać, że medycy naprawdę znali się na swoim fachu. Wiele im zawdzięczał. 
- Dziękuję - Skinął jej głową, szybko umykając na ubocze, by ponownie wrócić do udawania, że nie istnieję. 
Chociaż to był błąd, bo dostrzegł czekającą na niego, zmartwioną Miodunkę. Wizja polowania nagle stała się bardziej kusząca niż odpoczynek, więc gdy ta na chwilę odwróciła od niego wzrok, pobiegł w las. 

Wyleczony: Nikt

Od Krwawnika CD. Nikogo

Krwawnik dołożył drugi kamyczek, oczekując jakiegokolwiek błędu ze strony ucznia, za który będzie mógł go porządnie skarcić. Widział, że całe jego ciało drży, a łapy coraz bardziej uginają się pod ciężarem ułożonej na jego głowie stercie. Czarny musiał sięgnąć po jeszcze jeden, niewielki głazik, aby ta niewielka konstrukcja w końcu runęła. Nikt ledwo co stał, a kończyny najwyraźniej coraz bardziej odmawiały mu posłuszeństwa.
— Ah, wciąż z ciebie ciamajda — burknął wojownik i jakby nigdy nic powalił go ja ziemię. Uwielbiał patrzeć, jak ten marny wypłosz sięgał dna. — Mógłbyś się w końcu postarać i przestać sprawiać mi zawód. Nie chcę cię szkolić aż do śmierci — prychnął. Nie interesował go na ten moment sukces arlekina. Dzierżył już naprawdę sporą dawką siły, a nawet nie ukończył 10 księżyców, więc w porównaniu do niego osiągnął więcej.
Żółte ślepia spojrzały na niego z determinacją, a ich właściciel podniósł się z powrotem na łapy, przyjmując poprzednią pozycję z ćwiczeń.
— Jeszcze raz — oświadczył z powagą.
— A czy ja wydałem polecenie, abyś robił to jeszcze raz?
Odpowiedziała mu głucha cisza. Uśmiechnął się triumfalnie, mierząc ucznia wygórowanym spojrzeniem.
— Może nie chcę patrzeć więcej na twoje porażki? — parsknął, na co Nikt położył nisko uszy i garbiąc się, zwiesił łeb.
— A co byś chciał, panie? — spytał niemrawo, a Krwawnik ledwo co powstrzymał się od rzucenia mu się do gardła. Chciał wiele, ale nie wszystko, co leżało w jego marzeniach, było do zrobienia.
— Sam już nie wiem, może zaradniejszego ucznia? — rzucił z tonem głosu, wskazującym, że to coś oczywistego. Na to młodszy zareagował tylko skinięciem łba, jakby godził się ze swym losem.
Bicolor przyglądał mu się chwilę w myśleniu, nim nie westchnął głośno i przewrócił oczami.
— Dobrze, masz szansę na poprawę. Zaskocz mnie czymś. Zrób coś, co sprawi, że uznam cię za lepszego od tej całej bandy idiotów — polecił, oblizując pysk. Nudził się coraz bardziej i trzeba mu było jakiejś sensownej rozrywki.  
Liczył, że od razu dostanie niezły pokaz, jednak arlekin wpatrywał się w niego z niepewnością, rozglądając się niemrawo po otoczeniu. Przez krótką chwilę wydawało się, że w jego głowie zrodził się już jakiś pomysł, jednak momentalnie zanikł.
— Nie wiem... Co mogłoby cię zaskoczyć... — przyznał z żalem, kopiąc łapą w śniegu.
— Myśl. Myśl intensywniej, bo póki co stale mnie żenujesz — syknął. — Mam z każdym dniem coraz bardziej dosyć naszych treningów. Zero z ciebie pożytku — stwierdził oschlej, krzywiąc się z powodu coraz to niższej temperatury. Najchętniej wróciłby do obozu, jednak wpierw miał ucznia do zahartowania.
— D-Dobrze. — W końcu wstał na łapy i zaczął prowadzić mentora w nieznanym mu kierunku. Przeszedł przez ogrodzenie, czekając na kocura po drugiej stronie.
— J-jeszcze kawałek — zapewnił go, by się nie zraził i nie zawrócił.
Krwawnik westchnął ze znużenia, ale ruszył dalej za nim.
Przez moment naszła go myśl, że kocur będzie próbował zaciągnąć go z dala od terenów Klanu i ubić.
On by tak chętnie nieraz zrobił z Janowcem, kiedy w czasie treningów, odsuwali się od obozu i umykali od wścibskich spojrzeń. Ostatecznie coś go zawsze powstrzymywało. Jaka szkoda, że Nocniaki go uprzedziły z morderstwem. Staruszek i tak egzystował zdecydowanie za długo.

<Nikt?>

28 września 2022

Od Paskudnej Łapy Cd Sroczej Łapy

 Dzień mianowania nie był wydarzeniem, którego wyczekiwała. Wręcz przeciwnie, bała się tych obrzędów klanowych kotów. Zachowywali się jak totalni dziwacy! Mówili straszne formułki, zmieniali imiona na jakieś łapy, co jedynie jej się źle kojarzyło od kiedy Nastroszony postanowił bawić się w medyka… Do tego mentorzy. Mieli uczyć potrzebnych rzeczy dla wojowników, ale… Po co jej to było? I tak z niczym nie da sobie rady. Makowe Pole wyglądała na dość miłą, lecz wyparła to z myślenia. Nie mogła być miła! Żaden tutaj kot nie był miły, no może oprócz tej Mgiełki, ale też była straszna! Każdy chciał dotyku. Tak jak teraz, gdy ta starsza kotka do niej podeszła. Nie zwracała uwagi na wcześniejsze rytuały, więc nie wiedziała jak zareagować i tyle! To było normalne, że zaczęła kwilić! Inne koty wydawały się być zdziwione. Może nie rozumieli jak wiele niebezpieczeństw jest na świecie! Dopiero ktoś jej powiedział co ma zrobić, więc szybko styknęła się z nią nosem. Obrzydliwe! Czemu musiała to robić?! Życie w klanie coraz bardziej ją przytłaczało. Wolała być z mamą, w świecie, gdzie nie było tego… Tego wszystkiego.
Zestresowana rozglądała się nerwowo, jak nagle koty zaczęły krzyczeć. Jakieś chore! Czemu się tak darli z byle powodu? Jeszcze do tego zaczęli gratulować tym kotkom co miały ich uczyć, tak samo kilka z nich podeszło do jej siostry. Ona zgarbiona odsunęła się jak najbardziej mogła, w ciszy obserwując to co się dzieje. Nie chciała być przy nich wszystkich. Była w końcu od nich wszystkich gorsza, nie należało jej się tu być. Każde spojrzenie na nią skierowane wnikało w nią jak kwas, coraz bardziej powodując dreszcze. Wszyscy wydawali się oceniać to co robi, wymagać od niej czegoś. Mama tak robiła, ale… Ale była mamą, a nie obcymi kotami. Jeżeli ktoś nieznany od niej czegoś chciał, to było straszne. A chcieli, chcieli by została tym całym wojownikiem! Schyliła łebek, nawet nie chcąc się patrzeć na te wszystkie istoty, a dalej czuła jakby przenikali ją samym wzrokiem. Jeszcze mocniej zaczęła drżeć. Chciała tak bardzo wrócić! Tu było… Źle. Bardzo źle!
Spanikowana przysunęła się do siostry, co bardziej wyglądało jakby się czołgała, próbując być jak najmniejsza i nie zwracać uwagi na czyjeś spojrzenia. Dopiero przy Sroce zdołała podnieść do góry głowę, wpatrując się w jej ślepia pełna przerażenia i niemalże histerii. Musiała być cicho, musiała być cicho…
- B-BOJĘ SIĘ!- pisnęła głośno, przywierając do kotki.- T-tu j-jest t-tak d-dużo k-kotów! O-oni w-wszyscy s-są s-straszni! R-robią n-na n-nas r-rytuały! P-powiedzieli, ż-że m-mamy się u-uczyć j-jak b-być w-wojownikiem, a-ale j-ja i tak n-nie d-dam r-rady! Ch-chcę d-do m-mamy! D-do m-mamy, d-do mamy!- zaszlochała, przytulając się zapłakana do siostry, wykorzystując jako swoją chusteczkę.- T-tam b-było l-lepiej! T-tu m-mówią o-o j-jakichś g-gwiazdkach i t-tak d-dalej! M-mój… K-kolega b-będzie t-też z-zły na mnie, b-bo j-jestem u-uczniem! 
Sroka już miała coś powiedzieć, jednak ta w porę ją przekrzyczała.
- Cz-czemu t-tu m-musimy b-być?! N-nie l-lubię t-tego! I-i j-jeszcze i-idziemy g-gdzieś, n-nawet n-nie w-wiem g-gdzie! P-przy m-mamie b-było l-lepiej!

<Sroka?>

[przyznano 5%]

Od Zajęczej Łapy

Ten marsz wyjątkowo ją zmęczył. Szli przez spory czas na otwartej przestrzeni, nim na nowo na ich drodze nie pojawił się las. Słońce porządnie sparzyło im wszystkim grzbiety i gdy tylko znaleźli się w cieniu, zewsząd dało się usłyszeć oddechy pełne ulgi i wdzięczne szepty w stronę przodków zmieszane z przekleństwami, bo w końcu to oni kazali iść im takimi ścieżkami.
Vanka otrzepała się z osiadłego na jej futrze kurzu i przyspieszyła znacznie kroku, widząc rzekę. Jej poziom był niski, ale liderzy zezwolili na krótką przerwę i wzięcie kilku łyków. Sami zapewne byli spragnieni, więc ciężko było określić, czy werdykt wyszedł z troski o klan, czy o nich samych.
Pochyliła się ku tafli i wzięła kilka dużych łyków. Jednocześnie ślepia zawiesiła na własnym odbiciu. Obraz zafalował, gdy obok niej zjawiła się druga postać. Zanurzyła ona łapę w wodzie i przystawiła ją do pyska, pijąc w ten sposób.
Zając wyprostowała się, patrząc z zaskoczeniem na szylkretkową posturę. Miała dużo miejsca nad brzegiem, a w tym momencie zdecydowanie naruszała jej przestrzeń osobistą.
— Nie przeszkadzam ci? — mruknęła smętnie w jej stronę, strosząc lekko futro.
— Nie, ale miło, że pytasz — odparła spokojnie, ponownie wykorzystując swoją metodę na picie. Liliowa obserwowała to z lekkim obrzydzeniem.
Nie miała nic do niej. Kojarzyła, że Cedrowa Łapa była miłą i przyjazną istotą, a wraz ze swoją siostrą stanowiły nierozłączny duet. Przez to, że czarna była teraz sama, czuła lekkie zaskoczenie. Rozejrzała się mimowolnie za kremowym futrem, ale nie dostrzegła go w swojej okolicy.
— Gdzie zgubiłaś Pszczelą Łapę? — spytała wprost, bo takie domyślanie się na siłę nic jej nie dawało.
Żółte ślepia zmierzyły ją leniwym spojrzeniem, a nosem wskazała wspomnianą kotkę. Ta biegała właśnie wokół Makowego Pola, a jej pysk energicznie drżał, najpewniej dzieląc się jakimiś opowieściami.
Zając zamarła w bezruchu, widząc, że łapy tej dwójki kierują się w ich stronę. W trójkę otaczające ją kotki stanowiły bandę przyjaciółek, a ona nie chciała stawać się częścią ich grupy.
— Cedr, nie uwierzysz, czego się dowiedziałam! To znaczy, Mak mi to powiedziała, ale... — urwała, dostrzegając gapiącą się na nią z zainteresowaniem uczennicę. — O hej Zając, co tam u ciebie?
Vanka przewróciła oczami. Ta zmiana tematu jej się nie spodobała, chciała dowiedzieć się, o czym to trio miało zamiar rozmawiać. Jeśli mają jakieś ciekawe informacje, to nic nie stało na przeszkodzie, aby powiększyć ich grono do czterech kotów.
— W porządku, czego tam ciekawego się dowiedziałaś? — zapytała.
Kremowa zawahała się, patrząc dyskretnie na srebrną wojowniczkę. Mak wzruszyła ramionami.
— Nie wiem, czy chcesz wiedzieć, tu chodzi o twojego ojca...
— Nie mam ojca — przerwała jej z lekkim sykiem. — Nie stawiaj mnie obok tego zdrajcy, nie jestem z nim pod żadnym względem spokrewniona — rzuciła smętnie, krzywiąc się.
Pszczela Łapa wydawała się zaskoczona jej słowami, aż w końcu pokiwała ze zrozumieniem głową.
— W takim razie mogę mówić. Podobno bardzo klei się do zastępcy i to nie tak, że po prostu chodzi za nim i próbuję mu się podlizać, tylko ostatnio przytulił się do niego na oczach Wzburzonego Potoku i Orzechowego Serca i płakał mu w futro. Rudzikowy Śpiew jest podobno gejem, więc wiesz, może próbuje go poderwać dla własnych korzyści, albo coś poważniejszego jest na rzeczy — wyjaśniła. — Kiedyś podobno dostał od zastępcy buzi w czółko.
Uczennica Kruczej Gwiazdy zastygła w bezruchu. Nie słuchała dalszej dyskusji koleżanek, które zaraz to zmieniły temat. Wzrokiem starała się odnaleźć rude futro, a gdy wypatrzyła je, próbowała znaleźć ojca. Zdradziecka Rybka był aż tak żałosny, by zmieniać partnerów co krok? A może zza czasów związku z jej matką robił już to i owo na boku?
Wbiła pazury w podmokły teren brzegu. Wiedziała, że był zdrajcą dla klanu, ale nie spodziewała się, że w sprawach sercowych bywał również podły. Co on chciał w tym momencie uzyskać, dostęp do władzy?
Czuła do niego coraz większy wstręt. Pod każdym względem coraz bardziej zasługiwał na śmierć.

[przyznano 5%]

Od Gęsiej Łapy

 *dawno temu, dłuuugo przed wymarszem*
 
Gęsia Łapa pierdolnął z całej siły w powalony pień drzewa, który porósł już mchem. Z pyska ucznia wydobył się wrzask, gdy jego kości trzasnęły pod wpływem siły upadku. Oderwana od pnia sosny gałąź gruchnęła wprost na tylną łapę ucznia, który siłą woli powstrzymywał łzy, by tylko nie zrobić z siebie pizdy przed idolem. 
Dysząc ciężko, zsunął się niemalże bezwładnie na ziemię, gdy mroczki zatańczyły mu przed turkusowymi ślepiami. Krew zabrudziła jasne, niemalże białe srebrzyste futro, kapiąc również na trawę.
— Kurwa, kurwa, kurwa... — syczał szpetnie, próbując się podnieść. Uczeń wydał z siebie głośne stęknięcie, gdy postawił prawą, tylną łapę.
— Gęsia Łapo! — Chłodny Omen pomógł mu utrzymać równowagę, by ten nie wyrżnął się na pysk, tracąc równowagę. Kończyny drżały mu, gdy tylko próbował się poruszyć. — Uważaj, masz złamaną łapę... — prychnął na słowa ulubionego idioty. Nie mniej, zrobiło mu się ciepło na serduszku, że ten tak się o niego martwi. Powstrzymał się, żeby tylko nie wtulić pyska w miękkie futro przy Mrocznej Gwieździe. 
— A pierdolisz, czuję się świetnie, jak zawsze — obruszył się, natychmiast napinając mięśnie i ruszając przed siebie, byleby tylko udowodnić temu półgłówkowi, że przecież nic sobie nie złamał. Oj, jakże się mylił. Niemalże zaraz po odsunięciu się od boku rudego, wyrżnął pyskiem prosto w grunt, sycząc wściekle, zaraz jednak mu przeszło gdy tylko zobaczył kość wystającą z jego prawej, tylnej nogi.
— Co do- — sapnął, czując jak robi mu się gorąco.
— Chłodny Omenie, zabierz go do obozu, już. Złamanie otwarte nie może być bagatelizowane — skinął łbem. Dopiero słysząc polecenie lidera, posłusznie wrócił do obozu.

[przyznano 5%]

Od Nikogo cd Lukrecji

To było takie dziwne... Ta błogość, latanie jak na chmurce. Jego ciało było wręcz zrelaksowane. Kocimiętka działała na niego dość niezwykle. Przyniosła mu upragnione szczęście i spokój. Nie spodziewał się jednak, że straci nad sobą kontrole. Nie miał pojęcia co mówił i czynił. Cieszył się chwilą. To było jak sen, coś na co nie miał wpływu. Kocur obok był krzakiem kocimiętki. Zielona sierść, wystające gdzieniegdzie listki... i ten cudowny zapach. Nic dziwnego, że wzięło go na lizanie. Ślinka mu już ciekła po pysku. Tak bardzo chciał go spróbować. Zjeść... Zobaczyć, czy w smaku jest podobny co roślina... Powstrzymał się jednak przed skubnięciem go w szyję i oderwaniu soczystego kawałka mięsa, bo ten się zaśmiał. Łaskotał go? To spowodowało, że sam wybuchnął śmiechem, natychmiast przestając. To było takie fajne? Nie spodziewał się, że bycie zjadanym przez kogoś, sprawiało tyle radości! Również chciał się o tym przekonać, nadstawiając swoją szyję arlekinowi. 
— Łaskocze? A mnie połaskocz. Też chcę. — zachęcił go.
Lukrecja liznął go po szyi, a potem po łapie. Czekał na ból i tą radość, którą czuł kremowy, ale nic takiego się nie stało. Chyba nie miał łaskotek... 
— Smaczny jesteś — zamruczał do niego.
O! A jednak się mylił! Najwidoczniej smakował wybornie. Głupkowaty uśmiech nie schodził mu z pyska. Obaj byli pysznymi daniami, lecz nie wiedział jak dobrać się do mięsa, nie przerywając tej chwili. Za bardzo mu się podobało spędzanie czasu obok kocura, by nagle to skończyć. 
— Wieeem. — Posłał mu figlarne spojrzenie. — Ty też. Ale nie ziem cię, bo bym tęsknił — Dał mu całusa w pyszczek.
Tak. Bardzo by tęsknił. Chciał jeszcze go nieco poprzytulać. Nacieszyć się tą chwilą. Póki trwała. Nie chciał znów zatapiać się w smutkach i patrzeć na każdy dzień z bólem. Teraz to co czuł, było najlepszym przeżyciem, którego pragnął. 
— Ja też, moja kocimiętko — zaśmiał się cicho Lukrecja, całując go w nos. 
Serce mu szybciej zabiło, a pysk rozpromienił. On... On go kochał! Chyba też to czuł. Nigdy nie był tak szczęśliwy jak teraz. Nawet Miodunka nie potrafiła wyzwolić w nim takich pokładów emocji. Nie orientował się, że jego stan mógł być wywołany rośliną, która wpływała na niego dość intensywnie. 
— Też cię kochaaam — Znów go polizał, mrucząc z zadowoleniem. — Kocham... tak mocno! Że... że... — język mu się zaczął plątać. — No że! Że kocham cię! 
W zasadzie to już nie wiedział co miauczy. Czy już mówił jak go kochał? Chyba tak. W zasadzie czemu tak się robiło nagle ciemno? Och, nie. To tylko on zamknął oczy. Otworzył je szybko, patrząc na wiszący nad nim pysk. 
— Jesteś taki kocimiętkowy, smaczny, pachnący i zielony — opisywał kocur, patrząc mu w oczy. — Kocham cię, bardzo!
— Ty też kochany — miauknął, wtulając się w jego futerko. — I mięciutkiiii. — Owinął swój ogon o jego.
Ten jednak nie zamierzał zostać jego mchem do spania, bo zaraz wyrwał się z jego objęć i zaczął od niego uciekać. To znaczy, próbował, o mało nie zabijając się o własne łapy. To było dziwne i niezrozumiałe, dla jego wolno przyswajającego wszystko umysłu. 
— Goń mnie! — zawołał, zachęcając go. — Zobacz, uciekam!
— Nie uciekaaaj — Również się zerwał, wywracając po drodze, lecz chwiejnie ruszył za uciekającą kocimiętką. — Nie zostawiaaaj. Ja potrzebuje ciebieee. Jesteś moim szczęścieeeem. — biadolił. 
Lukrecja chwiał się na własnych łapach, wpatrując w nadchodzącego kocura. Szczerzył się głupio, machając ogonem. 
— No chodź... Szyb- — pisnął, wpadając w krzaki. — Tutaj jestem, widzisz mnie?
Jego obiekt, za którym podążał nagle zniknął. Nie miał pojęcia gdzie, ale głos naprowadził go na odpowiednie tory. Dojrzał nawet kawałek jego białej sierści, który prześwitywał przez gałązki. 
— Taaak! Jesteś krzakiem kocimiętki — miauknął, kiwając się na łapach, zmierzając do rośliny. Obwąchał ją, odnajdując zapach swojej zguby i wskoczył tam za nim. — Mam cię!
Upadł mu wprost pod łapy, zaskoczony orientując się, że został pojmany i ponownie polizany w szyję. Kremowy zaczął zwijać się ze śmiechu.
— Mój ulubiony kocimiętek — chichotał, tuląc się do jego łapy.
Nie miał pojęcia jak awansował do tej roli, ale nie czuł się z tego powodu dziwnie. Już czuł się niczym krzak. Trzeba było nim najwidoczniej być, skoro już został nazwany. 
— Jak ulubiony to... to chcę być nim na zawsze! — Walnął się obok niego ze śmiechem. — Ja kocimiętek, a ty kocimięciuś — Zamruczał, znów tuląc się do jego miłego futerka.
— Tak, właśnie! — wołał, tuląc się do niego coraz bardziej. — Właśnie, tak teraz będzie — powtarzał.
— Tak. Na zawsze. — Jego pysk zapadł się w jego sierści. — Mmmmm... Jesteś cudowny. Prawdziwy boski kocimięciuś.
Lukrecja zrobił to samo, usilnie próbując złapać swoim ogonem ogon czarnego arlekina. 
— Przysuniesz się do mnie bliżej? — proponował, uśmiechając się.
— Mhm — zgodził się, przytulając tak blisko, że wręcz scalili się w jeden kłębek sierści. Objął go łapami, pozwalając na złapanie swojego ogona przez jego ogon. — Teraz jesteśmy razem kocimiętką — powiadomił go, znów czując, jak lepią mu się oczy. 
— Jedną, ogromną kocimiętką — miauczał w kółko krzak przed nim, który przytulił się do niego najmocniej jak umiał, liżąc go w pysk. — Fajnie teraz, co? — zaśmiał się.
— Tak. Fajnie. — Uśmiechnął się głupkowato. — Lubię buziaczki — dodał jeszcze, całując go po pysku i przymykając oczy, po chwili zapadając w upragniony sen.

***

Ocknął się wtulony w czyjeś  futro. Pierwsze co pomyślał to, że to Miodunka, ale pachniało tak ładniej i milej. Uchylił oko, a widząc biel futra, aż za dużo bieli, zmarszczył czoło. To nie była ona. Uniósł głowę, wbijając zaskoczony wzrok w Lukrecję. C-co?! Co oni robili?! Spali razem?! Spalił się ze wstydu, czując jak robi mu się gorąco. Co oni najlepszego zrobili?! Ta kocimiętka to jednak był błąd! 
— L-l-lukrecja? — pisnął, wybudzając kocura ze snu.

<Lukrecjo?>

Nowi członkowie klanu gwiazdy


PIERWSZY BRZASK
 Powód odejścia:
decyzja właściciela
Przyczyna odejścia: Starość

Odszedł do Klanu Gwiazdy! 

Powód odejścia: decyzja właściciela
Przyczyna odejścia: Starość

Odeszła do Klanu Gwiazdy!

Od Nastroszonego cd Paskudy (Paskudnej Łapy)

Że też musiało jej się coś stać w te łapy! Berek był fajny. Po ciągłym wiszeniu w pysku wojownika, chciał nieco pobiegać, aby rozprostować łapy. Potrzebował tego. Takiej dawki ćwiczeń w postaci zabawy z Paskudą. Ale ona jak zawsze, nie potrafiła zrobić czegoś raz a porządnie. Na dodatek nie chciała iść do więzienia, gdzie pomagano takim ofermą życiowym, pozbyć się bólu i innych dolegliwości. To wszystko psuło. Kotka nie mogła być kaleką, no bo z kim będzie mógł się ganiać? Kto będzie spełniał jego rozkazy? Miał nieironicznie tylko ją. Dlatego też, wpadł na genialny pomysł upewnienia się, czy było aż tak źle jak mówiła. 
Gdy z ulgą położyła się na ziemi i wyciągnęła przed siebie łapy, usiadł i zaczął przyglądać się jej kończyną. Na jego oko były normalne. Nic z nich nie ciekło. Co niby ją bolało? Może jej się tylko to wydawało? Znów robiła z siebie kalekę, byle tylko się z nim nie bawić? Dotknął ich swoją łapą, sprawdzając jak kotka na to zareaguje.
Pisnęła głośno, skrzywiając mordkę.
O rany. Rzeczywiście ją bolało! Czyli to nie był blef! Spojrzał na boki. Przydałoby się, by ktoś ją niósł, gdy znów zaczną podróż. Nie mogli jej przecież zostawić gdzieś w tyle. Musiał dbać o swoją przyjaciółkę. 
- Wiesz... Chyba cię popsułem. Nie chciałem. Powiem mamie, by ktoś cię niósł, jak znów wyruszymy... - powiadomił ją. 
Czekoladowa lekko zasmuciła się, słysząc jego "diagnozę". 
- P-popsułam się? J-już nie m-mogę ch-chodzić?
- Niestety nie możesz. Bawić się też. Nie wiedziałem, że to się stanie. Wtedy zaproponowałbym ci inną zabawę - miauknął naburmuszony.
Wychodziło na to, że to była jego wina, lecz nie zamierzał się do tego przyznawać. To Paskuda była taka delikatna. Niczym kwiatek, który z łatwością dało się podeptać, bo uginał się pod ciężarem ciała. Było to z jednej strony fascynujące, bo nie widział aż tak żałosnej istoty w całym swoim życiu, a z drugiej pragnął, by każda kotka była niczym leżąca mu u stóp czekoladowa. Być może wtedy Zajęcza Łapa byłaby tam, gdzie jej miejsce. 
- J-jak t-to?!- pisnęła przerażona.- A-ale t-to t-tylko t-trochę b-boli!- miauknęła.
Och? Zgrywała silną? Że ją nie bolało? A kto darł się przed chwilą tak, jakby ją zarzynano? Nie wmówi mu, że Klan Gwiazdy! 
- Trochę? - Znów ją dotknął, oczekując głośnej reakcji na zadany ból, by potwierdzić i pokazać jej, że z niej przebrzydła kłamczucha! 
Tak jak się spodziewał, kotka załkała cicho, czując ucisk na łapie, lecz powstrzymywała się od głośniejszej reakcji, co go zaskoczyło.
- W-widzisz?
Co miał widzieć? Że się mu stawiała? Opierała? Chciała wmówić, że z nią w porządku? Nie z nim były te numery. Zaraz sam jej pokaże, że wcale nie było z nią dobrze. Chwycił jej łapę w pysk, zaciskając na niej zęby, patrząc w jej oczy z figlarna iskierką w oczach. To już musiała poczuć. 
Wrzasnęła przerażona, zaczynając jeszcze bardziej płakać.
Puścił jej łapkę, patrząc na jej ból z satysfakcją i dziwnym mrowieniem w piersi. To było dziwne, ale przyjemne uczucie. Budziło w nim ciekawość. Co dokładnie w nim to wywoływało? Krzywdzenie jej, a może widok jej zapłakanych ślepi? 
- Widzę, że boli bardzo, a nie trochę - wytknął jej to.
Siorbnęła nosem, wpatrując się w niego skołowana.
- B-bo m-mnie u-ugryzłeś!
A tam zaraz ugryzł. Tylko ją nieco zmotywował do przyznania mu racji. Powinna być wdzięczna, że nie pokusił się o coś więcej. Mógł z łatwością pozbawić jej sierści! Takie pomysły musiał jednak zepchnąć na drugi plan. Zaraz zaczęłyby się pytania czemu wyłysiała. No i co by się stało? Zabraliby ją do więzienia na zawsze! 
- Zacisnąłem tylko zęby! Lekko! To nie było mocno! - Znów dotknął łapą jej łapy. - I co? Boli czy nie boli? - zapytał, czekając na jej twierdzącą odpowiedź. 
- T-to było m-mocno!- krzyknęła, znowu czując ból.- I-i n-nie! W-wszystko j-jest d-dobrze!
Jej odpowiedź była zaskakująca. Przecież widział jak było naprawdę, a ta wręcz go chciała przekonać co do tego, że się mylił. Normalnie głupia! Czyżby lubiła ból? To... Było ciekawe spostrzeżenie. Musiał się tego dowiedzieć. W tym celu trzeba było kontynuować badania. 
- Dobrze? - miauknął, obserwując jej pysk z uwagą, niezbyt wierząc w to co mówiła. - Ale płaczesz. Więc nie boli? - dopytał, ocierając się o jej łapę pyskiem.
- N-nie, n-nie b-boli!- pisnęła, chcąc ukryć swoje prawdziwe odczucia, jednak nadaremno. 
Widać było wszystko klarownie i jak na łapie, że to ją bolało. Ale to było takie fascynujące! Kłamała, ale i tak ją dręczył, czując dreszcze i dziwne uniesienie w piersi. Na dodatek nie mogła uciec, bo się popsuła! Oznaczało to... że mógł dalej poeksperymentować.
- A teraz boli? - Nacisnął łapą na jej łapę.
Krzyknęła przeraźliwie, a go aż zamrowiło. Sierść mu się nastroszyła, a serce przyspieszyło. Głupi uśmieszek pojawił się na jego pysku, a uniesienie, które spowodowała, dość szybko opadło. 
- Teraz chyba boli - zaśmiał się, zerkając na boki, bo zapomniał się, że przecież ktoś mógł się nimi zainteresować. Jeszcze tego było im trzeba! Na szczęście nikt nie zwrócił na nich uwagi, a nawet jeśli, to przywykli do krzyków Paskudy. Darła się kilka razy dziennie, każdy na pewno od tego ogłuchnął.  - Ej ciszej! Bo znów ktoś przyjdzie! - wolał jednak dmuchać na zimne. 
- N-n...- wymamrotała cicho. - N-nie b-boli...
Nie boli? Ale była uparta. Podobało mu się to! Jak i ta cała zabawa, w której brali udział. Musiał bawić się z kotką w to częściej. To było coś, co obojgu sprawiało radość! Wcześniejsze rzucanie mchem oraz rozkazy, nie podeszły czekoladowej do gustu, a to? Normalnie jej nie poznawał. Zdawało mu się, jakby odżyła. Jakby rozwinęła skrzydła!
- A teraz boli? - Położył się na niej.
Zacisnęła zęby, wydając z siebie tylko ciche syknięcie, a na jej łapy spadło kilka łez.
- N-nie! N-nie b-boli! N-naprawdę!
Zamruczał, bo znów zdobył przytulasa od Paskudy! To podobało mu się znacznie od rozkazów, bo tam ciągle się na nią darł i denerwował. A tu kotka nieźle się wkręciła. 
- A teraz? - Wstał, po czym skubnął ją w łapę.
Zawyła cicho.
- Nie, nie, nie!- pisnęła.- N-nie b-boli! P-przestań s-sprawdzać!
Jak to miał przestać? To jednak jej się to nie podobało? Przecież gdyby tak było, to by mu przecież powiedziała, że boli i na tym temat by się urwał. Co za głupia Paskuda. Może grała z nim w jakieś gierki? Może lubiła zaprzeczać, bo czuła się lepiej? 
- Ale bawimy się w medyka. A medyk musi sprawdzać, bo troszczy się tak o klan - wyjaśnił jej zadowolony. Podszedł pod jej głowę, patrząc jej wprost na pysk. Otarł łapką jej łzy. - To ze szczęścia, że nie boli? - zapytał, patrząc w jej oczy. 
Energicznie pokiwała łebkiem, próbując opanować drżenie ciała, gdy kocurek się zbliżył.
- T-tak! D-dokładnie! J-jestem c-całkowicie z-zdrowa!
Fascynacja jej osobą tylko się pogłębiła. 
- Wiesz, że jesteś cudowna? Teraz to jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi! - miauknął z entuzjazmem. - Nigdy czegoś takiego nie widziałem, ale ci się to podobało! Prawda?
Z paniką spojrzała na kociaka, próbując opanować szalejące serce. Dostrzegał to w rytmie jej oddechów. Jego ciało również szalało od nadmiaru emocji jakie czuł. 
- T-tak...
- A mi się podobało, gdy to ci robiłem! - wyznał. - Też to czułaś? Te emocje? Były ekstra, nie?

<Paskudo?>

Od Zajęczej Łapy CD. Zdradzieckiej Rybki

Spojrzała na niego z politowaniem. Jak zwykle nie potrafił utrzymać rozmowy na poziomie, jego brak jakichkolwiek sensownych argument wręcz załamywał ją. Tacy jak on powinni mieć dożywotni zakaz uczęszczania na zgromadzenia. Z prawdziwymi Nocniakami podyskutować nie potrafił, za to Burzakom wyśpiewałby zapewne wszystko, co tylko chcieliby wiedzieć.
— Nie masz nic do powiedzenia? — zapytała ze znużeniem. — Można się było tego po tobie spodziewać. Skoro i tak nie używasz języka, to dlaczego by ci go nie wyrwać? — prychnęła, uderzając ogonem o ziemię. Z satysfakcją obserwowała, jak wzniesiony do góry kurz osiada się na jego czekoladowym futrze. I tak od dawna widać było, że przestał o siebie dbać, więc ten dodatkowy brud wiele nie zmieniał. Jego pozlepiana sierść natychmiastowo zjeżyła się.
— Używam. Jednak z tobą już skończyłem rozmowę — przypomniał jej, nie reagując na nią, dalej tkwiąc odwrócony do niej tyłem.
Zastrzygła uszami, prostując się dumnie. Zdrajca nie miał najwyraźniej na nic sił i próbował ją przepłoszyć ze swojego otoczenia, jednak ona dopiero zaczynała się z nim bawić, więc nie zamierzała dawać mu spokoju.
— A to dlaczego? Powinieneś słuchać słów mądrzejszych. Zresztą, sam udowadniasz, że nie nadawałeś się na ojca, skoro nie potrafisz rozmawiać z własnymi dziećmi — stwierdziła. Zaraz to na jej pysk wkradł się zwycięski uśmiech. — Chociaż spójrz na to inaczej. Ze swoim ukochanym synkiem mógłbyś porozmawiać, droga do niego nie jest wcale taka trudna — zauważyła.
Zadrżał, biorąc głęboki oddech.
— Nie chciałem być ojcem -— wyznał, strosząc się. — Nie wspominaj go! Nie masz prawa! — Pociągnął nosem. — On... On już jest w lepszym miejscu z moim dziadkiem. Nie pogadam z nim... Nigdy... Przenigdy... — zaniósł się szlochem.
Parsknęła z poirytowaniem. Tak bardzo lubił powtarzać o Jesionowej Gwieździe. Czasami brzmiał, jakby miał na jego punkcie niezdrową obsesję, a fakt, że nadał takie imię synowi, o czymś świadczył. Ona w końcu został a nazwana tak, jak lider innego klanu, który się nad nim znęcał.
— Myślisz, że ktokolwiek, kto był z tobą spokrewniony, nie trafi tak jak ty do Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd? — wysnuła swoją myśl. — Błagam cię, nikt nie wpuści kogoś twojego pokroju na Srebrną Skórę. Twój ukochany synalek nie przysłużył się na tyle światu, by tam trafić. Był bezużytecznym pasożytem wyżerającym klanowi zapasy. Trafił więc tam, gdzie jego miejsce i gdzie wkrótce i ty zawitasz — rzekła pewnie, mimowolnie wysuwając pazury. Gdyby tylko mogła, rozszarpałaby go tu i teraz. Zdrowy rozsądek zabraniał jej jednak narażać się na wygnanie w tak młodym wieku. Koty w tym klanie nie rozumiały jeszcze, że zdrajców należy tępić i mogłyby źle zareagować na taki czyn.

<Zdradziecka Rybko?>

[przyznano 5%]

Od Zajączka(Zajęczej Łapy) CD. Mgiełki

Uniosła zaskoczona brew, patrząc z zainteresowaniem na młodszą kotkę. Co ją obchodziło jej samopoczucie? Była typowo słodką do usrania istotką, czy tylko zgrywała ciekawską optymistkę?
— Dobrze. Jeszcze chwila, a opuszczę to miejsce i oficjalnie będę mogła się poszczycić rangą ucznia — oświadczyła dumnie, czując się w tym momencie od kogoś lepsza. Może i nie powinna porównywać się do młodszych, którzy kiedyś również zajdą tam, gdzie ona, ale na ten moment nikt jej tego nie zabraniał.
Spojrzała z wyższością na niebieską, której ślepka aż zabłyszczały od tej informacji.
— Też bym chciała już być uczniem! — miauknęła podekscytowanie. — Będę się starać, by być najlepsza, wiesz? — zapytała zadowolona.
— Ja tak samo — odparła Zając, choć wiedziała, że każdy tak mówi. Ona jednak miała swoje dodatkowe powody. — Uważam, że kotki powinny być bardziej doceniane i czas niektórym zarozumiałym bucom pokazać, że stać nas na więcej — dodała z powagą.
— No pewnie! Wierzę, że będziesz wspaniałą wojowniczką — wymiauczała radośnie, zapominając już najpewniej o tym, dlaczego zaczęła z nią rozmawiać. Vance to pasowało, bo Nastroszony nie powinien nikogo interesować.
— O, to miłe — rzekła z o wiele pogodniejszym tonem głosu. — Ty też masz dobre zadatki, da się z tobą normalnie rozmawiać i nie awanturujesz się o byle co jak twój brat.
Mgiełka niby skinęła spokojnie głową, jednak zaraz zapytała o to, czego Zajączek nienawidziła w sobie najbardziej, a nie miała na to żadnego wpływu.
— A w ogóle to słyszałam, że twój tata jest zdrajcą, to prawda?
Skrzywiła się, nie patrząc nawet na nią. Te ubliżające jej informacje zbyt szybko się rozchodziły.
— Nie jest moim ojcem, nie przyznaje się do niego — odparła. — Ale wiem, o kogo ci chodzi.
Młodsza mrugnęła dwa razy, patrząc na nią ze zdziwieniem.
— No wiesz, ja tam nie mam tatusia. Znaczy mam, ale innego. — Wyszczerzyła ząbki w niewinnym uśmiechu.
Zając niezauważalnie przewróciła oczami. To przekonanie o gwiezdnym rodzicu było dla niej absurdalne, ale z tym potomkiem Tulipan wolała zachować lepsze kontakty.
— Ja wolałabym czasem nie mieć go w ogóle — rzuciła od niechcenia.
— Aż tak źle? — zdziwiła się, marszcząc brwi.
— To trochę wstyd — odparła niewzruszona. — Każdy ocenia cię przez błędy rodzica i uważa, że będziesz taki sam jak on — stwierdziła oschlej. Jej matka była ładna i mądra, mogła mieć każdego, a wybrała takiego pacana.
Kocię mruknęło coś pod nosem, przekrzywiając łebek.
— Chyba nie wiem, jak to jest — pisnęła praktycznie sama do siebie.
— Dobrze dla ciebie — odparła przelotnie. — Doceń spokój, jaki masz.
— Może... — wymruczała zamyślona. — Dobrze Zajączku, ja już pójdę do mamusi, bo się zagadałyśmy! — miauknęła weselej skocznym krokiem oddalając się od vanki, która odetchnęła z ulgą. Chociaż z nią się nie pokłóciła.

***

Zajęcza Łapa zgrabnie przeskoczyła nad stertą kamieni, kierując swe kroki w stronę niebieskiego kocięcia. Mgiełka nie była już taka mała, jak przy ostatniej z ich rozmów. Coraz bardziej zaczynała przypominać materiał na ucznia i to takiego, co nie przyniesie im wstydu. Nie to, co jej brat, który nieustannie próbował udowodnić swej matce, że vanka uczyniła mu krzywdę.
— Cześć! — rzuciła pogodnie do obserwującej w skupieniu otoczenie kotce. — Na co tak patrzysz? — zagadnęła, próbując wrzucić na pysk najdelikatniejszy uśmiech, na jaki było ją stać.
Czuła na sobie pełen pogardy wzrok Tulipanowego Płatka. Karmicielka po ostatnich razach z pewnością nie wiedziała, co o niej myśleć i, czy to, co mówiła o Nastroszonym, było prawdą. Jeśli liliowa udowodni, że nie ma nic tak naprawdę do jej dzieci i potrafi dogadać się, chociaż z jednym, to istniała spora szansa, że wkopie kocurka w niezłe bagno.

<Mgiełko?>

[przyznano 5%]