Niczym cień przemykałam przez zarośla, łapy stawiałam nie wydając żadnych dźwięków zważając by nie nadepnąć na gałąź czy wystający korzeń. Nie chce przecież obudzić całego obozu, właśnie minęłam legowisko lidera, znieruchomiałam kiedy usłyszałam ciche ziewnięcie kocura. Stałam sparaliżowana przez chwile, kiedy stwierdziłam że zagrożenie wykrycia mnie chodzącej w nocy po obozie minęło ruszyłam zdecydowanie szybciej. Przecisnęłam się przez tunel kolcolistu. Znalazłam się w ciemnym lesie, panowała mroczna atmosfera, strach zawiązał mi supeł w żołądku. Cholera! Nie mogę się bać! Zebrałam w sobie odwagę i ruszyłam w głąb mrocznej puszczy.
Wszędzie leżały kupki złocistych liści, jednak nie czas zachwycać się nimi. Muszę znaleźć Drozda zanim wstanie dzień. Blask księżyca jako jedyny towarzyszył mi w tej wędrówce, to on rozświetlał mi drogę czuwając nad losem wyprawy. Co chwile miałam wrażenie że coś na mnie patrzy, odgłosy zwierząt prowadzących nocny tryb życia nie pomagały. Szelest, cichy szelest w krzakach obok. Odwróciłam się w stronę hałasu. Serce biło mi szybciej, oddech był przyspieszony i płytki a moje oczy spoglądały tylko w miejsce zarośli. Dźwięk się powtórzył, był głośniejszy i widocznie to “coś” zbliżało się do mnie. Uspokoiłam nerwy i przyszykowałam się do ataku, przypomniałam sobie o opowieściach matki na temat borsuka przed którym uratowała tatę. Błagam żeby to była zwykła wiewiórka… Stworzenie było blisko, czułam już uczucie zaciskających się szczęk borsuka na moim karku. Jednak gwiezdni mieli inne plany, z krzaków wyskoczyło spore zwierze, nie wiem czym było. Nie przypominało myszy, zająca ani nawet lisa czy borsuka. Było wielkości dwóch króliczych skoków (koło 80 - 85 cm). Nie zaatakowało, po prostu obiegło, zrobił kilka skoków na swoich szczudłowa tych nogach i już go nie było (dla nieogarniętych była to łania). Wróciłam do poszukiwań. Przemykałam między drzewami, księżyc powoli schylał się ku zachodowi. Trzeba się pospieszyć, mogą zobaczyć że nas nie ma a to się nie skończy dobrze. Byłam zaraz przy wrzosowisku, wszędzie było błoto. Od kilku dni ciągle pada, więc w śladach rozmokłej ziemi było łatwiej wytropić ślady ofiary. Zobaczyłam drobne ślady kocich łap, odciśnięte na zaschniętej glinie. Droździa Łapa! Znalazłam go! Ślady urywały się przy małym strumyku płynącym przez środek wrzosowiska, pewnie chciał zmylić jeśli ktoś by miał go szukać. Podbiegłam do kamyka który wystawał znad tafli wody, skoczyłam ale musiało coś się stać. Łapa mi się osunęła i spadłam do lodowatej wody, była płytka więc nic mi się nie stało. Wstałam i otrzepałam futro od zimnej cieczy. Nie chciałam narazić się na kolejną stratę równowagi i przebrodziła na drugi brzeg. Energicznie poruszałam łapami żeby były jak najbardziej suche. Zauważyłam ślady kota, znów ruszyłam ich tropem. Doprowadziły mnie do jakieś nory, chyba kiedyś należała do borsuka lub lisa.
korytarz robił się coraz węższy, byłam drobnej postury więc spokojnie zmieściłam się pod grubą warstwą ziemi. Sufit (wiem ze koty nie wiedzą co to) co kilka kroków osuwały się tworząc zagrożenie zasypania żywcem. Po chwili zaliczyłam bliskie spotkanie z ścianą, jak mogłam jej nie zobaczyć? Rozejrzałam się i zobaczyłam że nora idzie dalej w innym kierunku. Po kilku następnych minutach marszu w kompletnej ciemności w oddali zobaczyłam światło. Przyśpieszyłam i po chwili znajdowałam się na małej polance obrośniętej paprociami. W moje oczy rzuciła się drobna, kocia sylwetka. Kot wpatrywał się w znikające już z nocnego nieba gwiazdy. Od razy poznałam w nim Droździą Łapę. Zatrzymałam wzrok na nim a cisze przerwał cichy głos kotka.
- Dlaczego jestem taki słaby? Dlaczego jestem taki tchórzliwy? Przodkowie z Klany Gwiazdy, odpowiecie mi? - smutny głos kocura wzbudził we mnie nieznane dotąd uczucie, a mianowicie współczucie.
Przypomniały mi się te wszystkie złe rzeczy co mu mówiłam, zawsze byłam wredna i arogancka. Byłam wtedy zbyt zaślepiona swoją zajebistością żeby brać pod uwagę uczucia i samopoczucie innych. Po policzku spłynęła mi samotna łza, spuściłam wzrok. Cicho zbliżyłam się do brata. Miał zamknięte oczy więc nie zobaczył jak siadam obok niego, oparłam głowe o jego ramie. Kocur odskoczył przerażony, spojrzał na mnie z mieszanką przerażenia z zaskoczeniem.
- Słoneczna Łapo! Co tutaj robisz?! - krzyknął wystraszony zmianą mojego nastawianie do niego. Oddech miał szybki i płytki a serce waliło mu jak oszalałe. Widziałam jego gwałtownie opadające i podnoszące się boki.
Spojrzałam na niego ze łzami w oczach. Rozszerzył oczy jeszcze bardziej, zadziwiam swoim zachowaniem samą siebie.
- Przepraszam, proszę wybacz mi za wszystko co zrobiłam! Wybacz mi za wszystko co powiedziałam! Za wszystko co kiedykolwiek pomyślałam! - nie wierzyłam w to co mówię, jednak czułam coś w rodzaju ulgi. Po moich policzkach płynęły łzy, nie potrafiłam ich zatamować nawet tego nie chciałam, po prostu pozwalałam im spokojnie spływać mi po pyszczku. Pierwszy raz od dawna w moich oczach nie było żądzy upokorzenia rodzeństwa ani wręcz chęci mordu. Było w nich współczucie i żal, czułam się jak krucze żarcie! nikomu nie potrzebne, nic nie warte, tylko wszystkim szkodzę! Nie jestem nikomu potrzebna! - Nie jesteś słaby, nie jesteś tchórzliwy!
- Słoneczna Łap... - kocur nie dokończył, nie pozwoliłam na to
- To ja tu jestem słaba! To ja tu jestem nic nie wartym tchórzem! Ty zawsze dawałeś sobie rade, zawsze kiedy cie przezywałam ty tylko odchodziłeś! Nie jest to oznaka tchórzostwa a mądrości. Czasem warto odejść nie wszczynając walki, ja zawsze pierwsza atakowałam ciebie a ty tylko próbowałeś uciec. Będziesz lepszym wojownikiem ode mnie, to wiadome! - spuściłam Głowę i pociągnęłam nosem. Usiadłam owijając łapy długim ogonem.
Poczułam coś miękkiego, puszystego ale krótkiego. Otworzyłam oczy i zobaczyłam jasno - pręgowane futro brata. Wtuliłam się w nie dalej głośno łkając. Kocur oparł Głowę o moją, po policzku popłynęły mu słone łzy.
- Nie prawda. Jesteś bardzo dzielna i silna. Na pewno będziesz wielką wojowniczką. Ja zawsze uciekałem przed problemami i nie próbuje ich rozwiązywać, jestem tylko zwykłym kocurem. - powiedział mocniej przyciskając mnie do siebie. Pozwoliłam na to. Trwaliśmy w takiej pozie kilka dobrych minut, w końcu podniosłam głowe o spojrzałam w oczy Droździej Łapy, były zaszklone ale na jego pyszczku widniał szeroki uśmiech.
- Kocham cie braciszku - powiedziałam cicho a Drozd tylko spojrzał na mnie łagodnie i dotknął mojego nosa swoim. Zamruczałam i jeszcze raz wtuliłam się w jego futro, było takie ciepłe. Chciałam zostać tak na wieczność, na zawsze, na zawsze przy nim. Nie pozwolę nikomu go skrzywdzić, nie pozwolę skrzywdzić mojego brata, nie pozwolę.
Zdałam se sprawę, ze te opowiadanie to badziewie
OdpowiedzUsuń