— Podoba mi się sposób twojego myślenia — zamruczał. Przymknął oczy, czując dotyk syna. Wysunął pazury i błyskawicznie obrócił się, uderzając go z całej siły w pysk, a rudy van oblizał pysk, uśmiechając się do kocura zadowolony z pochwały.
— Dziękuję. Wziąłem sobie na poważnie zadanie, które mi powierzyłeś.
— Zauważyłem. Zrobiłeś dobrą robotę. Liczę, że mnie już nie zawiedziesz — miauknął. — Zasługujesz na miejsce po mojej prawicy. Będziesz mógł siedzieć przy miejscu przemówień, kiedy zechcesz. Reprezentujesz naszych wojowników. Niech widzą. I uczą się od ciebie — miauknął. Musiał dużo namęczyć się, wychowując Chłodny Omen, ale po czasie wyszło to na dobre. Był odpowiedzialny i przestał się od niego uzależniać, jednocześnie nie odwracając się.
Rudy wojownik w odpowiedzi spojrzał się na niego zaskoczony, uśmiechając się do niego i prężąc się dumnie.
— Dziękuję, ojcze.
Na to lider skinął powolnie głową.
* * *
Zbliżał się wieczór. Zgiełk obozowy powitał go, gdy chodził w te i we w te w swoim legowisku, analizując każdą pojedynczą sytuację. Musiał stawiać kroki ostrożnie. Bo był ktoś, kto bardzo chciał pozbawić go łba. Ta gra była niebezpieczna i wiedział, że jego przeciwnicy byli równie niebezpieczni.
Poprosił Irgę, by przekazała synu, że chce się z nim widzieć. Odkąd zaczął trenować wojowników, dał mu trochę luzu. Uznał jego pierwsze szkolenie za udany test dorosłości. Dlatego dał mu sporo luzu, bo dojrzał na tyle, by odpowiadać za siebie. Wciąż jednak był jego synem, jego żywym trofeum, które samodzielnie wyszkolił i wychował.
Powitał go, gdy Chłód wrócił spocony z treningu. Skinął mu krótko głową na przywitanie, zapraszając do środka.
— Jak dzisiaj było? — spytał ze zwykłej formalności, chcąc zacząć jakoś temat. Przy okazji dowie się, jak radzili sobie wojownicy na ćwiczeniach.
Chłodny Omen, nim odpowiedział, podszedł do niego i otarł się łbem o jego szyję z pomrukiem, przysiadając obok.
— Dobrze. Coraz lepiej im idzie. Nie narzekają tak jak kiedyś.
— Przyzwyczaili się. Mówiłem... wystarczą rutynowe ćwiczenia. Będą rosnąć w siłę — miauknął, pozwalając mu na te drobne czułości, mimo że za nimi nie przepadał. — No, ale ja nie o tym. Nie mówiłem ci tego, synu, ale doszły mnie słuchy o intrygach. Jak nic więcej niż jeden kot planuje mnie zamordować.
Na te słowa rudy van zamarł. Jego pysk wykrzywił się w złości, a pazury wysunęły.
— Niech tylko spróbują, a los czeka ich marny — syknął, przyklejając się do jego boku. — Nie pozwolę na to. Każdy zdrajca zginie bolesną i krwawą śmiercią, tak by wszyscy patrzyli. Wiesz kto to? Kto śmie mieć takie myśli?
— Spokojnie, synu. Gniewem nic nie zdziałasz. Musisz się opanować i myśleć mądrze, inaczej sam dasz się przechytrzyć wrogowi. Mówiłem ci, furia jest przydatna, ale nie w nadmiarze — miauknął. — Kto śmie? Zakrzywiona Ość. Dołączyła do Burzaków. Omamiła liderkę, zgrywając tą biedną, a ze mnie robiąc potwora. I jej syn. Tchórzliwy Upadek. Irga go przejrzała. Najpewniej współpracuje z matką. Chcą mnie zabić, ale nie wiem w jaki sposób. Możliwe też, że moja siostra macza w tym łapy. Podobno kręci się blisko Łasicy. Niejednokrotnie widziałem ją rozmawiającą z nim. Ale ona nie świeci inteligencją. Nie jest dla mnie zagrożeniem.
Chłód zacisnął zęby, a z gardła wydarł mu się warkot.
— Nie martw się. Zajmę się tym. Zakrzywiona Ość i jej wspólnicy zapłacą i będą żałować. — mruknął, ocierając się łbem o jego sierść, by dodać mu wsparcia, ale jednocześnie upewnić się, że ojciec żyje. — Wiedziałem, że ta zażyłość Nocnej Tafli z Tchórzliwym Upadkiem jest dziwna... Będę miał na nich oko. Pewnie sądzą, że są mądrzy — prychnął.
— Zdradzili dużą część swoich planów — wyznał. — Irga już zajmuje się Tchórzliwym Upadkiem, ale wątpię, by całkowicie odpuścił. Nie jest typem takiej osoby. Miałem... sposobność rozmawiać z nim kilkukrotnie. Szczwany jak lis. Ale nie ze mną takie numery. Pamiętaj jednak, synu - nie znieważaj swojego wroga. Nigdy. Zarówno Ość, jak i jej syn, chociaż mają swoje minusy i czułe punkty, są inteligentni. Wiedzą, z której zajść strony. Więc bądź na baczności.
Wojownik wbił pazury w ziemię, po czym rozluźnił łapy, biorąc głębszy oddech.
— Nie tacy inteligentni skoro zdradzili swój plan. — zauważył. Słysząc o Irdze, uśmiechnął się szeroko. — Naprawdę? Ona? Ha! — Pokręcił łbem. — No to co mnie straszysz? Załatwi go tak, że nawet się nie zorientuje. Pamiętam... treningi z nią... — zamilknął, wspominając to i aż po grzbiecie przebiegł mu dreszcz. — Ale dobrze... Będę uważny. Nie pozwolę by ktokolwiek cię skrzywdził. — zapewnił, po czym uniósł łapę, wiedząc co zaraz ojciec powie. — I to nie jest czcze gadanie, czy puste słowa.
Lider przewrócił oczami, słysząc jego ostatnie słowa.
— Cieszę się, że utrwaliło ci się to w głowie, ale nie zamierzałem tego powiedzieć. Udowodniłeś mi, że dotrzymujesz słowa, więc nie mam potrzeby cisnąć cię na to, byś nie składał obietnic. Ufam ci — prychnął, przysuwając go do siebie. — Irga odpowiednio zmanipulowała Łasicę, by zdradził jej plan. Ale nie zdradził całego. Moja partnerka jest świetna w te zabawy, znasz ją, ale nie jest wszechwiedząca i nie każdą rzecz da się odkryć. Nie można znieważać wroga. Nie podważaj więc inteligencji spiskujących, bo możesz się na tym przejechać. Musisz być czujny. Zawsze i wszędzie — poradził mu. — Poza tym... długo rozważałem pewne rzeczy. To, co ostatnio dzieje się w klanie. Między innymi fakt, że Irga powoli się starzeje. Nie wiem, czy dożyje do objęcia po mnie władzy, no chyba, że ktoś lub coś zabije mnie po drodze. Muszę się zabezpieczyć i zastanawiałem się, kto mógłby objąć jej stanowisko, gdyby umarła. Ktoś, komu i ona, i ja, byśmy zaufali. Ktoś tego godzien — spojrzał się na na wieczorne niebo widniejące z wyjścia z nory.
Syn zamruczał, wciskając nos w jego sierść.
— Dobrze. Zapamiętam — miauknął, wysłuchując jego dalszych słow. — Będzie mi jej brakować. — westchnął. — Mam nadzieję, że Mroczna Puszcza da jej długie życie. A co do następcy... Nieważne kogo wybierzesz. Wierzę, że podejmiesz mądrą decyzję. Tak było z Irgą i świetnie sobie radzi. Jesteś mądry i zależy ci na dobru klanu. Nie popełnisz błędu w swojej ocenie. Raczej Goryczkowy Korzeń nie chodzi ci po głowie — zażartował, uśmiechając się cwaniaczkowato, na co lider parsknął.
— Wybrałbym prędzej na zastępcę kociaka, niż swoją pasierbicę — rzucił. — Mi też, ale jestem pewien, że nawet pośmiertnie będzie nad nami czuwać. Podobnie jak mój mentor. Wystarczy, że nie przestaniemy ich czcić i będziemy pamiętać, a jej duch urośnie w siłę. Zastanawiałem się nad Gęsim Wrzaskiem. Twój partner zna się i na ziołolecznictwie, i na truciznach, ale też ma dobre umiejętności wojowniczce. Jedyne, co mi przeszkadza, to jego porywczość, ale to da się wyćwiczyć. Myślę, że jest dość bystry i inteligentny, ale poddaje się emocjom — miauknął. — Miałem jeszcze paru innych na głowie, ale to sprawa na kiedy indziej. W każdym bądź razie... Nasza przyszłość tworzy się tu i teraz. Jestem dumny z tego, co zbudowałem. Razem z kultem. Oby Mroczna Puszcza nie przestała nas błogosławić — zamruczał. Na jego pysk wstąpiło niezadowolenie, gdy syn wściubił nos w jego futro, jednak nie zaoponował, pozwalając mu na ten ruch. Zasłużył sobie. — Nadzieja jest w młodym pokoleniu. W moich wnukach i wnukach Irgi. W innych kociętach. Zawiodłem się jedynie na Ruinie. Zdawała się być mądrzejsza, ale najwidoczniej myliłem się. Mogłaby sprowadzić na nas agresję wrogiego klanu, gdyby lider był bardziej surowy.
— Gęś? — Uśmiech poszerzył się rudemu. — Ciekawy wybór... — mruknął. — Oby nie przestała — powtórzył po nim. — Ugh... Tak. Przeklęty dzieciak. Obraziła mnie bezczelnie. Chyba nie wiedziała z kim rozmawia albo jest takim mysim móżdżkiem, że sądzi, że rozmawiała z równym sobie. Kara jaka ją spotkała jest adekwatna do popełnionego czynu. Bachory trzeba uczuć dyscypliny, bo inaczej się rozbestwią. — Machnął na to zirytowany ogonem. — Ciekawe jakie będą moje dzieci...
— Dziwię się, że znieważyła akurat ciebie. Mądry kot okazuje skruchę i nie wstydzi się przyznać do błędu. Nie trzeba się płaszczyć, ale zaakceptowanie prawdy wystarczy. Ja nie sprzeczałem się z Irgą, gdy mnie pouczała, bo jest ode mnie starsza i ma więcej doświadczenia. Ruina bezczelnie okazała swoje zadufanie w sobie, a arogancja potrafi zgubić. Powinna była cię posłuchać. Miejmy nadzieję, że ta kara przemówi jej do rozsądku. Powinien był wyrzucić ją z klanu w ogóle, bo zaatakowanie kota z wrogiego klanu to nie jest małe przewinienie, na które można przymknąć oko. Ale dałem jej ostatnią szansę. Nie będę dobrotliwy, jeśli odwali coś podobnego w przyszłości — przyznał. — Nie wiem, ale trzeba wychowywać je od początku, przekazując dobre wzorce. Mniejsza szansa, że się nie udadzą.
<Synu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz