Bycie mistrzem było ciężkie, lecz satysfakcja jaka płynęła z tej funkcji wszystko rekompensowała. Ta władza, ten powiew siły i potęgi, porównywalny był z tym jaki czuł sam Mroczna Gwiazda. Nie dziwił się ojcu, że tak się rozpuścił. Wizja, że było się kimś lepszym od innych, potrafiła namieszać w głowie.
Przechadzając się wśród ćwiczących kotów, dostrzegał najmniejsze błędy, które im wytykał. Musieli je korygować, by stać się lepszymi wojownikami. Widział po wielu z nich zmęczenie i niechęć do kontynuowania treningu. Ile razy miał spięć z starszymi wojownikami, którzy nie przywykli do takiego funkcjonowania. Dlatego też posłał ich na stracenie. Ktoś kto doznał bezstresowego życia, nie będzie w stanie zapomnieć o prawach, które im się należały. Inna się sprawa miała z nowym pokoleniem, które od kocięctwa będzie uczone, że tak wygląda codzienność. Nim jednak ze świadomości wilczaków całkowicie zostanie usunięta ta słabość, minie sporo jeszcze czasu. Możliwe, że dopiero wtedy, gdy ostatni starszy, który pamiętał to życie sprzed ćwiczeń, każdy Wilczak przestanie emitować tą słabością.
— Chłodny Omenie, Mroczna Gwiazda cię wzywa — głos Trójokiej Wrony rozległ się tuż obok niego.
Zdziwił się tym, że po takim czasie, van się nim zainteresował, ale skinął głową i zakończył dzisiejsze ćwiczenia szybciej, ku widocznej uldze wojowników.
Udał się do obozu, po czym wszedł do borsuczej jamy, zajmowanej przez ojca. Zazdrościł mu nieco tej prywatności. On musiał cisnąć się wśród wojowników, a miejsca było coraz tam mniej. Gdy przekroczył próg jego domostwa, w nos rzucił mu się charakterystyczny zapach kocura. Dojrzał go leżącego na mchu, tak jakby już dopadła go starość i nie był w stanie normalnie funkcjonować, bo zbierało mu się na drzemki. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że to była nieprawda. Nic raczej nie sprawi, by van na dobre tu utknął.
— Chciałeś mnie widzieć — odezwał się do ojca, który przestał wylizywać swoją łapę z krwi. Dojrzał obok leżącego na wpół zjedzonego ptaka i lekki uśmieszek pojawił się na jego pysku. Czyli jednak zjadł to co mu przyniósł z rana, gdy jeszcze twardo spał.
— Owszem. Minęło już sporo księżyców. Czas na powtórkę, synu. — miauknął, a mu od razu zrzedła mina.
Ah... mówił o tym? Sądził, że zapomniał, lecz staruch najwidoczniej miał dalej dobrą pamięć. Czuł na sobie jego spojrzenie, które przewiercało go na wskroś. Skinął mu powoli głową, nie za bardzo ciesząc się na kolejny raz z Frezjowym Płatkiem. Ostatnio nic nie wyszło i miał w sumie nadzieję, że tak pozostanie. Nie nadawał się na ojca. To było dla niego za duże wyzwanie, a niepokojące myśli o tym, jakie byłyby jego dzieci, tylko bardziej zniechęcały. Czego jednak nie robiło się dla Mrocznej Gwiazdy?
— Postaram się, chociaż to dość trudne. Nie lubię kotek — przypomniał mu ten oczywisty fakt, że był w końcu gejem. Sama myśl na spędzenie nocy z wojowniczką, nie była dla niego zbyt... entuzjastyczna. Wolał Gęsi Wrzask. Miał jednak jego zezwolenie, a lider dla niego był kimś wielkim, przez co musiał pogodzić się z tym, że zmuszony był go zdradzać, bo jaśnie pan chciał wnuków.
— Nie zawiedź mnie — tylko te słowa usłyszał, gdy Mroczna Gwiazda dał mu znak ogonem, że rozmowa zakończona.
Wyszedł z jego legowiska w parszywym nastroju. Tak... Nie zawieść... Szczerze to miał nadzieję, że znów nie wyjdzie i kocur da mu nareszcie spokój. Skierował jednak swoje kroki ku Frezji, która rozmawiała cicho o czymś z Dziczą Siłą.
— Chodź ze mną — rozkazał, wychodząc z obozu.
Zdziwiona szylkretka powędrowała za nim, rzucając jeszcze swojej znajomej uspokajające spojrzenie. Kiedy zostali sami, odchodząc dość spory kawałek od obozu, zatrzymał się i zwrócił w jej stronę pysk.
— O co chodzi, Chłodny Omenie? Coś się stało? — zapytała.
— Mroczna Gwiazda chcę powtórki. — zaczął, a widząc jak na jej pysku pojawia się zrozumienie i szeroki uśmiech, aż go skręciło. Nigdy nie rozumiał tego jak kotka cieszyła się na wieść o zostaniu matką. Wtedy też tak było. Zgodziła się i nawet nie zadawała pytań. Czy to przez to, że chciała wkupić się w łaski lidera, jak co niektórzy? To musiał być dla niej zaszczyt, że dostaje się do takiej rodziny. Tylko... Nigdy nie będą razem. Miała posłużyć tylko po to, by powołać na świat życie. Nie kochał jej, brzydził się jej całokształtem. Nie była w końcu jak Gęsi Wrzask. To go kochał i pragnął, aby teraz z nim był. To było takie frustrujące.
— Uporajmy się z tym szybko — rzucił ponuro, po czym zaprowadził ją w ustronne miejsce.
***
Nie powiedział ojcu, że się udało, bo pamiętał doskonale jego poprzednie słowa. Póki medyk nie wykryje ciąży, miał mu nie składać pustych obietnic i kłamstw. Dlatego też wrócił do swojego normalnego rytmu dnia, zapominając o Frezji i tym wszystkim co musiał zrobić. Życie na powrót wracało do normy. Sądził nawet, że znów ta akcja zakończyła się fiaskiem, przez co jego spokój ducha powrócił. Dlatego też, gdy podczas czekania na zbierających się wojowników, kocica odciągnęła go na bok, zdziwił się. O co mogło jej chodzić?
— Mam dobrą nowinę. Byłam u Kuniej Norki i ona powiedziała, że się udało! Jestem w ciąży! — pisnęła podekscytowana, uśmiechając się tak szeroko i radośnie, że aż się skrzywił. Ugh... Co takiego? Zamrugał zdumiony i zdezorientowany. Widząc jego minę, kocica zaraz dodała. — Nie cieszysz się? Przecież tego chciałeś.
— Nie ja tylko mój ojciec. — sprostował. — Nie nadaje się na rodzica.
— Ja uważam inaczej. Na pewno sobie poradzimy.
Oni sobie poradzą? Zamrugał zdziwiony, kręcąc głową. Czy kotka naprawdę sądziła, że to, że będą mieli potomstwo sprawi, że zacznie z nią spędzać więcej czasu? Zakochała się?
— Ty sobie poradzisz. Wychowaj je na prawdziwych wojowników naszego klanu, a nie słabeuszy — rzucił tylko, po czym odszedł, zostawiając ją samą.
Wyczuł w powietrzu jej niezadowolenie, lecz nie ruszyła za nim. I całe szczęście. Nie zamierzał jej robić żadnych nadziei. Wykorzystał ją tylko po to, ponieważ ojciec mu kazał. Tak nigdy nawet na nią by nie spojrzał. Zresztą... Teraz i tak nie mógł na nią patrzeć z myślą, że nosiła w sobie ich dzieci.
Dość szybko wparował do legowiska ojca, który zaspany, zamrugał, marszcząc czoło.
— Będziesz dziadkiem. Kunia Norka zbadała Frezjowy Płatek i potwierdziła ciążę. — rzucił informacją i już zamierzał odjeść, gdy zatrzymało go jego chrząknięcie.
— Kunia Norka? Jesteś pewien, że dobrze to zrobiła? Byłeś przy tym?
Wziął głębszy oddech. Nie miał czasu i ochoty na kłótnie. Nie. Nie był, nie widział, zaufał słowu Frezji. Ale rzeczywiście... Ich medyczka budziła kontrowersje i sam obawiał się u niej leczyć. To dało mu nadzieję na to, że być może kocica się pomyliła i nie będzie miał potomstwa.
— Czas pokaże czy mówiła prawdę — miauknął tylko, po czym opuścił lidera, zabierając się do pracy.
Wojownicy już na niego czekali. Nie wiedzieli, że ten trening będzie cięższy od poprzednich. Musiał się wyżyć. Musiał zapomnieć o świadomości tego, że być może za dwa księżyce narodzą się jego dzieci, które wyjdą z samej czeluści Mrocznej Puszczy. Nie robił sobie nadziei, że te kocięta będą grzeczne. O nie... Ktoś kto ma ich krew, zawsze będzie... inny, wybrakowany, a przez to będzie budził w nim wstręt i odrazę. Wiedział przez to, że nie powita tych dzieci radośnie, tak jak powinien każdy rodzic. Tak naprawdę to kolejne bachory Mrocznej Gwiazdy. Sam je chciał, a teraz zwala mu na głowę ojcostwo... Pytanie brzmiało. Dlaczego? Czy to jego zemsta za to, że mu napsuł krwi jako dzieciak? Miał teraz poczuć się tak jak on, gdy bezczelne bachory wchodzą mu na głowę? Nie potrafił znieść tej myśli. Po zapoznaniu się ze swoim młodszym rodzeństwem, wiedział jedno. Nic z tych dzieci dobrego nie wyrośnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz