Dlatego teraz Zając przeklinała swoją powolność. Od zawsze nie potrafiła nadążyć za tempem innych, nawet y w żłóbku, w każdych urządzanych przez nią wyścigach, pozostawała za rodzeństwem w tle, choć ogon Lilki miewała zazwyczaj tuż przed nosem. To Jesionek był tym najszybszym, a mama za każdym razem powtarzała, że ma to po ojcu.
Vance nie pasowało do niego imię "Pędzący Wiatr" i wręcz nie dowierzała, że niegdyś nosił takie mienie, a wśród klanu miał opinię szlachetnego wojownika. Świata jednak nie da się oszukać, prawda zawsze wyjdzie na jaw i czekoladowy w końcu znalazł się w należytym miejscu, a prawilni Nocniacy stracili do niego cały szacunek. Nie potrafiła zrozumieć tych, którzy w ogóle raczyli się z nim jeszcze zadawać. Chcieli stać się równi jemu? Utracić własną godność?
Otrząsnęła się z nadmiaru myśli, w ostatniej chwili mijając rosnące na jej drodze drzewo. Pisk myszy ucichł, gdy wsunęła się do norki pod skupiskiem skał. Zając pośpiesznie wcisnęła tam łapę, wysuwając pazury i na oślep próbując trafić stworzenie. Nieskutecznie, bo jedyne co czuła, to wbijające się w jej poduszkę drobne kamyczki i osiadający się na jej futrze piach.
— Wyłaź ty przeklęty szczurze — wycharczała, próbując naiwnie uwierzyć w to, że zaraz złapie to żylaste ciałko i z dumą przyniesie je do swej mentorki. Nawet jeśli naje się tym ledwo kocię, to będzie to dla niej postęp.
Już od momentu ucieczki gryzonia straciła motywację do dzisiejszych polowań. Nie mogła pozbyć się nastawienia, że nic jej już nie wyjdzie, a podniesiony i władczy głos samej liderki nad głową wcale jej nie pomagał. Po raz kolejny zawiodła i sama nie akceptowała wyjaśnienia, że dopiero się uczy. Oczekiwała od siebie znacznie więcej, pełnej profesjonalności od samego początku. Miała być lepsza od ojca pod każdym względem.
Obróciła głowę, nasłuchując z uwagą szmeru z pobliskich krzaków. Przyległa całym ciałem do ziemi i zbliżyła się paroma krokami w stronę rośliny. Dźwięk zanikł, więc przystanęła, a gdy ponownie do jej uszu doszedł cichy głosik, bez wahania skoczyła w przód.
Zacisnęła pazury na mysim grzbiecie. Ofiara przez chwilę miotała się, nim jej ruchy nie stały się słabsze i powolniejsze. Zwierzę było zdecydowanie jaśniejsze od swego poprzednika, ale dla vanki nie miało to znaczenia. Czarna nie mogła być aż tak bystra, by zauważyć różnicę.
Z dumą pochwyciła zdobycz w pysk i ostrożnie pokierowała się w stronę miejsca, w którym pozostawiła mentorkę. Z każdą chwilą ogarniał ją coraz większy niepokój. Usilnie starała się go zignorować, ale widok wątłej postury wojowniczki przyprawił ją o dreszcze.
Z gracją odstawiła piszczkę pod jej łapy, nie racząc nawet podnieść głowy i spojrzenia na kotkę.
— Mam. Dogoniłam ją — oświadczyła, nie oczekując na pochwałę. Gdyby była lepsza, złapałaby ją znacznie szybciej.
Krucza Gwiazda przewróciła mysz na drugą stronę, przyglądając jej się z uwagą.
— Nie była wcześniej ciemniejsza? — mruknęła podejrzliwie, a zarazem tak spokojnie, że pogłębiło to narastające w sercu uczennicy przerażenie.
— Była w piachu, ale ją otrzepałam, więc jej prawdziwy kolor jest bardziej widoczny — oznajmiła, lekko kołysząc się na boki. Niech tylko nie dopytuje jej o szczegóły, niech oleje ten temat.
Nastała między nimi cisza dobijała ją. Było niezręcznie, a młodsza coraz bardziej czuła się, jakby miała zaraz otrzymać wyrok i zostać skazana na śmierć.
— Świetnie, jak się postarasz, to coś ci wychodzi. Może nie skończysz jak swój ojciec — odparła, odwracając się i ruszając w stronę miejsca postoju.
Pysk Zając zadrżał. To nie była pochwała. Za każdym razem, gdy wspominała o jej pokrewieństwie ze Zdradziecką Rybką, liliowa wiedziała, że to wytknięcie jej w jakiś sposób błędów. To było porównanie, przed którym miała się ustrzec.
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz