Spojrzała na niego z politowaniem. Jak zwykle nie potrafił utrzymać rozmowy na poziomie, jego brak jakichkolwiek sensownych argument wręcz załamywał ją. Tacy jak on powinni mieć dożywotni zakaz uczęszczania na zgromadzenia. Z prawdziwymi Nocniakami podyskutować nie potrafił, za to Burzakom wyśpiewałby zapewne wszystko, co tylko chcieliby wiedzieć.
— Nie masz nic do powiedzenia? — zapytała ze znużeniem. — Można się było tego po tobie spodziewać. Skoro i tak nie używasz języka, to dlaczego by ci go nie wyrwać? — prychnęła, uderzając ogonem o ziemię. Z satysfakcją obserwowała, jak wzniesiony do góry kurz osiada się na jego czekoladowym futrze. I tak od dawna widać było, że przestał o siebie dbać, więc ten dodatkowy brud wiele nie zmieniał. Jego pozlepiana sierść natychmiastowo zjeżyła się.
— Używam. Jednak z tobą już skończyłem rozmowę — przypomniał jej, nie reagując na nią, dalej tkwiąc odwrócony do niej tyłem.
Zastrzygła uszami, prostując się dumnie. Zdrajca nie miał najwyraźniej na nic sił i próbował ją przepłoszyć ze swojego otoczenia, jednak ona dopiero zaczynała się z nim bawić, więc nie zamierzała dawać mu spokoju.
— A to dlaczego? Powinieneś słuchać słów mądrzejszych. Zresztą, sam udowadniasz, że nie nadawałeś się na ojca, skoro nie potrafisz rozmawiać z własnymi dziećmi — stwierdziła. Zaraz to na jej pysk wkradł się zwycięski uśmiech. — Chociaż spójrz na to inaczej. Ze swoim ukochanym synkiem mógłbyś porozmawiać, droga do niego nie jest wcale taka trudna — zauważyła.
Zadrżał, biorąc głęboki oddech.
— Nie chciałem być ojcem -— wyznał, strosząc się. — Nie wspominaj go! Nie masz prawa! — Pociągnął nosem. — On... On już jest w lepszym miejscu z moim dziadkiem. Nie pogadam z nim... Nigdy... Przenigdy... — zaniósł się szlochem.
Parsknęła z poirytowaniem. Tak bardzo lubił powtarzać o Jesionowej Gwieździe. Czasami brzmiał, jakby miał na jego punkcie niezdrową obsesję, a fakt, że nadał takie imię synowi, o czymś świadczył. Ona w końcu został a nazwana tak, jak lider innego klanu, który się nad nim znęcał.
— Myślisz, że ktokolwiek, kto był z tobą spokrewniony, nie trafi tak jak ty do Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd? — wysnuła swoją myśl. — Błagam cię, nikt nie wpuści kogoś twojego pokroju na Srebrną Skórę. Twój ukochany synalek nie przysłużył się na tyle światu, by tam trafić. Był bezużytecznym pasożytem wyżerającym klanowi zapasy. Trafił więc tam, gdzie jego miejsce i gdzie wkrótce i ty zawitasz — rzekła pewnie, mimowolnie wysuwając pazury. Gdyby tylko mogła, rozszarpałaby go tu i teraz. Zdrowy rozsądek zabraniał jej jednak narażać się na wygnanie w tak młodym wieku. Koty w tym klanie nie rozumiały jeszcze, że zdrajców należy tępić i mogłyby źle zareagować na taki czyn.
— Nie masz nic do powiedzenia? — zapytała ze znużeniem. — Można się było tego po tobie spodziewać. Skoro i tak nie używasz języka, to dlaczego by ci go nie wyrwać? — prychnęła, uderzając ogonem o ziemię. Z satysfakcją obserwowała, jak wzniesiony do góry kurz osiada się na jego czekoladowym futrze. I tak od dawna widać było, że przestał o siebie dbać, więc ten dodatkowy brud wiele nie zmieniał. Jego pozlepiana sierść natychmiastowo zjeżyła się.
— Używam. Jednak z tobą już skończyłem rozmowę — przypomniał jej, nie reagując na nią, dalej tkwiąc odwrócony do niej tyłem.
Zastrzygła uszami, prostując się dumnie. Zdrajca nie miał najwyraźniej na nic sił i próbował ją przepłoszyć ze swojego otoczenia, jednak ona dopiero zaczynała się z nim bawić, więc nie zamierzała dawać mu spokoju.
— A to dlaczego? Powinieneś słuchać słów mądrzejszych. Zresztą, sam udowadniasz, że nie nadawałeś się na ojca, skoro nie potrafisz rozmawiać z własnymi dziećmi — stwierdziła. Zaraz to na jej pysk wkradł się zwycięski uśmiech. — Chociaż spójrz na to inaczej. Ze swoim ukochanym synkiem mógłbyś porozmawiać, droga do niego nie jest wcale taka trudna — zauważyła.
Zadrżał, biorąc głęboki oddech.
— Nie chciałem być ojcem -— wyznał, strosząc się. — Nie wspominaj go! Nie masz prawa! — Pociągnął nosem. — On... On już jest w lepszym miejscu z moim dziadkiem. Nie pogadam z nim... Nigdy... Przenigdy... — zaniósł się szlochem.
Parsknęła z poirytowaniem. Tak bardzo lubił powtarzać o Jesionowej Gwieździe. Czasami brzmiał, jakby miał na jego punkcie niezdrową obsesję, a fakt, że nadał takie imię synowi, o czymś świadczył. Ona w końcu został a nazwana tak, jak lider innego klanu, który się nad nim znęcał.
— Myślisz, że ktokolwiek, kto był z tobą spokrewniony, nie trafi tak jak ty do Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd? — wysnuła swoją myśl. — Błagam cię, nikt nie wpuści kogoś twojego pokroju na Srebrną Skórę. Twój ukochany synalek nie przysłużył się na tyle światu, by tam trafić. Był bezużytecznym pasożytem wyżerającym klanowi zapasy. Trafił więc tam, gdzie jego miejsce i gdzie wkrótce i ty zawitasz — rzekła pewnie, mimowolnie wysuwając pazury. Gdyby tylko mogła, rozszarpałaby go tu i teraz. Zdrowy rozsądek zabraniał jej jednak narażać się na wygnanie w tak młodym wieku. Koty w tym klanie nie rozumiały jeszcze, że zdrajców należy tępić i mogłyby źle zareagować na taki czyn.
<Zdradziecka Rybko?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz